-
myśli mam sine
godność stłuczoną
marzenia powybijane
ego pęknięte
wolę zwichniętą
i serca otwarte złamanienieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
#005 Forgive me my sins
No bo kto, przy zdrowych zmysłach wpierdala się w znajomość z kobietą, która najpierw zapięła go jak świątecznego karpia, przeszukała jakby miał bombę w skarpetce, a potem, zupełnie serio, zgodziła się pójść z nim na randkę? Ktoś, kto ma śrubki luźniejsze niż zawiasy w sraczu tej pieprzonej komendy. Ale Ziggy, ach, Ziggy… On to zrobił z takim wdziękiem, jakby to wszystko miało sens. Jakby ten jego uśmiech idioty i opowieść o śledzionie wyrwanej niczym bon na Black Friday, naprawdę miała u niej znaczenie. A przecież mówił prawdę! No może w trzech czwartych. Był żołnierzem – z demobilu. Śledzionę mu niemal rozjebali – no dobra, oberwał nożem w bok. Ale wszystko inne? Prawda świętsza niż niedziela u babci.
A potem to już poleciało jak w tanim filmie akcji z lat dziewięćdziesiątych. Motor, gnał przez miasto jakby z tyłu miał bombę i tylko ją mógł ocalić, z nią przyklejoną do pleców i tym chorym błyskiem w oczach. Nawet się śmiała. Cholera, to było najgorsze – że się śmiała, jakby faktycznie coś czuła, a nie jakby miała go zapuszkować w poniedziałek rano. Zabrał ją do starej fabryki – tej samej, co kiedyś prawie w niej zszedł. A potem klub, ten jego ulubiony, gdzie muzyka była tak głośna, że nawet myśli nie dawały rady go dopaść. No to co, Ziggy? Czas już szukać miejsca. Nie na romantyczną kolację. Na cmentarzu. Albo w lesie, gdzie wrzucą cię bez świadków, bez księdza, z jednym tylko grzechem: że byłeś za bardzo sobą.
Miał gorsze dni. Serio. Takie z gatunku tych, co zaczynają się od rozlanej kawy, a kończą na celowniku ruskiej mafii i poważnym rozkminianiu, czy śmierć przez kulę w potylicę jest bardziej elegancka niż zardzewiały nóż między żebra. Ale tym razem to był ten level wyżej – ten, co już nie da się opisać słowami, tylko przekleństwami, pluciem krwią i nieustającym „kurwa mać” rozciągniętym przez cały dzień. Bo przecież nie wystarczyło spierdzielić robotę – nie, nie. Trzeba było spierdzielić ją tak, żeby ruscy zrobili z jego nazwiska temat dnia, a koledzy mafiozi zaczęli rozważać, czy nie podmienić go na jakiegoś nowego, mniej popierdolonego. Ale apogeum przyszło dopiero potem – kiedy dowiedział się, że jego najnowsza podbojowa przygoda z emocjonalnym zacięciem w skórze i odznace to nie była byle babka z patrolówki. O nie, jego gwiazda wieczoru zapierdalała w dochodzeniówce, i to nie dla rozrywki – prowadziła śledztwo przeciwko organizacjom przestępczym. Tym, które miały jego nazwisko w dokumentach. No więc brawo, Ziggy. Sam sobie załatwiłeś pakiet all inclusive do pierdla z widokiem na beton.
Z braku lepszych opcji – trzeba było improwizować. Czyli udawać, że wszystko gra, jakby nie miał wkrótce wąchać betonu z twarzą przytuloną do chodnika. Podgwizdywał więc sobie nonszalancko pod nosem, jakby nic się nie działo, dmuchając dym z papierosa i wlepiając ślepia w budynek komendy, jakby to był jego przyszły apartament, a nie potencjalna sala sądowa. Plan był prosty jak jego poziom rozsądku – porwać panią policjant i zabrać ją na małą wycieczkę po mieście, żeby sobie pogadać, powęszyć, pozbierać informacje. Taki spacer z elementem adrenaliny i ryzykiem wyroku dożywocia. Nic wielkiego. Akurat czaił się w zaułku, wypatrując jej sylwetki, kiedy dwóch fagasów przeszło obok. Skuli się, jakby sami mieli coś na sumieniu, ale jeden z nich... ach, tak, znał go. Kiedyś mu tak pięknie wyjebał w klubie, że ten całował podłogę szybciej niż zdążył zamówić piwo. Ech, wspomnienia. Ciepłe, brutalne, jak każda dobra bajka z dzieciństwa Ziggiego.
– Piękny mamy dziś wieczór, racja? – mruknął tuż obok jej ucha, gdy pięknie i świadomie porwał ją w lukę między uliczkami. Śmierdziało tutaj, nie było pięknie, ale porwanie nade romantyczne! – Ej, wyluzuj... Po co od razu ładować lufę w mój brzuch, co? – Rzekł rozbawiony, ściągając kominiarę z łba. – Chyba, ze to jakiś policyjny fetysz.
Cierra Morris
No bo kto, przy zdrowych zmysłach wpierdala się w znajomość z kobietą, która najpierw zapięła go jak świątecznego karpia, przeszukała jakby miał bombę w skarpetce, a potem, zupełnie serio, zgodziła się pójść z nim na randkę? Ktoś, kto ma śrubki luźniejsze niż zawiasy w sraczu tej pieprzonej komendy. Ale Ziggy, ach, Ziggy… On to zrobił z takim wdziękiem, jakby to wszystko miało sens. Jakby ten jego uśmiech idioty i opowieść o śledzionie wyrwanej niczym bon na Black Friday, naprawdę miała u niej znaczenie. A przecież mówił prawdę! No może w trzech czwartych. Był żołnierzem – z demobilu. Śledzionę mu niemal rozjebali – no dobra, oberwał nożem w bok. Ale wszystko inne? Prawda świętsza niż niedziela u babci.
A potem to już poleciało jak w tanim filmie akcji z lat dziewięćdziesiątych. Motor, gnał przez miasto jakby z tyłu miał bombę i tylko ją mógł ocalić, z nią przyklejoną do pleców i tym chorym błyskiem w oczach. Nawet się śmiała. Cholera, to było najgorsze – że się śmiała, jakby faktycznie coś czuła, a nie jakby miała go zapuszkować w poniedziałek rano. Zabrał ją do starej fabryki – tej samej, co kiedyś prawie w niej zszedł. A potem klub, ten jego ulubiony, gdzie muzyka była tak głośna, że nawet myśli nie dawały rady go dopaść. No to co, Ziggy? Czas już szukać miejsca. Nie na romantyczną kolację. Na cmentarzu. Albo w lesie, gdzie wrzucą cię bez świadków, bez księdza, z jednym tylko grzechem: że byłeś za bardzo sobą.
Miał gorsze dni. Serio. Takie z gatunku tych, co zaczynają się od rozlanej kawy, a kończą na celowniku ruskiej mafii i poważnym rozkminianiu, czy śmierć przez kulę w potylicę jest bardziej elegancka niż zardzewiały nóż między żebra. Ale tym razem to był ten level wyżej – ten, co już nie da się opisać słowami, tylko przekleństwami, pluciem krwią i nieustającym „kurwa mać” rozciągniętym przez cały dzień. Bo przecież nie wystarczyło spierdzielić robotę – nie, nie. Trzeba było spierdzielić ją tak, żeby ruscy zrobili z jego nazwiska temat dnia, a koledzy mafiozi zaczęli rozważać, czy nie podmienić go na jakiegoś nowego, mniej popierdolonego. Ale apogeum przyszło dopiero potem – kiedy dowiedział się, że jego najnowsza podbojowa przygoda z emocjonalnym zacięciem w skórze i odznace to nie była byle babka z patrolówki. O nie, jego gwiazda wieczoru zapierdalała w dochodzeniówce, i to nie dla rozrywki – prowadziła śledztwo przeciwko organizacjom przestępczym. Tym, które miały jego nazwisko w dokumentach. No więc brawo, Ziggy. Sam sobie załatwiłeś pakiet all inclusive do pierdla z widokiem na beton.
Z braku lepszych opcji – trzeba było improwizować. Czyli udawać, że wszystko gra, jakby nie miał wkrótce wąchać betonu z twarzą przytuloną do chodnika. Podgwizdywał więc sobie nonszalancko pod nosem, jakby nic się nie działo, dmuchając dym z papierosa i wlepiając ślepia w budynek komendy, jakby to był jego przyszły apartament, a nie potencjalna sala sądowa. Plan był prosty jak jego poziom rozsądku – porwać panią policjant i zabrać ją na małą wycieczkę po mieście, żeby sobie pogadać, powęszyć, pozbierać informacje. Taki spacer z elementem adrenaliny i ryzykiem wyroku dożywocia. Nic wielkiego. Akurat czaił się w zaułku, wypatrując jej sylwetki, kiedy dwóch fagasów przeszło obok. Skuli się, jakby sami mieli coś na sumieniu, ale jeden z nich... ach, tak, znał go. Kiedyś mu tak pięknie wyjebał w klubie, że ten całował podłogę szybciej niż zdążył zamówić piwo. Ech, wspomnienia. Ciepłe, brutalne, jak każda dobra bajka z dzieciństwa Ziggiego.
– Piękny mamy dziś wieczór, racja? – mruknął tuż obok jej ucha, gdy pięknie i świadomie porwał ją w lukę między uliczkami. Śmierdziało tutaj, nie było pięknie, ale porwanie nade romantyczne! – Ej, wyluzuj... Po co od razu ładować lufę w mój brzuch, co? – Rzekł rozbawiony, ściągając kominiarę z łba. – Chyba, ze to jakiś policyjny fetysz.
Cierra Morris
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiŻeńskiepostaćautor
Cierra również miała problem z ciągłą potrzebą adrenaliny, a teraz najwidoczniej i brakiem instynktu samozachowawczego. Jasne, już w dzieciństwie wykazywała się nie tylko odwagą, ale czasami wręcz głupotą byleby udowodnić starszym braciom, że nie jest z niej wcale taka mała dziewczynka i ona też może i też potrafi. Ale czym innym jest zjechanie z najwyższej góry w Toronto na rowerze w wieku pięciu lat, a czym innym umawianie się z facetem, którego zgłosiła jako napastnika. Swojego napastnika. Gdzie się podział jej rozum, gdy zaprosił ją na randkę? Bo ewidentnie wtedy go nie miała i prawdopodobnie przepadł na zawsze.
W tym mężczyźnie było coś ciężkiego do opisania. Patrząc na niego widziała kolejną zagadkę, którą chciała rozwikłać. Widziała niebezpieczeństwo i zabawę. Ekscytację. Ciekawość. Był jak jej zakazany owoc, którego pragnęła skosztować. Był jej wężem, który kusił ją do zgrzeszenia. I w tym wszystkim znikał jej instynkt, chęć kontroli wszystkiego i planowania. Nie było już Cierry policjantki, która stała na straży prawa i porządku. Detektyw, która walczyła z przestępczością. Ta zorganizowana, rozsądna panna Morris. Przy nim zostawała tylko i wyłącznie Cierra - kobieta żądna zabawy i przygód. Zapominająca o konsekwencjach ani o tym, co przyniesie kolejny dzień. Liczyło się tylko tu i teraz. Ten dreszczyk adrenaliny, który w niej wybudzał i pompował w jej żyły.
Więc tak, można stwierdzić, że Cierra Morris straciła rozum umawiając się z Zacharie’m. Zaproszenie na randkę przyjęła z czystej ciekawości, co ją może czekać. Czy uda mu się zrekompensować to kiepskie pierwsze wrażenie. Zdał test? Nie wykluczała kolejnego spotkania, więc tak. Czuła podskórnie, że powinna się trzymać od niego z daleka. Odwrócić głowę. Uciec. Zapomnieć. Ale nie, nie potrafiła. Już dawno nie czuła tego i ta chora ciekawość pchała ją do przodu. Nie pozwalała jej po prostu przejść obok niego obojętnie. Tym bardziej, że naprawdę dobrze się z nim bawiła. Nigdy nie była typem romantyczki i nigdy nie szukała stałej relacji. On zdawał się idealnie wpasowywać w jej schemat. Nie był jak typowy kolejny pozer z tindera, który czekał jak panicz, aż zabawi go rozmową.
Wychodząc jednak dzisiaj z pracy nie myślała o spotkaniu z nim. Chciała przed powrotem do domu ogarnąć jeszcze szybkie zakupy, zanim wybierze się na wieczorny jogging. Żwawym krokiem zmierzała do samochodu zaparkowanego niedaleko od wejścia, kiedy nagle usłyszała cichy głos tuż przy swoim uchu i w tym samym momencie znalazła się w bocznej uliczce w ramionach nieznajomego. Ułamek sekundy minął zanim dostrzegła kominiarkę, a broń już znalazła się w jej ręce wciśnięta w jego bok. Drugą dłonią złapała go za nadgarstek przyciskając do ściany. Adrenalina szybko pulsowała w jej żyłach w momencie poczucia zagrożenia. Dopiero, gdy mężczyzna odezwał się ponownie zdejmując kominiarkę, odetchnęła z wyraźną ulgą. Ale to niebezpieczeństwo o którym cicho krzyczał jej instynkt nie milkło.
- Zach, ja pierdolę- rzuciła wyraźnie spokojniejsza , choć nieco poirytowana aż takimi atrakcjami na przywitanie.- Wiesz, że tym razem mogłeś naprawdę stracić tą śledzionę?- spytała chowając broń do kabury schowaną pod skórzaną kurtką. Zabrała dłoń z jego nadgarstka krzyżując ręce na piersi, ale nie odsuwając się. - Musisz skończyć testować mój refleks. Chyba, że Twoim fetyszem są kajdanki, to możemy się dogadać - rzuciła z lekkim uśmiechem, bo przecież mogłaby znowu zgłosić napad na funkcjonariusza policji!
Zacharie Voclain
W tym mężczyźnie było coś ciężkiego do opisania. Patrząc na niego widziała kolejną zagadkę, którą chciała rozwikłać. Widziała niebezpieczeństwo i zabawę. Ekscytację. Ciekawość. Był jak jej zakazany owoc, którego pragnęła skosztować. Był jej wężem, który kusił ją do zgrzeszenia. I w tym wszystkim znikał jej instynkt, chęć kontroli wszystkiego i planowania. Nie było już Cierry policjantki, która stała na straży prawa i porządku. Detektyw, która walczyła z przestępczością. Ta zorganizowana, rozsądna panna Morris. Przy nim zostawała tylko i wyłącznie Cierra - kobieta żądna zabawy i przygód. Zapominająca o konsekwencjach ani o tym, co przyniesie kolejny dzień. Liczyło się tylko tu i teraz. Ten dreszczyk adrenaliny, który w niej wybudzał i pompował w jej żyły.
Więc tak, można stwierdzić, że Cierra Morris straciła rozum umawiając się z Zacharie’m. Zaproszenie na randkę przyjęła z czystej ciekawości, co ją może czekać. Czy uda mu się zrekompensować to kiepskie pierwsze wrażenie. Zdał test? Nie wykluczała kolejnego spotkania, więc tak. Czuła podskórnie, że powinna się trzymać od niego z daleka. Odwrócić głowę. Uciec. Zapomnieć. Ale nie, nie potrafiła. Już dawno nie czuła tego i ta chora ciekawość pchała ją do przodu. Nie pozwalała jej po prostu przejść obok niego obojętnie. Tym bardziej, że naprawdę dobrze się z nim bawiła. Nigdy nie była typem romantyczki i nigdy nie szukała stałej relacji. On zdawał się idealnie wpasowywać w jej schemat. Nie był jak typowy kolejny pozer z tindera, który czekał jak panicz, aż zabawi go rozmową.
Wychodząc jednak dzisiaj z pracy nie myślała o spotkaniu z nim. Chciała przed powrotem do domu ogarnąć jeszcze szybkie zakupy, zanim wybierze się na wieczorny jogging. Żwawym krokiem zmierzała do samochodu zaparkowanego niedaleko od wejścia, kiedy nagle usłyszała cichy głos tuż przy swoim uchu i w tym samym momencie znalazła się w bocznej uliczce w ramionach nieznajomego. Ułamek sekundy minął zanim dostrzegła kominiarkę, a broń już znalazła się w jej ręce wciśnięta w jego bok. Drugą dłonią złapała go za nadgarstek przyciskając do ściany. Adrenalina szybko pulsowała w jej żyłach w momencie poczucia zagrożenia. Dopiero, gdy mężczyzna odezwał się ponownie zdejmując kominiarkę, odetchnęła z wyraźną ulgą. Ale to niebezpieczeństwo o którym cicho krzyczał jej instynkt nie milkło.
- Zach, ja pierdolę- rzuciła wyraźnie spokojniejsza , choć nieco poirytowana aż takimi atrakcjami na przywitanie.- Wiesz, że tym razem mogłeś naprawdę stracić tą śledzionę?- spytała chowając broń do kabury schowaną pod skórzaną kurtką. Zabrała dłoń z jego nadgarstka krzyżując ręce na piersi, ale nie odsuwając się. - Musisz skończyć testować mój refleks. Chyba, że Twoim fetyszem są kajdanki, to możemy się dogadać - rzuciła z lekkim uśmiechem, bo przecież mogłaby znowu zgłosić napad na funkcjonariusza policji!
Zacharie Voclain
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Bejba
Ucieczki bez słowa
-
myśli mam sine
godność stłuczoną
marzenia powybijane
ego pęknięte
wolę zwichniętą
i serca otwarte złamanienieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Oj tak, taka znajomość była niczym gra w ruletkę – albo kamień milowy prowadzący ku szczeblom znaczenia w bandzie, albo bilet w jedną stronę, prosto w stronę zimnych murów więzienia, gdzie nawet szczury nie chciałyby z nim gadać. Cóż, pomysł wydawał się absurdalny, ale jakże kuszący – dostać się do jej mieszkania, wślizgnąć jak kot po ciemku i zwinąć jakieś fanty informacyjne, które mogłyby mu uratować dupę. Na samą myśl drgały mu dłonie, nie z lęku, a z tego kurewskiego łaknienia, by coś zajebać, cokolwiek, byle dało przewagę.
Nazwisko tej pani policjantki przewijało się zresztą nie raz w szemranych rozmowach, gdzie półświatek cedził przez zęby niezadowolenie, a zorganizowane grupy klęły, że kopała pod nimi dołki jak stary kret na kokainie. Miała swoje haki, zbierała je cierpliwie, jakby kolekcjonowała znaczki albo motyle w gablocie. A on, głupi Ziggy, jak na ironię losu, wpadł w orbitę tej kobiety i nie wiedział jeszcze, czy wyszarpie z tego złoto, czy sam stanie się jej okazem, przyszpilonym do tablicy i wyeksponowanym ku uciesze całego komisariatu.
– Piękna, zaczynasz szaleć na moim punkcie – stwierdził małostkowo, wciskając kominiarę z zarysem czachy do kieszeni, którą zawsze ubierał pod kask idealnie skrojony do ukochanego motoru. Cóż, kobiety wszak kochały nieprzewidywalność, a jeśli mógł, zamierzał jej oferować szeroki wachlarz możliwości. – Spokojnie moya krasavitsa, jeśli tak często wyjeżdżasz z tym klinowaniem dłoni, chętnie... Cię skuję, jak zasłużysz – oblizał nieznacznie wargę, nade wszystko nie wyzbywając się cwanego uśmieszku. – Sprawdzam stan gotowości służb policyjnych, na chwilę obecną daje mocne trzy na zachętę. Dasz się porwać na dzisiejszą noc?
Niedaleka obecność komisariatu drażniła jak szorstka metka na karku, przypominając mu co chwila, że tuż obok czai się betonowy sarkofag jego wolności, gotów połknąć go bez przeżuwania. Ego miało się nijak do tego obrazu, kruszało, niechętnie przyznając, że trudno przewidzieć, co tej kobiecie strzeli do głowy – czy użyje kajdanek, czy... czegoś bardziej nieoczekiwanego. A jednak, kurwa, Ziggy nie był stworzony do kajdan, chyba że tych, które sam zakładał w nocnych igraszkach, więc niemal odruchowo poruszył się ku niej, bez namysłu, jak pies do kości. Dłoń jego, większa i nieokrzesana, pochwyciła tę jej mniejszą, delikatniejszą, a ruch stał się wymuszonym tańcem, prowadzonym gdzieś między cieniem a latarnią, między rozsądkiem a totalnym rozpierdolem. I wtem – ona zawisła nad brudem ulicznego bruku, unoszona przez jego siłę i ten cholernie zacięty uśmieszek, co mówił jedno: znowu wygrał, chociaż nie wiadomo jeszcze, czy nagrodą będzie pocałunek losu, czy kolejne wpierdolenie w pakiecie deluxe.
– Chyba nie masz wyjścia, musisz się zgodzić – szepnął, doskonale bawiąc się w pana zarządzającego pokraczną sytuacją. Nade romantyczną, pomijając fakt, że każde z dwojga miało przy sobie spluwę, szybkość reakcji i niewyparzony język. Czuł się pokracznie dobrze w tym całym chaosie. – Okup, albo porwanie, panno Morris.
Cierra Morris
Nazwisko tej pani policjantki przewijało się zresztą nie raz w szemranych rozmowach, gdzie półświatek cedził przez zęby niezadowolenie, a zorganizowane grupy klęły, że kopała pod nimi dołki jak stary kret na kokainie. Miała swoje haki, zbierała je cierpliwie, jakby kolekcjonowała znaczki albo motyle w gablocie. A on, głupi Ziggy, jak na ironię losu, wpadł w orbitę tej kobiety i nie wiedział jeszcze, czy wyszarpie z tego złoto, czy sam stanie się jej okazem, przyszpilonym do tablicy i wyeksponowanym ku uciesze całego komisariatu.
– Piękna, zaczynasz szaleć na moim punkcie – stwierdził małostkowo, wciskając kominiarę z zarysem czachy do kieszeni, którą zawsze ubierał pod kask idealnie skrojony do ukochanego motoru. Cóż, kobiety wszak kochały nieprzewidywalność, a jeśli mógł, zamierzał jej oferować szeroki wachlarz możliwości. – Spokojnie moya krasavitsa, jeśli tak często wyjeżdżasz z tym klinowaniem dłoni, chętnie... Cię skuję, jak zasłużysz – oblizał nieznacznie wargę, nade wszystko nie wyzbywając się cwanego uśmieszku. – Sprawdzam stan gotowości służb policyjnych, na chwilę obecną daje mocne trzy na zachętę. Dasz się porwać na dzisiejszą noc?
Niedaleka obecność komisariatu drażniła jak szorstka metka na karku, przypominając mu co chwila, że tuż obok czai się betonowy sarkofag jego wolności, gotów połknąć go bez przeżuwania. Ego miało się nijak do tego obrazu, kruszało, niechętnie przyznając, że trudno przewidzieć, co tej kobiecie strzeli do głowy – czy użyje kajdanek, czy... czegoś bardziej nieoczekiwanego. A jednak, kurwa, Ziggy nie był stworzony do kajdan, chyba że tych, które sam zakładał w nocnych igraszkach, więc niemal odruchowo poruszył się ku niej, bez namysłu, jak pies do kości. Dłoń jego, większa i nieokrzesana, pochwyciła tę jej mniejszą, delikatniejszą, a ruch stał się wymuszonym tańcem, prowadzonym gdzieś między cieniem a latarnią, między rozsądkiem a totalnym rozpierdolem. I wtem – ona zawisła nad brudem ulicznego bruku, unoszona przez jego siłę i ten cholernie zacięty uśmieszek, co mówił jedno: znowu wygrał, chociaż nie wiadomo jeszcze, czy nagrodą będzie pocałunek losu, czy kolejne wpierdolenie w pakiecie deluxe.
– Chyba nie masz wyjścia, musisz się zgodzić – szepnął, doskonale bawiąc się w pana zarządzającego pokraczną sytuacją. Nade romantyczną, pomijając fakt, że każde z dwojga miało przy sobie spluwę, szybkość reakcji i niewyparzony język. Czuł się pokracznie dobrze w tym całym chaosie. – Okup, albo porwanie, panno Morris.
Cierra Morris