35 y/o, 186 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkitak
postać
autor

Przydrożny Motel "Pokusa", pokój 404, wynajęty na nazwisko Presscot.

Wade nie miał pojęcia co właśnie się wydarzyło, a przede wszystkim to, co nim kierowało.
To miało się zupełnie inaczej skończyć. Ivenna miała podzielić los swojego ojca, a on mógłby w końcu wyjechać na zasłużone wakacje, wszyscy byliby szczęśliwi. A zamiast tego ona siedzi na motelowym łóżku, a on stoi w drzwiach i nie wie co ma jej powiedzieć.


To wszystko wydarzyło się jakoś szybko. Już dawno temu ukrył pistolet w spłuczce w toalecie dla gości, w domu jej ojca, czekał tylko na dogodny moment. Właśnie dzisiejszego wieczoru on miał się wydarzyć. Do domu jej ojca wpadło kilku uzbrojonych mężczyzn, szybko poradzili sobie z ochroną, jakby ktoś dokładnie im wytłumaczył, kto, gdzie będzie, czego się mają spodziewać. Pistolety z tłumikiem nie robiły hałasu, ale Wade czuł, że się zaczęło. Stał z Ivy w kuchni, bo kroiła ciasto, które przynieśli, ten paskudny sernik bez cukru, który piekła bez przerwy, a który on tak chwalił, mimo, że naprawdę go nie znosił. Pistolet ze spłuczki schowany już miał pod marynarką, miał tylko przyłożyć jej lufę do głowy, nacisnąć na spust, zabrać coś z sejfu jej ojca, kod dostępu już znał, i zniknąć. Prosta robota.
A wtedy ona mówi z tym swoim słodkim uśmiechem - największy kawałek dla Ciebie, a jemu robi się niedobrze, bo nienawidzi tego sernika i już czuje w ustach jego smak. Palce zacisnął na pistolecie, a wtedy ona się odwraca i otwiera szeroko oczy, tak jak jeszcze nigdy nie otwierała, jej usta drżą, bo w drzwiach za nim już stoi zamaskowany przestępca. Wade łapie za broń, pewnie zaciska na niej palce, ale zamiast pozwolić, żeby krew Ivenny spłynęła po marmurowym blacie, to łapie ją za rękę i odciąga na bok, a potem się odwraca i strzela do tego gościa, który wcale się tego nie spodziewał. Prosto w głowę.
Może gdyby nie jej pisk, który do tej pory jeszcze dzwoni mu w uszach, to wycelowałby inaczej. Jakoś inaczej to zaplanował, ale on strzela mu w głowę. Ze swojej własnej broni. A to oznacza tylko jedno - zdradę.
Później to wszystko dzieje się szybko, a Wade zamiast kalkulować, zamiast to jakoś inaczej rozegrać, przecież się na tym znał, mógł upozorować wypadek, strzelaninę, zrobić coś, żeby wyszło, że był niewinny, ale on skupia się tylko na tym, żeby wyprowadzić stamtąd swoją żonę-nieżonę.
Jest przy tym tak nieuważny, że zostawia świadka, zamiast go zdjąć, to on pakuje Ivy do dużego suva i odpala silnik, żeby ruszyć z podjazdu z piskiem opon.


Jadą w ciszy, chociaż Wade cały czas zadaje sobie pytanie - co ty kurwa odjebałeś?
Dopiero kiedy podjeżdża na zacienione miejsce parkingowe, pod tym motelem na obrzeżach miasta, dopiero kiedy upewnia się w lusterku, że nikt ich nie śledził, że ONA jest bezpieczna, to rzuca do niej krótko.
- Zaczekaj tutaj... - wyszedł z auta, trzepnął drzwiami, a później obszedł je dookoła. Zatrzymał się przy tylnym kole, w które kopnął z całej siły kilka razy.
- Kurwa, kurwa, kurwa! - wyrwało mu się, a przecież jako jej mąż nigdy nie przeklinał, jakoś zawsze trzymał nerwy na wodzy. Zresztą jako on sam też...
Włożył rękę pod marynarkę, zacisnął palce na broni, może jeszcze może to naprawić? Jak ją zabije i wróci, to może wszystko mu wybaczą? Kucnął i złapał się za głowę.
Nie zabije jej.
Mógłby.
Nie chciał.
Bardzo chciał.
W końcu wstał i ruszył do recepcji tego motelu, wiszący nad wejściem neon złowrogo mrugał na czerwono.
Wade zapiął marynarkę, na koszuli miał ślady krwi, jednak dobrze je ukrył. Uśmiechnął się do recepcjonisty, chociaż wcale nie było mu do śmiechu, wyjął lewy dowód na zupełnie inne nazwisko. Bez drgnięcia powieki sprzedał mu historyjkę o tym, że przyjechał się tu zabawić i chciał odrobiny dyskrecji, wskazał nawet głową na auto, a później przesunął po blacie banknot dwudziestu dolarowy.
Dostali pokój na uboczu, z dala od kamer, na tyłach budynku. Numer 404. Idealny na schadzki kochanków, albo wizyty panienek z burdelu. Taka była Po-ku-sa.
Wade podjechał pod drzwi samochodem, a później wysiadł, później otworzył Ivy drzwiczki auta i szarpnął ją za ramię, żeby wysiadła. Nigdy jej nie szarpał, ale teraz zaciskał palce na jej ramionach tak mocno, że na pewno zostaną na nich siniaki. Nawet nie pomyślał o tym, że sprawia jej ból. Dopiero gdy byli w pokoju ją puścił.
Zatrzasnął drzwi, schował klucz. Rozejrzał się, jakby czegoś szukał, a potem poszedł bez słowa do łazienki.


Wyszedł po chwili w zakrwawionej białej koszulce i dopiero wtedy spojrzał na Ivennę, jej w ogóle nie powinno tutaj być. Przecież powinien właśnie zmywać z rąk jej krew w tym marmurowym zlewie, w toalecie dla gości, w domu jej ojca. Jej krew, którą sam miał przelać, dzisiejszego wieczora. Tylko na to czekał.
A teraz ONA czeka chyba na jakieś wyjaśnienia.


ivenna hawke
25 y/o, 166 cm
niefortunnie żona męża i córka tatusia
Awatar użytkownika
find what you love and let it kill you
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Milczy, gdy jadą samochodem w nieznanym jej kierunku.
Nie wie, kim jest Wade.
Wie, że nie jest tym, za kogo się przedstawiał.
Gorączkowo kalkuluje szanse swojego przetrwania, gdy mężczyzna poddaje samochód gwałtownym manewrom, a obraz jej martwego ojca wciąż okupuje pełną przestrzeń wyobraźni.
Fiszbina ze stanika. Mogłaby dyskretnie rozpruć koronkę… Szpilki. Niezdatne do biegania, zdatne do wydłubania oka. W schowku - jeśli Wade nie posprzątał go - powinny być zapasowe klucze do domu, którymi byłaby w stanie zadać sensowne obrażenia. Nie może sprawdzić, nie gdy on jest obok.
Przeklina torebkę która została w domu ojca, schowaną w przegródce na karty żyletkę. Spina wszystkie mięśnie walcząc o to, by nie trząść się widocznie i nie dać po sobie poznać, jak w ciągu sekundy zawalił się świat.

Miała nie ufać nikomu.
Zaufała jemu.
A ten błąd kosztował ją wszystko.
Gdy Wade wysiadł z samochodu, pozwoliła sobie zamknąć oczy; spod zaciśniętych powiek popłynęła fala łez rozmazujących tusz do rzęs i puder na kościstych policzkach. Dochodzące spoza metalowej puszki przekleństwa sprawiły, że kolejne dreszcze strachu przeszły ciało kobiety.
Może musiał dostarczyć ją żywą.
Może o to chodziło. Przedstawienie musiało trwać.
Wciąż uparcie milczała gdy podjechał samochodem kawałek dalej. Jeśli miała zdechnąć niczym dzikie zwierzę na celowniku myśliwego, chciała to zrobić z godnością. Bez błagania na kolanach, bez licytacji. I tylko ta twarz pokryta słonymi łzami, te pełne usta rozchylone w wyrazie szoku, że najbliższy człowiek okazywał się najdalszym.
Dopóki nie zacisnął rąk na jej ramieniu tak mocno, że syknęła. Stawiła opór, ani drgnęła.
Prowadzisz mnie do obskurnego motelu jak pospolitą dziwkę — zarzuciła gorzko, drżącym głosem, podszytym jednak czymś zupełnie nowym - żalem i pretensją, jakie dotychczas nie miały prawa istnieć w sielankowym małżeństwie. Wystarczyło na nią spojrzeć - jedwab ściśle okalał atrakcyjne ciało, odkryte plecy zapraszały do podziwiania, a zapłakana twarz dopełniała obrazka smutnej prostytutki wysłanej na zlecenie przez brutalnego alfonsa.
O, ironio.
Jednak on szarpał dalej, a ona raz pozwoliła ich spojrzeniom spotkać się i odpuściła. W jego tęczówkach nie dostrzegła niczego znajomego; ani grama czułości, którą rozpieszczał ją od dnia, w którym się poznali.
Poszła.
I niczym kukiełka usiadła na łóżku; sztywna, nieswoja, niepasująca do przestrzeni, jak zepsuta laleczka rzucona na magazyn. Brzydziła się materaca, na którym owe pospolite dziwki rozdawały choroby weneryczne gratis; brzydziła się swoim własnym mężem, który okazał mordercą i brzydziła sobą, bo nie zauważyła sygnałów kłamstwa odpowiednio wcześnie.
Gdy Wade wyszedł z łazienki ona, jakimś cudem, jeszcze żyła - zza zakurzonej zasłony nie wyskoczył kolejny zdrajca i nie udusił jej własnymi włosami czy horrendalnie drogim naszyjnikiem z kamieni wydobytych przez pracujące niewolniczo dzieci z krajów Afryki. Wpatrywała się z przerażeniem i obrzydzeniem w plamy krwi na szlachetnym jedwabiu, na swoich delikatnych dłoniach o które tak dbała, niekiedy sypiając w specjalnych rękawiczkach ku krytyce męża.
Podniosła te oczy dźwigające smutek całego świata na niego, w tej koszulce noszącej ślady zbrodni, i dalej uparcie milczała. Jej wątłe ramiona poczęły trząść się z nerwów, a w gardle stawały wymioty na myśl o przybytku, w jakim się znalazła.

Wade W. Jones
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
ivy
nic o niczym
35 y/o, 186 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkitak
postać
autor

Może Wade - jej mąż, poczułby ten opór i zabrał rękę, ale Wade - ten prawdziwy, szarpnął ją tylko mocniej. Już nie musiał być delikatny, już nie musiał udawać. W ogóle nie musiał nic, a przede wszystkim jej tu przywozić. A jednak to zrobił.
- Zamknij się Ivy, gdzie miałem Cię kurwa zabrać? Do naszego domu? A może od razu do kostnicy... Dziwki są czasem, kurwa, mądrzejsze - rzucił. Chociaż wiele mógł o niej powiedzieć, chociaż nienawidził wielu jej zachowań, irytowała go czasami do granic możliwości, a on tylko zagryzał zeby i udawał, że wszystko jest w porządku, to nigdy nie mógł jej zarzucić, że jest głupia. Aż się dziwił jak taka inteligentna kobieta mogła mu na tyle zaufać, mogła dać się tak łatwo podejść.
Nie, to wcale nie było łatwe, to było cholernie ciężkie zadanie. Wade chciał się z tego wymigać wiele razy. Wiele razy patrzył na jej twarz, gdy jeszcze spała i zastanawiał się, czy nie powinien odejść, ale za każdym razem w końcu do niego docierało, że Ivenna Hawke to tylko kolejny cel.


Gdyby była tylko celem, to nie siedziałaby tu teraz.
To co poszło nie tak?
To na pewno wina tego pierdolonego sernika. Albo wina tej jedwabnej sukienki. Sam jej kupił tę jedwabną sukienkę, po cholerę on jej cokolwiek kupował. Nigdy w życiu żadnemu swojemu celowi nic nie dał. Oprócz szybkiej śmierci. Bo podchodził do tego profesjonalnie, a do niej jak podchodził? Przy niej stracił zimne nerwy, a teraz pewnie straci życie. Jutro jego mózg będzie zdobił posadzkę w tej obskurnej łazience. Na pewno już ich szukają. A ten samochód tak bardzo rzuca się w oczy.
Przez chwilę stał w drzwiach do łazienki, przez chwilę patrzył na nią, jakby chciał coś powiedzieć. Ale co właściwie miał jej powiedzieć? Kiedy w jego głowie echem odbijała się teraz jedna myśl, że przez nią na pewno go zabiją. Najpierw ją, na jego oczach, bo już na pewno ktoś doniósł, że jej pomógł, a przecież skoro jej pomógł, to coś musiało być na rzeczy, a później jego. Ale nie zrobią tego szybko, tak jak skończył jej ojczulek, bo zdrajcy nie należy się szybko śmierć, zdrajcy odchodzą w męczarniach, bardzo, bardzo powoli. Sam czasami wymierzał takie kary, doskonale wiedział jak to wygląda.
Szkarłatna plama na jego brzuchu kwitła niczym czerwona róża, coraz większa i większa.
Odruchowo dotknął jej ręką i dopiero, gdy poczuł pod palcami krew, to spuścił na nią spojrzenie. Nie czuł bólu, nie... Czuł go każdą jebaną komórką swojego ciała. Bo to ciało się teraz jakby całe mu zbuntowało. Zbuntowały się ręce, które zacisnęły się wtedy na jej dłoni i zbuntowały się nogi, które wyprowadziły ją z budynku, a przede wszystkim zbuntowała się głowa, w której teraz nie mógł nic ułożyć.
Samochód.
Brzuch.
Ivenna.
Najpierw jednak rana.
Później samochód.
A Ivy najlepiej, jakby stąd zniknęła.
Zamknął na moment powieki, ale kiedy je otworzył, ona wciąż tu była, i wciąż patrzyła na niego.
- Możesz się tak kurwa na mnie nie gapić, nie mogę się skupić... - warknął, ale sam nawet na nią nie spojrzał. Bo to tak jakby patrzył na pocisk, który za chwile sprawi, że jego wnętrzności eksplodują, a później mózg rozbryźnie się na posadzce. Czuł, że przez nią jest, są, już martwi.
Przeszedł przez pokój, żeby otworzyć obskurną, obdrapaną i wyblakłą do bliżej nieokreślonego koloru apteczkę, która wisiała przy drzwiach. Znalazł tam jednak tylko kawałek jakiejś gazy, trochę zleżały i nie za specjalnie czysty.
Podwinął koszulkę, żeby w ogóle zobaczyć jak to wygląda. Normalny człowiek powiedziałby, że źle, dużo krwi, ale Wade tylko wsadził palec w tę ranę, żeby sprawdzić głębokość, nie było źle, mogło wymagać szycia, ale było to tylko powierzchowne zranienie. Kula musiała go tylko drasnąć.


ivenna hawke
25 y/o, 166 cm
niefortunnie żona męża i córka tatusia
Awatar użytkownika
find what you love and let it kill you
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Tatuś byłby dumny. Zgodnie z jego naukami skanowała przestrzeń pod kątem zagrożeń, rozwiązań, pewników i zapytań. Wiedziała, że była celem; wiedziała, że oboje są celem. Wiedziała, że pół przestępczego światka Kanady ruszy w pościgu i że Wade mógł ją zabić, ale jeszcze tego nie zrobił.
Chciała wierzyć, że z resztek przyzwoitości czy sympatii do kilku wspólnie przeżytych lat, lecz jego zachowanie kazało jej poddawać wszystko w wątpliwość.
Och, miał rację. Była głupia, ale nie zamierzała tego kontynuować. Nie, teraz ponownie była czujna, ponownie podważała wszystko - nawet, a zwłaszcza to, co miała przed oczami.
Lub k o g o.
Wstała; otrząsnąwszy się nieco, na długich, zgrabnych nogach które nieszczęśników wabiły na pewną śmierć z kilometra, przeszła powoli do łazienki. Minęła Wade’a jak gdyby nie istniał i stanęła przed brudnym lustrem. Zobaczyła w nim odbicie przegranej, ale nie byłaby sobą, gdyby nie znalazła sposobu na przekucie go w zwycięstwo.
Bez chwili zawahania uderzyła się w twarz; najpierw czerwony ślad dłoni ozdobił lewy policzek, potem prawy. Dźwięk plaskacza odbił się od pożółkłych kafelków, a Ivenne nawet nie mrugnęła. Palcami mocno potarła wargi, by rozmazać szminkę. Nie, za mało. Delikatny kolor nie współgrał z rolą, którą miała odegrać. Ugryzła się więc z całej siły, by dolna warga zaczerwieniła się nieco i spuchła. Zarumienione poliki, rozmazany tusz do rzęs i nabrzmiałe usta wskazywały na prawidłowo wykonaną pracę.
Dłonią chwyciła cieniutkie ramiączko sukienki i szarpnęła za nie; niteczka puściła, odpruła od dekoltu a materiał odsłonił jej pierś. Chwyciła go, by przytrzymać na odpowiedniej wysokości i przećwiczyła przed lustrem smutny uśmiech kurwy z pobocza.
Wyszła nie domykając za sobą drzwi; jeśli Wade podejrzewał ją o ucieczkę, to tylko przez chwilę, nim jego uszu dotarły dźwięki dwóch kobiet rozmawiających w recepcji.
Ja i mój… misiaczek… — chichotała jak gdyby wcale nie zbiegła zleceniu morderstwa; korytarz wypełniał dźwięk mlaskania, do potarganej fryzury pasowało udawanie głośnego, taniego żucia gumy. Właśnie dlatego, że klientela tego przytułku tak wyglądała, i na takie kobiety tutaj nikt nie zwraca uwagi. Takich kobiet nikt nie zapamiętuje i nie zgłasza policji. Takie kobiety giną bez śladu. Nie d r o g i e. Nie te noszące z jakąkolwiek godnością. — Trochę nas poniosło — wskazała na rozpadającą się w rękach sukienkę. — Szef — s u t e n e r — będzie zły — dodała szeptem, nie brnąc w narrację noclegu z ukochanym. — Mogłabyś mi pomóc, kochanieńka? Kawałek nici? I może… — skinęła głową w kierunku plamy krwi na sukience. Jej pozycja szczęśliwie sugerowała ostre uniesienia, aniżeli zamach stanu. — Opatrunek, albo podpaskę? Tampon, w ostateczności…? — uśmiechała się niczym najpiękniejsze i najbardziej skrzywdzone zwierzątko, tak niewinne i bezbronne, że aż żal byłoby odmówić. Pracownica, nawet jeśli chciała pokręcić nosem, westchnęła w końcu i wstała. Powróciwszy z zaplecza podała dziewczynie drobny pakuneczek, opatrzony złowrogim: — Za poplamioną wykładzinę będzie plus trzysta do rachunku.
Ivy skinęła głową, wciąż chichocząc jak idiotka gdy odchodziła w stronę pokoju. Uśmieszek zszedł z jej twarzy gdy tylko odwróciła się plecami do kobiety, a wróciwszy do pokoju zamknęła za sobą drzwi na wszystkie zamki.
Usiądziesz i zamkniesz mordę — warknęła do m ę ż a obdarzając go spojrzeniem zimnym i ostrym jak śmiercionośny sopel lodu. Tak chciał się odzywać do kobiety, której przysięgał? Potrafiła dotrzymać mu tempa. Potrafiła także pchnąć go na obrzydliwy materac gdy zwlekał z wykonaniem instrukcji, potrafiła dotykać go inaczej, niż dotychczas.
A jednak, gdy klękała przy nim i podnosiła materiał koszuli by odsłonić ranę, odezwało się w niej przyzwyczajenie. Pamięć mięśniowa - jeśli miała moment głupoty na coś zwalić. Opuszki jej zadbanych dłoni przesunęły z czułością wokół zranienia, a zaraz za nimi miękkie, ciepłe wargi kobiety odcisnęły specjalny pocałunek. Ten, po którym nie bolało, który zostawiała na jego ciele wcześniej setki razy. Gdy udawał, że się oparzył. Gdy udawał, że gorączkuje. Gdy udawał… Czy udawał wszystko?
Ona nie udawała.
Zamrugała gwałtownie i potrząsnęła głową.
Konkrety.
Chwyciła podróżny zestaw do szycia i opatrunki przygotowane przez recepcjonistkę. Oczyściła ranę zdobytym antyseptykiem, a potem tak, jak było to możliwe w warunkach polowych i bez medycznych zasobów, zaczęła szyć jego ranę.
Wciąż jeszcze istniała szansa, że był po jej stronie.
Jeśli tak - był jej potrzebny żywy i nie powinien wykrwawiać się przez ubrania, czym zwróciłby na nich uwagę.

Wade W. Jones
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
ivy
nic o niczym
35 y/o, 186 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkitak
postać
autor

Starał się jak diabli nie patrzeć na te jej długie nogi, kiedy ruszyła do łazienki. Ale jego wzrok sam za nią podążył, jakby był to jakiś nawyk, przyzwyczajenie, które przecież przez wiele lat mu towarzyszyło. Tylko, że wtedy to była gra, wmawiał sobie, że każdy gest, każde czułe słówko to przedstawienie. A w tym momencie już nie wiedział ile z tego było prawdą, a ile fikcją. Nie wiedział, czy gdyby tylko grał, to zdecydowałby się na taki ruch. Dopiero kiedy zniknęła za drzwiami, to kucnął przy małej lodówce przy łóżku i zajrzał do środka. Stały tam te małe buteleczki z alkoholem, horrendalnie drogie, ale jego to teraz nie obchodziło. Liczyło się, że to były procenty, jakiekolwiek. Jedna z nich prawie mu wypadła, gdy kątem oka zobaczył Ivy, a właściwie to do jakiego stanu się doprowadziła. Otworzył usta i już miał jej powiedzieć, że do końca ją popierdoliło, bo w pierwszej chwili w ogóle nie odczytał jej zamiarów, ale kiedy skierowała się do wyjścia, to nie zareagował. Zmrużył tylko powieki. O co jej chodziło? Jeśli myślała, że naśle na niego zaraz policję, to grubo się myliła. Odruchowo sięgnął po broń, którą wciąż miał przy sobie, zacisnął na niej palce, chłód stali działał na niego jakoś łagodząco, uspokajająco. Zrobił krok do przodu, zatrzymał się przy uchylonych drzwiach nasłuchując, a kiedy dotarły do niego strzępki jej rozmowy z recepcjonistką to stanął, jak wryty. To Ivenna Hawke również potrafiła grać, potrafiła coś ugrać, a nie tylko leżeć i pachnieć?
Ciekawe.
Chociaż nie na tyle ciekawe, że go to w ogóle ruszało. Zanim jeszcze wróciła to schował pod materacem pistolet, a potem odkręcił zębami mini butelkę z ruską wódą, nie była nawet zimna, parszywa i ciepła, ale pił gorsze. Wychylił ją od razu, ale to było mało. Chciał iść po następną, a wtedy Ivenna każe mu zamknąć mordę. W pierwszej chwili po prostu chciał ją uderzyć i to by był odruch, mógłby też sięgnąć po pistolet i dokonać tego, co miało się dzisiaj dopełnić, ale finalnie tylko zacisnął dłoń w pięść. Niech tylko da mu jeszcze jeden powód...
- Jesteś pierdolnięta - pokręcił głową, kiedy wylądował na tym materacu. Jeszcze pół powodu. Czuł jak wszystkie mięśnie mu się spinają, kiedy klęknęła pomiędzy jego nogami. Mógł tylko złapać ją za włosy i szarpnąć, odepchnąć od siebie. Bo teraz przecież już wcale nie musiał grać. Tylko czy naprawdę mógłby to zrobić? Albo wyjąć broń spod materaca, miał do niej idealny dostęp.
Wzdrygnął się kiedy go dotknęła, tylko sam nie wiedział, czy tak na niego działał jej dotyk, czy raczej to, że nie potrafił jej tak po prostu odepchnąć i tego przerwać.
- Zostaw... - wycedził przez zęby, ale gdy poczuł na swojej skórze opuszki jej palców, to po plecach znowu przeszedł mu dreszcz, tym razem zgoła inny. A potem jej usta muskające jego brzuch... tylko to jak napięła się każda komórka jego ciała, pokazywało, jak naprawdę ona na niego działa. Nie powinien jej pozwolić tego robić, powinien zareagować. Ale z drugiej strony jej widok na podłodze, te jej wielkie oczy wpatrzone w jego... brzuch, i ta rozmazana szminka na ustach, przywodziły na myśl kilka wspomnień.
Syknął z bólu, kiedy zaczęła szyć, ale w zasadzie czym był ten ból w porównaniu, do tego, który teraz trawił jego wnętrzności? Nawet wódka nie pomogła zagłuszyć myśli, które galopowały w jego głowie, które tłukły się o ściany jego mózgu. Musiałby chyba wypić całe wiadro. A i tak nie byłby pewny, czy to nie sprawiłoby, że te pytania zabrzmiałyby jeszcze bardziej dobitnie.
Dlaczego to zrobił? Co nim kierowało?
Przecież nigdy nie pokazywał swojej słabości, a teraz tak po prostu ją odkrył przed jednymi z najgroźniejszych ludzi w Kanadzie.
A najgorsze było to, że jego słabość właśnie trzymała igłę i zakładał mu szwy ciągłe na brzuchu.
Powinien jej zabronić, a on zamiast tego patrzył czy równo jej to wychodzi. Nie zrobiłby tego lepiej, nie miał takiego wykształcenia jak ona.
Ale by to zrobił.
Sam.
Tylko, że nie potrafił jej odepchnąć. Ani nawet sięgnąć po ten pistolet i dokończyć roboty. Tak teraz, jak i wcześniej, w domu jej ojca.
Jest broń i jest cel, po co tu cokolwiek komplikować? Krótka piłka, szybka robota. Wade sam nie wiedział w którym momencie Ivy przestała być tylko już tylko celem. Za bardzo wczuł się w rolę, a teraz za to płacił. Teraz przyjdzie mu za to słono zapłacić. Bo był pewny, że oni w końcu tu trafią, on by trafił. A tamta strona barykady niestety była pełna takich ludzi jak on. Teraz pozostawało tylko pytanie, ile jeszcze mają czasu.
- Możesz się pośpieszyć - rzucił w końcu. Chociaż znał ją na tyle, że wiedział, że jest perfekcjonistką, ale nie było na to teraz czasu. Zastanowił się, w ogóle dlaczego on do niej mówi "możesz", prosił ją o to, żeby się pospieszyła? Prosił ją?
Te nawyki tak weszły mu w krew, że sam się sobie dziwił. Musiał się szybko ich pozbyć.
A może jej pozbyć?
Jeszcze wciąż się nad tym zastanawiał.
Wciąż miał jakieś złudne nadzieje, że może by potrafił?

ivenna hawke
25 y/o, 166 cm
niefortunnie żona męża i córka tatusia
Awatar użytkownika
find what you love and let it kill you
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


Wade W. Jones
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
ivy
nic o niczym
35 y/o, 186 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkitak
postać
autor

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


ivenna hawke
25 y/o, 166 cm
niefortunnie żona męża i córka tatusia
Awatar użytkownika
find what you love and let it kill you
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


Wade W. Jones
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
ivy
nic o niczym
35 y/o, 186 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkitak
postać
autor

Wade zastanawiał się jak to wszystko teraz ułożyć, nie, nie myślał już jak się jej pozbyć. Bo to powinien zrobić od razu, a jednak nie potrafił. Teraz też by nie potrafił, chociaż jego słowa mogły wskazywać coś zupełnie innego, chociaż przyłożona do jej serca lufa i to pociągnięcie za spust również. Ale przecież on doskonale wiedział, że nie ma nabojów, doskonale wiedział, gdzie one są. Chciał ją nastraszyć. Strach jest czasem dobry, motywuje do działania. A kiedy miesza się z adrenaliną, to człowiek jest gotowy naprawdę na wiele. A oni teraz musieli być gotowi. Razem, skoro już tak postanowił, tam w domu jej ojca. Skoro już serce, jakiś dziwny impuls wybrały za niego.

Kiedy stanęła między nim a oknem to się wzdrygnął, znowu. Tylko dlatego, że nie potrafił zamaskować tego jak działała na jego ciało, jak spinały się jego mięsnie, a wzrok mimowolnie spadał gdzieś w okolice jej szyi, jej dekoltu i tego diamentowego wisiorka między piersiami. A przecież zawsze to potrafił. Powstrzymać emocje, ukryć je gdzieś głęboko.
- Ivy... - rzucił, a kiedy go dotknęła z jego ust wyrwało się westchnienie. Działała na niego jak nikt inny. A tak przecież nie powinno być. Może to go zgubiło?
- Ja nie zamierzam umrzeć... - warknął i przez chwilę chciał jej powiedzieć, że skoro ona jest do tego taka chętna, to po co w ogóle było to wszystko? A później... chciał jej powiedzieć, że jej też nie pozwoli umrzeć. A później... chciał po prostu strzelić sobie w łeb, bo chyba zwa-rio-wał.
- Zrobię, jeśli mnie sprowokujesz... - powiedział, ale czuł podskórnie, że chyba by nie umiał. A jeszcze kilka lat wstecz te jej duże oczy, te kształtne piersi, łabędzia szyja i pełne usta wcale nie zrobiłyby na nim wrażenia. Zabiłby ją bez mrugnięcie okiem, nawet nie pytając nikogo jak ma na imię. I może w tym tkwił problem, że teraz doskonale znał jej imię, znał smak tych ust, znał to spojrzenie. Jego wzrok powędrował za tym ramiączkiem, a potem za sukienką, która opadła na brudną wykładzinę. Znał ten komplet bielizny, i ten rytm jej oddechu. Doskonale wiedział co zwiastuje. Pragnął jej, każdą komórką ciała. Potrzebował jej, żeby kompletnie nie zwariować. Chociaż... teraz zastanawiał się, czy nie wariuje właśnie przez nią. Budziła w nim emocje tak skrajne, że trudne do opanowania. Z jednej strony tego chciał, tak kurewsko jej pragnął, że robiła mu się niedobrze na samą myśl, jaki jest wobec niej słaby. Z drugiej czuł, że jeśli jej na to pozwoli, to ona w tym starciu wygra. Nie mógł pozwolić jej wygrać.
- Przestań - tylko dlaczego zamiast ją od siebie odsunąć, to on przymknął powieki smakując jej ust? Metaliczny posmak krwi, ale i coś słodkiego, coś co należało tylko do niej. Jej słodki smak.
Jedną rękę oparł na parapecie, drugą zacisnął na jej kształtnym pośladku, przesunął ją niżej na jej udo i już miał ją posadzić na tym brudnym oknie, ale wtedy ona powiedziała, że wtedy się rozejdą i wszystko będzie niczym.
A te słowa jakoś tak w niego uderzyły. Bo Wade jakby poczuł, że jeśli się rozejdą, to naprawdę... Wszystko będzie niczym.
Zabrał rękę, odsunął się od niej. Na bezpieczną odległość.
- Stupide, tu ne comprends rien* - rzucił po francusku. A kiedy Wade mówił po francusku, to musiało być poważnie, bo właściwie to był język nawet bliższy jego sercu niż angielski. Wychował się w Montrealu, więc go znał, wiedział, że Ivy też go zna. A jednak przez całe ich wspólne życie się z tym nie zdradził.
- Ach merde!** - znowu nie wiedział co on robi i znowu myślał, że głowa mu przez nią eksploduje. Odwrócił się do niej plecami. Ruszył przed siebie i wziął z materaca pistolet, dopiero teraz z tylnej kieszeni spodni wyjął naboje, umieścił je w magazynku, a naładowaną broń włożył za pas.
- Musimy pozbyć się samochodu, a później znaleźć jakieś inne miejsce, tutaj wcale nie jest bezpiecznie - powiedział trochę spokojniej. W jednej chwili potrafił za jej sprawą wybuchnąć jak wulkan, w drugiej szukał w sobie tego wyuczonego, typowego dla niego opanowania.
- Możesz się trochę ogarnąć? Jeśli chcesz iść ze mną - spojrzał wymownie na jej sukienkę na brudnej podłodze.
Naprawdę mało brakowało. A Ivenna Hawke, nie Ivona Orlowa, tylko jego Ivy, by go złamała.


*fr. Głupia, nic nie rozumiesz.
**fr. Ach kurwa!

ivenna hawke
25 y/o, 166 cm
niefortunnie żona męża i córka tatusia
Awatar użytkownika
find what you love and let it kill you
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Testowali się wzajemnie.
On sprawdzał ile ona wytrzyma.
Ona sprawdzała, jak daleko on się posunie.
Szukali nowych granic w nowej rzeczywistości, jaka nadeszła pod osłoną udanego, rodzinnego wieczoru z sernikiem bez cukru, jajek, glutenu, smaku i sensu.
Mógł jej zarzucić wiele - ale rozkoszowała się tym jego zawahaniem. Napawała każdą sekundą w której mógł złapać za jej chudą szyję i leciutko ścisnąć, ale tego nie robił. Delektowała każdym zostaw, odejdź, puść jakie kierował w jej stronę werbalnie i nie. Bo mógł zrobić krok w tył, i nie robił. Mógł odepchnąć ją od siebie, i nie odpychał.
Czuła, że nie chodziło o ciało.
Nie przeszkadzało, to jasne - ale jasnym było też to, że gdyby chciał sobie pomóc z napięciem, były ku temu inne sposoby z innymi kobietami, które nie prowokowały go w ten sposób, nie podważały jego decyzji, nie pyskowały, nie doprowadzały do szału i nie sprowadzały na niego całkowitej zguby.
Nie, chodziło o nią, nawet kiedy tego nie przyznawał. Nie musiał, już widziała i wiedziała. Czuła smak tej decyzji na jego wargach, gdy pozwalał jej na krótką pieszczotę.
Wygrała, bo wciąż patrzył na nią w ten sposób.
Nie udawał.
Nie mógłby.
Chciał ją mieć.
Całą.
Tu. Teraz.
I wszędzie indziej.
Zawsze.
A ona odpowiadała zgodą, rozkosznie wzdychając gdy silna, męska dłoń zaciskała na jej ciele. Mogła należeć do niego. Tak, jak dotychczas i inaczej. Chciała? Nie musieli o tym rozmawiać, by wszystko dla niej stało się jasne. Nawet, gdy ku jej zaskoczeniu klął po francusku. Nawet, gdy robił krok w tył.
Może zwłaszcza wtedy.
Oto mężczyzna wolał zrezygnować z chwili uniesienia, by mieć ją przy sobie żywą, dłużej.
Nie chciał się nią zabawić i porzucić na pastwę zleceniodawców.
Chciał ją uratować.
Nie potrzebowała wiedzieć więcej, nie w tej chwili.
Pozbądź się samochodu i zrób szybkie zakupy — wyznaczyła mu zadanie. Ona jako drobna kobietka w negliżu nie powinna w ciemności wychodzić gdziekolwiek, bo zamordowałby ją ktoś zupełnie z mafią niezwiązany i na nic całe to zamieszanie. — Kup nożyczki, ciemną farbę do włosów, papierosy, mokre chusteczki, kwaśne żelki i czekoladki — pozorowała listę zakupów na normalny wieczór dziewczyny mającej okres i wysyłającej swego wybranka po kilka przedmiotów, których zdecydowanie będzie żałować u fryzjera już następnego ranka. Taki zestaw nie wzbudzał podejrzeń i nie był warty zapamiętania. — W tym czasie załatwię sobie ubrania i odpalę nam jakiegoś starego grata — zadeklarowała.
Jako kobieta czynu nie czekała na aprobatę, pozwolenie, ani jakiekolwiek uwagi. Wiedziała, co musi zrobić. Zgodnie z wcześniejszym planem gwałtownym ruchem wyrwała fiszbinę z koronkowego biustonosza. Niedbale zarzuciła na siebie sukienkę, wskoczyła na parapet i wychyliła niebezpiecznie; policzyła okna w których nie świeciło się światło by wiedzieć, w których drzwiach z korytarza powinna otwierać zamki wytrychem.
Nie miała telefonu, więc godzinę podpowiedział jej zakurzony, ścienny zegar, powieszony chyba tylko dla kategorii par, jaką udawali rezerwując nocleg.
Jeśli nie wrócisz za godzinę… — musieli to omówić. Nie mogła przebrana, z odpalonym kradzionym złomem czekać bez końca, bo jeśli stała mu się krzywda, zwiększała tylko szanse na znalezienie siebie samej. Przesunęła po jego ciele smutnym spojrzeniem, bo musieli się rozdzielić. Mimo, że on nie chciał. Nie dlatego, że nie chciała iść z nim - dlatego, że mieli dużo do zrobienia i mało czasu, by w ogóle spróbować. Nie mogła jechać z nim w takim stanie, nie planowała też przed nim uciekać z motelu. Wciąż przecież się bała, ale przy nim - trochę mniej. Wbrew rozsądkowi.
Wróć. Wrócisz?
Jako żona miała prawo ż ą d a ć.

Wade W. Jones
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
ivy
nic o niczym
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ Po Kanadzie”