mary-lou bessett
: pn sie 25, 2025 6:25 pm
mary-lou bessett


data i miejsce urodzenia
21 stycznia 1999, toronto, cazaimki
żeńskiezawód
redaktorkamiejsce pracy
wydawnictwo literackieorientacja
heteroseksualnadzielnica mieszkalna
parkdalepobyt w toronto
od urodzeniaumiejętności
dobrze zna rynek wydawniczy, biegle porozumiewa się po francusku, jest samozwańczą królową wiedzy z zakresu pubowej trivii, bez problemu odnajduje się w nowych sytuacjach i wydaje się, że potrafi znaleźć wyjście z tych nawet najbardziej patowychsłabości
jest mizernym kierowcą, brakuje jej wiary w siebie, ma praktycznie zerową koordynację ruchową, nie potrafi odmawiać innym, szczególnie w sferze zawodowej, relacje damsko-męskie nie są jej najmocniejszą stronąZawsze były tylko we dwie – ona i mama. Ojciec zniknął z obrazka jeszcze zanim Mary-Lou przyszła na świat, ale taki stan rzeczy nigdy nie zdawał się jej przeszkadzać. Lubi wierzyć, że obie z mamą dały z siebie wszystko: Lauren w taki sposób, że jej córka nigdy nie odczuła dorastania w niepełnej rodzinie, ona sama dając taki popis, że skutecznie odciągnęła mamę od chęci powiększenia rodziny, gdy na horyzoncie pojawił się jej drugi mąż.
Zawsze wszędzie było jej pełno: na rabatach sąsiadek, które słodkim uśmiechem przepraszała za połamanie ich pelargonii przez źle wymierzone kopnięcie piłki, aż po szkolne zajęcia pozalekcyjne, które zmuszały ją do biegania z aparatem, pałeczką w sztafecie, i w końcu petycją w imieniu ginących od nadmiaru plastiku w oceanach żółwi. To nie tak, że miała słomiany zapał: po prostu nigdy nie wiedziała, gdzie powinna go ulokować, więc dzieliła go pomiędzy wszystko, co brzmiało dla niej jakkolwiek interesująco. Miała przez to wiecznie napięty grafik i zerową przestrzeń dla relacji towarzyskich, ale w tej jednej sferze przebojowość nie była słowem, którym można było ją określić; miała jednego, jedynego przyjaciela, któremu jako kilkulatka złożyła przysięgę krwi (ze zdartych kolan) i obiecała, że będą przyjaźnić się aż do końca życia. Bardzo wzięła sobie te słowa do serca i choć czas mijał, nic nie wskazywało (ani nie wskazuje!) na to, aby miało się to prędko zmienić.
Ilość zaangażowania włożonego we wszystkie te zajęcia pozalekcyjne w połączeniu z nienagannymi wynikami w nauce zagwarantowały jej stypendium, z którego bez zawahania skorzystała. Literatura angielska wydała jej się całkiem oczywistym kierunkiem: jej karta biblioteczna mogła poręczyć za tym, że była na dobrej drodze, aby w najbliższych latach przeczytać wszystko, czym biblioteka dysponowała. Interesowała się tym, jak proces wydawniczy wygląda od podszewki – nie tylko ze względu na chęć pracowania w redakcji, ale i w związku z własną książką, na którą pomysł zrodził się w jej głowie niedługo po odebraniu dyplomu.
Wydawnictwo, w którym teraz pracuje, trochę pozostawia do życzenia: nie przebiło się jeszcze do głównego nurtu i cieszy się popularnością głównie w sieci, gdzie kobiety z wypiekami na twarzy opowiadają o bohaterach jego kolejnych romansideł. Dla Mary-Lou nie jest to szczyt, o którego osiągnięciu marzy. Chciałaby pracować przy naprawdę dużych tytułach, redagować autorów ze szczytów literackich list, pracować ze zdobywcami nagród… teraz zadowala się jedynie badaniem rynku, jak sama to nazywa: kontroluje wychodzące spod jej redakcji pozycje i nieśmiało podgląda błędy autorek i autorów, których stara się następnie unikać przy pisaniu własnej książki. Ta najprawdopodobniej nie ujrzy prędko światła dziennego – po pierwsze, pisanie idzie jej jak krew z nosa, a po drugie… Mary-Lou prędzej pewnie zapadnie się pod ziemię, niż da ją drugiej osobie do przeczytania.
Ale marzy: marzy o tym, by pewnego dnia to j e j nazwisko znalazło się na szczytach list najpopularniejszych autorów, by to o n a była uważana za jakiegoś rodzaju literacki autorytet. Marzy jednocześnie przede wszystkim o tym, by stanął na jej drodze ktoś, kto pchnąłby ten kreatywny proces w przód – ktoś, przy kim przeżyłaby romans jak z bajki, kto dałby jej tym samym sposobność do zwieńczenia opisywanej przez nią historii. I być może jest to marzenie ściętej głowy, ale jeśli nie pozostaje jej nic, jedynie ta wiara, to zamierza kurczowo się jej trzymać.
– po ścięciu w podstawówce włosów przy pomocy kuchennych nożyczek w końcu udało jej się je zapuścić do wymarzonej długości, więc dba o nie teraz jak o oczko w głowie,
– jest niepoprawną romantyczką. Wszystkie romcomy zna na pamięć i marzy o miłości jak z bajki, książki, czegokolwiek; ma jednocześnie wrażenie, że wiele sytuacji już bezpowrotnie przegapiła i nie pomaga jej w tym fakt, że każdy facet prędko tracił nią zawsze zainteresowanie – to z kolei na niczyją samoocenę nie wpłynęłoby najlepiej, więc nic dziwnego, że i dla niej stało się kompleksem,
– książka, którą pisze, to – jak sądzi – jej magnus opum, ale być może tak sobie tylko wmawia, żeby wytłumaczyć pokłady czasu, które (nieudolnie) wkłada w skończenie jej,
– może na taką nie wygląda, ale to amatorka kempingów – jako dziecko większość wakacji spędzała pod namiotem i do teraz uważa, że to absolutnie najlepszy sposób na oczyszczenie głowy;
Zawsze wszędzie było jej pełno: na rabatach sąsiadek, które słodkim uśmiechem przepraszała za połamanie ich pelargonii przez źle wymierzone kopnięcie piłki, aż po szkolne zajęcia pozalekcyjne, które zmuszały ją do biegania z aparatem, pałeczką w sztafecie, i w końcu petycją w imieniu ginących od nadmiaru plastiku w oceanach żółwi. To nie tak, że miała słomiany zapał: po prostu nigdy nie wiedziała, gdzie powinna go ulokować, więc dzieliła go pomiędzy wszystko, co brzmiało dla niej jakkolwiek interesująco. Miała przez to wiecznie napięty grafik i zerową przestrzeń dla relacji towarzyskich, ale w tej jednej sferze przebojowość nie była słowem, którym można było ją określić; miała jednego, jedynego przyjaciela, któremu jako kilkulatka złożyła przysięgę krwi (ze zdartych kolan) i obiecała, że będą przyjaźnić się aż do końca życia. Bardzo wzięła sobie te słowa do serca i choć czas mijał, nic nie wskazywało (ani nie wskazuje!) na to, aby miało się to prędko zmienić.
Ilość zaangażowania włożonego we wszystkie te zajęcia pozalekcyjne w połączeniu z nienagannymi wynikami w nauce zagwarantowały jej stypendium, z którego bez zawahania skorzystała. Literatura angielska wydała jej się całkiem oczywistym kierunkiem: jej karta biblioteczna mogła poręczyć za tym, że była na dobrej drodze, aby w najbliższych latach przeczytać wszystko, czym biblioteka dysponowała. Interesowała się tym, jak proces wydawniczy wygląda od podszewki – nie tylko ze względu na chęć pracowania w redakcji, ale i w związku z własną książką, na którą pomysł zrodził się w jej głowie niedługo po odebraniu dyplomu.
Wydawnictwo, w którym teraz pracuje, trochę pozostawia do życzenia: nie przebiło się jeszcze do głównego nurtu i cieszy się popularnością głównie w sieci, gdzie kobiety z wypiekami na twarzy opowiadają o bohaterach jego kolejnych romansideł. Dla Mary-Lou nie jest to szczyt, o którego osiągnięciu marzy. Chciałaby pracować przy naprawdę dużych tytułach, redagować autorów ze szczytów literackich list, pracować ze zdobywcami nagród… teraz zadowala się jedynie badaniem rynku, jak sama to nazywa: kontroluje wychodzące spod jej redakcji pozycje i nieśmiało podgląda błędy autorek i autorów, których stara się następnie unikać przy pisaniu własnej książki. Ta najprawdopodobniej nie ujrzy prędko światła dziennego – po pierwsze, pisanie idzie jej jak krew z nosa, a po drugie… Mary-Lou prędzej pewnie zapadnie się pod ziemię, niż da ją drugiej osobie do przeczytania.
Ale marzy: marzy o tym, by pewnego dnia to j e j nazwisko znalazło się na szczytach list najpopularniejszych autorów, by to o n a była uważana za jakiegoś rodzaju literacki autorytet. Marzy jednocześnie przede wszystkim o tym, by stanął na jej drodze ktoś, kto pchnąłby ten kreatywny proces w przód – ktoś, przy kim przeżyłaby romans jak z bajki, kto dałby jej tym samym sposobność do zwieńczenia opisywanej przez nią historii. I być może jest to marzenie ściętej głowy, ale jeśli nie pozostaje jej nic, jedynie ta wiara, to zamierza kurczowo się jej trzymać.
Ciekawostki
– jej najemca nie akceptował psów, a koty jakoś z natury jej nie lubią, więc przygarnęła… szczura. Gryzoń nazywa się Beza i w mieszkaniu nie odstępuje jej na krok, najczęściej ślęcząc jej na ramieniu; Mary-Lou z kolei totalnie ocenia drugiego człowieka na podstawie tego, jak traktują Bezę,– po ścięciu w podstawówce włosów przy pomocy kuchennych nożyczek w końcu udało jej się je zapuścić do wymarzonej długości, więc dba o nie teraz jak o oczko w głowie,
– jest niepoprawną romantyczką. Wszystkie romcomy zna na pamięć i marzy o miłości jak z bajki, książki, czegokolwiek; ma jednocześnie wrażenie, że wiele sytuacji już bezpowrotnie przegapiła i nie pomaga jej w tym fakt, że każdy facet prędko tracił nią zawsze zainteresowanie – to z kolei na niczyją samoocenę nie wpłynęłoby najlepiej, więc nic dziwnego, że i dla niej stało się kompleksem,
– książka, którą pisze, to – jak sądzi – jej magnus opum, ale być może tak sobie tylko wmawia, żeby wytłumaczyć pokłady czasu, które (nieudolnie) wkłada w skończenie jej,
– może na taką nie wygląda, ale to amatorka kempingów – jako dziecko większość wakacji spędzała pod namiotem i do teraz uważa, że to absolutnie najlepszy sposób na oczyszczenie głowy;
zgoda na powielanie imienia
niezgoda na powielanie pseudonimu
nieZgody MG
poziom ingerencji
niskizgoda na śmierć postaci
niezgoda na trwałe okaleczenie
niezgoda na nieuleczalną chorobę postaci
niezgoda na uleczalne urazy postaci
takzgoda na utratę majątku postaci
niezgoda na utratę posady postaci
nie