a little bit of chaos
: pt wrz 19, 2025 2:21 pm
Znów było ź l e.
Taka myśl kołatała w jej głowie, odkąd tylko po raz pierwszy spotkała się z głuchym sygnałem w telefonie, kiedy wybrała numer swojej matki.
Bała się. Tak cholernie obawiała się tego, że coś się wydarzyło; że może nim zdąży dojechać na miejsce, jej mamy już nie będzie. Z takimi myślami ciężko było jej się zmierzyć, ponieważ pomimo tego, iż miała świadomość tego, jak poważna choroba ciążyła na jej matce, Signy nie chciała dopuścić do siebie myśli o tym, że nie uda się jej uratować.
Nie dopuszczała do siebie myśli, że nagle mogłaby zostać tu zupełnie sama.
Niewiele myśląc wsiadła w samochód własnego faceta, choć przecież wiedziała, jak bardzo tego nie lubił. Nie miał powodów do obaw, ponieważ kierowcą była nad wyraz dobrym, dlatego Morrow była zdania, że przemawiało przez niego jego wybujałe ego. Po prostu bał się, że była od niego lepsza, a przecież to nie przystoi dziewczynie. Nie w oczach takiego gatunku faceta, jaki reprezentował on.
Nie myślała jednak o konsekwencjach. Nie myślała o tym, jaką burzę w szklance wody wywoła tym, że u k r a d ł a mu samochód. Zależało jej wyłącznie na tym, by czym prędzej dotrzeć do matki i upewnić się, że wszystko było w porządku.
Nim jednak dotarła na miejsce, ona zadzwoniła.
Była cała, zdrowa i bezpieczna, co przyniosło Signy taką ulgę, iż niespodziewanie strąciła telefon pod siedzenie pasażera. Schyliła się po niego i już miała go w dłoniach, kiedy wyprostowała się.
I wtedy zobaczyła rower.
Z całej siły nacisnęła hamulec, ale było za późno. Uderzyła w tylne koło dwuślada, ale nie dostrzegła konsekwencji swojego przewinienia, ponieważ widok zasłoniła jej poduszka powietrzna. Zaklęła pod nosem, kiedy samochód zatrzymał się, ale pomimo tego, iż miała świadomość tego, że na jego karoserii widoczne będą ślady wgniecenia, nie przejęła się tym. Czym prędzej wydostała się z auta, aby sprawdzić, czy osoba, która jechała rowerem, miała się dobrze.
— Wszystko w porządku? — zapytała, gdy na pierwszy rzut okiem oceniła, że kobieta, która wylądowała na ulicy ż y ł a. Nie miała się też chyba tak znów najgorzej, a to w tym momencie było dla niej najważniejsze.
Nie odetchnęła jednak z ulgą, tylko przykucnęła przy niej. Miała ochotę zapaść się pod ziemię, gdy myślała o własnej nieostrożności.
Lynette Miller
Taka myśl kołatała w jej głowie, odkąd tylko po raz pierwszy spotkała się z głuchym sygnałem w telefonie, kiedy wybrała numer swojej matki.
Bała się. Tak cholernie obawiała się tego, że coś się wydarzyło; że może nim zdąży dojechać na miejsce, jej mamy już nie będzie. Z takimi myślami ciężko było jej się zmierzyć, ponieważ pomimo tego, iż miała świadomość tego, jak poważna choroba ciążyła na jej matce, Signy nie chciała dopuścić do siebie myśli o tym, że nie uda się jej uratować.
Nie dopuszczała do siebie myśli, że nagle mogłaby zostać tu zupełnie sama.
Niewiele myśląc wsiadła w samochód własnego faceta, choć przecież wiedziała, jak bardzo tego nie lubił. Nie miał powodów do obaw, ponieważ kierowcą była nad wyraz dobrym, dlatego Morrow była zdania, że przemawiało przez niego jego wybujałe ego. Po prostu bał się, że była od niego lepsza, a przecież to nie przystoi dziewczynie. Nie w oczach takiego gatunku faceta, jaki reprezentował on.
Nie myślała jednak o konsekwencjach. Nie myślała o tym, jaką burzę w szklance wody wywoła tym, że u k r a d ł a mu samochód. Zależało jej wyłącznie na tym, by czym prędzej dotrzeć do matki i upewnić się, że wszystko było w porządku.
Nim jednak dotarła na miejsce, ona zadzwoniła.
Była cała, zdrowa i bezpieczna, co przyniosło Signy taką ulgę, iż niespodziewanie strąciła telefon pod siedzenie pasażera. Schyliła się po niego i już miała go w dłoniach, kiedy wyprostowała się.
I wtedy zobaczyła rower.
Z całej siły nacisnęła hamulec, ale było za późno. Uderzyła w tylne koło dwuślada, ale nie dostrzegła konsekwencji swojego przewinienia, ponieważ widok zasłoniła jej poduszka powietrzna. Zaklęła pod nosem, kiedy samochód zatrzymał się, ale pomimo tego, iż miała świadomość tego, że na jego karoserii widoczne będą ślady wgniecenia, nie przejęła się tym. Czym prędzej wydostała się z auta, aby sprawdzić, czy osoba, która jechała rowerem, miała się dobrze.
— Wszystko w porządku? — zapytała, gdy na pierwszy rzut okiem oceniła, że kobieta, która wylądowała na ulicy ż y ł a. Nie miała się też chyba tak znów najgorzej, a to w tym momencie było dla niej najważniejsze.
Nie odetchnęła jednak z ulgą, tylko przykucnęła przy niej. Miała ochotę zapaść się pod ziemię, gdy myślała o własnej nieostrożności.
Lynette Miller