Gdy Helena zajmuje miejsce w jednym z tylnych rzędów, pobieżnie obrzucając spojrzeniem wysokiego mężczyznę, którego gęste brwi zbiegają się w głęboką bruzdę żalu. Jej kurtuazyjne przywitanie to głęboki pomruk. Buzuje w niej wściekłość i innego typu niedowierzanie. Jeszcze wczoraj przeszła dyskusję z sierżantem wydziału narkotykowego o tym, jakim cudem śmierć Brandona Heyesa została uznana za samobójstwo. I kto zdążył poinformować o tym jego rodzinę? Helena nie zdążyła nawet złożyć na odpowiednie biurko dokumentów z przeszukania służbowego sprzętu przyjaciela – a chociaż teoretycznie nie znalazła nic bardziej niepokojącego od treści związanych ze sprawą, którą prowadził Brandon, ani dowodów na to, kto stał za morderstwem, wiedziała, że się nie zabił.
Jeszcze niedawno doradzała mu przecież w sprawie małżeństwa, mocno nadwyrężonego jego pracą w terenie. Będziesz żałował, że nie spędziłeś tego czasu ze swoim dzieckiem, powiedziała mu wtedy. Heyes taki już był, że musiał doprowadzić obecną sprawę do końca, ale chciał złożyć papiery o przeniesienie do innego wydziału.
Peregrine spogląda w stronę wdowy, która szlocha, chowając twarz w dłoniach. Niespełna roczny syn Heyesa wyrywa się z ramion swojej babci i zanosi się rozdzierającym krzykiem.
— Co za bullshit — wzdycha Helena pod nosem, krzyżując ramiona na piersi. Kobieta siedząca po drugiej stronie od mężczyzny odchrząkuje pretensjonalnie, wychylając się, by zerknąć wymownie na Helenę. — No co? — pyta Peregrine teatralnym szeptem. Spogląda w tamtą stronę – to Samantha Devon, recepcjonistka z policji.
— Nikogo nie interesują tutaj twoje teorie spiskowe, Peregrine. Wszyscy przyszliśmy tu pożegnać się z Brandonem — upomina Sam. Peregrine prycha cicho pod nosem – dobrze wie, że Devon jeszcze dzień wcześniej opowiadała niestworzone historie o narkotykowym nałogu Heyesa każdemu, kto chciał słuchać.
— Nie musisz wierzyć, że to było... — Helena urywa, spoglądając z ukosa na mężczyznę, który zapewne nie pisał się na to, że znajdzie się w centrum tego typu dyskusji na pogrzebie. Nie wiedziała, jaka była jego relacja z Brandonem, ale zakładała, że żaden z żałobników nie chciał akurat w tym momencie słyszeć słowa morderstwo. — Daj mi przeżywać moją żałobę i pilnuj swojego nosa, Sammy — mówi w końcu Peregrine, a potem znów kieruje spojrzenie na sąsiadującego z nią mężczyznę. — Sorry — mówi i odwraca się do przodu, bo ceremonia właśnie się zaczyna.
Romain Sinclair