The use of muscle strength is indicated
: pt sie 29, 2025 9:16 pm
#005
ubranie
Miała wrażenie, że całe jej ciało, cała fizyczność, a nawet najmniejsze cząstki świadomości stawały się obce i toporne, odkąd przekroczyła ocean i wprowadziła się do mieszkania w Toronto. Ściany, które winny nieść obietnicę bezpieczeństwa, oddawały wyłącznie chłód, a ciasnota nowego lokum zdawała się wypierać każdy tlen, gdy próbowała nazwać to miejsce domem. Z każdym wyjściem na zewnątrz osiadała na niej groteskowa powłoka niepewności, mięśnie usztywniały się jak pod rozkazem, ramiona dygotały w nieznacznym tikowym podrygu, a usta ściągały się w linijkę, w której więcej było rezygnacji niż odwagi. Trzy miesiące. Tyle trwało rozczarowanie, które zburzyło kruche konstrukcje wypracowane mozolną terapią, przynoszącą kiedyś namiastkę ulgi. Wszystko runęło – znów nadeszły ciemne fale, znów wróciły koszmary, w których echo wojennej zawieruchy rozrywało wnętrze, a obraz tamtej feralnej misji, zamazany i poszarpany, powracał jak gniewne widmo. Budziła się mokra, spocona, z roztrzęsionymi dłońmi, które bezradnie kryły twarz, jakby odcięcie widoku miało oddalić obrazy. Powtarzała sobie, że będzie dobrze, że przecież musi być, że nie może już nigdy cofnąć się do tej samej przepaści. A jednak pytanie, które raz po raz uderzało w jej umysł, rozdzierało resztki pewności – czy kiedykolwiek będzie jeszcze dobrze?
Ojciec mawiał, daj sobie czas, ale w jej świecie czas był walutą, której nigdy nie miała w nadmiarze. Uciekał jak piasek przesypujący się przez palce, a każda zwłoka, każdy dzień opóźnienia w formalnościach, ciążył niczym winny wyrok. Pudeł, które kurzyły się w wynajętym magazynie, nie sposób było tam trzymać w nieskończoność. Dom – to słowo wciąż brzmiało obco, zbyt dźwięczne, zbyt ciepłe, zbyt niewłaściwe dla czterech ścian, na które poszła cała odprawa i resztki oszczędności, wypracowane latami w rygorze i stalowej dyscyplinie. A jednak tamte cegły, jeszcze pachnące nowością, miały być jej fundamentem. Paradoks – nauka życia na nowo, po tym jak wcześniej żyło się na okrętowym padole, w trybie alarmowym, z wieczną świadomością, że każda chwila nieuwagi może kosztować utratę wszystkiego.
Najdziwniejsze w tej całej farsie dorosłości było nie to, że trzeba opłacać rachunki i wpisywać w grafiki terminy urzędowe, lecz że trzeba nauczyć się sąsiedztwa. Po latach ciszy, wojskowej samowystarczalności i zamykania emocji w stalowych ramach, miała nakreślić coś w rodzaju pozytywnej więzi z ludźmi. Przerażające uczucie.
– Nadal nie wiem, jak się mogę odwdzięczyć za taką pomoc. Spadłeś mi iście z nieba, a te niekiedy nie bywały przychylne – uśmiechnęła się niemalże blado, dopiero po dłuższym czasie oceniając ich ciężką pracę. Wniesienie pudeł to jedno, gdy najpierw trzeba było trochę ambicji i pracy, by odświeżyć ściany. – Nie licząc przyzwoitego obiadu, chociaż zdolności kulinarne zaliczam do ujemnych – westchnęła. Życie na racjach żywnościowych równie dawało ujmę, cóż... Kobietą wysokich lotów nigdy nie miała być. A jednak najtrudniejsze nie były konwenanse, lecz własne ograniczenia – zdradziecka noga, która coraz częściej odmawiała współpracy, i lewe oko, które gasło w mętnym obrazie, zmuszając ją do sięgania po okulary. To nie był wróg, którego można było zwyciężyć dyscypliną. To było ciało – własne, a przez to najokrutniej nieposłuszne. Pierwszy raz od dawna, może od lat, pozwoliła sobie na krok w stronę inności: poprosiła o pomoc. Dobroduszny sąsiad, z którym wymieniła dotąd tylko kilka zdawkowych zdań, stał się tego dnia jej podporą. Była z siebie dumna, choć wciąż z nutą goryczy, że musiała kapitulować przed codziennością. Ale czyż nie w tym właśnie kryła się siła – w umiejętności poproszenia, zamiast nieustannej walki?
Karrion Mercer
ubranie
Miała wrażenie, że całe jej ciało, cała fizyczność, a nawet najmniejsze cząstki świadomości stawały się obce i toporne, odkąd przekroczyła ocean i wprowadziła się do mieszkania w Toronto. Ściany, które winny nieść obietnicę bezpieczeństwa, oddawały wyłącznie chłód, a ciasnota nowego lokum zdawała się wypierać każdy tlen, gdy próbowała nazwać to miejsce domem. Z każdym wyjściem na zewnątrz osiadała na niej groteskowa powłoka niepewności, mięśnie usztywniały się jak pod rozkazem, ramiona dygotały w nieznacznym tikowym podrygu, a usta ściągały się w linijkę, w której więcej było rezygnacji niż odwagi. Trzy miesiące. Tyle trwało rozczarowanie, które zburzyło kruche konstrukcje wypracowane mozolną terapią, przynoszącą kiedyś namiastkę ulgi. Wszystko runęło – znów nadeszły ciemne fale, znów wróciły koszmary, w których echo wojennej zawieruchy rozrywało wnętrze, a obraz tamtej feralnej misji, zamazany i poszarpany, powracał jak gniewne widmo. Budziła się mokra, spocona, z roztrzęsionymi dłońmi, które bezradnie kryły twarz, jakby odcięcie widoku miało oddalić obrazy. Powtarzała sobie, że będzie dobrze, że przecież musi być, że nie może już nigdy cofnąć się do tej samej przepaści. A jednak pytanie, które raz po raz uderzało w jej umysł, rozdzierało resztki pewności – czy kiedykolwiek będzie jeszcze dobrze?
Ojciec mawiał, daj sobie czas, ale w jej świecie czas był walutą, której nigdy nie miała w nadmiarze. Uciekał jak piasek przesypujący się przez palce, a każda zwłoka, każdy dzień opóźnienia w formalnościach, ciążył niczym winny wyrok. Pudeł, które kurzyły się w wynajętym magazynie, nie sposób było tam trzymać w nieskończoność. Dom – to słowo wciąż brzmiało obco, zbyt dźwięczne, zbyt ciepłe, zbyt niewłaściwe dla czterech ścian, na które poszła cała odprawa i resztki oszczędności, wypracowane latami w rygorze i stalowej dyscyplinie. A jednak tamte cegły, jeszcze pachnące nowością, miały być jej fundamentem. Paradoks – nauka życia na nowo, po tym jak wcześniej żyło się na okrętowym padole, w trybie alarmowym, z wieczną świadomością, że każda chwila nieuwagi może kosztować utratę wszystkiego.
Najdziwniejsze w tej całej farsie dorosłości było nie to, że trzeba opłacać rachunki i wpisywać w grafiki terminy urzędowe, lecz że trzeba nauczyć się sąsiedztwa. Po latach ciszy, wojskowej samowystarczalności i zamykania emocji w stalowych ramach, miała nakreślić coś w rodzaju pozytywnej więzi z ludźmi. Przerażające uczucie.
– Nadal nie wiem, jak się mogę odwdzięczyć za taką pomoc. Spadłeś mi iście z nieba, a te niekiedy nie bywały przychylne – uśmiechnęła się niemalże blado, dopiero po dłuższym czasie oceniając ich ciężką pracę. Wniesienie pudeł to jedno, gdy najpierw trzeba było trochę ambicji i pracy, by odświeżyć ściany. – Nie licząc przyzwoitego obiadu, chociaż zdolności kulinarne zaliczam do ujemnych – westchnęła. Życie na racjach żywnościowych równie dawało ujmę, cóż... Kobietą wysokich lotów nigdy nie miała być. A jednak najtrudniejsze nie były konwenanse, lecz własne ograniczenia – zdradziecka noga, która coraz częściej odmawiała współpracy, i lewe oko, które gasło w mętnym obrazie, zmuszając ją do sięgania po okulary. To nie był wróg, którego można było zwyciężyć dyscypliną. To było ciało – własne, a przez to najokrutniej nieposłuszne. Pierwszy raz od dawna, może od lat, pozwoliła sobie na krok w stronę inności: poprosiła o pomoc. Dobroduszny sąsiad, z którym wymieniła dotąd tylko kilka zdawkowych zdań, stał się tego dnia jej podporą. Była z siebie dumna, choć wciąż z nutą goryczy, że musiała kapitulować przed codziennością. Ale czyż nie w tym właśnie kryła się siła – w umiejętności poproszenia, zamiast nieustannej walki?
Karrion Mercer