ODPOWIEDZ
32 y/o, 165 cm
hakerka i informatyczka dla Toronto Police Service
Awatar użytkownika
My life was a storm since I was born
How could I fear any hurricane?
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkijakikolwiek
postać
autor

3
Nadal nie jest w stanie w to uwierzyć. I to nie wyparcie – to nie pełne zadumy westchnienie, nie mogę uwierzyć, że już go z nami nie ma, to nie jest był przecież taki młody ani gdyby tylko poprosił nas o pomoc. To żadne z tych zdań, które, wyszeptywane, niosą się mrowiącym echem po kaplicy przed rozpoczęciem uroczystości.

Gdy Helena zajmuje miejsce w jednym z tylnych rzędów, pobieżnie obrzucając spojrzeniem wysokiego mężczyznę, którego gęste brwi zbiegają się w głęboką bruzdę żalu. Jej kurtuazyjne przywitanie to głęboki pomruk. Buzuje w niej wściekłość i innego typu niedowierzanie. Jeszcze wczoraj przeszła dyskusję z sierżantem wydziału narkotykowego o tym, jakim cudem śmierć Brandona Heyesa została uznana za samobójstwo. I kto zdążył poinformować o tym jego rodzinę? Helena nie zdążyła nawet złożyć na odpowiednie biurko dokumentów z przeszukania służbowego sprzętu przyjaciela – a chociaż teoretycznie nie znalazła nic bardziej niepokojącego od treści związanych ze sprawą, którą prowadził Brandon, ani dowodów na to, kto stał za morderstwem, wiedziała, że się nie zabił.

Jeszcze niedawno doradzała mu przecież w sprawie małżeństwa, mocno nadwyrężonego jego pracą w terenie. Będziesz żałował, że nie spędziłeś tego czasu ze swoim dzieckiem, powiedziała mu wtedy. Heyes taki już był, że musiał doprowadzić obecną sprawę do końca, ale chciał złożyć papiery o przeniesienie do innego wydziału.
Peregrine spogląda w stronę wdowy, która szlocha, chowając twarz w dłoniach. Niespełna roczny syn Heyesa wyrywa się z ramion swojej babci i zanosi się rozdzierającym krzykiem.

Co za bullshit — wzdycha Helena pod nosem, krzyżując ramiona na piersi. Kobieta siedząca po drugiej stronie od mężczyzny odchrząkuje pretensjonalnie, wychylając się, by zerknąć wymownie na Helenę. — No co? — pyta Peregrine teatralnym szeptem. Spogląda w tamtą stronę – to Samantha Devon, recepcjonistka z policji.
Nikogo nie interesują tutaj twoje teorie spiskowe, Peregrine. Wszyscy przyszliśmy tu pożegnać się z Brandonem — upomina Sam. Peregrine prycha cicho pod nosem – dobrze wie, że Devon jeszcze dzień wcześniej opowiadała niestworzone historie o narkotykowym nałogu Heyesa każdemu, kto chciał słuchać.
Nie musisz wierzyć, że to było... — Helena urywa, spoglądając z ukosa na mężczyznę, który zapewne nie pisał się na to, że znajdzie się w centrum tego typu dyskusji na pogrzebie. Nie wiedziała, jaka była jego relacja z Brandonem, ale zakładała, że żaden z żałobników nie chciał akurat w tym momencie słyszeć słowa morderstwo. — Daj mi przeżywać moją żałobę i pilnuj swojego nosa, Sammy — mówi w końcu Peregrine, a potem znów kieruje spojrzenie na sąsiadującego z nią mężczyznę. — Sorry — mówi i odwraca się do przodu, bo ceremonia właśnie się zaczyna.

Romain Sinclair
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
echo
AI, brak inicjatywy, wątki nierozwijające postaci
38 y/o, 187 cm
dyrektor szpitala w Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
Dałem ci oczy, a ty spojrzałaś w ciemność.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

Brandon Heyes. Jeszcze kilka dni temu siedzieli naprzeciw siebie przy stole, a teraz leżał zamknięty w drewnie, otoczony kwiatami i wonią kadzidła. Romain czuł, jak coś w nim się buntuje – nie tyle przed faktem śmierci, co przed oficjalną wersją wydarzeń. Samobójstwo. Słowo, które zupełnie nie pasowało do człowieka, jakiego znał. Brandon miał swoje demony, jak każdy, ale miał też plany, mówił o przyszłości, o rodzinie, o tym, jak chciał przenieść się do innego wydziału. Kto planuje to wszystko, żeby zaraz potem odebrać sobie życie?
Organy odezwały się przeciągłym, dostojnym dźwiękiem. Ludzie wstawali z ławek, a ksiądz rozpoczął liturgię. Romain zachował bierność, nie śpiewał, nie odpowiadał mechanicznie na formułki, jak czyniła to większość. Skupiał się na obserwowaniu – Amandy, która drżała pod naporem szlochu, rodziców Brandona, którzy starali się zachować godność. Najtrudniej było patrzeć na to dziecko, za małe, by pojąć, co się dzieje, a jednocześnie wyczuwające ciężar chwili. Ksiądz mówił o utraconej duszy, o tajemnicach, które zna tylko Bóg, o cierpieniu, które popycha do czynów niezrozumiałych dla innych. Romain miał ochotę parsknąć. Nie wierzył w to ani trochę. Czuł, jak jego dłonie zaciskają się na kolanach, jak mięśnie karku tężeją, kiedy kaznodzieja wypowiadał kolejne frazesy o pogodzeniu się z losem.
Ceremonia toczyła się jak wszystkie inne: czytania, psalmy, kilka chwil zadumy, kolejna pieśń. Gdzieś w międzyczasie usłyszał czyjeś powstrzymywane łkanie, czyjeś westchnienie, kilka pociągnięć nosem. Każdy z obecnych wypełniał ten rytuał po swojemu, mniej lub bardziej szczerze. Sam Romain siedział nieruchomo, wpatrzony w trumnę, jakby oczekiwał, że coś się wydarzy – że Brandon wstanie i powie wszystkim, żeby się rozejść, że to jakiś koszmarny żart. Ale nic takiego się nie stało.
Kiedy nadszedł moment ostatniego pożegnania, żałobnicy podchodzili kolejno, by dotknąć wieka, położyć dłoń, zostawić kwiat, wypowiedzieć szeptane słowa, które miały trafić już tylko do jednego adresata. Romain pozostał na swoim miejscu, nie czując się godnym tej chwili. Po zakończeniu ceremonii tłum powoli zaczął przesuwać się ku wyjściu. Szmer rozmów narastał. Wszyscy chcieli czym prędzej odetchnąć świeżym powietrzem. Romain pozwolił innym minąć się z nim, zostając nieco w tyle. W końcu ruszył ku wyjściu. W tłumie wypatrzył kobietę, której głos zapadł mu w pamięci już wcześniej – ten lekko ochrypły, podszyty złością ton, który wyróżniał się w monotonii szeptów i westchnień. Zaintrygowało go to wtedy, ale nie było sposobności, by porozmawiać. Zatrzymał się obok niej i przytrzymał drzwi, aby mogła swobodnie wyjść.
— Wygląda na to, że nie tylko ja mam problem, by w to uwierzyć — powiedział cicho, bez zbędnej emfazy. W jego głosie pobrzmiewała determinacja i ciekawość. Odniósł wrażenie, że Peregrine wie coś więcej od pozostałych i nie jest zwykłą statystką. Tych było tu dzisiaj bez miara, zgadzających się z narzuconą narracją. Gdyby nie znał zbyt dobrze Brandona, być może zachowywałby się tak samo.
— Romain Sinclair, Brandon był moim dobrym znajomym — przedstawił się, choć nie wyciągnął ręki. Swoje dłonie wcisnął do kieszeni. Miał wielką ochotę zapalić, lecz papierosy zostawił w aucie.



helena peregrine
gallus anonimus
śliwki robaczywki
32 y/o, 165 cm
hakerka i informatyczka dla Toronto Police Service
Awatar użytkownika
My life was a storm since I was born
How could I fear any hurricane?
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkijakikolwiek
postać
autor

Odwraca gwałtownie głowę, wyrwana z rozmyślań.

Przez całą ceremonię była zajęta swoimi myślami. Planowała, co zrobić dalej; już teraz zdawała sobie sprawę, że jej emocjonalne podejście w momencie dowiedzenia się o werdykcie śledztwa, mogło przysporzyć jej kłopotów. Wszyscy wiedzieli, że trzymała się blisko z Brandonem – teraz, jak udowodniła to Samantha, wszyscy wiedzieli, że miała odmienne teorie na temat jego śmierci, niż te oficjalne. A za oficjalne teorie byli odpowiedzialni ludzie mający znacznie większą władzę na komendzie, niż ona jedna. Jej szczerość jak zwykle mogła wpędzić ją w kłopoty. Powinna trzymać język za zębami – i szukać po cichu na własną rękę.

Gdy więc mężczyzna, obok którego siedziała podczas pogrzebu – zanotowała mentalnie, że podobnie jak ona, był pogrążony w procesie na swój własny sposób, nie podążając za konwencjonalnym chórem zebranych, wiernie odpowiadających na zawołania księdza – zagaduje ją odnośnie jej wcześniejszej wymiany z recepcjonistką, Peregine strożnie mierzy go spojrzeniem i przygląda mu się z uwagą.

Helena Peregrine — przedstawia się, unosząc odrobinę podbródek i spoglądając na niego oceniająco. — Brandon i ja pracowaliśmy razem — mówi ostrożnie, dokładnie badając każdy drobny gest wykonany przez Sinclaire'a. — A wy? Skąd się znaliście? — dopytuje. Mężczyzna na pewno nie pracował na komendzie. Helena zastanawia się mimowolnie, skąd biorą się jego wątpliwości, tak podobne do jej. Przygryza lekko wargę, zastanawiając się, na ile może zaryzykować. — To niepodobne do Heyesa, żeby się poddawać — mówi, powoli kręcąc głową. Jej dolna warga drży odrobinę, gdy to mówi – w końcu jej żałoba nie jest udawana. Miesza się ze wściekłością, ale równie skutecznie napiera na jej wnętrzności, szukając ujścia.

Dawno nie miała ochoty na papierosa aż tak bardzo, jak teraz.

Romain Sinclair
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
echo
AI, brak inicjatywy, wątki nierozwijające postaci
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ Po Kanadzie”