Strona 1 z 2

no strength without pain

: wt sie 19, 2025 2:13 pm
autor: Sloane Marlowe
#10
Zapach potu, skóry i rozgrzanego metalu uderzył ją w twarz, gdy tylko przekroczyła próg. Nie był nieprzyjemny, raczej znajomy. Przypominał dzieciństwo, którego nie miała prawa pamiętać tak wyraźnie. Szorstkie dłonie, odgłos taśmy zawijanej na kostkach, uderzenia w worek jak metronom, raz, dwa, trzy. Pauza. I znowu. Kiedyś oglądała to niemal bez przerwy.
Siedziała na ławeczce przy samym ringu, wyprostowana, jakby gotowa do treningu albo do tego, żeby zmienić zdanie i jednak się zmyć z tego miejsca.
Sportowy top w kolorze spranego granatu odsłaniał linię obojczyków i fragment skóry na boku, a tam wyraźna, ciągnąca się od lewej piersi aż do kości biodrowej blizna. Stara. Dobrze zagojona. Tylko dla tych, którzy naprawdę patrzą i to z bliska. Do tego ciemne legginsy, wygodne, ale noszące już ślady zużycia. Nie nowe, nie modne, po prostu funkcjonalne. Włosy spięła w niedbały kok, kilka pasm dawno uciekło i teraz łaskotały ją po karku. Na ławce obok leżał złożony ręcznik i butelka wody z odkręconą nakrętką. Była gotowa. A przynajmniej chciała w to wierzyć.
Opierała łokcie na kolanach, a głowę na dłoniach. Była rozluźniona tylko pozornie. Zerkając w stronę biura, mierzyła wzrokiem każdy detal klubu: ring, worki, podłogę, ludzi. Nie było w niej niepokoju. Raczej analiza. Jakby chciała wiedzieć, gdzie są drzwi, ile metrów dzieli ją od ściany, który z facetów jest trenerem.
Westchnęła cicho i poprawiła się na ławce. Patrzyła w stronę ringu, ale w rzeczywistości była daleko stąd. Nie miała planu. Ani konkretnej potrzeby, by zrobić to właśnie dziś. Ale była zmęczona czuciem się bezradną i jeszcze bardziej zmęczona tym, że zdążyła się do tego stanu przyzwyczaić. Nie chciała już więcej nic nie czuć, a ostatnia sytuacja z której uratował ją Bradley dowodziła temu, że w końcu musi mieć jakieś środki do obrony.
Chciała czuć siłę. Nawet jeśli musiała ją sobie wydrzeć z ciała bólem i potem.
Dźwięk otwierających się drzwi przyciągnął jej uwagę. Obróciła się w półruchu, zerkając przez ramię i wtedy coś w niej się spięło. Tak, jakby nagle oddech na moment zniknął z płuc. Serce uderzyło, jeden mocniejszy skurcz.
Znajomy cień. Krok. Sylwetka. Głos. Niemożliwe.
Zamrugała. Przez chwilę tylko patrzyła, nie wierząc. Jakby mózg musiał nadgonić to, co oczy już wiedziały.
- A niech mnie - mruknęła do siebie, a kąciki jej ust uniosły się w ramach powitania. Nie spodziewała się dzisiaj ujrzeć nikogo znajomego.
Dzień dobry - powiedziała cicho, neutralnie zastanawiając się czy on rozpozna ją.
Nie wstała. Siedziała bokiem, z łokciami opartymi na kolanach, butelka z wodą lekko przechylona w dłoni. Oczy miała czyste. Spokojne. Z dystansem, który nie przypominał chłodu, ale raczej ostrożność kogoś, kto zbyt wiele razy wracał do wspomnień, by jeszcze się w nich gubić.

Karrion Mercer

no strength without pain

: wt sie 19, 2025 2:59 pm
autor: Karrion Mercer
Dzień był pełen napięć oraz sytuacji, które nie do końca Karrionowi się podobały. Był w świecie boksu już tak długo, że zapomniał o niektórych podstawach, definiujących początki wielu świeżaków. Nie słuchanie się poleceń, podważanie własnych trenerów, groźby rękoczynów wynikających z nieuzasadnionej frustracji... to wszystko dzisiaj się nawarstwiło. Mercer miał wrażenie, że akurat dzisiaj w sali treningowej zebrały się wszystkie największe łachudry, wszyscy wstali lewą nogą i tylko bliżej nieokreślona siła wyższa uchroniła pozostałych od awantury.
Stał więc w jednym z pokoi przeznaczonych do przygotowań mentalnych, słuchając w ciszy i z pełną uwagą, jak jeden z etatowych klubowiczów wylewa kolejne pomyje na pracownika klubu Mercera. I choć w niektórych przypadkach mógł mu przyznać rację, ostatecznie stanął murem za swoim trenerem, informując, że jeśli klient nie zmieni swojego podejścia, więcej tutaj nie wejdzie. Na szczęście to wystarczyło, by zażegnać kolejny z wielu dzisiejszych kryzysów i kiedy sytuacja została już opanowana, Karrion mógł powrócić do swoich obowiązków.
Wyszedł z pomieszczenia jak zwykle pewnym krokiem, wzbudzając powszechny podziw pośród trenujących. Niektórzy nawet przerwali ćwiczenia, chcąc chociaż przez moment spojrzeć na jednego z najlepszych kanadyjskich pięściarzy w historii. Przyzwyczajenie do bycia w centrum reflektorów pomogło Mercerowi uniewrażliwić się na takie potencjalnie krępujące sytuacje i dlatego też nawet nie zwrócił na to uwagi, dzięki czemu klubowicze szybko powrócili do swoich ćwiczeń. Jednak nie wszyscy.
Jego neutralny wyraz twarzy momentalnie się zmienił. Uśmiech, który się na niej pojawił, był przeznaczony tylko dla wyjątkowych osób, a tą Sloane niewątpliwie była w jego oczach. Mimo tylu lat od razu ją poznał, obserwował ją przecież w social mediach, lajkował co setne zdjęcie, które wstawiła, więc to nie było tak, że nie rozpoznawał swojej przyjaciółki z dzieciństwa, bo tak trzeba było określić tę dziwną, ale jakże uroczą relację.
- Sally - odezwał się spokojnie, przywołując imię, którym zawsze do niej się zwracał. Sloane uważał za brzydkie i choć czasami zdarzało mu się tak do niej powiedzieć, tak preferował inne, podobne imię, które brzmiało znacznie lepiej.
Mercer wykonał kolejne kilka kroków i stanął mniej więcej naprzeciwko brunetki, ku której od razu się nachylił. Nie zwracając uwagi na to, czy udało jej się podnieść, czy też dalej siedziała, objął ją mocno i uniósł, trzymając w tym ścisku przez blisko kilka sekund. Dopiero po chwili postawił ją na ziemi i uśmiechnął się, patrząc na nią z zadowoleniem wypisanym na twarzy, którego nie okazywał w aż tak jaskrawy sposób.
- Co cię sprowadza do mojego klubu, siostrzyczko? - rzucił spokojnym, a zarazem nader ciepłym jak na niego tonem. Czuć było w każdym jego spojrzeniu, geście czy słowie, że obecność Marlowe była dla niego wielką przyjemnością. - I zanim mnie ochrzanisz... od tygodni zbieram się, żeby zadzwonić i zabrać cię na watę cu... drinka - zaśmiał się cicho, zdając sobie sprawę w trakcie wypowiedzi, że nie ma już do czynienia z dzieckiem, a dojrzałą kobietą, która swoje już przeżyła. Te 9 lat różnicy było czymś dużym, kiedy się poznawali, ale teraz? To były tylko cyferki.
Przechylił się nieznacznie, lustrując ją swoim wzrokiem i nie ukrywając zachwytu nad jej ciałem. Nie widzieli się kilka lat i choć widział ją na zdjęciach na Instagramie czy w innych social mediach, tak na żywo prezentowała się jeszcze lepiej.
- Nie sądziłem, że kiedykolwiek spróbujesz boksu - rzekł już spokojniej. - Ale trafiłaś w dobre miejsce i osobiście zadbam o to, żebyś wyciągnęła z tego jak najwięcej - przytaknął, po czym szturchnął przechodzącą obok niego pracownicę recepcji. - Kate, zaznacz proszę, że Pani Sloane Marlowe należy do TEJ kategorii klientów - recepcjonistka tylko kiwnęła głową z uśmiechem i odeszła.
- Dostaniesz zwrot za cały kurs - poinformował od razu brunetkę, wracając do niej spojrzeniem. - Rodzina i przyjaciele trenują tu za darmo - skinął głową, zaznaczając też, że nie przyjmuje sprzeciwu i Sloane może sobie darować próby przekonania go, że dla niej to żaden wysiłek finansowy. Nieliczni mieli TEN status w jego klubie, więc Karrion stratny nie będzie... co zresztą widać po dziesiątkach osób trenujących w tym momencie na sali.

Sloane Marlowe

no strength without pain

: wt sie 19, 2025 5:03 pm
autor: Sloane Marlowe
Jego głos zadziałał jak przełącznik, dokładnie taki sam, jak kiedyś. I dokładnie tak samo źle wymawiający to przeklęte imię, które nie było jej imieniem.
- Sally? Serio? - mruknęła z uśmiechem, ale wystarczająco dosadnie, by dać mu znać, że nie zamierza tego puszczać mimo uszu. - Przysięgam, że przez ciebie dzieciaki w szkole wymyśliły rymowankę: Sally goes to alley and gets hit with the rally. Trauma na całe życie.
Uśmiech jednak nie schodził jej z twarzy. Wbrew logice, wbrew temu, jak ostrożna potrafiła być z ludźmi - jego obecność złamała schemat. Nie analizowała tego. Nie była gotowa. Ale ciało odpowiedziało pierwsze.
Wstała i to ona pierwsza zarzuciła mu ręce na kark, śmiejąc się krótko pod nosem, gdy niemal oderwał ją od ziemi. Nie było w tym zawahania. Tylko naturalność, której nie czuła przy nikim od miesięcy.
- Jasna cholera, Mercer - wymamrotała przy jego ramieniu - nadal jesteś jak pieprzone drzewo.
Czuła się przy nim mała, tak fizycznie, ale ani trochę słaba. Raczej jakby jej własna siła mogła na chwilę odpocząć. Jakby nie musiała się bronić, ani ciągle trzymać świata w szachu.
Kiedy postawił ją z powrotem na ziemi, przeciągnęła ręką po karku i poprawiła włosy, udając nonszalancję. Ale palce zadrżały lekko - może z emocji, może z tego, że adrenalina działała inaczej, gdy źródłem była nostalgia, a nie zagrożenie, które od lat napędzało jej ciało.
Spojrzała na niego z półuśmiechem, takim nieco wykrzywionym, nieidealnym, pełnym drobnych napięć. Ale jej oczy były żywe. Prawdziwe.
- No proszę. Człowiek chce się nauczyć, jak walnąć z półobrotu, a trafia na lokalnego celebrytę. - Skrzyżowała ramiona, chowając w ten gest lekkie zmieszanie. - I tak, też miałam zadzwonić. Trzy lata temu. Wiesz jak to jest - praca, życie, apokalipsy, nieodebrane wiadomości.
I może to był żart, ale ton zawisł na granicy prawdy. Bo przecież życie naprawdę ją przeżuło. I nie wszyscy wracali.
Słowo siostrzyczko zawirowało jej gdzieś w brzuchu. Było znajome, ciepłe, nawet kojące, ale nie do końca już pasowało. Bo ona już nie była tą Sloane, którą znał kiedyś. Zreflektowała się dopiero, gdy dotarły do niej jego dalsze słowa. „TEJ kategorii klientów”.
-To twoja miejsce? Nie, nie, nie. Żadnej ulgi po znajomości. - Uniosła dłoń w obronnym geście, a potem pacnęła go lekko palcami w tors, zupełnie jak kiedyś, gdy chcieli go uciszyć, ale już było po wszystkim.
Wskazała na niego z udawaną powagą, ale głos był zbyt miękki, by mógł naprawdę grozić.
- Tylko spróbuj mi oddać pieniądze, a zabiorę cię na kolację. Porządną. Z surowym mięsem i belgijskim piwem, którego nazwy nie wymówię. - Zawiesiła na nim spojrzenie. - Lokalne miejsce, zero bufoniady, dużo cholesterolu. Znam jedną knajpę, która robi steki, po których chcesz zadzwonić do matki i powiedzieć, że ją kochasz.
Uśmiechnęła się krzywo, jakby sama nie wierzyła, że właśnie to zaproponowała.
- Deal?
Jej ton był lekki, ale oczy miały w sobie coś głębszego - niepokornego, upartego. I tylko jeden moment ją zdradził, może nawet tylko na ułamek sekundy - gdy patrzyła, jak się do niej uśmiecha, przez jej twarz przemknął cień czegoś, co nie było śmiechem. Coś starego.
- A tak serio, Karrion - powiedziała ciszej - fajnie cię znowu widzieć.
Nie brzmiało to jak kurtuazja. Brzmiało jak coś, co naprawdę warto było powiedzieć na głos.
- Nie jestem tylko pewna kto ma być dzisiaj moim trenerem - rozejrzała się, jakby szukała właściwego człowieka, który powie jej wszystko od totalnych podstaw. Nie miała zielonego pojęcia z czym to się je, kiedy on ćwiczył jej w tamtym czasie nawet nie przeszłoby przez głowę, żeby ubierać rękawice. Nie ciągnęło jej do tego, była wtedy inny, ale to było lata temu. Życie za bardzo wgryzło jej się w dupę, żeby być taką mięciutką jak wtedy.

Karrion Mercer

no strength without pain

: czw sie 21, 2025 9:29 am
autor: Karrion Mercer
Cieszył się, że w końcu się spotkali po tak długim czasie. Już od dawna Mercer myślał o tym, by napisać do Sloane. Wiedział przecież, że ta cały czas mieszka w Toronto i świetnie sobie radzi, a skoro on wrócił do miasta po tylu latach, to dlaczego miałby to ukrywać przed nią? Tylko, no właśnie... pojawił się szereg nowych obowiązków, całkiem nowa sytuacja życiowa i tym samym nie myślał zbyt mocno o odnawianiu kontaktu ze starymi przyjaciółmi. Poza tym, nie chciał się też jej narzucać, bo przez ostatnie lata w jej życiu był tylko małymi epizodami - ot przesłanie jakiegoś prezentu czy życzeń na urodziny.
- Przepraszam, że byłem przyczyną twoich kłopotów w szkole. Mam nadzieję, że się z tego wykaraskałaś... własna rymowanka wśród rówieśników to nie przelewki - odpowiedział rozbawiony.
Nie przejmował się tym, czy Marlowe będzie miała w ogóle ochotę na uścisk, ponieważ zależało mu na tym, by podkreślić, jak bardzo cieszy się z tego spotkania. Karrion rzadko kiedy okazywał aż takie uczucia czy sympatie, raczej był znany ze swojej wstrzemięźliwości w tych kwestiach, toteż objęcie w taki sposób przyjaciółki spotkało się ze sporym zdziwieniem klubowiczów, którzy byli świadkami tej sytuacji.
- To mleko, pamiętaj - znów zażartował, tym razem dokładając do tego delikatny chichot.
Karrion od najmłodszych lat przeważał warunkami fizycznymi swoich rówieśników, a gdy do genów doszedł jeszcze trening, zyskał jeszcze więcej masy oraz rzeźby, dzięki czemu teraz Sally miała przed sobą górę wytrenowanych mięśni. Prawdziwą maszynę do zabijania na ringu, o czym wielokrotnie przeciwnicy przekonali się na własnej skórze - niejeden z nich przyznał bowiem, że Mercer naprawdę mocno bił swoje ciosy.
Skinieniem głowy zaakceptował wzajemne tłumaczenia i tym samym uznał, że temat przekładanego wciąż spotkania jest za nimi. W pewnym sensie przyniosło mu to ulgę, ponieważ dotąd cały czas uważał siebie za jedynego winowajcę takiego obrotu zdarzeń i choć spodziewał się, że mogła to rzucić czysto kurtuazyjnie, by nie wypominać mu słabego kontaktu w ostatnich latach, tak liczył w duchu na to, że naprawdę była zapracowana i nie miała czasu myśleć o spotkaniu z nim.
Karrion skrzyżował ręce na klatce piersiowej i przechylił lekko głowę na bok, unosząc przy tym brew.
- Jestem właścicielem - nie krył rozbawienia na twarzy, kiedy próbowała się wyprzeć profitów zwanych kolesiostwem. - Znasz mnie na tyle, żeby wiedzieć, że nie będziesz płacić. Jesteś jak rodzina, Sally - przypomniał jej, stojąc twardo przy swoim stanowisku. - Ale jeśli urazi to twoją dumę, to zgadzam się na kolację - uśmiechnął się lekko, ale przyjaźnie, by przystać na zaproponowane przez nią warunki.
Uśmiechnął się znacznie szerzej, gdy wprost przyznała, że cieszy się z tego spotkania. To naprawdę był miód na jego serce, ponieważ przy tak niewielkiej liczbie osób, które mógł nazywać bliskimi, takie słowa znaczyły dla niego dużo.
- Ciebie też, Sally - odpowiedział z niekwestionowaną szczerością w głosie.
Na horyzoncie nie pojawiał się żaden trener i już miał spytać ją, kogo przydzielili jej do treningu przy okazji zapisu na zajęcia, jednak Sloane wyprzedziła go i oznajmiła pośrednio, że tego nie wie.
- Zaraz sprawdzę - wyciągnął z kieszeni telefon i odpalił grafik trenerów, który miał zapisany w chmurze. - Z tego co widzę, przydzielili ci Petersona - rzucił po chwili. - Zrobię małą podmiankę i zajmie się tobą trener Mercer, taki byczek, może kojarzysz - zaśmiał się lekko, po czym wprowadził korekty do grafiku oraz wysłał krótką wiadomość bezpośrednio do trenera Petersona z informacją o zmianie.
- To co, na początek szkolenie BHP i teścik, czy wolisz od razu zmierzyć się z workiem? - zażartował, jednak tym razem się nie zaśmiał. Zamiast tego rozejrzał się po sali i kiedy dostrzegł kilka wolnych worków na lewo od głównego ringu, postanowił zająć właśnie tę przestrzeń do dzisiejszych ćwiczeń.
- Zanim przejdziemy do boksu, najpierw rozgrzewka. 15 minut truchtu wokół maty, kolejne 10 rozciągania się i znowu 10 truchtu. To bardzo ważne, więc nie olewaj tego. Ja w tym czasie pójdę się przebrać, wracam za kilka minut - zarządził i skierował się do szatni, w której przebrał się w coś wygodniejszego. Co prawda miał na sobie zaledwie t-shirt i jeansy, w których mógłby poprowadzić dla niej zajęcia, ale podmianka tego outfitu na top i dresy było zdecydowanie lepszą opcją, na pewno bardziej funkcjonalną.
Wrócił po jakichś 10 minutach i usiadł na ławce nieopodal maty, obserwując rozgrzewkę Marlowe.

Sloane Marlowe

no strength without pain

: czw sie 21, 2025 6:26 pm
autor: Sloane Marlowe
- To mleko, pamiętaj.
Parsknęła cicho i pokręciła głową, jakby właśnie usłyszała największą bzdurę tygodnia. Ale nie zaprzeczyła. Oczy jej błyszczały, a kąciki ust zdradzały, że jeszcze przez chwilę będzie o tym myśleć. Bo przecież pamiętała. Wszystko.
Jak siadała na swojej złożonej bluzie, gdzie z boku, gdy miał trening z chłopakami starszymi o kilka lat. Jak nie mogła oderwać wzroku, gdy walił w worek z taką siłą, że słychać było trzask nawet przez ściany. Jak trzymała w dłoni butelkę z wodą, podając mu ją jakby to było coś więcej niż zwykła pomoc.
Był wtedy jak postać z filmu. I nic dziwnego, że się w nim podkochiwała jako smarkula.
- Rodzina, mówisz? - uniosła brew, mierząc go wzrokiem od stóp do głowy, jakby szukała jakiejś rysy, której nie było. - Dobra, Mercer. Rodzina. Ale z tej kategorii, co to może ci połamać nos, jeśli będziesz nadal mówił na mnie Sally.
Uśmiechnęła się szeroko, zadziornie z rozbawieniem. To był żart. Albo ostrzeżenie w żarcie. Albo obietnica, że nie zamierza być potulną kursantką, która pokornie kiwa głową. Raczej kimś, kto stanie obok niego, nie za nim.
Zarejestrowała zmianę w jego spojrzeniu, kiedy zgodził się na kolację. A potem, jak zaczął grzebać w telefonie, przestawiając grafik.
- Peterson? - mruknęła. - Nie znam go. Ale zgaduję, że nie robi takiego wejścia, jak ty. Jaki był tytuł tej piosenki do której wychodziłeś na ring? - Zmarszczyła brwi próbując sobie przypomnieć. Melodia grała jej w głowie, ale tytułu nie zapamiętała.
Złapała jego wzrok i posłała mu półuśmiech, w którym było coś więcej niż tylko rozbawienie. Coś miękkiego. Jak echo dawnego zauroczenia, które może i przeszło, ale zostawiło ślady.
Gdy Karrion poszedł się przebrać, Sloane ruszyła w swoją rozgrzewkę jak żołnierz. Bez jęków. Bez pokazywania się. Rytmiczny, równy trucht wokół maty. Nawet nie patrzyła na ludzi, tylko przed siebie, jakby każdy krok był decyzją. Potem rozciąganie - dokładne, świadome, bez szarpania. Później znowu trucht.
Ciało działało automatycznie. Organizm przyzwyczajony do napięć, do nocy bez snu i poranków po reanimacjach. Ale gdzieś pomiędzy jednym krokiem a drugim, gdzieś w tym tempie, poczuła jak ramiona rozluźniają się bardziej niż zazwyczaj. Może to przez to miejsce?
Na ostatnim okrążeniu, nieco zbyt blisko miejsca, gdzie się znajdował, rzuciła mu przez ramię:
- I lepiej się przygotuj. Jeśli po tym wszystkim nie padnę, będziesz mi musiał dać szansę cię kiedyś znokautować. - Oczywiście, że nie miała z nim najmniejszych szans. Mogła jednak zawsze liczyć na małą taryfę ulgową po starej znajomości.
Zatrzymała się przy ławce, sięgnęła po wodę, ale zamiast od razu pić, spojrzała na swoje dłonie, zaciskając i rozluźniając palce.
- Nie mam rękawiczek, - rzuciła, jakby mimochodem, podnosząc na niego wzrok. - Ale może wystarczą owinięte knykcie? Kupię coś na następny trening.
Posłała mu pytające spojrzenie zastanawiając się czy ma racje. Pewnie gdyby trzeba było to coś by się tutaj dla niej znalazło. Wiedziała jednak, że z rękawicami jest jak z majtkami, są zbyt osobiste.

Karrion Mercer

no strength without pain

: pt sie 22, 2025 9:34 am
autor: Karrion Mercer
Karrion naprawdę pił dużo mleka w dzieciństwie, jednak po latach jego światopogląd w tej sprawie trochę się zmienił, gdy specjaliści wytłumaczyli mu, że jego warunki fizyczne to w ogromnej mierze zasługa genów. Niemniej za dzieciaka mówiło się, że pijąc mleko się urośnie, toteż można było wrócić pamięcią do tych spokojnych, pełnych zabaw czasów.
Zaśmiał się cicho na jej groźbę, zdając sobie sprawę, że żartowała. Chociaż jakby się tak zastanowić, gdyby uderzyła pod odpowiednim kątem, z zaskoczenia...
- Rodzina patologiczna. Dokładnie o to mi chodziło - znów się zaśmiał, tym razem znacznie głośniej, by dać wyraźnie do zrozumienia, że żartował w tym momencie.
Peterson był dobrym trenerem (złych Karrion nie zatrudniał), więc równie dobrze mógł zostawić mu nową uczennicę do przeszkolenia, jednak wtedy ograniczyłby się jedynie do roli komentatora z ławki. Wolał osobiście zająć się swoją przyjaciółką, chcąc wprowadzić ją w tajniki boksu jak najlepiej umiał oraz z innej przyczyny - chciał z nią spędzić trochę czasu, skoro nadarzyła się taka sposobność.
Na moment zawiesił się, próbując w pamięci odnaleźć piosenki, do których wchodził na ring.
- Były dwie. Na początku Slow Chemical, potem No Plan B - przypomniał sobie odpowiednio utwory zespołu Finger Eleven i rapera Manafest.
Chwilę jak się nad tym zastanowił, to nawet nie potrafił znaleźć odpowiedzi, dlaczego postanowił zmienić swoją muzykę wejściową. Może przesyt materiałem? Z drugiej strony, na playliście cały czas obie piosenki widniały i były przez niego odtwarzane dość często - choćby z sentymentu do przeszłości.
Obserwując trening Sloane od razu zwracał uwagę na niuanse: płynność ruchów, pracę nóg czy sposób stawiania stopy na podłoże i musiał przyznać, że widział tu zadatki na coś. Albo inaczej - nie była drewniana, czuła się naturalnie w tym środowisku, co oznaczało, że albo trenowała już coś, albo jej tryb pracy wymagał ciągłego zaangażowanie fizycznego, dzięki czemu siłą rzeczy była lepiej przygotowana do treningu.
- A ty myślisz, że to przyjemne, dostać takiego gonga, że przypomina ci się tekst wiersza z podstawówki? - zaśmiał się, wracając od razu pamięcią do tych walk, które kończyły się nokautem jego, bądź jego rywali. To nigdy nie było przyjemne i bokserzy starali się tego unikać - dla swojego zdrowia oraz reputacji, bowiem przyjęło się, że możesz być świetnym bokserem, ale jeśli dajesz się znokautować raz na jakiś czas, to coś jest nie tak. Oczywiście nie liczymy tutaj nokautów technicznych.
- Nie musisz - odparł spokojnie. - Mamy tutaj dużo kompletów, które są dezynfekowane po każdym użyciu. Większość ćwiczy tu rekreacyjnie, więc nie inwestują zanadto w sprzęt - wyjaśnił. - Z reguły ograniczają się do taśm albo bandaży. Masz je ze sobą, czy też ci udostępnić? - spytał. - Chodzi o uniknięcie otarć i odparzeń - wskazał palcem na swoją dłoń i zrobił wokół niej kółko, pokazując, gdzie obtarcia się zdarzają najczęściej, jeśli ktoś popełnia ten błąd i nie zabezpiecza rąk przed założeniem rękawic.
- Zanim zaczniesz boksować, najpierw popracujemy nad odpowiednią pozycją - podniósł się w końcu z ławki i stanął obok dziewczyny w lekkim rozkroku. - Obserwuj mnie uważnie - Karrion wyprowadził kilka ciosów prostych w powietrze najpierw prawą, później lewą ręką, zmieniając przy tym pozycje. Ograniczył pracę nóg do niezbędnego minimum i po chwili wyprostował się.
- Tak poprawnie wyprowadza się ciosy proste. Jeśli jesteś praworęczna, to najczęściej wyprowadzasz je lewą ręką, bo twoja pozycja to ułatwia. W analogicznej sytuacji odwrotnie - zaczął. - Nogi musisz mieć lekko ugięte, bok odrobinę wysunięty od strony słabszej ręki i zawsze wracasz do tej pozycji po wyprowadzonej kombinacji - pokazał jej podstawową gardę, by wiedziała, jak poprawnie ma wyglądać jej pozycja. - Technika uderzeń jest kluczowa, ważniejsza niż siła. Dobrze wyprowadzony cios chroni cię przed urazami. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ilu zawodowców połamało sobie nadgarstki przez niedbalstwo w technice - przestrzegł ją i odsunął się, stając naprzeciwko brunetki.
- Na początek poćwiczymy pozycję i ciosy proste. Każdą ręką po 50 powtórzeń, naprzemiennie po 10. Staraj się trzymać równe tempo i oddech - poinstruował ją i skrzyżował ręce na klatce piersiowej, czekając, aż Sloane zacznie kolejne ćwiczenie.

Sloane Marlowe

no strength without pain

: ndz sie 24, 2025 10:26 pm
autor: Sloane Marlowe
- Jeżeli patologiczna to i samo wystarczalna. Skoro ty spuszczasz wpierdziel, a ja zaszywam - uśmiechnęła się. W sumie gdyby nie on i jej babcia to sama nie wiedziała gdzie by się znalazła i co by z nią było. Może nie wyrosłaby na ludzi.
Nie uśmiechnęła się od razu, pozwalając żeby cisza zawisła między nimi, ale kącik jej ust zdradził, że właśnie odnotowała punkt dla siebie. To nie było przekomarzanie na pokaz. To był ich język, wyuczony lata temu, odzyskany bez wysiłku.
Gdy wspomniał tytuły piosenek, które kiedyś rozbrzmiewały przed jego wejściem na ring, zmrużyła oczy i kiwnęła głową.
- No Plan B, tak. Kojarzę. W sumie pasowało do ciebie - mruknęła, ale nie rozwinęła tematu. Nie musiała. I tak dobrze pamiętała, co czuła, kiedy wszyscy na sali milkli, a on wchodził jakby naprawdę nie było planu B. Jakby cała przyszłość miała się rozegrać właśnie tam, między linami.
Złapała jego spojrzenie i odwzajemniła uśmiech – nieprzesadnie miękko, ale wystarczająco długo, żeby było jasne, że pamięta. I że to coś znaczyło.
Na jego żart o gongu i wierszykach z podstawówki prychnęła cicho i zrobiła niewielkie kółko dłonią, jakby chciała go uspokoić.
- Bez obaw, nie mam w planach trafiać cię w głowę. Jakbym chciała, żeby cię zabolało, albo żebyś stracił przytomność to nie musiałabym użyć siły - rzuciła konspiracyjnie.
Nie potrzebowała wiele tłumaczenia. Wyczuła, że on przełącza się na tryb trenera, a to wystarczyło, żeby i jej ciało przeszło w tryb uczennicy, ale takiej, która nie czeka na pochwały i nie zadaje głupich pytań. Po prostu robi swoje.
- Mam taśmy - odpowiedziała krótko, podnosząc z ławeczki parę świeżych taśm. - Ale jak ci bardzo zależy, możesz się poczuć potrzebny i pomóc mi z wiązaniem - dodała z nutką droczenia, która nie wymagała odpowiedzi. Raczej zostawiała przestrzeń.
Gdy podszedł, by pokazać jej pozycję, nie odezwała się już ani słowem. Patrzyła. Chłonęła każdy jego ruch. To nie była bierna obserwacja to była analiza. Cień przesuwał się po jego sylwetce, kiedy obracał biodra, gdy pracowały mięśnie ramion i nóg. Gdyby nie fakt, że sama miała zaraz to powtórzyć, mogłaby go oglądać jak choreografię dziwnie piękną w swojej brutalnej prostocie.
Stanęła odpowiednio i ustawiła stopy oraz ugięła kolana zgodnie z instrukcją. Nie potrzebowała luster, żeby czuć, że jej ciało szuka równowagi. Palce uniosły się, tworząc gardę. I wtedy poczuła to ciche napięcie pod skórą. Ciepło, które pojawiło się nie wiadomo skąd i osiadło nisko w brzuchu, kiedy ich spojrzenia spotkały się na dłużej, niż wymagała sytuacja.
Nie pozwoliła sobie na zawahanie.
Uderzyła lewą. Potem prawą. Dziesięć razy naprzemiennie, równo. Płynnie. Bez szarpania, bez udawanej siły. Nie była napakowaną siłaczką, ale coś w niej mówiło, że jeśli trzeba będzie, znajdzie sposób, żeby uderzyć tam, gdzie zaboli.
Mięśnie ramion pracowały rytmicznie. Przestawiła się na odpowiednie ruchy skupiona tylko na własnym oddechu i uderzeniach. Czekała na wskazówki do poprawek, gotowa w każdej chwili się do niech zastosować.

Karrion Mercer

no strength without pain

: pn sie 25, 2025 9:26 am
autor: Karrion Mercer
Uśmiechnął się rozbawiony na jej komentarz, zdając sobie sprawę z tego, jak świetnie się uzupełniali w tej kwestii. On mógł rozbijać ludziom głowy, ona je łatać i każde z nich wykonywało pracę, w której byli naprawdę dobrzy. Brzmi jak przepis na patologiczną rodzinę, która ma jeszcze jakieś tam ostatnie pokłady współczucia i mimo wyrządzenia krzywd, mogą też spróbować je naprawić. Tylko czy było po co?
Wzruszył ramionami, ponieważ tak naprawdę ciężko było mu wyjaśnić, skąd wzięły się u niego akurat te piosenki na wyjście. Sporo na pewno robiło tutaj samo lubienie tych utworów, jednak jak się tak zastanowić, to takie No Plan B również oddawało w pewnym stopniu jego charakter i podejście. Gdyby nie boks, Karrion nie miałby raczej żadnych perspektyw, bo był zwykłym przeciętniakiem i skończyłby zapewne jako robol czy inny korposzczur. A tak to co prawda zwiększył ryzyko alzheimera czy parkinsona na starość, ale przynajmniej w jakimś stopniu się to opłaciło, bo zarobił naprawdę solidne pieniądze.
Uniósł lekko brwi w geście zdziwienia, a jednocześnie rozbawienia.
- Zawsze potrafiłaś pokazać pazurki, ale to zabrzmiało jak groźba - ledwie przez chwilę udało mu się utrzymać powagę, nim nie wybuchł śmiechem.
Nie wątpił w to, że jako ratowniczka medyczna poznała wiele mocnych i słabych stron organizmu człowieka, toteż pewnie potrafiłaby spacyfikować kogoś odpowiednim zastrzykiem na przykład. Niemniej jednak nigdy nie chciał znaleźć się w sytuacji, w której Sloane byłaby do tego zmuszona.
Obserwował ją uważnie, może nawet aż zanadto, co najpewniej wynikało z chęci przeprowadzenia dla niej jak najlepszych zajęć. Mercer z reguły przykładał się do wszystkich treningów, ale tutaj dochodziły jeszcze kwestie prywatne - przywiązanie do brunetki, szacunek do ich wieloletniej przyjaźni oraz chęć zrobienia z niej maszynki do zabijania, ofc.
Kątem oka dostrzegł bliznę na jej ciele, która co jakiś czas przyciągała jego wzrok i zaczął się zastanawiać, jakiż to wypadek ją spotkał? Na razie postanowił jednak o nic nie pytać, nie chcąc kraść czasu przeznaczonego na trening. Na pewno nadarzy się jakaś przerwa, podczas której będą mogli o tym porozmawiać.
Był z niej naprawdę zadowolony, ponieważ nie tylko uważnie go obserwowała, ale też w miarę możliwości wdrożyła wszystkie uwagi w życie, dzięki czemu już pierwsze ciosy wychodziły jej całkiem nieźle. Nie były one perfekcyjne, zdarzało jej się niedbalstwo, ale nie oczekiwał po niej stuprocentowej skuteczności. Od mało kogo tego oczekiwał.
- Świetnie sobie radzisz, Sally - rzucił, nie przejmując się tym, że mogła nie przepadać za takim przeinaczeniem jej imienia. - Pamiętaj o prostowaniu łokci - poinstruował ją, dostrzegając mankament akurat w tym jednym aspekcie.
Gdy zakończyła pierwszą serię ćwiczeń, Mercer uśmiechnął się lekko i podszedł nieco bliżej, klepiąc brunetkę po plecach.
- Doskonała robota - pochwalił ją, bo naprawdę było za co. Słuchała go, starała się odwzorować jego ruchy i stosowała się do każdej uwagi. Ze świecą szukać takich adeptów. - Podstawę mamy za sobą, teraz napij się i odsapnij chwilę, a ja przygotuję worek - poinformował i udał się do magazynu po kilka kompletów rękawic w różnych rozmiarach. Wybrał jednak te z dziurami na palce, które używane były raczej w MMA niżeli w boksie.
Wrócił już po kilku minutach i rzucił sprzęt obok ławki, samemu spoglądając na Marlowe.
- Najpierw zabezpieczymy twoje dłonie, daj tą taśmę - kiedy przekazała mu ją, od razu zaczął do wolnego i dokładnego owijania jej dłoni. Nie chciał, by przez niedbalstwo naraziła się na jakiś dyskomfort, toteż sam zadbał o to, by odpowiednio zaopiekować się jej rękami. Raz nawet się do niej uśmiechnął, kiedy poczuł jak delikatne one są.
Po wszystkim chwycił pierwszą parę rękawic i pomógł w nałożeniu ich. Wydawało mu się, że trafili odpowiednio, jednak miał pewne wątpliwości, dostrzegając odrobinę więcej wolnej przestrzeni w okolicach palców. Mogła to być jednak kwestia tego, że Sloane miała je po prostu chude.
- Jak wrażenia? Śródręcze powinno być usztywnione, dociśnięte. Palce odrobinę luźniej - dopytał, chcąc mieć pewność, że przyjaciółka nie odczuwa żadnego dyskomfortu i jest gotowa do kolejnych ćwiczeń.

Sloane Marlowe

no strength without pain

: pn sie 25, 2025 1:17 pm
autor: Sloane Marlowe
Sloane uniosła brew i zatrzymała się na ułamek sekundy, by spojrzeć na niego spod rzęs.
- Moje groźby nie brzmią jak groźba, kiedy naprawdę są groźbą - odparła, a kącik ust zadrgał jej w półuśmiechu.
Nie musiała dodawać nic więcej. Znała swoje możliwości. Znała ludzkie ciało lepiej niż wielu trenerów, lepiej niż niektórzy lekarze. I wiedziała, że nie trzeba walić pięścią, by kogoś unieruchomić. W niektórych przypadkach wystarczyło spojrzenie odpowiedniej osoby, które wywoła w tobie pozytywne lub negatywne odczucia, a ty już się nie ruszasz. Może to być karcące spojrzenie matki, ale też spojrzenie mężczyzny czy kobiety, które po prostu zwali cię z nóg.
Nie unikała jego spojrzenia, kiedy podszedł. Wręcz przeciwnie, obserwowała go uważnie. Widziała, jak ocenia jej ruchy, jak analizuje układ rąk, kąt łokcia, pracę barków. To nie było nic nowego, była przyzwyczajona do bycia obserwowaną. Gapie podczas wypadków często się zdarzali, a w takich momentach potrafiła odciąć się od świata zewnętrznego. Lata praktyki zdecydowanie jej w tym pomagały.
Kiedy ponownie usłyszała Sally wywróciła tylko oczami i pokazała mu język jak małolata. Była bardziej skupiona na swoich ruchach, więc odpuściła pokazanie mu środkowego palca. Nawet jeżeli bardzo ją kusiło, żeby to zrobić. Jeszcze mu się kiedyś za to solidnie odpłaci. Po ciuchu i na swój sposób.
Gdy pochwalił ją i poklepał po plecach, przyjęła to bez uniesienia. Raczej jak ktoś, kto czuje satysfakcję, ale nie robi z tego wielkiego halo.
- Tak jest trenerze - rzuciła krótko, sięgając po wodę i pociągając kilka łyków. Czuła, że jej ciało jest rozgrzane, ale może znieść jeszcze więcej. Była ciekawa, gdzie jest jej granica.
Kiedy wrócił z rękawicami, położyła butelkę z powrotem i stanęła naprzeciwko niego, podając mu taśmy.
- Zrób tak, żeby mi nic nie spuchło, bo co jak co te dwie dłonie są moimi narzędziami pracy - nie miała pomalowanych paznokci, ani pierścionków. Palce miała długie i szczupłe, a ścięgna widoczne. W porównaniu z jego dużymi dłońmi różnica była znaczna. Obserwowała jednak jak jego palce sprawnie i delikatnie owijają jej nadgarstki. Nie poruszyła się, ale odpowiedziała na jego uśmiech i oddała się w jego opiekę. Było mało ludzi, którym ufała. Mogła ich policzyć na palcach jednej ręki. On był jednak taką osobą.
Wsunęła dłonie w rękawice z którymi jej pomógł i poruszała palcami oraz nadgarstkami. Z jej perspektywy wszystko wydawało się w porządku. Zgadzało się to z tym co powiedział. Śródręcze usztywnione i dociśnięte, a palce odrobinę luźniejsze.
- Wydaje mi się, że jest w porządku - pokiwała głową oglądając swoje dłonie. Takich ozdób jeszcze na nich nie było.
Kiedy wskazał jej worek, podeszła bez zbędnych pytań.
Słońce wpadało przez wysoko umieszczone okna, rzucając prostokątne światło na podłogę. Jej cień zlał się z cieniem worka, gdy ustawiła się w odpowiedniej pozycji. Jeszcze raz przeanalizowała układ stóp, pochylenie tułowia, rozstaw dłoni. Oddychała równo. Skoncentrowana. Nie dla poklasku. Dla siebie.
Uderzyła raz. Potem drugi.
Prosto. Technicznie. Jeszcze nie mocno - to nie był etap siły. To był etap powtarzalności. Dziesięć uderzeń lewą, dziesięć prawą. Naprzemiennie.
Rękawice uderzały w worek z rytmem, który przypominał bicie serca - regularne, równe, uparte. Ona przy tym była cicha. Skupiona. Nawet jej oddech był ledwo słyszalny.
Z początku wszystko było pod kontrolą. Równe tempo, skupiony oddech, świadome uderzenia. Ale z każdym kolejnym ciosem, coś zaczęło się przesuwać, jakby coś w niej pękało. Nie od razu. Najpierw tylko mocniejszy wydech, nieco sztywniejszy bark, minimalnie zaciśnięta szczęka. Potem jedno uderzenie silniejsze niż trzeba. Potem drugie. I trzecie.
Aż w końcu warknęła. Krótko, instynktownie. Jak zwierzę, które przez chwilę zapomina, że ma być człowiekiem.
Pięści uderzyły w worek raz, potem drugi, trzeci - nie tak jak ją uczył, nie w rytmie, nie technicznie. Tylko z siłą, jakby próbowała z niego coś wyrzucić. Coś ze środka. Tę cholerną bezsilność. To napięcie. Ten gniew, który przez miesiące trzymała między żebrami jak drzazgę, wbitą zbyt głęboko, żeby go wyjąć.
Dopiero wtedy zatrzymała się.
Objęła worek rękami, jakby naprawdę chciała go przytulić. Czoło oparła o skórzaną powierzchnię, zamknęła oczy. Cicho zacisnęła szczęki.
Nigdy tak nie miała. Nigdy nie pozwalała sobie na coś takiego. Przecież była tą, która potrafiła się kontrolować. Zawsze. W każdej sytuacji. Tak ją nauczono, tak musiała żyć.
Ten trening coś z niej wyjął. Coś, co nawet jej samej było obce.

Karrion Mercer

no strength without pain

: pn sie 25, 2025 1:42 pm
autor: Karrion Mercer
Karrion przewrócił oczami i westchnął zrezygnowany.
- Właśnie dlatego wolę bokserów - odpowiedział tonem lekko narzekającym, choć w rzeczywistości był to tak naprawdę żart.
Mercer był prostym człowiekiem i prostoty też szukał w słowach czy gestach. Jeśli ktoś miał mu grozić czy go zranić, wolał, by wyrażał się o tym wprost. Dokładnie tak jak bokserzy. Bo przecież ile razy Karrion usłyszał podczas ważenia, że przemodelują mu facjatę, albo że własna matka go nie pozna po dotkliwych ciosach przeciwnika? Z reguły było to czcze gadanie, mające na celu wyprowadzić go z równowagi, co rzadko kiedy się udawało. Niemniej wolał wyrażenie się o tym wprost, wtedy wiedział, czego się spodziewać.
Z niemałą satysfakcją na twarzy przyjął fakt, że prawdopodobnie udało mu się dopasować rękawice już przy pierwszym podejściu. Było to o tyle spektakularne, że nie był to pierwszy raz w ostatnim czasie.
- Miarka w oczach normalnie - rzucił bardziej do siebie, nie kryjąc uznania wobec swoich dobrych szacunków rozmiarowych. Inną sprawą było natomiast to, czy okażą się właściwe i faktycznie uchronią Sloane od mniejszych urazów. To jednak zweryfikują dopiero na worku, który już czekał na swoją przeciwniczkę, gotów przyjąć serię ciosów prostych na materiał.
Karrion skrzyżował ręce na klatce piersiowej i obserwował. Marlowe uderzała rytmicznie, pilnowała pozycji i techniki, dzięki czemu nie przesuwała się zanadto. Ciosy nie były mocne, więc wprawiły tylko nieznacznie worek w ruch. Widział jednak te skupienie, zacięcie i przede wszystkim stosowanie się do jego rad, dzięki czemu każdy kolejny cios dochodził jeszcze celniej.
Dopiero gdy tempo się zmieniło, a sama brunetka została pochłonięta przez ćwiczenia, Karrion dostrzegł to, czego nie chciał. Sally zaczęła wyładowywać się na worku, co dla niego zawsze było czerwoną flagą. Wiedział doskonale, że większość ludzi przychodzi tutaj odreagować, ale on sam wyznawał zupełnie inną szkołę. Dla niego sam trening boksu był czymś, na czym warto się skupiać. Nie lubił, gdy mieszano do tego kwestie prywatne.
Mimo to poczekał. Dał jej te kilka chwil na to, by sama się opanowała i choć przyszło jej to z trudem, w końcu przeprosiła się z workiem. Ten widok trochę go rozczulił, dlatego zamiast skrytykować zachowanie przyjaciółki, cicho podszedł do niej i położył rękę na jej ramieniu.
- Wszystko w porządku? - głos miał miękki, nie pasujący do kogoś o jego gabarytach. Dało się usłyszeć w nim troskę oraz autentyczne przejęcie się tą sytuacją.
Odsunął rękę i znów skrzyżował ręce na klatce piersiowej, czekając, aż Sloane odwróci się w jego stronę.
- Wściekły umysł, to wąski umysł - rzucił nagle, przekazując jej to, co zawsze stara się mówić swoim uczniom i czego zawsze uczyli go trenerzy. Wiele im zawdzięczał i po latach zrozumiał prawdziwą naturę tych słów - im więcej było w nim spokoju, tym łatwiej było mu radzić sobie z wieloma problemami.
- Jeśli przychodzisz na salę wyżyć się na worku, to natychmiast przestać - pouczył ją. - Dzisiaj worek, jutro talerz, pojutrze ktoś bliski. Tak to działa - wyjaśnił krótko i najbardziej dosadnie jak się dało. - Nie znajdziesz ukojenia, wyładowując się na przedmiotach - wierzył w to, że niszczenie przedmiotów było jedynie półśrodkiem, złudzeniem odzyskiwania równowagi, niewłaściwym ujściem agresji.
- Co się dzieje, siostrzyczko? - jego głos znów stał się miękki, dokładnie taki, jaki powinien wydobyć się z gardła troskliwego członka rodziny.

Sloane Marlowe