ODPOWIEDZ
27 y/o, 164 cm
primabalerina | The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
part me from my heart, my fate is sealed. offering my soul for something real
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

she was woven with cloud and glass
eyes like crystal and frozen fire
outfit
Elena Santorini była kobietą ułożoną.
To nie tak, że podobały jej się wszystkie, fundamentalne wartości wpajane jej od dzieciństwa. Widziała hipokryzję w niektórych poglądach dzielonych przez mężczyzn w jej rodzinie. Od pobłażliwości w spojrzeniach, którymi ją obdarzali, niekiedy i jej krew wrzała. Lecz gdy ludzie odchodzą, popełniane przez nich grzechy bledną, ich czerń z czasem szarzeje, pozostawiając zakłamany obraz rzeczywistości. Zapomniała już, jak frustrującym było napotykanie ścian w postaci męskiego, Włoskiego uporu. Jak do absolutnego szału potrafił doprowadzić ją brat, z którym równie często czuła się blisko jak wątpiła w to, by byli w ogóle spokrewnieni.
Pamięć powróciła do niej ze zdwojoną mocą gdy jej stopa stanęła w Toronto.
Doceniała rodzinę, którą odnalazła w tym mieście - nieważne jak odległą. Giovanni, Ernest, obydwaj nosili cechy, które były jej doskonale znane, które nawet pomimo swoich negatywnych wydźwięków były dla niej komfortowe. Przypominały jej o tych dobrych stronach, które z perspektywy doznanej przez nią utraty zostały wzniesione na sam piedestał.
Tak samo, jak przypominały o tych nieznośnych.
Nie miała na to żadnych dowodów, ale w kościach wiedziała, że Giovanni Salvatore jej unikał. Rozumiała, w ten pragmatyczny sposób oderwany od odczuwanych emocji, że miał ważniejsze rzeczy na głowie niż rozwiewanie jej wątpliwości i spiskowych teorii - ale jednocześnie nie potrafiła znieść bycia zrzucaną na bok kolejnymi wyjazdami, spotkaniami, pieprzonymi obowiązkami, jakby jako ten wielki CEO nie mógł znaleźć dla niej choćby chwili.
I odsuwając pragmatyzm na bok, wmaszerowała do eleganckiego budynku Avalon czegośtam, gotowa przyłapać Giovanniego na kłamstwie. Wpuszczenie do środka nie było zadaniem łatwym - wyleciała tutaj prosto po próbach, było już późno, większość pracowników dawno skierowała się do wyjścia. Ochroniarz ani myślał przepuszczać do środka losową kobietę z ulicy, a tym bardziej wskazywać jej, gdzie mieścił się gabinet prezesa. Był wyjątkowo trudnym mężczyzną do przekonania - jej urok osobisty zdał się na nic i jedynie ostentacyjnie obrażenie się, i prawie wybranie numeru do Giovanniego załatwiło jej przejście dalej.
Najwyraźniej w budynku Salvatore'a strach miał większą siłę niż komplementy.
Miała wszystko dokładnie przemyślane - aż do wparowania do jego gabinetu z plikiem zdjęć podejrzanych osób z jej otoczenia, które chciała, by dla niej sprawdził. Nie spodziewała się tylko jednego - że Salvatore'a, faktycznie, w biurze nie było.
Wściekła wróciła - jak sądziła - drogą powrotną, poszukując ochroniarza, który najwyraźniej postanowił się zmyć. Złorzecząc na kuzyna nie zorientowała się, gdy w rozległym labiryncie ciemnych korytarzy skręciła w zupełnie innym kierunku, mknąc tylko głębiej do paszczy lwa. Z każdą minutą spędzoną na próbie znalezienia wyjścia ostre krawędzie jej wściekłości przytępiały się nieco. Z każdymi drzwiami, do których nie miała dostępu, jej niepokój jedynie rósł. Nigdy w życiu nie parała się taką pracą, nawet pzez myśl nie przeszło jej, że będzie potrzebować jakiegoś ustrojstwa, żeby stąd w y j ś ć. Zniknięcie ochroniarza wydawało jej się podejrzane. Czy w tym opuszczonym przez Boga miejscu nie pracował już nikt?
Która była godzina?
Zerknęła na zegarek, dostrzegając na ekranie telefonu dwudziestą. Mknąc dalej naprzód, wpatrzyła się w listę kontaktów, żywo kontemplując zadzwonienie do Giovanniego w tym momencie - ale w jaki sposób miałaby wyjaśnić to, dlaczego znalazła się w jego biurze? Przecież Salvatore równie dobrze mógł ją zamordować. A poza tym...
Nagła sylwetka wyrosła w jej polu widzenia, spowita w mroku w kontraście do oślepiającej bieli ekranu. Serce podskoczyło jej do gardła gdy zderzyła się z obcym mężczyzną, klnąc szpetnie - ale po włosku - pod nosem, gdy niesiona przez niego kawa chlusnęła w jej stronę.
- Jezu, prawie przyprawiłeś mnie o zawał serca! - krzyknęła wściekle, wskazującym palcem przecinając powietrze - jakby to on był w tej chwili intruzem, a nie ona. - Musisz się tak skradać?

Cardan Lawrence
meow
nuda
28 y/o, 185 cm
późny student (MBA) & stażysta w dziale PR (Avalon Global Industries)
Awatar użytkownika
along the path we lost our way
it's all a game that I must play
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

completed checklist for today
now they have to let you out of your cage; feeling stuck
between a rock and a home — two places you do not want to go

Skończony raport wraz z analizą zamknął się w kilkunastu stronach: wydrukowanych, gdzieniegdzie naznaczonych starannie nakreślonymi cienkopisem komentarzami i złączonych dużym spinaczem.
Marion, przełożona Cardana, choć była nowoczesną kobietą sukcesu, w pewnym zakresie wciąż preferowała papier. Cardan zauważył również, że we własnych materiałach stosowała color-coding, a na wydrukach często wyróżniała i podpisywała najważniejsze rzeczy odręcznie. On postąpił podobnie — niebawem upływał okres próbny jego stażu w pełnym wymiarze i chciał, by Marion .n a . p e w n o. chciała go zatrzymać w swoim zespole na część etatu. Nie miał wątpliwości co do tego, że była zadowolona z jakości jego pracy; przekonany był także o tym, że darzyła go po ludzku sympatią, ale jednocześnie nie sądził, by nieco dodatkowego wysiłku mogło mu w tym położeniu zaszkodzić.

Gdy zmieniał piosenkę na żywszą i zwiększał w telefonie głośność, dochodziła dwudziesta.
Czwarta tego dnia kawa stała na skraju biurka — zimna i zapomniana. I tak nie odganiała zmęczenia, nawet przestała je maskować; deficyt snu z minionego tygodnia utrudniał koncentrację i wprowadzał organizm w stan dziwnego niepokoju, ale już miało być po wszystkim. Emocje, które wciąż towarzyszyły wspomnieniom z okoliczności, w jakich rezygnował z kontynuowania studiów, po rozmowie z dziekanem zaczęły powoli odpuszczać, wracać na swoje miejsce: coraz głębiej poniżej poziomu świadomości — tam, gdzie od dawna nie sięgał na co dzień.
Teraz sięgnął po prawie pełny kubek — miał zamiar odstawić go do kuchni po drodze do gabinetu szefowej. Z nowym Artemasem w jednym uchu odszedł od swojego miejsca pracy; krok miał pospieszny, bo w myślach zdążył opuścić biurowiec i usiąść za kierownicą zaparkowanego ulicę dalej Nissana. Wieczorna przejażdżka po mieście brzmiała jak coś, czego potrzebował .k o n i e c z n i e.

Jak głębokiego oddechu.
Jak odpoczynku.

(Jak szybkiego resetu „ustawień”.)
Odpłynął; przecinał korytarz na autopilocie, wzrok całkiem mu się rozmył — i może dlatego nie zauważył przesuwającego się po podłodze zza zakrętu cienia.
Impet, z jakim ktoś na niego wpadł, aż wytrącił mu z ucha słuchawkę, a jego z równowagi — tej przenośnej, ale i tej dosłownej. Zachwiał się gwałtownie, coś nieartykułowanego wyrwało mu się z ust; chwilę później stał zwrócony pół-frontem do sprawczyni wypadku, słowem i gestem bezczelnie przypisującej jemu winę.
J e m u.
Żartujesz sobie? — oburzył się, marszcząc mocno brwi. Zaraz odsunął się nieco do tyłu i zamaszyście opuścił głowę — mogło się wydawać, że teatralnie spojrzał sobie pod stopy, na wykładzinę, która wcześniej musiała wygłuszyć odgłosy kroków z obu stron, a obecnie wchłaniała wylaną kawę. W rzeczywistości jednak Cardan przejął się najpierw stanem swojego swetra — na jasnej tkaninie widniała stosunkowo niewielka, za to mocno nieregularna i, przede wszystkim, ciemna plama — a zaraz później kartek — te niestety również oberwały, niestety o wiele dotkliwiej: były mokre i pogniecione.
A zanim wstał od biurka przemknęło mu przez myśl, żeby je zbindować i opatrzyć utworzoną w ten sposób „książeczkę” okładką z grubej folii, ale uznał ten pomysł za niewarty zachodu. Nie zależało mu na wizerunku nadgorliwego.
Kręcąc z wielkim niezadowoleniem głową, uniósł oczy z powrotem na kobiecą twarz.
Teraz muszę przygotować to jeszcze raz! — rzucił oskarżycielsko, poruszając znacząco kapiącym plikiem dokumentów i tym samym odbijając winę w jej kierunku. W gruncie rzeczy nie było to już wiele pracy, chodziło raczej o konieczność wykonania jej ponownie; o to, że miał już zaraz wychodzić, że już brakowało mu cierpliwości i że niczego nie pragnął bardziej, niż końca tego cholernego dnia.

Elena Santorini
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
smark
za dużo różnych tematów w dialogach, niedbałość językowo-stylistyczna, czytanie w myślach i kierowanie reakcjami mojej postaci bez mojej zgody
27 y/o, 164 cm
primabalerina | The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
part me from my heart, my fate is sealed. offering my soul for something real
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Nie miała pojęcia jaki typ człowieka chciałby pracować w tak bezdusznym miejscu. W chwili, w której nogi poniosły ją w zupełnie złą stronę, Avalon Global Industries przekształciło się w labirynt szarych ścian, mdłej wykładziny i ostrego, chłodnego światła rzucającego na dywan cienie. Miała wrażenie, że tego typu biurowce musiały być znośne wyłącznie w blasku dnia - ze słonecznymi promieniami sączącymi się przez przeszklone ściany działowe i ogromne okna.
W tej chwili korporacyjny biurowiec przypominał więzienie - w którym to ona została zamknięta. Błąkając się po jego korytarzach, naciskając na klamki, które nie odpowiadały na jej desperackie próby odnalezienia wyjścia. Mknąc od jednego, zielonego światła wskazującego drogę ewakuacyjną do drugiego, napotykając barierę w postaci braku klucza. Czy wszyscy w tej pieprzonej firmie mieli swoje klucze?
Prawdopodobnie gdyby choć pół dnia przepracowała w miejscu takim jak to, stałoby się to dla niej jasne jak słońce - które, nawiasem mówiąc, już zaszło w tym przeklętym, północym kraju pomimo względnie wczesnej, wieczornej pory.
Chluśnięcie zimną kawą otrzeźwiło ją niemal tak, jak samo pojawienie się mężczyzny wyskakującego zza winkla. Wykładzina skutecznie wyciszyła jego kroki, a umysł Santorini już dawno zaczął płatać jej figle, tworząc wszystkie, czarne scenariusze - w tych najbardziej pozytywnych ochroniarz przypadkiem zamykał ją samą w siedzibie firmy na całą noc. Te negatywne zaczynały się niepokojąco podobnie do chwili obecnej.
Syknęła, chwytając za materiał półprzeźroczystej, czarnej bluzki, pod którą schowany był jedynie stanik. W powietrzu unosił się zapach kofeiny gdy mokra tkanina przylgnęła do jej ciała, uwydatniając wszystko to, czego n i e zamierzała pokazywać o tej porze, w miejscu takim jak to - przed mężczyzną takim jak on. Obrzuciła go spojrzeniem, w tym ostrym świetle padającym z sufitu - od twarzy, ku której musiała zadrzeć głowę w górę, aż po plamę na jasnym swetrze i zwitek zmoczonych papierów w dłoniach. Obcy nie wyglądał na napastnika - a oburzenie, z którym jej odpowiedział, uśpiło jej nasączone strachem instynkty, przynajmniej na chwilę.
- Wyglądam, jakby mnie to bawiło? - prychnęła w odpowiedzi, splatając ręce na klatce piersiowej częściowo w wyrazie oburzenia, częściowo by przysłonić ubranie, którego wybór okazał się z perspektywy czasu niefortunny. - Łał, musisz wydrukować jeszcze raz parę kartek? Może nauczy cię to patrzenia pod nogi.
Odrzuciła włosy w tył, zdmuchując ciemny kosmyk, który przypadkiem wysunął się zza jej ucha. Nie miała pojęcia kim był ten mężczyzna, ale z pewnością był zwykłym, szeregowym pracownikiem - dokładnie takim, jaki powinien posiadać jej klucz do opuszczenia tego miejsca.
- Zaprowadź mnie do wyjścia - zażądała, bo nawet przez myśl nie przeszło jej by przepraszać za to, że mężczyzna na nią wpadł. - Twoje kartki mogą poczekać. Nie, żeby był tu ktokolwiek, kto doceni twoje zajeżdżanie się dla korporacyjnej machiny.

Cardan Lawrence
meow
nuda
28 y/o, 185 cm
późny student (MBA) & stażysta w dziale PR (Avalon Global Industries)
Awatar użytkownika
along the path we lost our way
it's all a game that I must play
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

Dopiero gdy oskarżenie za wypadek zostało odbite we właściwym kierunku, Cardan rzeczywiście przyjrzał się sprawczyni. Nie skojarzył jej od razu — to wyłapał już wcześniej, zanim w ogóle się odezwał; zanim opuścił spojrzenie na poszkodowany materiał swetra i opłakany stan kartek, z których jeszcze skapywała kawa. Teraz mógł stwierdzić z całą pewnością:

nie znał jej.

(Z równie dużą pewnością mógł stwierdzić, że
z a p a m i ę t a ł b y.)

Nie było to jednak nic szokującego — firma liczyła wielu pracowników; zbyt wielu, by każdy każdego mógł poznać, zwłaszcza w działach, które na co dzień nie współpracowały ze sobą w choćby najmniejszym zakresie.
Dwa oddechy i jedno pytanie z naprzeciwka później odchrząknął, zaciskając szczęki i wargi, żeby nie odpowiedzieć nic głupiego. Dłoń trzymająca przesiąknięte dokumenty opadła nieco, podobnie jak musiały — powinny — opaść zapędy Lawrence’a do złośliwości. Odnalazł się w Avalonie; praca tutaj, choć była tylko pracą, stała się jego komfortową przestrzenią — choć wiązała się ze stresem i wyzwaniami. Ostatnie, czego chciał, to komuś niepotrzebnie podpaść;
ostatnie, na co chciał sobie pozwolić, to głupie potknięcie, które mogłoby poskutkować jeszcze głupszym upadkiem. Potrafił schować dumę w kieszeń, jeśli było trzeba, jeśli miało mu to posłużyć, nawet jeśli przełknięcie cisnącej się na język pyskówki przychodziło z trudem i wywoływało niewygodę, rozchodzącą się od samej świadomości aż po czubki palców w dłoniach. Ironia w kobiecym głosie wymusiła na jego usta zatem zaledwie kwaśnawy, nieszczery uśmiech — zaledwie marny cień reakcji.
Kolejny oddech, kąciki warg drgnęły jeszcze nieznacznie w bardziej wydatnym rozciągnięciu. Cardan mielił w buzi przeprosiny i już, już prawie miał powiedzieć:

„Wiesz, masz rację. Przepraszam za to.”

Potem zaśmiałby się w ten nerwowo-niezręczny sposób, który miałby zasugerować koleżance z biura, że w emocjach się zapędził, i że było mu za to głupio; coś, co razem z wzięciem na siebie winy załagodziłoby sytuację. Nie zdążył jednak, nim w przestrzeni zawisło specyficzne żądanie. Odchylił powoli głowię — lekko do tyłu i na bok — i zmrużył oczy, w których chwilę później coś błysnęło: najpierw

z r o z u m i e n i e,

później zaś:

s a t y s f a k c j a.

Nieznajoma była tu gościem.
Pora odwiedzin powinna była najpewniej wzbudzić w nim jakąś podejrzliwość — bo do kogo przyszła o dwudziestej w poniedziałek i czy w ogóle mogła tu przyjść do kogokolwiek, skoro nawet personel sprzątający opuścił budynek przynajmniej pół godziny temu? — ale Cardan jedynie zachłysnął się nagłym poczuciem wyższości.
Parsknął, a na jego twarzy zawitał nowy, tym razem zupełnie niewymuszony uśmiech. Ciężko byłoby odebrać go za uprzejmy.
Sorry, nie po drodze mi — stwierdził bez cienia żalu w głosie i, na fali arogancji mieszającej się z niezdrowym zadowoleniem, żwawo ruszył z miejsca, płynnie wymijając jej sylwetkę; zostawiając za sobą nieuprzejmą damę w potrzebie, plamę z kawy na wykładzinie i leżącą nieopodal na podłodze słuchawkę, o której tymczasowo zapomniał — a może wcale nie, może był gotów ją poświęcić dla lepszego, bardziej dramatycznego efektu odejścia.

Tak naprawdę nie odchodził wcale daleko, bo wejście do kuchni znajdowało się za następnym skrzyżowaniem korytarzy.

Elena Santorini
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
smark
za dużo różnych tematów w dialogach, niedbałość językowo-stylistyczna, czytanie w myślach i kierowanie reakcjami mojej postaci bez mojej zgody
27 y/o, 164 cm
primabalerina | The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
part me from my heart, my fate is sealed. offering my soul for something real
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Santorini nawet nie przeszło przez myśl, że mógłby, choćby na chwilę, uważać ją za pracowniczkę tej firmy. Mogła podać wiele zrozumiałych powodów - jak jej zagubienie w korytarzach, ubiór może niewystarczająco skromny na korporacyjny świat, brak tej cholernej wejściówki, na której jej w tej chwili zależało. Kotłowały się na powierzchni, ale w jej głębi również zakorzeniła się odrobina zwykłej arogancji. Uważała swoje życie - jakie by nie było - za zbyt wartościowe, by marnować je spędzając osiem godzin dziennie jako trybik w wielkiej machinie. Wystarczyło jej jedno rzucone spojrzenie na splamione kawą kartki by poczuć przemożne znudzenie ich zawartością. Wyższość, jaka błyszczała w jego oczach wydawała jej się kompletnie niezrozumiała. Nie wiedziała jak ktoś mógł chcieć pracować w tym miejscu.
A tym bardziej tkwić w nim o takich godzinach. W innych okolicznościach nawet by mu współczuła.
Wściekła bardziej na okoliczności, w których się spotkali, niż na samo przypadkowe wylanie kawy, przyglądała mu się ze skrzyżowanymi rękami. Mokry materiał kleił się do jej skóry, wypełniając powietrze zapachem tanich optymalnych kosztowo ziaren. Myślała, że jej wieczór w tym gmachu nie mógł stać się gorszy, a jednak subtelna zmiana, która zaszła w mimice mężczyzny wytknęła jej ten błąd. Dostrzegła świadomość posiadanej przez niego przewagi jeszcze zanim rozchylił usta by sformułować swoją obojętną odpowiedź.
- Żartujesz sobie - prychnęła, zamierając na chwilę w miejscu gdy wyminął ją, ruszając w swoją stronę. Zmrożona skalą jego bezczelności, przez chwilę wpatrywała się w korytarz, z którego wyszedł - w nikłej nadziei na zobaczenie wielkiego napisu wyjście, który nie wymagałby od niej zaprzedania duszy diabłu celem zdobycia klucza.
Nie zamierzała krążyć po tej cholernej firmie ani chwili dłużej.
Odwróciła się na pięcie, maszerując prosto za umykającym mężczyzną - przyśpieszając nawet, na wypadek, gdyby miejsce, do którego zmierzał, również schowane było za barierą dostępów.
- Wylewasz na mnie kawę i nie potrafisz zdobyć się na uprzejmość pokazania mi wyjścia? Wiesz, ile ta bluzka kosztowała? - narzekała, wkraczając za nim do kuchni jak cień, którym w pełni zamierzała się stać. Był pierwszą osobą, jaką napotkała odkąd zgubiła się w tym miejscu - i nie planowała odpuszczać go ani na krok. Wciąż jednak zachowywała pozory uprzejmości.
Stanęła w drzwiach kuchni, nie ruszając się ani na krok nawet, jeśli chciałby z niej wyjść - nie, żeby stanowiła jakąś potężną barierę, ale wątpiła, by mężczyzna zamierzał ją fizycznie usunąć ze swojego miejsca.
- Zresztą, nie potrzebuję twojej pomocy - dodała, zadzierając podbródek. - Te głupie drzwi nie wypuszczą mnie bez wejściówki, więc możesz mi ją pożyczyć, albo załatwić mi inną - kontynuowała, celowo przerywając na chwilę nim zakończyła. - Chyba, że mam dalej plątać się po twojej firmie jako obca osoba. Może poczytam sobie jakieś dokumenty? Na pewno są szalenie istotne.

Cardan Lawrence
meow
nuda
28 y/o, 185 cm
późny student (MBA) & stażysta w dziale PR (Avalon Global Industries)
Awatar użytkownika
along the path we lost our way
it's all a game that I must play
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

Zlekceważył ją — choć wiedział, że nie powinien;
wiedział, że lekceważenie nieznajomych, zwłaszcza pojawiających się w otoczeniu, w którym na co dzień się funkcjonowało (i chciało się dalej z powodzeniem funkcjonować), mogło odbić się później czkawką albo czymś gorszym. Wiedział, że niepełna wiedza o faktycznym rozkładzie sił i wobec tego o własnym położeniu powinna skłonić go do ostrożności, bo przecież mogło się okazać naprawdę wiele.
W i e d z i a ł.
A jednak: łaskotanie zadowolenia, które rozeszło się promieniście od karku i sięgnęło aż do brzucha, w tej chwili wydawało się warte podjętego ryzyka niewiadomej. Poczucie zwycięstwa rosło jak dystans od miejsca zdarzenia, krok za krokiem. Echo zrywających się moment po nim, pospiesznych kroków tylko wzmocniło efekt, podobnie jak doganiające go w progu kuchni marudzenie.

Nawet jeżeli było w pełni zasadne.
Też mogłaś uważać, jak idziesz — mruknął cicho pod nosem, wywracając przy tym oczami. Nie obejrzał się jednak za siebie; przesiąknięte kartki wrzucił do kosza na śmieci (teoretycznie należałoby przepuścić je przez niszczarkę dokumentów, ale podejrzewał, że ta źle przyjęłaby mokry papier, zresztą raport nie zawierał żadnych poufnych informacji ani danych wrażliwych, dlatego nie zasłużył na odczekanie do wyschnięcia), zaś resztkę kawy wylał do zlewu.
„…nie potrzebuję twojej pomocy.”
Pluśnięcie nie zagłuszyło parsknięcia — a nawet jeśli, to uśmiech Cardana, kiedy przekręcał się przodem do dziewczyny z drugiego końca niewielkiego pomieszczenia, zdradzał to samo: wszystko wskazywało na to, że, istotnie, potrzebowała jego pomocy.

Jego dobroci.

P r z y z w o i t o ś c i.



Rysowany arogancją uśmiech prędko się jednak skwasił. Groźba w jej słowach naturalnie nie przypadła mu go gustu, mimo że to nie on był odpowiedzialny za wpuszczenie na teren firmy takiego gościa. Prawdę mówiąc coś podpowiadało mu, że nieznajoma nie zrobiłaby wielkiego użytku z jakichkolwiek dokumentów, które by znalazła — tym czymś była chyba bijąca od niej nieporadność w gąszczu korporacyjnych korytarzy, a może jeszcze coś, co wybrzmiało gdzieś pomiędzy wierszami — ale i tak potrafił sobie wyobrazić późniejsze pretensje i konsekwencje.
A konsekwencji nie potrzebował.
Słuchaj, paniusiu — podjął, z powrotem rozdrażniony. Zmrużone oczy były wymierzone w jej stronę jak broń palna patrzyły ku niej ostrzegawczo. — Nie pożyczę karty obcej osobie, a wyjście jest na drugim końcu biura. Wyobraź sobie, że trochę się spieszę i nie uśmiecha mi się łazić bez sensu w tą i z powrotem... więc zrobimy tak: zaprowadzę cię do łazienki, żebyś sobie wytarła tą swoją „wiesz ile ona kosztowała” bluzkę. — Spojrzenie mężczyzny spłynęło z twarzy nieznajomej w dół dość ostentacyjnie. Skrzyżowane na piersi przedramiona mogły przesłonić częściowo biustonosz, ale nie to, jak półprzezroczysty materiał oblepiał ciało.
W trakcie wypowiedzi jego ton przeszedł w chłodniejszy, protekcjonalny — i gdy chwilę później Cardan odbił się od blatu, pokonał dzielącą ich odległość i odezwał się ponownie, uderzył w ten sam rejestr:
Jak wydrukuję jeszcze raz moich parę kartek — krótka pauza towarzyszyła uniesieniu jednej brwi, jakby coś było na rzeczy — zaprowadzę cię do drzwi.

Nie nastawiał się na negocjacje, dlatego śmiało sięgnął za jej plecy — do klamki.

Elena Santorini
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
smark
za dużo różnych tematów w dialogach, niedbałość językowo-stylistyczna, czytanie w myślach i kierowanie reakcjami mojej postaci bez mojej zgody
27 y/o, 164 cm
primabalerina | The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
part me from my heart, my fate is sealed. offering my soul for something real
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

No niby mogła uważać, ale czy on miał jakąkolwiek podstawę, by jej to w tej chwili wypominać?
Nie znalazła się przecież w tym miejscu z własnej chęci, lub nawet winy - a przynajmniej w ten pokrętny sposób, w jaki była w stanie ocenić sytuację przez pryzmat własnych działań. Giovanni jej unikał, była o tym przekonana, a jej zaniepokojenie jedynie rosło z każdym dniem i wieczorem spędzonym na wyglądaniu za okno. Jej azyl w Toronto był mocno zależny od opieki Salvatore'a, a on najwyraźniej był zbyt zajęty pracą by łaskawie obdarować jej swoim czasem. Nie chciała więc, a m u s i a ł a wziąć sprawy w swojej ręce i znaleźć się w budynku jego korporacji.
Budynku, z którego nie była w stanie wyjść.
Przyglądała się poirytowana mężczyźnie gdy ten krzątał się po kuchni. Jego oblicze - jedynej żywej osoby, którą udało jej się znaleźć - z wolna zaczęła utożsamiać z całym Avalon Global Industries, które trzymało ją w swoich szponach jak więźnia. Resztka pragmatyzmu w jej umyśle odnotowała moment, w którym złość na to miejsce przelewało się w złość na n i e g o, ale zepchnęła ją na bok, pozwalając złości wziąć się we władanie.
Ponieważ miał czelność jej odmówić.
Trzymał w dłoni klucze do tego królestwa, mógł ukrócić jej cierpienie i pozwolić jej uciec opuścić ten gmach, którego zamknięte wyjścia wzbudzały w niej panikę. Nie było żadnego powodu, dla którego bardziej opłacałoby mu się trzymać ją tutaj - żadnego, poza zwykłą złośliwością, błyszczącą w jego oczach w ten sposób, od którego krew w jej żyłach wrzała.
- Niby co, według ciebie, mogę z tym zrobić w łazience? - prychnęła, ostentacyjnie wręcz wyplątując swoje ramiona, wcześniej skrzyżowane by osłonić jej ubranie. Czarna bluzka była półprzeźroczysta sama w sobie, ale pod wpływem kawy resztka osłony, którą oferowała, bezpowrotnie zniknęła. Materiał lepił się do jej ciała, uwydatniając schowany pod nim biustonosz i choć podejrzewała, że mogła ręcznikiem papierowym spróbować go osuszyć, dobrze wiedziała, że zrobi to niewielką różnicę. - Paniusia pójdzie, i będzie stać pod suszarką do dłoni przez następne pół godziny? Czy wy w ogóle używacie swojego mózgu do czegoś innego, niż praca? - prychnęła, w tym bezczelnym wy określając wszystkich mężczyzn tego świata, ponieważ właśnie tym był stojący przed nią chłopak - kolejnym, pustym mężczyzną.
Tyle, że ci z reguły się jej słuchali.
Zaparła się plecami o drzwi, we wręcz dziecięcej potrzebie zbuntowania się przed podjętą decyzją. Opuszczenie Mediolanu wzbudziło jej silną niezależność i choć pozostały w niej odruchy podporządkowania się gdy natrafiała na właściwą osobę, wiedziała, że stojący przed nią mężczyzna nią nie był. Wręcz przeciwnie - złośliwość w jego ruchach i gestach sprawiała, że tym mocniej czuła potrzebę uprzykrzenia mu życia.
- Zaprowadzisz mnie do drzwi - powtórzyła za nim, zadzierając głowę w buntowniczym geście - ale też po to, by móc w tym krótkim dystansie spojrzeć mu prosto w oczy, gdyż był od niej wyższy. Przez myśl przeszło jej, że być może rzucane przez nią wyzwanie nie było zbyt mądre - teraz, gdy stał tak blisko niej, gdy znajdowali się w pustym biurowcu a on był kompletnym nieznajomym. Ale jej złość była zbyt intensywna by była w stanie u n i ż y ć się schodzeniem z tonu. - A twoje głupie kartki mogą zaczekać.

Cardan Lawrence
meow
nuda
ODPOWIEDZ

Wróć do „Avalon Global Industries”