how rare it is to find sincere hearts these days
: śr sie 20, 2025 2:30 pm
Popełniła błąd. P r z e o g r o m n y błąd, którego teraz nie potrafiła sobie wybaczyć.
Nigdy nie była szczególnie naiwna. Nie kierowała się zrywami serca, do spraw ważnych podchodząc przeważnie w sposób praktyczny. Tego nauczyła ją matka, która zwykle popychała ją w kierunkach nie do końca przyjemnych, a jednak takich, które miały zapewnić jej godną przyszłość. Nie bez powodu ich relacji towarzyszyły ciągłe naciski oraz presja wywierana na Carys po to, aby w dorosłym życiu stała się k i m ś. Aby przyniosła rodzinie chlubę, której najwyraźniej im brakowało. Nie rozumiała wyłącznie, dlaczego to ona miała być tą, która zmuszona będzie dźwigać jej ciężar.
Nie rozumiała również, jak mogła okazać się tak naiwna, aby uwierzyć, że postawienie własnego szczęścia ponad tym, co logiczne, okaże się dobrym posunięciem. Jak mogła postawić na szali przyszłość, o którą tak zawzięcie walczyła przez ostatnią dekadę. Teraz rozumiała, że zakpiła z samej siebie, a jednocześnie miała świadomość tego, że do dawnego życia nie było już powrotu. Nie mogła szukać go nawet w miejscu, które w ostatnich latach nazywała domem. Ze wszystkim została zupełnie s a m a.
Ratunku postanowiła szukać w jedynym miejscu, w którym mogła jeszcze go dostać. W pośpiechu spakowała walizki, do których upchnęła wyłącznie najpotrzebniejsze rzeczy, aby w ich towarzystwie odbyć nie taką znów najkrótszą i jednocześnie szalenie męczącą podróż tramwajem na drugi koniec Toronto. Jak na złość zaczęło jeszcze padać.
Zaklęła pod nosem, kiedy kółko ważącej tysiąc pięćset sto dziewięćset kilogramów walizki utknęło w dziurze na środku chodnika. Czuła, jak jej włosy powoli zamieniają się w przemoczone strąki, a przeładowana torba, którą trzymała na ramieniu, powoli zaczyna się z niego zsuwać. Miała ochotę po prostu rozpłakać się i przysiąść na wierzchu walizki, co być może zrobiłaby, gdyby nie fakt, że wówczas wyglądałaby dodatkowo tak, jakby nie zdążyła do toalety. Ostatkiem sił doczołgała się pod drzwi bliźniaka, który zajmowała jej dobra znajoma, która teraz stanowić miała jej wybawienie. I choć być może powinna zadzwonić do niej zanim odbyła tę ciężką podróż, miała nadzieję, że obędzie się bez tego. Kiedy wcisnęła guzik dzwonka, odetchnęła z ulgą. — Zawołaj Cindy, proszę — odezwała się, kiedy w drzwiach pojawiła się twarz, której Carrie w ogóle nie znała. Nie rozmawiały ze sobą już trochę, jednak kiedy ostatnio wymieniły się informacjami, jej koleżanka chyba kogoś miała. Obecność bruneta nie wydawała jej się zatem niczym dziwnym. Tego samego nie mogła powiedzieć jednak o tym, jaki grymas wymalował się na jego twarzy, jednak to postanowiła przypisać temu, jak się obecnie prezentowała. Teraz już nie tylko czuła się, ale przede wszystkim też wyglądała jak chodząca katastrofa.
Cesare MacLeod
Nigdy nie była szczególnie naiwna. Nie kierowała się zrywami serca, do spraw ważnych podchodząc przeważnie w sposób praktyczny. Tego nauczyła ją matka, która zwykle popychała ją w kierunkach nie do końca przyjemnych, a jednak takich, które miały zapewnić jej godną przyszłość. Nie bez powodu ich relacji towarzyszyły ciągłe naciski oraz presja wywierana na Carys po to, aby w dorosłym życiu stała się k i m ś. Aby przyniosła rodzinie chlubę, której najwyraźniej im brakowało. Nie rozumiała wyłącznie, dlaczego to ona miała być tą, która zmuszona będzie dźwigać jej ciężar.
Nie rozumiała również, jak mogła okazać się tak naiwna, aby uwierzyć, że postawienie własnego szczęścia ponad tym, co logiczne, okaże się dobrym posunięciem. Jak mogła postawić na szali przyszłość, o którą tak zawzięcie walczyła przez ostatnią dekadę. Teraz rozumiała, że zakpiła z samej siebie, a jednocześnie miała świadomość tego, że do dawnego życia nie było już powrotu. Nie mogła szukać go nawet w miejscu, które w ostatnich latach nazywała domem. Ze wszystkim została zupełnie s a m a.
Ratunku postanowiła szukać w jedynym miejscu, w którym mogła jeszcze go dostać. W pośpiechu spakowała walizki, do których upchnęła wyłącznie najpotrzebniejsze rzeczy, aby w ich towarzystwie odbyć nie taką znów najkrótszą i jednocześnie szalenie męczącą podróż tramwajem na drugi koniec Toronto. Jak na złość zaczęło jeszcze padać.
Zaklęła pod nosem, kiedy kółko ważącej tysiąc pięćset sto dziewięćset kilogramów walizki utknęło w dziurze na środku chodnika. Czuła, jak jej włosy powoli zamieniają się w przemoczone strąki, a przeładowana torba, którą trzymała na ramieniu, powoli zaczyna się z niego zsuwać. Miała ochotę po prostu rozpłakać się i przysiąść na wierzchu walizki, co być może zrobiłaby, gdyby nie fakt, że wówczas wyglądałaby dodatkowo tak, jakby nie zdążyła do toalety. Ostatkiem sił doczołgała się pod drzwi bliźniaka, który zajmowała jej dobra znajoma, która teraz stanowić miała jej wybawienie. I choć być może powinna zadzwonić do niej zanim odbyła tę ciężką podróż, miała nadzieję, że obędzie się bez tego. Kiedy wcisnęła guzik dzwonka, odetchnęła z ulgą. — Zawołaj Cindy, proszę — odezwała się, kiedy w drzwiach pojawiła się twarz, której Carrie w ogóle nie znała. Nie rozmawiały ze sobą już trochę, jednak kiedy ostatnio wymieniły się informacjami, jej koleżanka chyba kogoś miała. Obecność bruneta nie wydawała jej się zatem niczym dziwnym. Tego samego nie mogła powiedzieć jednak o tym, jaki grymas wymalował się na jego twarzy, jednak to postanowiła przypisać temu, jak się obecnie prezentowała. Teraz już nie tylko czuła się, ale przede wszystkim też wyglądała jak chodząca katastrofa.
Cesare MacLeod