Strona 1 z 1

may he rest in peace

: śr wrz 10, 2025 10:50 am
autor: helena peregrine
3
Nadal nie jest w stanie w to uwierzyć. I to nie wyparcie – to nie pełne zadumy westchnienie, nie mogę uwierzyć, że już go z nami nie ma, to nie jest był przecież taki młody ani gdyby tylko poprosił nas o pomoc. To żadne z tych zdań, które, wyszeptywane, niosą się mrowiącym echem po kaplicy przed rozpoczęciem uroczystości.

Gdy Helena zajmuje miejsce w jednym z tylnych rzędów, pobieżnie obrzucając spojrzeniem wysokiego mężczyznę, którego gęste brwi zbiegają się w głęboką bruzdę żalu. Jej kurtuazyjne przywitanie to głęboki pomruk. Buzuje w niej wściekłość i innego typu niedowierzanie. Jeszcze wczoraj przeszła dyskusję z sierżantem wydziału narkotykowego o tym, jakim cudem śmierć Brandona Heyesa została uznana za samobójstwo. I kto zdążył poinformować o tym jego rodzinę? Helena nie zdążyła nawet złożyć na odpowiednie biurko dokumentów z przeszukania służbowego sprzętu przyjaciela – a chociaż teoretycznie nie znalazła nic bardziej niepokojącego od treści związanych ze sprawą, którą prowadził Brandon, ani dowodów na to, kto stał za morderstwem, wiedziała, że się nie zabił.

Jeszcze niedawno doradzała mu przecież w sprawie małżeństwa, mocno nadwyrężonego jego pracą w terenie. Będziesz żałował, że nie spędziłeś tego czasu ze swoim dzieckiem, powiedziała mu wtedy. Heyes taki już był, że musiał doprowadzić obecną sprawę do końca, ale chciał złożyć papiery o przeniesienie do innego wydziału.
Peregrine spogląda w stronę wdowy, która szlocha, chowając twarz w dłoniach. Niespełna roczny syn Heyesa wyrywa się z ramion swojej babci i zanosi się rozdzierającym krzykiem.

Co za bullshit — wzdycha Helena pod nosem, krzyżując ramiona na piersi. Kobieta siedząca po drugiej stronie od mężczyzny odchrząkuje pretensjonalnie, wychylając się, by zerknąć wymownie na Helenę. — No co? — pyta Peregrine teatralnym szeptem. Spogląda w tamtą stronę – to Samantha Devon, recepcjonistka z policji.
Nikogo nie interesują tutaj twoje teorie spiskowe, Peregrine. Wszyscy przyszliśmy tu pożegnać się z Brandonem — upomina Sam. Peregrine prycha cicho pod nosem – dobrze wie, że Devon jeszcze dzień wcześniej opowiadała niestworzone historie o narkotykowym nałogu Heyesa każdemu, kto chciał słuchać.
Nie musisz wierzyć, że to było... — Helena urywa, spoglądając z ukosa na mężczyznę, który zapewne nie pisał się na to, że znajdzie się w centrum tego typu dyskusji na pogrzebie. Nie wiedziała, jaka była jego relacja z Brandonem, ale zakładała, że żaden z żałobników nie chciał akurat w tym momencie słyszeć słowa morderstwo. — Daj mi przeżywać moją żałobę i pilnuj swojego nosa, Sammy — mówi w końcu Peregrine, a potem znów kieruje spojrzenie na sąsiadującego z nią mężczyznę. — Sorry — mówi i odwraca się do przodu, bo ceremonia właśnie się zaczyna.

Romain Sinclair

may he rest in peace

: czw wrz 11, 2025 11:14 pm
autor: Romain Sinclair
Brandon Heyes. Jeszcze kilka dni temu siedzieli naprzeciw siebie przy stole, a teraz leżał zamknięty w drewnie, otoczony kwiatami i wonią kadzidła. Romain czuł, jak coś w nim się buntuje – nie tyle przed faktem śmierci, co przed oficjalną wersją wydarzeń. Samobójstwo. Słowo, które zupełnie nie pasowało do człowieka, jakiego znał. Brandon miał swoje demony, jak każdy, ale miał też plany, mówił o przyszłości, o rodzinie, o tym, jak chciał przenieść się do innego wydziału. Kto planuje to wszystko, żeby zaraz potem odebrać sobie życie?
Organy odezwały się przeciągłym, dostojnym dźwiękiem. Ludzie wstawali z ławek, a ksiądz rozpoczął liturgię. Romain zachował bierność, nie śpiewał, nie odpowiadał mechanicznie na formułki, jak czyniła to większość. Skupiał się na obserwowaniu – Amandy, która drżała pod naporem szlochu, rodziców Brandona, którzy starali się zachować godność. Najtrudniej było patrzeć na to dziecko, za małe, by pojąć, co się dzieje, a jednocześnie wyczuwające ciężar chwili. Ksiądz mówił o utraconej duszy, o tajemnicach, które zna tylko Bóg, o cierpieniu, które popycha do czynów niezrozumiałych dla innych. Romain miał ochotę parsknąć. Nie wierzył w to ani trochę. Czuł, jak jego dłonie zaciskają się na kolanach, jak mięśnie karku tężeją, kiedy kaznodzieja wypowiadał kolejne frazesy o pogodzeniu się z losem.
Ceremonia toczyła się jak wszystkie inne: czytania, psalmy, kilka chwil zadumy, kolejna pieśń. Gdzieś w międzyczasie usłyszał czyjeś powstrzymywane łkanie, czyjeś westchnienie, kilka pociągnięć nosem. Każdy z obecnych wypełniał ten rytuał po swojemu, mniej lub bardziej szczerze. Sam Romain siedział nieruchomo, wpatrzony w trumnę, jakby oczekiwał, że coś się wydarzy – że Brandon wstanie i powie wszystkim, żeby się rozejść, że to jakiś koszmarny żart. Ale nic takiego się nie stało.
Kiedy nadszedł moment ostatniego pożegnania, żałobnicy podchodzili kolejno, by dotknąć wieka, położyć dłoń, zostawić kwiat, wypowiedzieć szeptane słowa, które miały trafić już tylko do jednego adresata. Romain pozostał na swoim miejscu, nie czując się godnym tej chwili. Po zakończeniu ceremonii tłum powoli zaczął przesuwać się ku wyjściu. Szmer rozmów narastał. Wszyscy chcieli czym prędzej odetchnąć świeżym powietrzem. Romain pozwolił innym minąć się z nim, zostając nieco w tyle. W końcu ruszył ku wyjściu. W tłumie wypatrzył kobietę, której głos zapadł mu w pamięci już wcześniej – ten lekko ochrypły, podszyty złością ton, który wyróżniał się w monotonii szeptów i westchnień. Zaintrygowało go to wtedy, ale nie było sposobności, by porozmawiać. Zatrzymał się obok niej i przytrzymał drzwi, aby mogła swobodnie wyjść.
— Wygląda na to, że nie tylko ja mam problem, by w to uwierzyć — powiedział cicho, bez zbędnej emfazy. W jego głosie pobrzmiewała determinacja i ciekawość. Odniósł wrażenie, że Peregrine wie coś więcej od pozostałych i nie jest zwykłą statystką. Tych było tu dzisiaj bez miara, zgadzających się z narzuconą narracją. Gdyby nie znał zbyt dobrze Brandona, być może zachowywałby się tak samo.
— Romain Sinclair, Brandon był moim dobrym znajomym — przedstawił się, choć nie wyciągnął ręki. Swoje dłonie wcisnął do kieszeni. Miał wielką ochotę zapalić, lecz papierosy zostawił w aucie.



helena peregrine

may he rest in peace

: sob wrz 13, 2025 10:48 pm
autor: helena peregrine
Odwraca gwałtownie głowę, wyrwana z rozmyślań.

Przez całą ceremonię była zajęta swoimi myślami. Planowała, co zrobić dalej; już teraz zdawała sobie sprawę, że jej emocjonalne podejście w momencie dowiedzenia się o werdykcie śledztwa, mogło przysporzyć jej kłopotów. Wszyscy wiedzieli, że trzymała się blisko z Brandonem – teraz, jak udowodniła to Samantha, wszyscy wiedzieli, że miała odmienne teorie na temat jego śmierci, niż te oficjalne. A za oficjalne teorie byli odpowiedzialni ludzie mający znacznie większą władzę na komendzie, niż ona jedna. Jej szczerość jak zwykle mogła wpędzić ją w kłopoty. Powinna trzymać język za zębami – i szukać po cichu na własną rękę.

Gdy więc mężczyzna, obok którego siedziała podczas pogrzebu – zanotowała mentalnie, że podobnie jak ona, był pogrążony w procesie na swój własny sposób, nie podążając za konwencjonalnym chórem zebranych, wiernie odpowiadających na zawołania księdza – zagaduje ją odnośnie jej wcześniejszej wymiany z recepcjonistką, Peregine strożnie mierzy go spojrzeniem i przygląda mu się z uwagą.

Helena Peregrine — przedstawia się, unosząc odrobinę podbródek i spoglądając na niego oceniająco. — Brandon i ja pracowaliśmy razem — mówi ostrożnie, dokładnie badając każdy drobny gest wykonany przez Sinclaire'a. — A wy? Skąd się znaliście? — dopytuje. Mężczyzna na pewno nie pracował na komendzie. Helena zastanawia się mimowolnie, skąd biorą się jego wątpliwości, tak podobne do jej. Przygryza lekko wargę, zastanawiając się, na ile może zaryzykować. — To niepodobne do Heyesa, żeby się poddawać — mówi, powoli kręcąc głową. Jej dolna warga drży odrobinę, gdy to mówi – w końcu jej żałoba nie jest udawana. Miesza się ze wściekłością, ale równie skutecznie napiera na jej wnętrzności, szukając ujścia.

Dawno nie miała ochoty na papierosa aż tak bardzo, jak teraz.

Romain Sinclair

may he rest in peace

: wt wrz 16, 2025 2:21 pm
autor: Romain Sinclair
Romain skinął lekko głową, przyjmując jej spojrzenie bez pośpiechu. Słowa, które wypowiedziała, tylko wzmocniły to, co od samego początku czuł – że ich myśli biegną w podobnym kierunku.
– Przez Amandę – odparł krótko, ledwie poruszając ustami – Chodziliśmy razem do liceum.
Nie dodał nic więcej. Nie czuł potrzeby rozwijania historii o dawno minionych czasach ani wyjaśniania, w jakich okolicznościach zaprzyjaźnił się z Brandonem. W jego głosie brzmiała twarda nuta, która mogła uchodzić za rezerwę, ale tak naprawdę skrywała coś znacznie prostszego – nie chciał, by jego własny smutek stał się przedmiotem rozmowy.

– Nic nie wskazywało, że mógłby... Chcieć to zrobić - powiedział. Czy Brandon miał depresję? Jeśli tak, to dobrze to ukrywał. Dla Romaina, w zachowaniu przyjaciela nie było nigdy skłonności autodestrukcyjnych. Śmiał się, żartował, ale i też zdarzało mu się narzekać. Nic, co zwróciłoby uwagę, choćby lekarza. Analizował ostatnie spotkanie na kolacji, klatka po klatce, lecz nie znajdował niczego niepokojącego. Poza tym, Brandon nie zostawiłby rodziny.
Wciągnął powietrze głęboko, próbując pozbyć się tego niemiłego uczucia na dnie żołądka. Tłum powoli kierował się w stronę alejki prowadzącej ku cmentarnej kwaterze. Też powinni ruszyć w tamtym kierunku.

„Wieczne odpoczywanie…” – słowa zlały się w jednostajny szmer, który Romain słyszał już dziesiątki razy, ale nigdy nie brzmiał tak obco. Najbliższa rodzina podchodziła, by dotknąć wieka lub sypnąć garść ziemi na wieko trumny, zanim zostanie opuszczona. Przystanął z Heleną na tyłach, ukradkowo rozglądając się po zebranych.
- Idziesz na stypę? - tam mogli nieco swobodniej porozmawiać. Co prawda nie obawiał się, że ktoś ich zobaczy. Nie o to chodziło. Źle by to wyglądało, co któryś gorliwiec mógłby im zarzucić brak szacunku dla zmarłego. Chciał też złożyć Amandzie kondolencje, zapewnić, że może na niego liczyć. Stypę urządzano w wynajętym lokalu niedaleko kościoła i zaproszono wyłącznie rodzinę, jak i najbliższych znajomych.



helena peregrine

may he rest in peace

: śr wrz 17, 2025 9:29 pm
autor: helena peregrine
Helena powoli kiwa głową. Na razie wszystko wskazuje na to, że szczera rozmowa na temat jej opinii o sprawie Heyesa nie powinna wpędzić jej w problemy. Na pewno nie większe, niż samo szukanie odpowiedzi na temat jego nagłej śmierci.

Wręcz przeciwnie — mówi Helena. Jej ton jest cichy, ale nieznoszący sprzeciwu; jakby nie prowadziła rozmowy z Sinclairem, a znów znajdowała się w gabinecie sierżanta, który – w dużym skrócie – sprowadził jej wątpliwości do kobiecej histerii, która musiała wynikać ze wzmożonych stratą bliskiego kolegi emocji. Jej kolejne słowa są już wypowiedziane rzeczowo, prawie służbowym, beznamiętnym tonem – podobnie jak jej rozmówca, trzyma emocje na wodzy, a ich rozmiar odbija się jedynie w intensywnym spojrzeniu, którym wodzi po okolicy. Ścisza głos, by nie zwracać uwagi mijających ich współpracowników Heleny. — Okoliczności jego śmierci sprawiają wrażenie wręcz podręcznikowego upozorowania, a jego zachowanie w ostatnich dniach życia nie wskazuje na to, żeby planował odebrać sobie życie — mówi na jednym tchu; jakby dusiła w sobie te informacje, mieliła raz po raz z tyłu głowy i czuła ulgę, że wreszcie te przemyślenia trafią do odpowiedniego rozmówcy. Kieruje automatyczne kroki w kierunku, w którym idzie grupa żałobników. Ma dużo więcej do powiedzenia na ten temat, i chociaż na usta ciśnie się jej cały monolog, Helena wstrzymuje się. To nie jest doskonałe miejsce na tego typu wymianę; dwa kroki przed nimi majaczy tył głowy detektywa Rodwicka, a Samantha Devon przygląda się wszystkim, ustawiona z brzegu – jakby zapamiętywała każdy szczegół, by móc w dramatyczny sposób opowiedzieć wszystkie szczegóły pogrzebu koleżankom dyspozytorkom.

Zatrzymuje spojrzenie na Sinclairze.
Nie wiem, czy jestem zaproszona — wyznaje. Chociaż bardzo szybko znalazła wspólny język z Brandonem, nie znali się tak długo. Nie na tyle, by Amanda zaczęła jej ufać – co było w pewnym stopniu zrozumiałe, bo widziały się tylko kilka razy, a Peregrine już wielokrotnie słyszała, że w pierwszym wrażeniu nie sprawia osoby godnej zaufania. — Chyba że zabierzesz mnie jako osobę towarzyszącą? — myśli na głos.

Kolejka do trumny robiła się coraz krótsza, a grupa powoli zaczęła się rozpraszać, odchodząc w stronę wyjść z cmentarza. Peregrine odprowadza spojrzeniem kilkoro znajomych z komendy.

Romain Sinclair

may he rest in peace

: wt wrz 23, 2025 7:16 pm
autor: Romain Sinclair
Romain uniósł lekko brwi, ale nie odpowiedział od razu. Jej słowa – podręcznikowe upozorowanie – wybrzmiewały w jego głowie jeszcze długo po tym, jak przeszli przez cmentarną bramę. Nie zaskoczyły go, raczej potwierdziły coś, co sam czuł od chwili, gdy usłyszał wiadomość o śmierci Brandona.
– Jasne – odparł w końcu krótko na jej pytanie. Jej obecność dawała mu poczucie, że nie będzie sam wśród żałobników z własnymi wątpliwościami.

Rodzina podziękowała zgromadzonym krótkimi gestami. Ludzie zaczęli się rozchodzić. Część w stronę zaparkowanych samochodów, część ku drugiemu wyjściu z cmentarza. Romain czekał, aż tłum się rozrzedzi. Przeprosił Helenę, wymawiając się potrzebą zabrania z auta paczki papierosów. Lokal wynajęty na stypę znajdował się na tyle blisko, że nie opłacało się uruchamiać silnika.
Wyciągnął paczkę i potrząsnął nią lekko, by po chwili wyciągnąć w jej stronę.
– Palisz? – zapytał. Gdyby odmówiła, dopytałby, czy będzie jej przeszkadzać jeśli on zapali. Sam wyjął jednego i włożył do ust, czekając, czy sięgnie po papierosa. Zapalił zapalniczką, zaciągnął się krótko. Dym rozproszył w powietrzu ciężki zapach wilgotnej ziemi, który towarzyszył im od czasu mszy.
– Nie mogę przestać myśleć o tym, co powiedziałaś – odezwał się po chwili – Brandon nie mówił wiele o pracy, ale domyślam się, że nie polegało to na łapaniu piratów drogowych.

Przesunął palcami po filtrze, zanim znowu się zaciągnął. Szli wolnym, spacerowym krokiem, a dookoła panował luz, więc nie musieli się obawiać, że zostaną podsłuchani.
– Myślałem, że policja dba o swoich i w takich sytuacjach będą pierwszymi do wyjaśniania sprawy.
Nie był naiwny, zdawał sobie sprawę, że jeśli chodziło o ważne sprawy to i policja poświęciłaby gliniarza, ale to wydawało się zbyt dramatyczno-filmowe. Grubsze sprawy dotyczyły niewielkiego ułamka zwyczajnych ludzi, dlaczego z Brandonem miałoby być inaczej?
- Jeśli to nie samobójstwo, to jakie mamy możliwości udowodnienia, że jest inaczej? - sytuacja była delikatna ze względu na Amandę; przeżywała żałobę i nie chciał dokładać jej kolejnych trosk. Możliwe, że będzie chciała o wszystkim zapomnieć ze względu na dziecko, zacząć nowe życie. Nie teraz, ale za miesiąc, pół roku...





helena peregrine

may he rest in peace

: wt wrz 23, 2025 9:27 pm
autor: helena peregrine
Helena długo wpatruje się w otwartą paczkę papierosów. Wciąż czuje zew nikotynowy, zwłaszcza teraz – chciałaby się odrobinę otumanić dymem, chociaż na chwilę przytępić kanty wściekłości – cichej, ale niezmienne obecnej jak lepka mgła, która zacieśnia pole widzenia. Już prawie wyciąga rękę, ale ostatecznie kręci głową, decydując się na trzymanie swojego postanowienia. Gestem dłoni zachęca jednak Sinclaira, by sam się nie krępował.
Bardziej przydałby mi się drink — odpowiada mrukliwie, żałując, że przyjechała samochodem. Zazwyczaj na stypach podawano alkohole, które wykręcały Helenie nos — piła je z braku alternatywy, ale bez przekonania. Teraz miała przy sobie nawet chyba piersiówkę ulubionej whisky, ale dzisiaj nie dane jej było otępiać swoich zmysłów. I to dobrze – bo biorąc pod uwagę wszystkie statystyki oraz okoliczności, które towarzyszyły sprawie Brandona, prawdopodobieństwo, że w tłumie żałobników znajdował się jego morderca, było dosyć wysokie.

Słowa Romaina wyrywają ją z rozmyślań. Powoli kiwa głową na jego słowa. — Brandon nie bardzo mógł o tym opowiadać. Ja też nie powinnam ci tego mówić, ale... — Helena obraca się przez ramię. Teoretycznie dookoła nie było widać nikogo, kto znajdowałby się w zasięgu słuchu, ale Peregrine i tak zniża głos. — Pracował pod przykrywką w zorganizowanej strukturze przestępczej zajmującej się przemytem i rozpowszechnianiem narkotyków i broni na terenie Toronto — mówi, marszcząc po chwili brwi. — Dlatego, niestety, podejrzanych jest sporo. Największą wskazówką w tej sprawie jest reakcja na jego wydziale — mówi ostrożnie, a potem uśmiecha się odrobinę smutno, a trochę cynicznie, gdy mężczyzna dzieli się swoimi wyobrażeniami policji. — Najwyraźniej nie wszyscy w TPS są swoi — dzieli się swoją teorią. Nie ma w tych słowach zbyt wiele goryczy; dorastała, nie wierząc w policję. W końcu w miejscu, z którego pochodziła, jej ojciec był szanowanym sierżantem, który za zamkniętymi drzwiami domu stawał się tyranem. Zawsze wiedziała, że zgnilizna potrafi trawić miejsca, których fasada wcale by na to nie wskazywała.

Odwraca na Romaina intensywne spojrzenie, w którym czai się głód prawdy.
Wspominał może o osobie, która nazywała się Trent? W ostatnich chwilach przed śmiercią wymieniał smsy z kimś, kto był zapisany w jego telefonie pod tym imieniem — pyta z nadzieją. Wiadomości wydawały się bardzo osobiste; mogły być częścią przykrywki, i tak też w pierwszej chwili podejrzewała Helena, ale Brandon wcale nie kłamał, gdy dzielił się z tą osobą swoimi przemyśleniami. To, co znalazła w wiadomościach, zgadzało się z rozmowami, które sama odbywała z Heyesem.

Romain Sinclair

may he rest in peace

: śr paź 01, 2025 11:57 pm
autor: Romain Sinclair
Romain wypuścił powoli dym, przymrużając oczy na jej słowa. Czuł, jak w gardle osiada mu cierpki posmak papierosa, ale to nie on powodował narastający dyskomfort. Praca pod przykrywką. Przemyt, broń, narkotyki. Informacja, którą właśnie podała, nakładała się na jego własne przypuszczenia i robiła wrażenie. W głowie natychmiast odtworzył wszystkie spotkania z Brandonem z ostatnich miesięcy, każde niedopowiedzenie, każdy moment, gdy coś wydawało mu się zbyt ogólnikowe. Robiło to wrażenie, z drugiej strony trochę przerażało, ponieważ życie nie było serialem. Jeśli Brandon wpakował się w jakieś gówno, to nagle nie nastąpi przełom, bo scenarzysta tak postanowił. Z kontaktów z półświatkiem nigdy nie wynikało nic dobrego.
Zgasił papierosa o krawędź kosza stojącego przy chodniku.
– Trent? – powtórzył cicho, spoglądając na Helenę. Potrząsnął głową – Nie. Nigdy nie wspominał o kimś takim.
W jego spojrzeniu pojawiło się skupienie – intensywne, ale podszyte bezsilnością. Bardzo chciał móc mieć informacje, które wniosłyby coś do sprawy. Nigdy jednak nie dopytywał Brandona o szczegóły i po raz pierwszy żałował, że jest tak powierzchowny w kontaktach towarzyskich. Gdyby tylko bardziej się zainteresował...

- Nie da się jakoś sprawdzić telefonu? Namierzyć tego Trenta? Policja chyba powinna zbadać ten trop? - jeszcze naiwnie czepiał się nadziei, że służby porządkowe wykonają swoją robotę. Bo przecież to nie mogło się dziać, aż na taką skalę, prawda? Zatrzymał się przed wejściem do lokalu w którym odbywała się stypa. Nieliczne zaproszone grono znalazło się w środku. Nim weszli, powiedział:
– Jeśli masz rację, to ktoś będzie pilnował, żeby prawda nigdy nie ujrzała światła dziennego.



Otworzył drzwi i przepuścił Helenę przodem. Ciepłe powietrze uderzyło w nich od razu – mieszanina zapachu ciężkich potraw, gorzkiej kawy i alkoholu. Lokal był przestronny, urządzony prosto, bez większego stylu, typowy pod uroczystości grupowe: rzędy stołów ustawionych równolegle, obrusy w kolorze kremowym, na każdym kilka świec i dzbany z sokami. Kelnerzy krążyli pomiędzy gośćmi, ustawiając talerze i butelki.
Rozmowy toczyły się cicho, stłumione, jakby wszyscy jeszcze nie odwykli od powagi cmentarza. Tu i ówdzie ktoś uśmiechał się smutno, ktoś inny ocierał oczy chusteczką. Romain nie czuł się komfortowo w takich sytuacjach, ale wiedział, że musi znaleźć Amandę. Powinien złożyć jej kondolencje osobiście i dać do zrozumienia, że może na niego liczyć.

Jego wzrok przesuwał się po sali, szukając znajomej sylwetki. Amanda siedziała w głębi, otoczona przez krewnych i kilku najbliższych przyjaciół Brandona. Już miał skierować się w tamtą stronę, gdy nagle wtrącił się mężczyzna w odświętnym policyjnym mundurze. Romain widział go po raz pierwszy, ale Helena znała go doskonale – detektyw z wydziału, kolega Brandona. Hector Alvarez.
Peregrine – rzucił chłodno, patrząc wprost na Helenę, jakby Romaina w ogóle nie było – Nie przypominam sobie, żebyś była zaproszona. Twoja obecność tutaj jest niestosowna.

Ton był ostry, niosący więcej niż tylko formalne zastrzeżenie. Dało się w nim wyczuć wyraźną niechęć, a może i coś więcej – ostrzeżenie. Kilka osób obok zamilkło i rzuciło krótkie spojrzenia w ich stronę. Romain stanął pomiędzy nimi, gotów studzić negatywne nastroje.
- Przyszła ze mną - uściślił, nim Helena się odezwała.




helena peregrine