lie to me, cause i'm no damn good
: śr sie 27, 2025 12:24 am
she was woven with cloud and glass
eyes like crystal and frozen fire
outfit
outfit
To nie tak, że podobały jej się wszystkie, fundamentalne wartości wpajane jej od dzieciństwa. Widziała hipokryzję w niektórych poglądach dzielonych przez mężczyzn w jej rodzinie. Od pobłażliwości w spojrzeniach, którymi ją obdarzali, niekiedy i jej krew wrzała. Lecz gdy ludzie odchodzą, popełniane przez nich grzechy bledną, ich czerń z czasem szarzeje, pozostawiając zakłamany obraz rzeczywistości. Zapomniała już, jak frustrującym było napotykanie ścian w postaci męskiego, Włoskiego uporu. Jak do absolutnego szału potrafił doprowadzić ją brat, z którym równie często czuła się blisko jak wątpiła w to, by byli w ogóle spokrewnieni.
Pamięć powróciła do niej ze zdwojoną mocą gdy jej stopa stanęła w Toronto.
Doceniała rodzinę, którą odnalazła w tym mieście - nieważne jak odległą. Giovanni, Ernest, obydwaj nosili cechy, które były jej doskonale znane, które nawet pomimo swoich negatywnych wydźwięków były dla niej komfortowe. Przypominały jej o tych dobrych stronach, które z perspektywy doznanej przez nią utraty zostały wzniesione na sam piedestał.
Tak samo, jak przypominały o tych nieznośnych.
Nie miała na to żadnych dowodów, ale w kościach wiedziała, że Giovanni Salvatore jej unikał. Rozumiała, w ten pragmatyczny sposób oderwany od odczuwanych emocji, że miał ważniejsze rzeczy na głowie niż rozwiewanie jej wątpliwości i spiskowych teorii - ale jednocześnie nie potrafiła znieść bycia zrzucaną na bok kolejnymi wyjazdami, spotkaniami, pieprzonymi obowiązkami, jakby jako ten wielki CEO nie mógł znaleźć dla niej choćby chwili.
I odsuwając pragmatyzm na bok, wmaszerowała do eleganckiego budynku Avalon czegośtam, gotowa przyłapać Giovanniego na kłamstwie. Wpuszczenie do środka nie było zadaniem łatwym - wyleciała tutaj prosto po próbach, było już późno, większość pracowników dawno skierowała się do wyjścia. Ochroniarz ani myślał przepuszczać do środka losową kobietę z ulicy, a tym bardziej wskazywać jej, gdzie mieścił się gabinet prezesa. Był wyjątkowo trudnym mężczyzną do przekonania - jej urok osobisty zdał się na nic i jedynie ostentacyjnie obrażenie się, i prawie wybranie numeru do Giovanniego załatwiło jej przejście dalej.
Najwyraźniej w budynku Salvatore'a strach miał większą siłę niż komplementy.
Miała wszystko dokładnie przemyślane - aż do wparowania do jego gabinetu z plikiem zdjęć podejrzanych osób z jej otoczenia, które chciała, by dla niej sprawdził. Nie spodziewała się tylko jednego - że Salvatore'a, faktycznie, w biurze nie było.
Wściekła wróciła - jak sądziła - drogą powrotną, poszukując ochroniarza, który najwyraźniej postanowił się zmyć. Złorzecząc na kuzyna nie zorientowała się, gdy w rozległym labiryncie ciemnych korytarzy skręciła w zupełnie innym kierunku, mknąc tylko głębiej do paszczy lwa. Z każdą minutą spędzoną na próbie znalezienia wyjścia ostre krawędzie jej wściekłości przytępiały się nieco. Z każdymi drzwiami, do których nie miała dostępu, jej niepokój jedynie rósł. Nigdy w życiu nie parała się taką pracą, nawet pzez myśl nie przeszło jej, że będzie potrzebować jakiegoś ustrojstwa, żeby stąd w y j ś ć. Zniknięcie ochroniarza wydawało jej się podejrzane. Czy w tym opuszczonym przez Boga miejscu nie pracował już nikt?
Która była godzina?
Zerknęła na zegarek, dostrzegając na ekranie telefonu dwudziestą. Mknąc dalej naprzód, wpatrzyła się w listę kontaktów, żywo kontemplując zadzwonienie do Giovanniego w tym momencie - ale w jaki sposób miałaby wyjaśnić to, dlaczego znalazła się w jego biurze? Przecież Salvatore równie dobrze mógł ją zamordować. A poza tym...
Nagła sylwetka wyrosła w jej polu widzenia, spowita w mroku w kontraście do oślepiającej bieli ekranu. Serce podskoczyło jej do gardła gdy zderzyła się z obcym mężczyzną, klnąc szpetnie - ale po włosku - pod nosem, gdy niesiona przez niego kawa chlusnęła w jej stronę.
- Jezu, prawie przyprawiłeś mnie o zawał serca! - krzyknęła wściekle, wskazującym palcem przecinając powietrze - jakby to on był w tej chwili intruzem, a nie ona. - Musisz się tak skradać?
Cardan Lawrence