Siedziała na ławeczce przy samym ringu, wyprostowana, jakby gotowa do treningu albo do tego, żeby zmienić zdanie i jednak się zmyć z tego miejsca.
Sportowy top w kolorze spranego granatu odsłaniał linię obojczyków i fragment skóry na boku, a tam wyraźna, ciągnąca się od lewej piersi aż do kości biodrowej blizna. Stara. Dobrze zagojona. Tylko dla tych, którzy naprawdę patrzą i to z bliska. Do tego ciemne legginsy, wygodne, ale noszące już ślady zużycia. Nie nowe, nie modne, po prostu funkcjonalne. Włosy spięła w niedbały kok, kilka pasm dawno uciekło i teraz łaskotały ją po karku. Na ławce obok leżał złożony ręcznik i butelka wody z odkręconą nakrętką. Była gotowa. A przynajmniej chciała w to wierzyć.
Opierała łokcie na kolanach, a głowę na dłoniach. Była rozluźniona tylko pozornie. Zerkając w stronę biura, mierzyła wzrokiem każdy detal klubu: ring, worki, podłogę, ludzi. Nie było w niej niepokoju. Raczej analiza. Jakby chciała wiedzieć, gdzie są drzwi, ile metrów dzieli ją od ściany, który z facetów jest trenerem.
Westchnęła cicho i poprawiła się na ławce. Patrzyła w stronę ringu, ale w rzeczywistości była daleko stąd. Nie miała planu. Ani konkretnej potrzeby, by zrobić to właśnie dziś. Ale była zmęczona czuciem się bezradną i jeszcze bardziej zmęczona tym, że zdążyła się do tego stanu przyzwyczaić. Nie chciała już więcej nic nie czuć, a ostatnia sytuacja z której uratował ją Bradley dowodziła temu, że w końcu musi mieć jakieś środki do obrony.
Chciała czuć siłę. Nawet jeśli musiała ją sobie wydrzeć z ciała bólem i potem.
Dźwięk otwierających się drzwi przyciągnął jej uwagę. Obróciła się w półruchu, zerkając przez ramię i wtedy coś w niej się spięło. Tak, jakby nagle oddech na moment zniknął z płuc. Serce uderzyło, jeden mocniejszy skurcz.
Znajomy cień. Krok. Sylwetka. Głos. Niemożliwe.
- A niech mnie - mruknęła do siebie, a kąciki jej ust uniosły się w ramach powitania. Nie spodziewała się dzisiaj ujrzeć nikogo znajomego.
– Dzień dobry - powiedziała cicho, neutralnie zastanawiając się czy on rozpozna ją.
Nie wstała. Siedziała bokiem, z łokciami opartymi na kolanach, butelka z wodą lekko przechylona w dłoni. Oczy miała czyste. Spokojne. Z dystansem, który nie przypominał chłodu, ale raczej ostrożność kogoś, kto zbyt wiele razy wracał do wspomnień, by jeszcze się w nich gubić.
Karrion Mercer