outfit
To nie tak, że podobały jej się wszystkie, fundamentalne wartości wpajane jej od dzieciństwa. Widziała hipokryzję w niektórych poglądach dzielonych przez mężczyzn w jej rodzinie. Od pobłażliwości w spojrzeniach, którymi ją obdarzali, niekiedy i jej krew wrzała. Lecz gdy ludzie odchodzą, popełniane przez nich grzechy bledną, ich czerń z czasem szarzeje, pozostawiając zakłamany obraz rzeczywistości. Zapomniała już, jak frustrującym było napotykanie ścian w postaci męskiego, Włoskiego uporu. Jak do absolutnego szału potrafił doprowadzić ją brat, z którym równie często czuła się blisko jak wątpiła w to, by byli w ogóle spokrewnieni.
Pamięć powróciła do niej ze zdwojoną mocą gdy jej stopa stanęła w Toronto.
Doceniała rodzinę, którą odnalazła w tym mieście - nieważne jak odległą. Giovanni, Ernest, obydwaj nosili cechy, które były jej doskonale znane, które nawet pomimo swoich negatywnych wydźwięków były dla niej komfortowe. Przypominały jej o tych dobrych stronach, które z perspektywy doznanej przez nią utraty zostały wzniesione na sam piedestał.
Tak samo, jak przypominały o tych nieznośnych.
Nie miała na to żadnych dowodów, ale w kościach wiedziała, że Giovanni Salvatore jej unikał. Rozumiała, w ten pragmatyczny sposób oderwany od odczuwanych emocji, że miał ważniejsze rzeczy na głowie niż rozwiewanie jej wątpliwości i spiskowych teorii - ale jednocześnie nie potrafiła znieść bycia zrzucaną na bok kolejnymi wyjazdami, spotkaniami, pieprzonymi obowiązkami, jakby jako ten wielki CEO nie mógł znaleźć dla niej choćby chwili.
I odsuwając pragmatyzm na bok, wmaszerowała do eleganckiego budynku Avalon czegośtam, gotowa przyłapać Giovanniego na kłamstwie. Wpuszczenie do środka nie było zadaniem łatwym - wyleciała tutaj prosto po próbach, było już późno, większość pracowników dawno skierowała się do wyjścia. Ochroniarz ani myślał przepuszczać do środka losową kobietę z ulicy, a tym bardziej wskazywać jej, gdzie mieścił się gabinet prezesa. Był wyjątkowo trudnym mężczyzną do przekonania - jej urok osobisty zdał się na nic i jedynie ostentacyjnie obrażenie się, i prawie wybranie numeru do Giovanniego załatwiło jej przejście dalej.
Najwyraźniej w budynku Salvatore'a strach miał większą siłę niż komplementy.
Miała wszystko dokładnie przemyślane - aż do wparowania do jego gabinetu z plikiem zdjęć podejrzanych osób z jej otoczenia, które chciała, by dla niej sprawdził. Nie spodziewała się tylko jednego - że Salvatore'a, faktycznie, w biurze nie było.
Wściekła wróciła - jak sądziła - drogą powrotną, poszukując ochroniarza, który najwyraźniej postanowił się zmyć. Złorzecząc na kuzyna nie zorientowała się, gdy w rozległym labiryncie ciemnych korytarzy skręciła w zupełnie innym kierunku, mknąc tylko głębiej do paszczy lwa. Z każdą minutą spędzoną na próbie znalezienia wyjścia ostre krawędzie jej wściekłości przytępiały się nieco. Z każdymi drzwiami, do których nie miała dostępu, jej niepokój jedynie rósł. Nigdy w życiu nie parała się taką pracą, nawet pzez myśl nie przeszło jej, że będzie potrzebować jakiegoś ustrojstwa, żeby stąd w y j ś ć. Zniknięcie ochroniarza wydawało jej się podejrzane. Czy w tym opuszczonym przez Boga miejscu nie pracował już nikt?
Która była godzina?
Zerknęła na zegarek, dostrzegając na ekranie telefonu dwudziestą. Mknąc dalej naprzód, wpatrzyła się w listę kontaktów, żywo kontemplując zadzwonienie do Giovanniego w tym momencie - ale w jaki sposób miałaby wyjaśnić to, dlaczego znalazła się w jego biurze? Przecież Salvatore równie dobrze mógł ją zamordować. A poza tym...
Nagła sylwetka wyrosła w jej polu widzenia, spowita w mroku w kontraście do oślepiającej bieli ekranu. Serce podskoczyło jej do gardła gdy zderzyła się z obcym mężczyzną, klnąc szpetnie - ale po włosku - pod nosem, gdy niesiona przez niego kawa chlusnęła w jej stronę.
- Jezu, prawie przyprawiłeś mnie o zawał serca! - krzyknęła wściekle, wskazującym palcem przecinając powietrze - jakby to on był w tej chwili intruzem, a nie ona. - Musisz się tak skradać?
Cardan Lawrence