Strona 1 z 1

work is serious business until family drops by

: wt wrz 02, 2025 12:17 pm
autor: cordian h. marshall

Bycie Marshallem niosło w sobie pewien ciężar. Nie każdy nadał się do tego wielkomiejskiego świata i patrzenia na pospólstwo z najwyższego piętra w ogromnym budynku. Nie każdy potrafił nosić głowę wysoko i czuć się ważniejszym od innych. Nie każdy rozumiał biznesowy język, jak zachowywały się cyfry w budżecie i końcowym rozliczeniu oraz jak należało prowadzić negocjacje zarówno ze swoimi sprzymierzeńcami, jak i wrogami działającymi na tej samej – bądź zbliżonej – płaszczyźnie. Cordian H. Marshall większości z tych rzeczy nie rozumiał, jednak wychowanie w tym świecie – tej konkretnej rodzinie – sprawiło, że niektóre marshallowskie cechy zostały w nim zaszczepione i wyhodowane, tylko po drodze rozrosły się w niewłaściwym kierunku.

Stukot jej szpilek było słychać w narożnym gabinecie z oddali. Tuż za nimi unosił się dźwięk drugiej osoby, ale jej chód był inny, chaotyczny, ciężki, wymieszany z przerywanym oddechem i paplatniną, która swoją intensywnością irytowała zapewne samą panią prezes. Szklane drzwi otworzyły się, a dwie kobiety weszły do gabinetu, który wyglądał tak, jak zostawiła go Cherry, nie licząc faktu, że jej ogromny, wygodny fotel był obrócony tyłem do wejścia. Ten powoli zaczął się obracać, a w nim nie znajdował się nikt inny, jak jej ukochany brat bliźniak, który w łonie ich ukochanej matki wyssał wszelkie złe i brzydkie cechy charakteru oraz wyglądu, poświęcając się, żeby Charity była taka piękna i mądra, jaką teraz mógł ją widzieć swoim zmęczonym spojrzeniem ukrytym za ciemnymi okularami.

— Twój zdeterminowany głos sieje tutaj niemały popłoch, siostrzyczko — powiedział, przenosząc swoje spojrzenie na przeszkloną szybę. Ciekawskie spojrzenia zaglądały do środka, obserwując scenę, która właśnie rozgrywała się w jej gabinecie.

— Pamiętam, jak prosiłaś, żebym następnym razem, jak przyjdę do biura, założył marynarkę albo przynajmniej krawat... postarałem się prawda? — zapytał, podnosząc się z jej jakże wygodnego fotela z zadowoleniem namalowanym na twarzy.

Faktycznie, miał na sobie marynarkę, krawat i koszulę... tą ostatnią w krwiście czerwonym kolorze, która dobrze kontrastowała z jego jasną cerą. Do tego trochę biżuterii i... zaczerwieniona okolica oka, którą Cherry mogła zauważyć, jak już Marshall ściągnął okulary z twarzy. Nagle jego wzrok przeniósł się na towarzyszkę jego siostry i wbił się w nią intensywniej, wymagając od niej odpowiedzi.

— Świetnie pan wygląda, panie Marshall — odpowiedziała zdezorientowana, nie wiedząc za bardzo, co powinna uczynić w tej sytuacji, a Corey zaśmiał się cicho, gdyż jej reakcja wywołała w nim szczere rozbawienie.

— Pan Marshall... z jednej strony mnie to kręci, ale z drugiej mam przed oczami naszego ojca, a to już nie najlepsze połączenie — skomentował na głos, co spowodowało jeszcze większe spłoszenie w młodziutkiej dziewczynie, która zaproponowała, że przyniesie coś do picia i zaraz wróci. Corey odprowadził ją wzrokiem – a konkretnie jej tyłeczek w tej opinającej się ołówkowej spódnicy – po czym wrócił spojrzeniem do swojej ukochanej siostry.

— Rozdają takie na ulicy? Też mogę sobie taką przygarnąć? — zapytał, bo w sumie skoro był tutaj DYREKTOREM, to chyba wypadało, żeby też miał swoją służkę, to znaczy sekretarkę, wiadomo. Postąpił krok do tyłu, odwrócił fotel w jej stronie i wskazał na jej miejsce. — Nikt nie wygląda na nim tak dobrze jak ty, Cherry.

Cherry Marshall

work is serious business until family drops by

: pt wrz 05, 2025 6:34 pm
autor: Cherry Marshall
cordian h. marshall

Stukot jej obcasów był słyszany w całym wieżowcu. Pełen pewności siebie odbijał się od szklanych ścian. Nie zwracała zbyt wielkiej uwagi na pracowników, gdy odbywała rozmowę z inwestorem po hiszpańsku. Uwielbiała ten język, potrafił wyrazić więcej jej samej w samej mowie. Był ognisty, zacięty, a przede wszystkim pełen pasji. To właśnie miała Cherry, gdy tylko znajdowała się w swoim biznesie. Nikt nie mógł jej powstrzymać. Dwójka braci się do tego nie nadawała, a trzeci był na wakacjach na Bahamach, pijąc drinka z palemką. Weszła do swojego gabinetu i mimowolnie założyła rękę na rękę. Mógłby się nie wpierdalać na jej fotel.

Za to twój głos jest niewidzialny, mógłbyś finalnie coś zrobić. Za wykonywanie swoich obowiązków dostajesz pensję — stwierdziła stosunkowo chłodnym głosem. Możliwe, że nie zareagowałaby w ten sposób, gdyby nie jedna bardzo ważna kwestia. Zajmował jej miejsce. Nic nie powodowało u niej takiej złości, jak te małe szczegóły. Już jeden brat próbował zabrać stołek, nie potrzebowała drugiego — mam Tobie naprawdę kupić ubrania do pracy? Co to za biżuteria? — spytała podirytowana. Tyle razy omawiała odpowiedni strój do pracy. Sama miała przepiękny, biały, garniturowy komplet na sobie. Dopiero później zobaczyła zaczerwienienie. Postanowiła nie mówić o nim głośno. Zamiast tego nabrała powietrza w płuca, by przetrzymać to całe przedstawienie. Jej pracownicy byli biedni, że musieli znosić taką niesubordynację, a pracowali w korpo, gdzie były owocowe czwartki.

Mógłbyś więcej szacunku okazywać kobietom — skwitowała krótko. Nie lubiła dupków, miała na nich alergię. Stąd tak irytowała ją współpraca z Galenem, nie potrzebowała tego jeszcze u swojego brata — zamiast sadzać mnie na tym fotelu, lepiej powiedz, co się stało — bo domagała się konkretnej odpowiedzi. Chciała móc w jakiś sposób zareagować. Pomóc bratu. Odkąd zostali sami potrzebowała informacji, a nie wygodnego fotela.

work is serious business until family drops by

: ndz wrz 14, 2025 10:57 am
autor: cordian h. marshall
Marshall uniósł lekko brwi, słysząc ten chłodny ton w jej głosie. Nie spodziewał się takiego przywitania, zwłaszcza że p o s t a r a ł się przecież o ten cały strój, o który go prosiła. Może nie był perfekcyjny, może ta koszula była zbyt... charakterystyczna, ale przynajmniej spróbował. Jego palce automatycznie powędrowały do łańcuszka na szyi, bawiąc się nim lekko, podczas gdy jego spojrzenie przesunęło się po jej białym garniturze. Zawsze wiedział, jak się prezentować, ale ona robiła to lepiej. Znacznie l e p i e j.

— Może dlatego, że czasami trzeba działać w cieniu, siostrzyczko. Nie wszyscy mogą sobie pozwolić na hiszpańskie rozmowy przy wszystkich — powiedział, jak zawsze znajdując wygodną wymówkę na niewywiązywanie się ze swoich obowiązków, które rozkładały się na jego wszystkich podwładnych. W końcu od czegoś ich miał, prawda? — Przepraszam za zajęcie twojego tronu, Wasza Wysokość.

Jego dłoń przesunęła się po koszuli, prostując ją nieznacznie. Wiedział, że wyglądał... specyficznie. Wiedział też, że ona to zauważyła. Cherry zawsze wszystko zauważała. To była jedna z wielu rzeczy, które w niej podziwiał, nawet jeśli czasami było to cholernie niewygodne. Jednak uważał, że mimo wszystko mogła przynajmniej docenić jego s t a r a n i a, bo przecież się starał albo przynajmniej chciał, żeby tak pomyślała.

— Co do biżuterii... — zaczął, obracając się w jej stronę tyłem i podchodząc do wielkiej szyby wychodzącej na miasto, żeby popodziwiać ten piękny widok z jej gabinetu. — To prezent. Od kogoś, kto bardzo chciał mi się przypodobać. Szkoda tylko, że nie udało mu się tego zrobić w odpowiedni sposób.

Widok z jej gabinetu zawsze go fascynował. To miasto, które roztaczało się przed nimi jak makieta, pełne małych ludzi zajętych swoimi małymi problemami. Cherry zasługiwała na ten widok. Zasługiwała na wszystko, co najlepsze. I Marshall zawsze o to dbał, nawet jeśli ona tego nie doceniała. Lub nie rozumiała jego wyjątkowych metod działania.

— Ta mała, to nie kobieta. To dziecko bawiące się w dorosłość. Różnica jest kolosalna — powiedział z nieukrywaną pogardą i wskazał w kierunku drzwi, przez które wyszła młoda dziewuszka. Życie nie było dla słabych i wątłych, Cherry rozumiała to najlepiej, a Corey stał na pozycji, która umożliwiała mu zahartowanie tych, którzy nie spotkali się jeszcze z trudami życia w pobliżu Marshallów.

Przez chwilę panowała cisza, wypełniona jedynie odległym szumem miasta za oknem. Marshall studiował twarz siostry, szukając w niej czegoś więcej niż zawodowy chłód. Znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, kiedy się martwiła. I martwiła się teraz. O niego. Jednak to wcale nie miało zmienić jego nastawienia.

— Ktoś ostatnio bardzo mi się nie spodobał. Czasami trzeba... interweniować. Szczególnie gdy ktoś myśli, że może sobie pozwolić na więcej, niż mu się należy — powiedział, nie wdając się w szczegóły i wzruszył ramionami, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Brzmiało to na jedną z tych historii, w której Court odgrywała główną rolę, a Cordian wychodził na ogromnego zazdrośnika, więc nie miał ochoty i zamiaru przytaczać konkretów tamtej całej sytuacji.

Marshall podszedł do niej bliżej, ale zachował odpowiednią odległość. Wiedział, że była zdenerwowana, a wkurzona Cherry potrafiła być nieprzewidywalna. I choć uwielbiał ją prowokować, to jednak nie chciał, żeby się o niego martwiła. Nie więcej, niż to było konieczne.

— Może rzeczywiście powinienem zainwestować w coś mniej... kontrowersyjnego. Przynajmniej na czas wizyt w twoim królestwie. Zastanowię się nad tym — powiedział, sugerując, że mógł rozważyć ubiór, który bardziej by jej odpowiadał, żeby nie doprowadzać ją swoim wyglądem do szału, bo jego osoba sama w sobie wystarczyła, żeby wzbudzić w niej emocje. Uśmiechnął się, nie chcąc kończyć w tym momencie, tylko zgrabnie przeskakując na kolejny temat – jeden z jego ulubionych, czyli ich młodszego brata Cyrusa. — Nie chcę przecież, żeby twoi pracownicy myśleli, że zatrudniasz g a n g s t e r ó w.

Cherry Marshall

work is serious business until family drops by

: pn wrz 15, 2025 6:39 pm
autor: Cherry Marshall
cordian h. marshall

Czasami zastanawiała się, dlaczego tak bardzo różnili się między sobą. Bardziej przypominali ogień i wodę. Żywioły, które były od wieków ze sobą połączone, a jednak trzymane z daleka od siebie. Jeden gasi drugi. Przeciwnicy, a jednak tak wartościowe. Dzięki ich współpracy człowiek mógł żyć i jeść. Może w ten sposób funkcjonowało to w firmie? Charity robiła w s z y s t k o, a jej brat spijał śmietankę z owoców jej pracy. Nawet przestało ją to odrobinę dziwić. Przywykła do tego. Mogła go niańczyć, ale był jej bratem bliźniakiem. Ton on się liczył dla jej serca.

Nie każę Ci rozmawiać po hiszpańsku, a wykonywać swoją pracę — prychnęła Charity. Miała wrażenie, że za każdym razem, gdy ich drogi się krzyżują, ta rozmowa wyglądała identycznie. Niczym się od siebie nie różni. Przywykła już do niej. Kochała brata, ale liczyła, że będą mogli finalnie razem działać. Cyrus był skreślony w firmie. Za to ten ostatni był... nieznośny. Ostatniego brata nie była w stanie zaakceptować, był jej jedyną i prawdziwą konkurencją.

Cordian, następnym razem podam twoje nazwisko u płatnego mordercy — powiedziała poważnym tonem, wbijając w niego spojrzenie. To był jej tron. Mało komu pozwalała siadać na tym fotelu. Może z obaw przed wątłym stanowiskiem jako pani prezes. W końcu musiała wziąć ślub, by było to potwierdzone. Przygotowania cały czas trwały. Nie za bardzo ją obchodziły. Wolała zajmować się firmą, to przynajmniej przynosiło konkretne korzyści. Nie to co czepianie się brata. Za każdym razem kończyło się to w ten sam sposób. Wykładem dotyczącym stosowności ubioru i kultury pracy.

Kolejna osoba, czy dalej ta sama? — spytała poważnym tonem. Pewnie, kiedyś musiała coś słyszeć o Courtney. Niezbyt się jej podobała. Zdecydowanie nie jej typ kobiety. Zbyt wyzywająca, zbyt wytatuowana, a jednak do Cordiana pasowała. Prawie jak dwa puzellki, które idealnie się ze sobą łączyły. Wzrokiem powiodła za nim, doszukując się w jego zachowaniu czegoś nadzwyczajnego. Sama lubiła wpatrywać się we widok za szybą. Odnajdywała w nim spokój, kiedy wszystko zaczynało się sypać.

Cordian chcę konkrety. Kogo mam zniszczyć? — uniosła jedną ze swoich brwi dość wysoko. Co prawda Cherry była pacyfistką. O ile ktoś nie zranił najbliższej jej osoby. Do tego grona należał Cyrus, Cordian, a nawet ten trzeci brat, którego jeszcze na oczy nie widziała. Chociaż chciała móc go zobaczyć. Przymknęła na moment oczy, zastanawiając się, co powinna powiedzieć, w jaki sposób zmusić brata do udzielenia jej wszystkich informacji.

Możesz ubrać tę koszulę, co kupiłam Ci na urodziny. Idealny, biznesowy look i zadowolenie siostry odhaczone — na pewno nie była jedyną. Cherry zawsze sprawiała praktyczne prezenty. Może kiedyś zaszalała i dała mu bon na wykonanie tatuażu, no i na jego usunięcie. Miała wiele "ale", jeśli chodziło o jego wygląd. Nigdy tego nie ukrywała — Cordian. Chcesz mi coś powiedzieć? — dopytała, nabierając oddech. Była jak ten balonik. Jeden nieprawidłowy ruch i gotowa była wybuchnąć.

work is serious business until family drops by

: wt wrz 23, 2025 2:38 pm
autor: cordian h. marshall
— Czy nie najważniejszy jest fakt, że moja praca jest w y k o n y w a n a? zapytał z przebiegłym uśmieszkiem na twarzy. Nie każdy był takim pracoholikiem jak Cherry, nie każdy pragnął poświęcać większość swojego życia na prowadzeniu ogromnej firmy. A stanowczo Cordian nie należał do tego typu osobowości, które chciałyby pełnić w tym przedsiębiorstwie takie funkcje. Corey uważał, że z racji posiadania ważnego nazwiska i pokrewieństwa z twórcą tego całego przybytku, pewna rola zwyczajne należy mu się, jednakże to nie było jednoznaczne z poświęcaniem swojego życia dla firmy – pracuj mądrze, a nie ciężko, nawet jeżeli cudzymi rękoma.

— Uważaj, Cherry, bo jeszcze załatwi nie tego Marshalla, co trzeba i stanie się wielka tragedia — powiedział sarkastycznym tonem, bo przecież zniknięcia z pola walki tego jednego brata, który mógł stawać we szranki z Charity wcale nie byłoby, aż taką wielką tragedią – raczej przykrym zbiegiem okoliczności. No, chyba że zainteresowałyby się tym jakieś służby.

— To w sumie niezwykle interesujący przypadek, że z nas wszystkich, ja, właśnie JA, ten pozornie najmniej stabilny i poskromiony, mam jeden, stały punkt moich zainteresowań — zarzucił temat, jednocześnie odpowiadając na jej pytanie oraz spoglądając na nią wymownie, bo życie uczuciowe Cherry było raczej tajemnicą albo opcja numer dwa – zwyczajnie nie istniało w takim normalnym, naturalnym wymiarze, jak w przypadku innych ludzi. Jednak inni ludzie nie mieli na głowie tyle, ile była panna Marshall. Cordian pokręcił głową, jego uśmiech stał się bardziej wymuszony. Wiedział, że Cherry zaraz przejdzie w tryb naprawiam problemy brata, ale tym razem nie zamierzał tego dopuścić. Jego duma nie pozwalała mu wykorzystywać siostry jako narzędzia do rozwiązywania własnych... skomplikowanych relacji. — Nikogo, Cherry. Absolutnie n i k o g o — powiedział stanowczo, prostując się i krzyżując ramiona na piersi. Jego głos brzmiał zdecydowanie, choć w głębi duszy wiedział, że Cherry i tak będzie się martwić. — To moja sprawa i sam sobie z nią poradzę. Nie potrzebuję, żebyś robiła za mnie brudną robotę.

— Ach, ta słynna koszula urodzinowa… Dobry pomysł, odnotowujemy to i myślimy dalej. Może rzeczywiście czas przestać wyglądać jak... cóż, jak ktoś, kto właśnie wyszedł z nielegalnego pokerowego turnieju — parsknął śmiechem, drapiąc się po brodzie pokrytej zarostem. Jego ton był pełen sarkazmu, ale jednocześnie było w nim coś z rezygnacji. Cherry zawsze miała rację w kwestiach wizerunku, a on to wiedział, jednak jego potrzeba bycia sobą była silniejsza. — W końcu muszę jakoś dorównać poziomem elegancji naszemu nowemu... sekretarzowi.

Przy słowie "sekretarz" w jego głosie pojawiła się nutka wyższości, którą trudno było nie zauważyć. Marshall odwrócił się w stronę drzwi, po czym spojrzał na Cherry z mieszaniną rozbawienia i politowania. — Cyrus naprawdę znalazł swoje miejsce w życiu, prawda? Z więziennej celi prosto do... segregowania twoich dokumentów. Muszę przyznać, że to intrygujące rozwiązanie problemu jego zatrudnienia. Choć nie jestem pewien, czy klienci będą z a d o w o l e n i, widząc go przy recepcji — zainsynuował, że jej dobre serce pozwoliło sobie na zbyt wiele w momencie, gdy należało kierować się dobrem firmy, a nie zagubionej owieczki.

Cherry Marshall

work is serious business until family drops by

: sob wrz 27, 2025 12:24 pm
autor: Cherry Marshall
cordian h. marshall

A przypomnisz mi swój zakres obowiązków? — spytała, przechylając głowę z arcy poważną miną. Założyła spokojnie rękę na rękę, a jedna brew powędrowała ku górze. Czasami miała wrażenie, że praca jej brata skupia się na... przychodzeniu do niej. Jego obecność była wystarczająca, a zespół robił za niego. Choć mogłaby się mylić. Może zacząłby wykonywać swoje obowiązki w momencie, w którym ona zniknęłaby z pokładu. Miała dosyć ciągłego gonienia pracowników. Przynajmniej rodzinie nie chciała robić tego samego.
Do tego sprowadzało się to pytanie. Czy chociażby był w stanie odpowiedzieć jej, za co jest odpowiedzialny? I tu zaczęła powątpiewać w kompetencje brata. Chociaż mogłaby się miło zaskoczyć. Cherry należała do tej grupy ludzi, która zawsze zakładała najgorsze.


To dopowiem ten, który wygląda na kryminalistę — parsknęła, kręcąc głową. Przez moment rozchmurzyła się, a jej kąciki ust poszybowały w górę — tylko musiałabym powiedzieć, że nie chodzi o Cyrusa — bo choć młodszego można było w ten sposób nazwać, to Cherry bardziej obawiała się własnego brata bliźniaka. Gdyby taki mężczyzna, którego by nie znała, wyrósłby jej w losowym miejscu w ciemnej uliczce, użyłaby gazu pieprzowego. W przypadku młodszego blondyna nie miałaby aż takiego lęku. Miał w sobie coś z baby face.

Z tego co pamiętam, to ja biorę niedługo ślub, C-o-r-e-y — prychnęła Cherry. Corey na pewno zdawał sobie sprawę ze założeń kierowanych tym ślubem. Było to wymaganie ojca, by mogła stać si© prawdziwą prezes. Często mu opowiadała, co ojciec jej mówił. Liczyła wtedy, że Cordian w którymś momencie postanowi ją wspierać. Bezwarunkowo chwyci ją za dłoń i powie dobrze, ogarniemy to. Nie będziesz brała ślubu za przyjaciela geja. Tylko oboje wiedzieli, że w przypadku ojca nie mieli z czym walczyć, a żaden mężczyzna o zdrowych zmysłach nie wziąłby z nią ślubu, nie oświadczył się. Zresztą Cherry była żoną pracy, a teraz zaczęła wchodzić w rolę matki — przyznaj się — wbiła w niego spojrzenie brązowych tęczówek i nie miała zamiaru odpuścić. Musiał jej powiedzieć. Był jedną z niewielu osób, o które naprawdę dbała — wiesz, że mogę zatrudnić prywatnego detektywa? Może on mi coś powie na temat brata bliźniaka — choć liczyła, że Corey się przemoże i opowie o wszystkim, co się stało.

Weź, ubierz ją — powiedziała wręcz błagalnym tonem, licząc, że młodszy o kilka minut finalnie się ugnie pod jej prośbami — przynajmniej potrafi ubrać się do pracy — skwitowała krótko, kręcąc głową. Czy podobał się jej pomysł niańczenia Cyrusa w firmie? Nie. Czy miał wyższe stanowisko niż jej sekretarz? Owszem. Tylko teraz nie mogliby sobie pozwolić na jakiekolwiek błędy PR'owe.

On pracuje ze mną, a nie w recepcji — a Cherry naprawdę starała się, by nie obsługiwał tych ważniejszych klientów. Miał odbierać telefony, ustalać jej grafik spotkań, pilnować kalendarza i robić całkiem dobrą kawę — poza tym to nie było moje rozwiązanie. Nie mów o naszym bracie, jakby był problemem — wypomniała mu to. Rozwiązania i wymogi ojca zawsze były na pierwszym miejscu. Jej ślub, praca dla Cyrusa, jedynie Corey wydawał się być niewzruszony na jego propozycje — nie on nim jest — po prostu Cyrus przejechał człowieka, za to ostatni z braci chciał zabrać jej firmę.