The Pinky and the Brain
: pn wrz 01, 2025 9:11 pm
002
The Pinky and the Brain
Oblana ostatnia klasa, niedopuszczenie do egzaminów było ujmą na jego honorze. Albo raczej: na honorze jego ojca. On sam mógłby po prostu mieć to gdzieś i żyć bez matury, bo przecież już niejednokrotnie ktoś udowadniał, że tak się da. Ale nie do końca to było opcją, jeśli chciało się dalej mieć dostęp do pieniędzy. I to znacznie większej ich ilości niż tyle, ile dałoby się zarobić zaczynając pracę jako ktoś bez doświadczenia i bez wykształcenia.
Nie mówiąc już o tym, że komentarze – padające mniej więcej każdego dnia z ust jego własnego ojca - zwyczajnie napsuły mu krwi. I, nie dało się ukryć, odbierały radość z… czegokolwiek. Niby powinien już się przyzwyczaić do bycia określanym jako ktoś bez perspektyw, bez szans na osiągnięcie czegoś większego, ale… No nie potrafił.
Nikt z ludzką psychiką by tego nie potrafił, bo nikt nie był przecież stworzony do większego lub mniejszego upokarzania i to przez kogoś, kogo powinno się nazywać ojcem.
Jeden jedyny przedmiot, który był solą w jego oku. To znaczy, to nie tak, że ze wszystkich innych był jakiś genialny (chyba, że mowa o WF-ie, w tym był naprawdę nie do zdrapania), bo prześlizgiwał się przez ostatnie lata z klasy do klasy, zaraz po tym jak jego stopnie zapikowały w dół, tuż po śmierci jego matki.
Ale prześlizgiwał.
Bo nauczyciele nie chcieli podpaść jego ojcu, skoro był ministrem edukacji Ontario. Bo znali go z okresu wcześniej i starali się go po prostu przepychać, bo wiedzieli, że nie było totalnym gamoniem, tylko gdzieś po drodze się zablokował. Część z nich znała nawet powód lub po prostu się domyślała.
Ale nie nowy nauczyciel od chemii. On był inny. A przez to, że był w tak podeszłym wieku, że wszyscy zastanawiali się, jakim cudem on jeszcze żyje – to nie bał się niczego. Nawet uwalenia Evandera Krossa. Nie miał też szeroko pojętej empatii i chyba uważał, że rolą belfra nie było popychanie młodocianych w kierunku wiedzy, tylko gnębienie ich.
A najbardziej upodobał sobie akurat jego.
Kogoś, kogo nikt inny nie chciał ruszyć.
Wbrew pozorom Kross nie był zadufanym sobie dupkiem, który myślał, że wszystko mu się należy, a już na pewno pozytywne stopnie i zaliczenie roku. I uwierało go to, co się stało, bo to się odbijało na atmosferze domowej.
A przy okazji powrót przed nauczyciela, którego chyba celem było upierdolenie go, który poczuje wielką satysfakcję z tego, że mu się udało – to tez nie było najprzyjemniejsze doświadczenie.
Zwłaszcza, że zaczęło się od kąśliwych, niezbyt komfortowych dla reszty uwag. A Kross, chociaż może według reszty trząsł szkołą, to nie był patouczniem, który nie czuł respektu do nauczycieli. I był zbyt świadom beznadziejności swojej sytuacji, aby stosować głupie odzywki.
Brew mu nawet nie drgnęła, ale to nie znaczyło, że wewnętrznie to go wcale nie ruszało. Takie podkopywanie morale.
Finalnie nauczyciel wpadł na pomysł, aby w parach przeprowadzili jakieś kilka doświadczen chemicznych. Tyle, że te pary wybrał on sam. I nie bez komentarza, całkiem uszczypliwego, powiedział że największego głąba to on musi dla równowagi w naturze sparować z najlepszą uczennicą, więc… Tak oto skazał Zoe Avery na towarzystwo, już poznanej przez nią bezpośrednio, Evandera Krossa.
Na tych dwóch lekcjach, jednej po drugiej. Przy jednej ławce, przy jednym projekcie.
Zoe Avery