The devil is eager to meet the angel
: śr sie 06, 2025 1:13 pm
#005 Forgive me my sins
No bo kto, przy zdrowych zmysłach wpierdala się w znajomość z kobietą, która najpierw zapięła go jak świątecznego karpia, przeszukała jakby miał bombę w skarpetce, a potem, zupełnie serio, zgodziła się pójść z nim na randkę? Ktoś, kto ma śrubki luźniejsze niż zawiasy w sraczu tej pieprzonej komendy. Ale Ziggy, ach, Ziggy… On to zrobił z takim wdziękiem, jakby to wszystko miało sens. Jakby ten jego uśmiech idioty i opowieść o śledzionie wyrwanej niczym bon na Black Friday, naprawdę miała u niej znaczenie. A przecież mówił prawdę! No może w trzech czwartych. Był żołnierzem – z demobilu. Śledzionę mu niemal rozjebali – no dobra, oberwał nożem w bok. Ale wszystko inne? Prawda świętsza niż niedziela u babci.
A potem to już poleciało jak w tanim filmie akcji z lat dziewięćdziesiątych. Motor, gnał przez miasto jakby z tyłu miał bombę i tylko ją mógł ocalić, z nią przyklejoną do pleców i tym chorym błyskiem w oczach. Nawet się śmiała. Cholera, to było najgorsze – że się śmiała, jakby faktycznie coś czuła, a nie jakby miała go zapuszkować w poniedziałek rano. Zabrał ją do starej fabryki – tej samej, co kiedyś prawie w niej zszedł. A potem klub, ten jego ulubiony, gdzie muzyka była tak głośna, że nawet myśli nie dawały rady go dopaść. No to co, Ziggy? Czas już szukać miejsca. Nie na romantyczną kolację. Na cmentarzu. Albo w lesie, gdzie wrzucą cię bez świadków, bez księdza, z jednym tylko grzechem: że byłeś za bardzo sobą.
Miał gorsze dni. Serio. Takie z gatunku tych, co zaczynają się od rozlanej kawy, a kończą na celowniku ruskiej mafii i poważnym rozkminianiu, czy śmierć przez kulę w potylicę jest bardziej elegancka niż zardzewiały nóż między żebra. Ale tym razem to był ten level wyżej – ten, co już nie da się opisać słowami, tylko przekleństwami, pluciem krwią i nieustającym „kurwa mać” rozciągniętym przez cały dzień. Bo przecież nie wystarczyło spierdzielić robotę – nie, nie. Trzeba było spierdzielić ją tak, żeby ruscy zrobili z jego nazwiska temat dnia, a koledzy mafiozi zaczęli rozważać, czy nie podmienić go na jakiegoś nowego, mniej popierdolonego. Ale apogeum przyszło dopiero potem – kiedy dowiedział się, że jego najnowsza podbojowa przygoda z emocjonalnym zacięciem w skórze i odznace to nie była byle babka z patrolówki. O nie, jego gwiazda wieczoru zapierdalała w dochodzeniówce, i to nie dla rozrywki – prowadziła śledztwo przeciwko organizacjom przestępczym. Tym, które miały jego nazwisko w dokumentach. No więc brawo, Ziggy. Sam sobie załatwiłeś pakiet all inclusive do pierdla z widokiem na beton.
Z braku lepszych opcji – trzeba było improwizować. Czyli udawać, że wszystko gra, jakby nie miał wkrótce wąchać betonu z twarzą przytuloną do chodnika. Podgwizdywał więc sobie nonszalancko pod nosem, jakby nic się nie działo, dmuchając dym z papierosa i wlepiając ślepia w budynek komendy, jakby to był jego przyszły apartament, a nie potencjalna sala sądowa. Plan był prosty jak jego poziom rozsądku – porwać panią policjant i zabrać ją na małą wycieczkę po mieście, żeby sobie pogadać, powęszyć, pozbierać informacje. Taki spacer z elementem adrenaliny i ryzykiem wyroku dożywocia. Nic wielkiego. Akurat czaił się w zaułku, wypatrując jej sylwetki, kiedy dwóch fagasów przeszło obok. Skuli się, jakby sami mieli coś na sumieniu, ale jeden z nich... ach, tak, znał go. Kiedyś mu tak pięknie wyjebał w klubie, że ten całował podłogę szybciej niż zdążył zamówić piwo. Ech, wspomnienia. Ciepłe, brutalne, jak każda dobra bajka z dzieciństwa Ziggiego.
– Piękny mamy dziś wieczór, racja? – mruknął tuż obok jej ucha, gdy pięknie i świadomie porwał ją w lukę między uliczkami. Śmierdziało tutaj, nie było pięknie, ale porwanie nade romantyczne! – Ej, wyluzuj... Po co od razu ładować lufę w mój brzuch, co? – Rzekł rozbawiony, ściągając kominiarę z łba. – Chyba, ze to jakiś policyjny fetysz.
Cierra Morris
No bo kto, przy zdrowych zmysłach wpierdala się w znajomość z kobietą, która najpierw zapięła go jak świątecznego karpia, przeszukała jakby miał bombę w skarpetce, a potem, zupełnie serio, zgodziła się pójść z nim na randkę? Ktoś, kto ma śrubki luźniejsze niż zawiasy w sraczu tej pieprzonej komendy. Ale Ziggy, ach, Ziggy… On to zrobił z takim wdziękiem, jakby to wszystko miało sens. Jakby ten jego uśmiech idioty i opowieść o śledzionie wyrwanej niczym bon na Black Friday, naprawdę miała u niej znaczenie. A przecież mówił prawdę! No może w trzech czwartych. Był żołnierzem – z demobilu. Śledzionę mu niemal rozjebali – no dobra, oberwał nożem w bok. Ale wszystko inne? Prawda świętsza niż niedziela u babci.
A potem to już poleciało jak w tanim filmie akcji z lat dziewięćdziesiątych. Motor, gnał przez miasto jakby z tyłu miał bombę i tylko ją mógł ocalić, z nią przyklejoną do pleców i tym chorym błyskiem w oczach. Nawet się śmiała. Cholera, to było najgorsze – że się śmiała, jakby faktycznie coś czuła, a nie jakby miała go zapuszkować w poniedziałek rano. Zabrał ją do starej fabryki – tej samej, co kiedyś prawie w niej zszedł. A potem klub, ten jego ulubiony, gdzie muzyka była tak głośna, że nawet myśli nie dawały rady go dopaść. No to co, Ziggy? Czas już szukać miejsca. Nie na romantyczną kolację. Na cmentarzu. Albo w lesie, gdzie wrzucą cię bez świadków, bez księdza, z jednym tylko grzechem: że byłeś za bardzo sobą.
Miał gorsze dni. Serio. Takie z gatunku tych, co zaczynają się od rozlanej kawy, a kończą na celowniku ruskiej mafii i poważnym rozkminianiu, czy śmierć przez kulę w potylicę jest bardziej elegancka niż zardzewiały nóż między żebra. Ale tym razem to był ten level wyżej – ten, co już nie da się opisać słowami, tylko przekleństwami, pluciem krwią i nieustającym „kurwa mać” rozciągniętym przez cały dzień. Bo przecież nie wystarczyło spierdzielić robotę – nie, nie. Trzeba było spierdzielić ją tak, żeby ruscy zrobili z jego nazwiska temat dnia, a koledzy mafiozi zaczęli rozważać, czy nie podmienić go na jakiegoś nowego, mniej popierdolonego. Ale apogeum przyszło dopiero potem – kiedy dowiedział się, że jego najnowsza podbojowa przygoda z emocjonalnym zacięciem w skórze i odznace to nie była byle babka z patrolówki. O nie, jego gwiazda wieczoru zapierdalała w dochodzeniówce, i to nie dla rozrywki – prowadziła śledztwo przeciwko organizacjom przestępczym. Tym, które miały jego nazwisko w dokumentach. No więc brawo, Ziggy. Sam sobie załatwiłeś pakiet all inclusive do pierdla z widokiem na beton.
Z braku lepszych opcji – trzeba było improwizować. Czyli udawać, że wszystko gra, jakby nie miał wkrótce wąchać betonu z twarzą przytuloną do chodnika. Podgwizdywał więc sobie nonszalancko pod nosem, jakby nic się nie działo, dmuchając dym z papierosa i wlepiając ślepia w budynek komendy, jakby to był jego przyszły apartament, a nie potencjalna sala sądowa. Plan był prosty jak jego poziom rozsądku – porwać panią policjant i zabrać ją na małą wycieczkę po mieście, żeby sobie pogadać, powęszyć, pozbierać informacje. Taki spacer z elementem adrenaliny i ryzykiem wyroku dożywocia. Nic wielkiego. Akurat czaił się w zaułku, wypatrując jej sylwetki, kiedy dwóch fagasów przeszło obok. Skuli się, jakby sami mieli coś na sumieniu, ale jeden z nich... ach, tak, znał go. Kiedyś mu tak pięknie wyjebał w klubie, że ten całował podłogę szybciej niż zdążył zamówić piwo. Ech, wspomnienia. Ciepłe, brutalne, jak każda dobra bajka z dzieciństwa Ziggiego.
– Piękny mamy dziś wieczór, racja? – mruknął tuż obok jej ucha, gdy pięknie i świadomie porwał ją w lukę między uliczkami. Śmierdziało tutaj, nie było pięknie, ale porwanie nade romantyczne! – Ej, wyluzuj... Po co od razu ładować lufę w mój brzuch, co? – Rzekł rozbawiony, ściągając kominiarę z łba. – Chyba, ze to jakiś policyjny fetysz.
Cierra Morris