p o k u s a
: sob sie 23, 2025 9:54 pm
Przydrożny Motel "Pokusa", pokój 404, wynajęty na nazwisko Presscot.
Wade nie miał pojęcia co właśnie się wydarzyło, a przede wszystkim to, co nim kierowało.
To miało się zupełnie inaczej skończyć. Ivenna miała podzielić los swojego ojca, a on mógłby w końcu wyjechać na zasłużone wakacje, wszyscy byliby szczęśliwi. A zamiast tego ona siedzi na motelowym łóżku, a on stoi w drzwiach i nie wie co ma jej powiedzieć.
To wszystko wydarzyło się jakoś szybko. Już dawno temu ukrył pistolet w spłuczce w toalecie dla gości, w domu jej ojca, czekał tylko na dogodny moment. Właśnie dzisiejszego wieczoru on miał się wydarzyć. Do domu jej ojca wpadło kilku uzbrojonych mężczyzn, szybko poradzili sobie z ochroną, jakby ktoś dokładnie im wytłumaczył, kto, gdzie będzie, czego się mają spodziewać. Pistolety z tłumikiem nie robiły hałasu, ale Wade czuł, że się zaczęło. Stał z Ivy w kuchni, bo kroiła ciasto, które przynieśli, ten paskudny sernik bez cukru, który piekła bez przerwy, a który on tak chwalił, mimo, że naprawdę go nie znosił. Pistolet ze spłuczki schowany już miał pod marynarką, miał tylko przyłożyć jej lufę do głowy, nacisnąć na spust, zabrać coś z sejfu jej ojca, kod dostępu już znał, i zniknąć. Prosta robota.
A wtedy ona mówi z tym swoim słodkim uśmiechem - największy kawałek dla Ciebie, a jemu robi się niedobrze, bo nienawidzi tego sernika i już czuje w ustach jego smak. Palce zacisnął na pistolecie, a wtedy ona się odwraca i otwiera szeroko oczy, tak jak jeszcze nigdy nie otwierała, jej usta drżą, bo w drzwiach za nim już stoi zamaskowany przestępca. Wade łapie za broń, pewnie zaciska na niej palce, ale zamiast pozwolić, żeby krew Ivenny spłynęła po marmurowym blacie, to łapie ją za rękę i odciąga na bok, a potem się odwraca i strzela do tego gościa, który wcale się tego nie spodziewał. Prosto w głowę.
Może gdyby nie jej pisk, który do tej pory jeszcze dzwoni mu w uszach, to wycelowałby inaczej. Jakoś inaczej to zaplanował, ale on strzela mu w głowę. Ze swojej własnej broni. A to oznacza tylko jedno - zdradę.
Później to wszystko dzieje się szybko, a Wade zamiast kalkulować, zamiast to jakoś inaczej rozegrać, przecież się na tym znał, mógł upozorować wypadek, strzelaninę, zrobić coś, żeby wyszło, że był niewinny, ale on skupia się tylko na tym, żeby wyprowadzić stamtąd swoją żonę-nieżonę.
Jest przy tym tak nieuważny, że zostawia świadka, zamiast go zdjąć, to on pakuje Ivy do dużego suva i odpala silnik, żeby ruszyć z podjazdu z piskiem opon.
Jadą w ciszy, chociaż Wade cały czas zadaje sobie pytanie - co ty kurwa odjebałeś?
Dopiero kiedy podjeżdża na zacienione miejsce parkingowe, pod tym motelem na obrzeżach miasta, dopiero kiedy upewnia się w lusterku, że nikt ich nie śledził, że ONA jest bezpieczna, to rzuca do niej krótko.
- Zaczekaj tutaj... - wyszedł z auta, trzepnął drzwiami, a później obszedł je dookoła. Zatrzymał się przy tylnym kole, w które kopnął z całej siły kilka razy.
- Kurwa, kurwa, kurwa! - wyrwało mu się, a przecież jako jej mąż nigdy nie przeklinał, jakoś zawsze trzymał nerwy na wodzy. Zresztą jako on sam też...
Włożył rękę pod marynarkę, zacisnął palce na broni, może jeszcze może to naprawić? Jak ją zabije i wróci, to może wszystko mu wybaczą? Kucnął i złapał się za głowę.
Nie zabije jej.
Mógłby.
Nie chciał.
Bardzo chciał.
W końcu wstał i ruszył do recepcji tego motelu, wiszący nad wejściem neon złowrogo mrugał na czerwono.
Wade zapiął marynarkę, na koszuli miał ślady krwi, jednak dobrze je ukrył. Uśmiechnął się do recepcjonisty, chociaż wcale nie było mu do śmiechu, wyjął lewy dowód na zupełnie inne nazwisko. Bez drgnięcia powieki sprzedał mu historyjkę o tym, że przyjechał się tu zabawić i chciał odrobiny dyskrecji, wskazał nawet głową na auto, a później przesunął po blacie banknot dwudziestu dolarowy.
Dostali pokój na uboczu, z dala od kamer, na tyłach budynku. Numer 404. Idealny na schadzki kochanków, albo wizyty panienek z burdelu. Taka była Po-ku-sa.
Wade podjechał pod drzwi samochodem, a później wysiadł, później otworzył Ivy drzwiczki auta i szarpnął ją za ramię, żeby wysiadła. Nigdy jej nie szarpał, ale teraz zaciskał palce na jej ramionach tak mocno, że na pewno zostaną na nich siniaki. Nawet nie pomyślał o tym, że sprawia jej ból. Dopiero gdy byli w pokoju ją puścił.
Zatrzasnął drzwi, schował klucz. Rozejrzał się, jakby czegoś szukał, a potem poszedł bez słowa do łazienki.
Wyszedł po chwili w zakrwawionej białej koszulce i dopiero wtedy spojrzał na Ivennę, jej w ogóle nie powinno tutaj być. Przecież powinien właśnie zmywać z rąk jej krew w tym marmurowym zlewie, w toalecie dla gości, w domu jej ojca. Jej krew, którą sam miał przelać, dzisiejszego wieczora. Tylko na to czekał.
A teraz ONA czeka chyba na jakieś wyjaśnienia.
ivenna hawke
Wade nie miał pojęcia co właśnie się wydarzyło, a przede wszystkim to, co nim kierowało.
To miało się zupełnie inaczej skończyć. Ivenna miała podzielić los swojego ojca, a on mógłby w końcu wyjechać na zasłużone wakacje, wszyscy byliby szczęśliwi. A zamiast tego ona siedzi na motelowym łóżku, a on stoi w drzwiach i nie wie co ma jej powiedzieć.
To wszystko wydarzyło się jakoś szybko. Już dawno temu ukrył pistolet w spłuczce w toalecie dla gości, w domu jej ojca, czekał tylko na dogodny moment. Właśnie dzisiejszego wieczoru on miał się wydarzyć. Do domu jej ojca wpadło kilku uzbrojonych mężczyzn, szybko poradzili sobie z ochroną, jakby ktoś dokładnie im wytłumaczył, kto, gdzie będzie, czego się mają spodziewać. Pistolety z tłumikiem nie robiły hałasu, ale Wade czuł, że się zaczęło. Stał z Ivy w kuchni, bo kroiła ciasto, które przynieśli, ten paskudny sernik bez cukru, który piekła bez przerwy, a który on tak chwalił, mimo, że naprawdę go nie znosił. Pistolet ze spłuczki schowany już miał pod marynarką, miał tylko przyłożyć jej lufę do głowy, nacisnąć na spust, zabrać coś z sejfu jej ojca, kod dostępu już znał, i zniknąć. Prosta robota.
A wtedy ona mówi z tym swoim słodkim uśmiechem - największy kawałek dla Ciebie, a jemu robi się niedobrze, bo nienawidzi tego sernika i już czuje w ustach jego smak. Palce zacisnął na pistolecie, a wtedy ona się odwraca i otwiera szeroko oczy, tak jak jeszcze nigdy nie otwierała, jej usta drżą, bo w drzwiach za nim już stoi zamaskowany przestępca. Wade łapie za broń, pewnie zaciska na niej palce, ale zamiast pozwolić, żeby krew Ivenny spłynęła po marmurowym blacie, to łapie ją za rękę i odciąga na bok, a potem się odwraca i strzela do tego gościa, który wcale się tego nie spodziewał. Prosto w głowę.
Może gdyby nie jej pisk, który do tej pory jeszcze dzwoni mu w uszach, to wycelowałby inaczej. Jakoś inaczej to zaplanował, ale on strzela mu w głowę. Ze swojej własnej broni. A to oznacza tylko jedno - zdradę.
Później to wszystko dzieje się szybko, a Wade zamiast kalkulować, zamiast to jakoś inaczej rozegrać, przecież się na tym znał, mógł upozorować wypadek, strzelaninę, zrobić coś, żeby wyszło, że był niewinny, ale on skupia się tylko na tym, żeby wyprowadzić stamtąd swoją żonę-nieżonę.
Jest przy tym tak nieuważny, że zostawia świadka, zamiast go zdjąć, to on pakuje Ivy do dużego suva i odpala silnik, żeby ruszyć z podjazdu z piskiem opon.
Jadą w ciszy, chociaż Wade cały czas zadaje sobie pytanie - co ty kurwa odjebałeś?
Dopiero kiedy podjeżdża na zacienione miejsce parkingowe, pod tym motelem na obrzeżach miasta, dopiero kiedy upewnia się w lusterku, że nikt ich nie śledził, że ONA jest bezpieczna, to rzuca do niej krótko.
- Zaczekaj tutaj... - wyszedł z auta, trzepnął drzwiami, a później obszedł je dookoła. Zatrzymał się przy tylnym kole, w które kopnął z całej siły kilka razy.
- Kurwa, kurwa, kurwa! - wyrwało mu się, a przecież jako jej mąż nigdy nie przeklinał, jakoś zawsze trzymał nerwy na wodzy. Zresztą jako on sam też...
Włożył rękę pod marynarkę, zacisnął palce na broni, może jeszcze może to naprawić? Jak ją zabije i wróci, to może wszystko mu wybaczą? Kucnął i złapał się za głowę.
Nie zabije jej.
Mógłby.
Nie chciał.
Bardzo chciał.
W końcu wstał i ruszył do recepcji tego motelu, wiszący nad wejściem neon złowrogo mrugał na czerwono.
Wade zapiął marynarkę, na koszuli miał ślady krwi, jednak dobrze je ukrył. Uśmiechnął się do recepcjonisty, chociaż wcale nie było mu do śmiechu, wyjął lewy dowód na zupełnie inne nazwisko. Bez drgnięcia powieki sprzedał mu historyjkę o tym, że przyjechał się tu zabawić i chciał odrobiny dyskrecji, wskazał nawet głową na auto, a później przesunął po blacie banknot dwudziestu dolarowy.
Dostali pokój na uboczu, z dala od kamer, na tyłach budynku. Numer 404. Idealny na schadzki kochanków, albo wizyty panienek z burdelu. Taka była Po-ku-sa.
Wade podjechał pod drzwi samochodem, a później wysiadł, później otworzył Ivy drzwiczki auta i szarpnął ją za ramię, żeby wysiadła. Nigdy jej nie szarpał, ale teraz zaciskał palce na jej ramionach tak mocno, że na pewno zostaną na nich siniaki. Nawet nie pomyślał o tym, że sprawia jej ból. Dopiero gdy byli w pokoju ją puścił.
Zatrzasnął drzwi, schował klucz. Rozejrzał się, jakby czegoś szukał, a potem poszedł bez słowa do łazienki.
Wyszedł po chwili w zakrwawionej białej koszulce i dopiero wtedy spojrzał na Ivennę, jej w ogóle nie powinno tutaj być. Przecież powinien właśnie zmywać z rąk jej krew w tym marmurowym zlewie, w toalecie dla gości, w domu jej ojca. Jej krew, którą sam miał przelać, dzisiejszego wieczora. Tylko na to czekał.
A teraz ONA czeka chyba na jakieś wyjaśnienia.
ivenna hawke