Enough medicine for loneliness
: pn sie 04, 2025 8:08 pm
Myślał o tej (nie)randce od momentu w którym Sloane napisała wiadomość, że są umówieni. Miał nie zapomnieć głowy i majtek, ale przy okazji też nie zapomniał kwiatów. Tak dla urozmaicenia i zaskoczenia. Długo myślał i głowił się gdzie najlepiej byłoby ją zabrać, nieco zaskoczyć, sprawić przyjemność. Musiało być przecież idealnie, bo to coś nowego w jego życiu. Spoglądając na siebie w lustrze dotarło do niego, że to była jego pierwsza oficjalna randka w życiu. Wcześniej nazywał je jedynie ważnymi spotkaniami, ale nigdy czymś więcej. Dawniej podchodził do tego na luzie, bez zbędnych nadziei, nic sobie nie wmawiając. Tym razem było inaczej, bo nie chodziło o przypadkową dziewczynę poznaną w klubie. Trzymając w dłoni krawat zaczął się zastanawiać czy nie powinien założyć czegoś innego, mniej formalnego. Przecież to ich pierwsze normalne spotkanie, bo tamtych sprzed lat i to ostatnie nie można było nazwać czymś naturalnym.
Jeszcze leżąc w łóżku, wrócił myślami do przeszłości. Był buntownikiem, kimś kogo ciężko było zatrzymać, wdawał się w bójki, bo uważał, że tylko tak ucieknie od problemów. Nie zdawał sobie sprawy, że właśnie w taki sposób te problemy przyciągnie. Teraz próbował unikać kłopotów, ale nie tylko one sprawiały, że w żyłach płynęła adrenalina. Nie potrafił się jednak zmienić, próbował, ale wyszła z tego tylko gorsza wersja Bradleya. Obrona konieczna? Dzisiaj nikt w to nie uwierzy, nawet on do końca przestawał wierzyć w to, że wtedy uderzył w obronie własnej.
Uznał więc, że jeśli pokaże się Sloane takim jakim jest to wyjdzie na tym lepiej niż gdyby miał udawać. Zawiązał więc krawat uśmiechając się do siebie szeroko. Dzięki uprzejmej sąsiadce i jej żelazku wyglądał - przynajmniej we własnych oczach - w miarę przyzwoicie. Nie pamiętał kiedy czuł się tak dobrze. Świeże i zarazem nowe ciuchy, ciało całkowicie wolne od syfu, najedzony i wypoczęty, a przy okazji chwilę przed randką. Dotknął włosów szukając siwych kosmyków o których rozmawiał z kumplem w pracy, na szczęście omijały go jeszcze te nieprzyjemności. Stracił na chwilę tą pewność siebie, która nigdy zazwyczaj go nie opuszczała. Pierwszy raz od dawna chciał się komuś spodobać. A to nie wróżyło niczego dobrego.
Tego dnia porzucił nawet motor na rzecz auta. Uznał, że tak będzie mu wygodniej, w grę nie wchodziły też żadne odstępstwa, a każdy detal musiał być doprecyzowany, by przypadkiem nie pomyślała, że któryś z elementów został zaniedbany. Tym razem niczego nie spieprzy, będzie taki jakim powinien być od samego początku. Tak jak powinien się pokazać dawno temu.
Przed wyjściem pogłaskał Vincenta za uchem dodając sobie jednocześnie odrobinę odwagi. Czworonóg chyba myślał, że wychodzi z panem, ale się lekko przeliczył. Wziął w pośpiechu kluczyki do auta jeszcze raz ostatni spoglądając na siebie w lustrze. Oczy nie były zmęczone jak przy okazji ich ostatniego spotkania. Ręce mu nie drżały, głos się nie łamał, a on szczerze się uśmiechał. Zamknął drzwi od mieszkania, a potem ze spokojem zszedł na dół, by zająć miejsce po stronie kierowcy. Po drodze do mieszkania Sloane odebrał jeszcze kwiaty zamówione wcześniej i potwierdził rezerwacje w restauracji.
Kiedy zaparkował pod budynkiem poczuł jak serce bije mu szybciej. Przełknął nawet ślinę, bo ze stresu zaschło mu w gardle. Pierwsza (nie)randka w jego życiu. Pierwsza oficjalnie nazwana. Nie wiedział od czego powinien zacząć, więc stwierdził, że będzie improwizować. A mógł wcześniej obejrzeć jakąś tandetną komedię romantyczną. Wziął w dłoń kwiatki, a potem stanął przed drzwiami domku wciskając przycisk dzwonka. Drzwi się otworzyły, a on nacisnął przycisk windy i kilka chwil później stał przed Sloane wręczając kobiecie bukiecik.
- Cześć. Wyglądasz olśniewająco. - Tym razem nie były to słowa, które wypowiedział, by przyćmić pana menela, który rzucał takimi komplementami z ławki na prawo i lewo. Naprawdę tak wyglądała, a jego przez moment zatkało. - Gotowa? Stolik w hiszpańskiej knajpce na nas czeka. - Spytał jednocześnie zaznaczając, gdzie się wybierają. Wyciągnął ku niej swą dłonią, ale nie wiedział dlaczego.
Sloane Marlowe
Jeszcze leżąc w łóżku, wrócił myślami do przeszłości. Był buntownikiem, kimś kogo ciężko było zatrzymać, wdawał się w bójki, bo uważał, że tylko tak ucieknie od problemów. Nie zdawał sobie sprawy, że właśnie w taki sposób te problemy przyciągnie. Teraz próbował unikać kłopotów, ale nie tylko one sprawiały, że w żyłach płynęła adrenalina. Nie potrafił się jednak zmienić, próbował, ale wyszła z tego tylko gorsza wersja Bradleya. Obrona konieczna? Dzisiaj nikt w to nie uwierzy, nawet on do końca przestawał wierzyć w to, że wtedy uderzył w obronie własnej.
Uznał więc, że jeśli pokaże się Sloane takim jakim jest to wyjdzie na tym lepiej niż gdyby miał udawać. Zawiązał więc krawat uśmiechając się do siebie szeroko. Dzięki uprzejmej sąsiadce i jej żelazku wyglądał - przynajmniej we własnych oczach - w miarę przyzwoicie. Nie pamiętał kiedy czuł się tak dobrze. Świeże i zarazem nowe ciuchy, ciało całkowicie wolne od syfu, najedzony i wypoczęty, a przy okazji chwilę przed randką. Dotknął włosów szukając siwych kosmyków o których rozmawiał z kumplem w pracy, na szczęście omijały go jeszcze te nieprzyjemności. Stracił na chwilę tą pewność siebie, która nigdy zazwyczaj go nie opuszczała. Pierwszy raz od dawna chciał się komuś spodobać. A to nie wróżyło niczego dobrego.
Tego dnia porzucił nawet motor na rzecz auta. Uznał, że tak będzie mu wygodniej, w grę nie wchodziły też żadne odstępstwa, a każdy detal musiał być doprecyzowany, by przypadkiem nie pomyślała, że któryś z elementów został zaniedbany. Tym razem niczego nie spieprzy, będzie taki jakim powinien być od samego początku. Tak jak powinien się pokazać dawno temu.
Przed wyjściem pogłaskał Vincenta za uchem dodając sobie jednocześnie odrobinę odwagi. Czworonóg chyba myślał, że wychodzi z panem, ale się lekko przeliczył. Wziął w pośpiechu kluczyki do auta jeszcze raz ostatni spoglądając na siebie w lustrze. Oczy nie były zmęczone jak przy okazji ich ostatniego spotkania. Ręce mu nie drżały, głos się nie łamał, a on szczerze się uśmiechał. Zamknął drzwi od mieszkania, a potem ze spokojem zszedł na dół, by zająć miejsce po stronie kierowcy. Po drodze do mieszkania Sloane odebrał jeszcze kwiaty zamówione wcześniej i potwierdził rezerwacje w restauracji.
Kiedy zaparkował pod budynkiem poczuł jak serce bije mu szybciej. Przełknął nawet ślinę, bo ze stresu zaschło mu w gardle. Pierwsza (nie)randka w jego życiu. Pierwsza oficjalnie nazwana. Nie wiedział od czego powinien zacząć, więc stwierdził, że będzie improwizować. A mógł wcześniej obejrzeć jakąś tandetną komedię romantyczną. Wziął w dłoń kwiatki, a potem stanął przed drzwiami domku wciskając przycisk dzwonka. Drzwi się otworzyły, a on nacisnął przycisk windy i kilka chwil później stał przed Sloane wręczając kobiecie bukiecik.
- Cześć. Wyglądasz olśniewająco. - Tym razem nie były to słowa, które wypowiedział, by przyćmić pana menela, który rzucał takimi komplementami z ławki na prawo i lewo. Naprawdę tak wyglądała, a jego przez moment zatkało. - Gotowa? Stolik w hiszpańskiej knajpce na nas czeka. - Spytał jednocześnie zaznaczając, gdzie się wybierają. Wyciągnął ku niej swą dłonią, ale nie wiedział dlaczego.
Sloane Marlowe