Strona 1 z 2

A perfect picture is only perfect until the glass shatters

: czw wrz 25, 2025 8:37 am
autor: Giovanni Salvatore
003
A perfect picture is only perfect until the glass shatters
   Dotrzymał danego słowa.
   Bo nigdy nie obiecywał czegoś, czego nie zamierzał dotrzymać. Sam w sobie był chodzącym kłamstwem, żywą obłudą, ale w słowach nie kłamał. Nie mówił całej prawdy, decydował się przemilczeć pewne rzeczy, zostawiając je bez odpowiedzi. Ale nie plamił języka kłamstwem. Nie tak prostym, w jego odbiorze: banalnym.
   Nie użył może magicznego obiecuję, gdy mówił Navi, że zabierze ją ze sobą do Lamezia Terme, ale nie potrzebował tego przypieczętowywać hasłem, by wiedzieć, że składał jej obietnicę.
Dlatego, gdy wszystko uspokoiło się – zarówno w jej przygotowaniach do otwarcia biznesu, jak i w jego sprawach, które podczas jego poprzedniego pobytu nieco się zaogniły i znamiona tego nosił teraz na ciele jego człowiek, zdecydował się wrócić. Nieudana zasadzka, którą przeprowadzono na niego i to, jak potraktowali jego psa nie mogło obejść się bez echa, bo Giovanni musiał wiedzieć. Wiedza była istotą jego istnienia. Informacja była monetą, którą obracał. A niewiedza była najgorszą skazą, zwłaszcza gdy miała dotyczyć jego samego.
   Do rodzinnej willi z winnicą, położonej w niewielkim miasteczku, o bardzo małej populacji, zabrał nie tylko Navi, ale swoich ludzi także. Tyle tylko, że cała ta otoczka pozostawała tajemnicą, a jego stróże nie zbliżali się na tyle, by wzbudzać podejrzenia i zaburzyć spokojny wypoczynek jego towarzyszki. Dla Navi tworzył niezachwiany miraż tego idealnego świata, w którym miała żyć i w którym chciał, żeby żyła. Nie chciał jej wplątywać w swoje porachunki – nawet jeśli samym tym, że trzymał ją blisko siebie, właśnie to robił. Ale przecież nie była jedyną kobietą przy boku mafioza. Często nawet członkinie rodziny nie wiedziały, czym się trudniła famiglia.
   A on tworzył idealny obraz spokojnej idylli.
   Tylko jak długo będzie idealny i bez skazy, zasłaniając pęczniejące za tym wszystkim zawirowania z półświatka.
   Już na płycie lotniskowej mogli zmierzyć się z pogodą znacznie cieplejszą niż w Toronto, które zostawili. Słońce przyjemnie otulało skórę i gdyby nie duszne powietrze, można byłoby powiedzieć, że jest idealnie.
   Z lotniska odebrał ich kierowca. Trasa z lotniska nie była długa, a gdy skręcili z głównej drogi na szutrowe trasy, wijące się pomiędzy wzgórzami, z ostrymi zakrętami, owiniętymi nad ostrymi spadkami, Giovanni tylko przekazał, że są już niedaleko. I faktycznie po kilku kolejnych kilometrach, gdy minęli kolejny zakręt, zza jednego wzgórza wyłoniło się niewielkie, kamienne miasteczko osadzone na drugim wzgórzu. A ponad nim ogromna, odgrodzona ziemia winnicy z posiadłością na szczycie.
   Dom.
   To miejsce już dawno przestało być dla niego domem. Nie było też żadnego sentymentu, który z nim wiązał, bo też sentymentów nie miał nigdy. Ani do miejsc, ani do ludzi. A jednak była to własność, a o swoją własność dbał. Nawet, jeśli tu nie mieszkał, to miejsce jednak tętniło życiem. Wśród winorośli pełno było pracowników, sama posesja była zadbana i czysta. A na podjeździe powitała ich służba, która była też stałym rezydentem tego lokum.
   W zamian za dbanie o posiadłość ci ludzie mogli tutaj mieszkać. Sprawdzał ich oczywiście i, jak to on, monitorował ich zachowania, nawet nie będąc na miejscu. Wiadomo, że nikt nie chciałby, aby urządzono z jego własności spelunę. A on tez nie cierpiał partactwa, więc…
   — Wieczorem zabieram cię na kolację — powiedział, gdy wysiadali z samochodu, przed rezydencją. Przywitał się ze służbą po włosku i zamienił z jedną ze starszych kobiet dwa zdania. — Concetta zabierze cię do sypialni i oprowadzi po domu. Jeśli będziesz chciała, to pomoże ci się też przygotować do wyjścia. — Może nie umaluje, ale na pewno uczesze i doradzi. Pomoże ubrać. I pewnie umyć się też by pomogła, ale Navi raczej nie skorzysta, hehe. — Ja się przejdę i porozmawiam z pracownikami. — Pewnie mógłby to zrobić później, ale to był Gio. I wiadomo o nim tyle, że uwielbiał mieć rękę na pulsie. Teraz. A nie zaraz.

Navi Yun

A perfect picture is only perfect until the glass shatters

: czw wrz 25, 2025 8:43 pm
autor: Navi Yun
Nie spodziewała się, że podróż do Włoch przyjdzie tak szybko. Nawet jeśli powiedział jej, że kiedyś ją zabierze, to w jej myślach brzmiało to jak odległa przyszłość. Nieważne, że podkreślał, że ma się to odbyć jeszcze zanim całkowicie wkręci się w remont i budowanie swojej własnej restauracji, na której już się mocno koncentrowała, zwłaszcza po tym, jak oficjalnie przestała być jego asystentką i nie musiała już dbać o wszystkie spotkania oraz grafiki. Gdy przekazała wszystkie swoje obowiązki nowej osobie, dając jej także kilka wskazówek na początku, mogła już w pełni skupić się na swoim nowym, bardzo zajmującym projekcie.
Zanim jednak w pełni dała się pochłonąć, a wszystkie prace nabrały ogromnego tempa, Giovanni zorganizował wycieczkę do jej wymarzonych Włoch.
Była podekscytowana. Nie mogła się doczekać wyjazdu, ale też z drugiej strony, nie chciała się na nic nastawiać, bo jeśli w jej myślach będzie to wszystko zbyt wyolbrzymione, to może mieć zderzenie z rzeczywistością. Chociaż nawet nie wiedziała do końca czego się spodziewać. Włochy widziała tylko na filmie, a jedzenie poznała dopiero jakiś czas temu. Wydawało jej się, że będzie pięknie, a widoki będą nieziemskie, tak samo jak jedzenie, ale z drugiej strony… na filmach wszystko było przerysowane. Tak samo jak w internecie. I pokazywano tylko te piękne części.
No ale jakby nie było, to Giovanni dbał o to, aby widziała to, co najlepsze.
Gdy już dolecieli, a ona poczuła na twarzy pierwsze promienie słońca, jej usta wygięły się w delikatnym uśmiechu. Tutaj słońce było zupełnie inaczej odczuwalne. Mocniejsze, wyraźniejsze. Cała okolica, nawet na lotnisku, w dodatku wydawała się być jak w sepii. Na całe szczęście posłuchała się Gio co do garderoby i wzięła to, co podpowiedział - czyli rzeczy stricte letnie.
Podczas jazdy samochodem, jej wzrok był skierowany głównie poza szybę, aby obserwować mijany krajobraz. Widoki, drzewa, miasta i ludzi. Jednak musiała przyznać, że końcowa trasa potrafiła przyprawić o dreszcze ekscytacji, zwłaszcza, kiedy na jednym ze wzgórz pojawiło się kamienne miasteczko i górująca nad nimi willa. Posiadłość, która robiła ogromne wrażenie. Zwłaszcza, gdy Salvatore powiedział, że to właśnie tam się kierują.
To był dom jak z obrazka. Coś, co wydawało się być namacalne tylko na filmach. Nigdy nie spodziewałaby się, że po wychowaniu w takich warunkach i po sprzedaży przez rodziców Subinowi, kiedykolwiek przydarzy jej się relacja taka jak ta. Wystarczyło cierpieć kilka lat u boku męża, a potem od niego uciec z jego szefem.
Wysiadła z auta, oglądając się na posiadłość. Przywitała się skromnym ukłonem, którego nie dało się już u niej wyplenić, z osobami zajmującymi się posiadłością, zaraz zerkając w kierunku Giovanniego, który zapowiedział wieczorem wspólną kolację. Włoską.
Zerknęła w kierunku Concetty, która miała ją odprowadzić do sypialni, a kącik ust jej delikatnie drgnął w uśmiechu. Nie dogada się z nią na pewno po włosku, bo raczej mało prawdopodobne, aby ktoś tutaj mówił po angielsku, ale może chociaż łamanym? Albo będzie się z ludźmi porozumiewać na migi. Lub poprzez translatora na swoim telefonie.
Jasne, dziękuję — powiedziała. Zabrała ze sobą sporą walizkę ubrań, w tym przede wszystkim sukienek, mniej lub bardziej wyjściowych, ale przede wszystkim letnich. Łączących w sobie elegancję oraz lekkość, jak większość jej garderoby. Zwykle przygotowywała się do wyjść sama - malowała, czesała i ubierała, więc jeśli kobieta będzie chciała jej pomóc, pewnie podziękuje, nieprzyzwyczajona do tego, że… była tu służba. I nie była to ona. — Widzimy się w takim razie wieczorem — powiedziała z uśmiechem, po czym skierowała się z Concettą przed siebie, tam gdzie kobieta zaczęła ją prowadzić.
Jej bagaż został wzięty przez innych ludzi, więc podążyła tylko za kobietą do jednej z pokazanych jej sypialni. Ogromnej, pięknie urządzonej i czystej. Z cudownym widokiem ze wzgórza na którym znajdowała się posiadłość. Navi weszła do środka i pierwsze co, to skierowała się do podwójnych drzwi, prowadzących na ogromny balkon. Słońce, piękna winnica i… no brakowało jedynie wina do tego włoskiego obrazka. Zapewne jakby o nie poprosiła, to kobieta szybko by jakieś zorganizowała, ale nie zamierzała o nie prosić.
Podziękowała wszystkim za pomoc, ale kobieta nalegała jeszcze, aby oprowadzić ją po całej posiadłości. Tak jak pan Salvatore nakazał. Navi nie umiała odmówić, ale też nie chciała, ciekawa rezydencji. Była ona ogromna i w każdym calu dopracowana. Miała duszę i „to coś”. Mimo, że widać było pieniądze jakie w nią włożono, to także styl i dziwne ciepło, które biło z poszczególnych pomieszczeń. Nawet winnica została jej pokazana i mogła poznać poszczególnych pracowników, którzy zajmowali się wszystkim na co dzień.
Gdy wróciła poszła się częściowo ogarnąć i przebrać. Wypakowała się też z walizek, bo była typem, który nie lubił żyć na walizkach. I gdy nadeszła godzina bliżej wieczora, a piękne słońce zaczęło zachodzić, przebrała się w odpowiednią sukienkę, a także umalowała. Wtedy też przyszła Concetta, która spytała czy jej pomóc i chociaż powiedziała, że nie trzeba, włoszka nalegała. Jak ją posadziła, tak uczesała jej włosy, wsadzając w nie błyszczącą klamrę. Mówiła coś przy tym po włosku, z typową energią i chociaż Navi nic nie zrozumiała, to chyba znaczyło, że wygląda pięknie. Zwłaszcza, że kobieta też doradziła jej w wyborze dodatków takich jak biżuteria czy buty. I chociaż Navi zwykle sama się ubierała, to musiała przyznać, że miło było mieć takiego doradcę. To było nowe, ale chociaż przyjemne.
I gdy była w pełni gotowa, została przez Concettę odstawiona w miejsce, do którego „pan Salvatore” miał zaraz przyjść. Navi grzecznie podziękowała, spojrzeniem sięgając do ciemnego horyzontu za oknem. Ogrodu rozjaśnionego ogrodowymi lampami i księżycem.

Giovanni Salvatore

A perfect picture is only perfect until the glass shatters

: sob paź 04, 2025 5:42 pm
autor: Giovanni Salvatore
   Pojawił się jak cień.
   Bezszelestnie zbliżył się do Navi pod osłoną nocy, ledwie parę chwil po tym, jak Concetta się oddaliła, pozostawiając ich samych. Podchodząc do niej, już wtedy mierzył ją uważnym spojrzeniem, oceniając jej sylwetkę i to, co miała na sobie. To, jak ułożone miała włosy i nawet sposób, w jaki zwyczajnie stała. Widok ten przyjemnie łaskotał go pod czaszką. Nie w ekscytacji, a w podświadomej aprobacie. Ukontentowaniu wywołanym tym, że to, co widział, było wyjątkowo estetyczne. To co widział i to, co czuł. Bo jej perfumy zwietrzył już po wejściu do pomieszczenia, kiedy zostawiła za sobą zapachową smugę.
   — Jak zawsze piękna — odezwał się, zatrzymując za nią, w niewielkiej odległości między nimi. Gdy się odwróciła ku niemu, szybko zbadał spojrzeniem jej twarz. — Choć dzisiaj znów przeszłaś samą siebie. — Wypowiedź była gładka, niemalże miękka w swoim brzmieniu, kiedy on w tym czasie ujął jej dłoń, aby zaraz unieść i subtelnie ucałować.
   A później wystawił jej łokieć, aby wspólnie mogli przejść przed posiadłość, gdzie już czekał na nich samochód z kierowcą. Gdy wsiedli, mężczyzna odjechał, by pokonać kilkudziesieciokilometrową trasę do i wzdłuż nabrzeża.
   Bo tak, jak zapowiedział – zabrał ją na kolację. Do eleganckiego lokalu, który podawał autentyczną, włoską kuchnię, na produktach prosto z kraju. Jeśli więc chciała spróbować typowej kuchni, to mogła. Może nie takiej domowej, a bardziej wyszukanej, ale na pewno nie niesmacznej.
   I po wszystkim opuścił z nią lokal. Cały pobyt w restauracji upłynął przyjemnie, nikt nie pokłócił się o wodę z kranu, a cały posiłek umilała muzyka na żywo. Spokojna, wpadająca w ucho, typowo włoska. Taka, przy której dało się swobodnie porozmawiać.
   Wypiili po Aperolu, może dwóch, a po zapłaceniu rachunku i krótkiej rozmowie z szefem kuchni, który sam do nich wyszedł, jak tylko się dowiedział, kto u niego znów zagościł, zebrali się i skierowali do wyjścia, aby wsiąść do samochodu.
   A stamtąd była już prosta (nie tak dosłownie) droga powrotna do posiadłości.
   Salvatore był zmęczony i czuł to w swoich mięśniach i po własnych powiekach, które były wyjątkowo ciężkie. Oczy, co prawda, mu się nie przymykały, ale mógł z pełnym przekonaniem stwierdzić, że w istocie był padnięty. Lot, zmiana strefy czasowej, kiepskiej jakości sen ostatnimi czasy – to wszystko zaczynało się piętrzyć i przyćmiewać jego umysł.
   Aż do momentu, w którym nie rozległ się głośny trzask, a samochód, który poruszał się po krętych drogach Kalabrii, nie zaczął dziwnie „pływać po jezdni[/i]. Ba, auto obróciło się nawet o sto osiemdziesiąt stopni, finalnie się zatrzymując, niebezpiecznie blisko skarpy.
   — Przepraszam. Chyba poszła nam opona — stwierdził kierowca, zaraz też wysiadając z auta, aby zaraz przekląć siarczyście po włosku. Wtedy dłoń Giovanniego skierowała się pod poły marynarki, gdzie zwykle trzymał też broń, co dla Navi nie było już chyba zaskoczeniem.
   Zanim zdołał położyć na narzędziu palce, rozległ się strzał, a kierowca zatoczył się i plasnął na szybę, zsuwając się zaraz po boku samochodu, pozostawiając za sobą krwistą, roztartą smugę.
W świetle włączonych reflektorów samochodu pojawiło się kilka uzbrojonych sylwetek, które kierowały się w stronę pojazdu, w akompaniamencie gróźb w języku włoskim. A dzięki nim wiedział, że to nie był zwykły rabunek.
   Gio ocenił szybko otoczenie, zaraz sięgając do pasów Navi, które odpiął. Odwrócił się w jej stronę, aby – balansując tonem na pograniczu łagodności i stanowczości – powiedzieć:
   — Uchyl ostrożnie drzwi. — Gdy to zrobiła, odsłoniła fakt, że samochód faktycznie zatrzymał się bokiem tuż przy stromym zboczu. Bardzo stromym, ale nie była to przepaść. Kończyła się paręnaście, a może parędziesiąt metrów niżej, w śródziemnomorskiej gęstwinie.
   Gdy skontrolował te warunki, ujął wolną dłonią jej brodę tak, aby utkwiła spojrzenie w nim. Pomimo krzyków z zewnątrz i losowych, pojedynczych strzałów w karoserię samochodu.
   — Pójdę z nimi porozmawiać, a ty Navi musisz zebrać się w sobie i wysiąść. To strome zbocze i na pewno się poranisz, ale to jedyna droga. — Domyślał się, co mogą z nią zrobić, jeśli zastaną ją w wozie. A na pewno spodziewali się, że ją zastaną, skoro zastawili pułapkę, a sugerując się ich wołaniem – bezpośrednio na niego. A to znaczyło, że ich obserwowali.
   Pytanie: jak długo?
   — Wszystko będzie dobrze, Amore — powiedział, w akompaniamencie kolejnego rozwścieczonego wołania. — Po prostu nie zatrzymuj się, cały czas przed siebie, aż dotrzesz do drogi. Zadzwoń do Concetty. — Podał jej swój telefon. — I niech cię zabiorą do posiadłości. — Kolejny ze strzałów rozbił frontową szybę. — Idź już. — Sam chwycił za klamkę przy swoich drzwiach, by otworzyć je. Raczej nie było możliwości by bardziej to przeciągnąć.

Navi Yun

A perfect picture is only perfect until the glass shatters

: ndz paź 05, 2025 12:38 am
autor: Navi Yun
Wzdrygnęła się, kiedy usłyszała jego głos. Zwykle nie była zaskakiwana, bo wyczuwała obecność innych ludzi wokół, nawet jak chcieli pozostać niezauważeni. On jednak był wyjątkiem, który potrafił pojawiać się tak, że nie wiedziała, że jest obok, póki sam tego nie chciał. Z drugiej strony miał tak silną aurę, że czasami po prostu nie dało się jej nie czuć.
Kąciki ust jej drgnęły w subtelnym zadowoleniu na usłyszane słowa, gdy odwracała się do niego frontem.
Jak zawsze wie pan co powiedzieć, abym czuła się wyjątkowo — stwierdziła, obserwując przy tym jak ujmuje jej dłoń, co by ją delikatnie ucałować. To był taki drobny gest, a przy okazji tak wiele znaczył dla kobiety takiej jak ona. Nawet jeśli przyzwyczajała się coraz bardziej do takiego traktowania.
Przeszła z nim do samochodu, którym przejechali do oddalonej restauracji. Spodziewała się, że jeśli Giovanni oficjalnie zabierał ją na kolację, to nie będzie to byle jaka kolacja. Zawsze było to zaskakujące miejsce z doskonałym jedzeniem, a skoro teraz byli oficjalnie we Włoszech, to wiedziała, że będzie bardziej niż wyjątkowo. W końcu to jego rejony.
I tak jak myślała, wieczór był niesamowicie przyjemny. Rozmowa jak zawsze płynęła bardzo naturalnie i swobodnie, jak za każdym razem. Tematy do rozmowy się nie kończyły, nieważne jak długo miałaby z nim nie rozmawiać. Jedzenie także było przepyszne, a samo poznanie szefa kuchni było równie miłym doświadczeniem. Pierwszy dzień w Europie mogła więc zaliczyć do bardzo udanych.
No ale jak to się mówi, nie chwal dnia przed zachodem Słońca.
Albo chociaż przed wybiciem północy.
Wszystko zapowiadało kończące się na dzisiaj przygody. Wracali już do posiadłości, kiedy nagle samochód stracił przyczepność. Navi dość instynktownie złapała się podłokietnika w drzwiach, jakby to miało dać jej jakąś stabilność. Serce przyspieszyło bicie w przestrachu, a sama się napięła, kiedy widziała, jak jej strona auta zatrzymuje się tuż nad przepaścią. Brakowało kilkunastu centymetrów, aby spadli w dół.
Gdy kierowca zdecydował się wysiąść z auta, ona spojrzała przez okno.
Mało brakowało — stwierdziła pod nosem, próbując unormować swój oddech oraz szalone bicie serca spowodowane adrenaliną.
Zwróciła spojrzenie na Giovanniego i to właśnie wtedy rozległ się strzał, na który mocno się wzdrygnęła, a serce ponownie zabiło szybciej w przestrachu. Ten dźwięk był jej już znany i wiedziała co oznaczał. Niebezpieczeństwo. A ciało kierowcy zsuwające się po aucie to jedynie potwierdziło.
Zadrżała i wcisnęła się głębiej w siedzenie, kiedy dostrzegła napastników rzucających włoskimi hasłami w kierunku auta. Obejrzała się w kierunku Salvatore, ale on, jak zwykle opanowany, po prostu kazał jej uchylić drzwi. Przełknęła ślinę i sięgnęła do drzwi, aby bardzo ostrożnie, niemalże niezauważenie otworzyć lekko drzwi. Miała wrażenie, że w tym momencie też wstrzymała oddech, jakby to miał cokolwiek zmienić.
Zerknęła w dół. Mogli tędy uciec. Może zanim by się napastnicy zorientowali, że ich nie ma…
Wróciła swoim wystraszonym spojrzeniem do mężczyzny, gdy ujął jej brodę. To co powiedział jej nie uspokoiło, a jedynie sprawiło, że serce mocniej jej zabiło w obawie. I to nie tylko dlatego, że cała ta sytuacja była dla niej przerażająca, ale też dlatego, że… miała uciekać sama. Nie bała się tego, że się porani. Nie podobało jej się to, że on miał tu zostać.
Porozmawiać? Przecież- — urwała.
Wszystko będzie dobrze, Amore.
Nie spuszczała z niego wzroku, nawet jak słyszała coraz bardziej rozwścieczone wołania. Chciała wierzyć, że będzie dobrze, ale sądząc po napastnikach, a także tym, że był sam na ich kilku, to obawiała się, że nie skończy się to tak dobrze.
Przytaknęła lekko głową, palce zaciskając na podanym jej telefonie. Bała się. Nie przywykła do tego typu sytuacji, do niebezpieczeństwa. Nie umiała się bronić czy nawet korzystać z broni palnej. Teraz jednak miała tylko uciekać.
Drgnęła wystraszona, gdy szyba została rozbita. Ostatnia szansa.
Giovanni — zawołała za nim, zanim jeszcze otworzył drzwi. — Tylko wróć do mnie — powiedziała na tyle stanowczo, na ile potrafiła w tej sytuacji. Brzmiało to jak nakaz, ale było też prośbą. Nawet jeśli nie mógł jej tego w tej sytuacji obiecać, to miał się postarać.
I nie przeciągając tego dłużej, korzystając z odwrócenia uwagi przez wychodzącego z auta Salvatore, wyślizgnęła się z auta prosto na strome zbocze po którym zaczęła się zsuwać. Sukienka dość szybko stała się brudna i porwana w wielu miejscach, a sama Navi mocno się przy tym poraniła. Słyszała za sobą włoskie głosy, ale starała się na nich nie skupiać. Miała się za siebie nie odwracać, bo wiedziała, że nie minie wiele czasu, aż zorientują się, że osoby towarzyszącej w aucie nie ma. I wtedy zaczną jej szukać.
Gdy tylko dotarła na sam dół, gdzie mogła stanąć stabilnie, porzuciła swoje buty na obcasie. Oberwała też strzępy długiej sukienki, która ją krępowała, robiąc z niej krótką i biegła przed siebie. Boso, po gałęziach, kamieniach i jakichś szyszkach, z jakiegoś powodu czując nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej. Nie był spowodowany tylko strachem, ale też dziwną, buzującą w jej krwi adrenaliną oraz wyrzutami sumienia, że Giovanni został na górze. I nie wiedziała co się z nim aktualnie działo.


Giovanni Salvatore

A perfect picture is only perfect until the glass shatters

: pt paź 10, 2025 7:44 am
autor: Giovanni Salvatore
   Odkąd rozległ się pierwszy huk i samochód stracił przyczepność, kręcąc bąki i zatrzymując się na centymetry przed fatalnym dla pasażerów spadkiem, jego umysł zaczął działać na zwiększonych obrotach. I tak, dało się – nawet jeśli cały czas pracował, to przy strzale adrenaliny wszystko się zaostrzało. Sam wypadek już był odpowiednio podejrzany i postawił na fakt, że na drodze została rozłożona kolczatka. Ta sama, którą rzuca policja, aby się rozwinęła, tuż pod kołami nadjeżdżającego samochodu. Ale gdyby miała robić to faktycznie policja, to najpierw musiałby być pościg. A żadnego nie było. Dlatego już wtedy, w momencie gdy samochód obracał się, niechybnie zbliżając się do skarpy, on miał swój typ, co się zaraz stanie.
   Sięganie po broń nie było u niego wyuczonym odruchem, aby zwiększyć poczucie własnego bezpieczeństwa. To było świadome, zaplanowane działanie, bo wiedział, że teraz będzie mu potrzebna. I wkrótce to się miało potwierdzić.
   Najważniejszym miało być jego własne bezpieczeństwo, ale jednocześnie nie zignorował obecności Navi. Skupił się, co zaskakujące, w pierwszych chwilach, w pełni na niej. Aby zorganizować jej coś, co mogłoby chociaż brzmieć bezpiecznie. A nabranie dystansu, faktycznego i fizycznego, od całego zdarzenia brzmiało jak coś, co było konieczne.
   I do tego też dążył.
   Wiedział, że nie mieli czasu, dlatego nie skupiał się na zdawkowych słowach czy niewypowiedzianych pytaniach. Jasno i spokojnie przekazał jej plan działania. Nie była to bohaterska decyzja – ty uciekaj, ja ich zatrzymam. Wystarczyła jedna, szybka kalkulacja, aby wiedzieć, że jeśli oboje uciekną, tym samym sposobem, to napastnicy od razu będą wiedzieli gdzie ich szukać, bo to była jedyna możliwa droga. Tutaj nikt nie wierzył w magię i nikt nie uznałby, że nagle zniknęli.
   Coś zazgrzytało jednak w jego czaszce, gdy usłyszał swoje imię. To nie pasowało do schematu, który z nią ułożył. Było jak papier ścierny, którym przetarła jego umysł, bo niepasujące do niej i ich relacji. Niby, w warunkach w których on zachowywał się tak, a nie inaczej wobec niej – czyli dosłownie dając jej wszystko, czego chciała i przy tym dbając o to, aby włos nie spadł jej z głowy – naturalnym byłoby zaakceptowanie, że skrócili też dystans formalny i nie był już dla niej panem Salvatore, ale jednak. On tego potrzebował.
   Nie odpowiedział jej nic, ani też nie spojrzał w jej stronę, odbezpieczając w tym momencie broń z charakterystycznym dla niej szczękiem. Ale to nie znaczyło, że nie usłyszał jej słów i nie mielił ich w umyśle. Tak proste, tak oczywiste. A jednak.
   Nie mówił nic, bo nie okłamywał jej do tej pory. Jeśli już – to sprytnie dobierał słowa, które były prawdą. Nie składał też obietnic bez pokrycia, więc… Po prostu milczał.
   Gdy tylko zaczęła się wysuwać z samochodu, on wysiadł. Prosto na linię ognia. Ale nie rozległ się żaden strzał. Tylko głosy, jedne podniesione inne na tyle spokojne, że nie dało się ich usłyszeć ze zwiększającego się dystansu. Został na górze, tak naprawdę nie mając zbytnio szans. Nie był super agentem, nie był nawet mafijnym zabijaką. Jego wojny były rozgrywane w słowach, ale w tym przypadku słowa miały nie mieć mocy. Bo zawsze ją traciły, kiedy naprzeciw była mnoga ilość broni.
   Giovanni od broni miał ludzi. Swoich zaufanych, którzy wkraczali, gdy miał dawać sygnał. Którzy zawsze trzymali się parę kroków za nim, w cieniu, gotowi do skoku, kiedy zaszła taka potrzeba. I tak też było w tym wypadku, tyle tylko, że był pewien mankament. Sygnał był dawany telefonem, a on telefonu ze sobą nie miał.
   I nie był to błąd kalkulacyjny, było to świadome i zamierzone działanie.
   Sygnał i tak został nadany, wraz z lokalizacją.
   A pies spuszczony ze smyczy.
   Wkalkulował fakt, że samochód zostanie przeszukany, celem znalezienia kobiety. Musieli wiedzieć, że w nim była, a kiedy jej nie znaleźli – pytali. Nie odpowiedział, ale to nie było im potrzebne. Dość szybko kilku z grupy skrzyknęło się i rozdzielono się od reszty, aby również zsunąć się ze skarpy i ruszyć wśród ciemności, przez niewielki las przed siebie, oświetlając drogę latarkami.
   Najwyraźniej uznali, że jest ważna i im się przyda. Nie tylko do negocjacji zapewne.

Navi Yun

A perfect picture is only perfect until the glass shatters

: pt paź 10, 2025 11:40 am
autor: Navi Yun
Biegła przed siebie. Boso, bo obcasy utrudniały jej poruszanie się w takim tempie i po takim terenie. Serce waliło jej niesamowicie szybko, bo pompująca je adrenalina w tej chwili napędzała całe jej ciało. Nie oglądała się za siebie, chociaż bardzo chciała. Chcąc nie chcąc, była człowiekiem, który odczuwał wiele emocji, a w tej chwili, poza strachem, była też troska. Troska o osobę, która została, a która stała się jej bliska, nawet jeśli tego nie planowała. I chociaż normalnie, na co dzień, zachowywała ten formalny ton, to gdy wyższe emocje wchodziły w grę, zapominała, że wbrew wszystkiemu co było… powinna go zachować.
Bo przecież nie byli aż tak blisko. Emocjonalnie. Chociaż ona chyba była.
No ale to były emocje. To był strach. To była adrenalina i wiele innych odczuć, które w tej chwili płynęły, bo też pierwszy raz znalazła się w takiej sytuacji. Może i miała przejebane życie, ale ograniczało się to do braku wolności, własnego zdania i godności - nigdy do takiego rodzaju niebezpieczeństwa. Co prawda miała jedno drastyczne przeżycie związane z porwaniem i cholernym Bangkokiem, ale to sprawdziło, że była silniejsza, a jej życie… no, całkowicie się po tym zmieniło. Tam też była wiecznie przyćpana, więc niewiele kojarzyła.
Tutaj kojarzyła absolutnie wszystko.
Biegła, ściskając z całych sił telefon w dłoni. Czuła jak kamienie i patyki wbijają się jej w stopy, a co gorsza, zaczyna padać, przez co szelest opadającej wody z jednej strony ukryje dźwięki, które wydawała przebijając się przez chaszcze, ale też ona nie będzie mogła słyszeć czy ktoś za nią nie biegnie. A domyślała się, że za nią ruszą, nawet jeśli nie miała być nikim ważnym.
Wtedy usłyszała strzał. Kula śmignęła gdzieś nieopodal niej, a ona wzdrygnęła się wystraszona. Nie zaprzestawała jednak biec. Jej nogi stawiały kroki nawet szybciej, starając się tylko nie potknąć o wystające korzenie drzew.
Padł strzał numer dwa, a ona wciąż się nie zatrzymywała, modląc się w duchu, aby dobiec gdziekolwiek. O tej godzinie wydawało jej się, że las kończy się w nieskończoność. Było ciemno, nie miała pojęcia w jaką stronę biegnie i czy przypadkiem nie zatacza wielkiego koła. I gdy miała wrażenie, że w końcu coś widzi pomiędzy drzewami, padł kolejny strzał, tylko tym razem był celny.
Oberwała w ramię. Zabolało.
Ten jeden strzał sprawił, że straciła równowagę i upadła. To właśnie wtedy napastnicy do niej dotarli. Schwycili ją za ramiona, w tym także to, które mocno krwawiło i podnieśli do pionu. Mówili coś po włosku i chociaż nie wiedziała co, to domyślała się, że nie było to nic dobrego.
Jeden z nich złapał ją za podbródek, aby na niego spojrzała i zaczął mówić kolejne rzeczy z tym swoim obrzydliwym uśmiechem na twarzy, kiedy w pół słowa urwał. I to nie dlatego, że nagle zapomniał co chciał powiedzieć czy zrobić, ale dlatego, że przez jego głowę przeszła kula. Navi została obryzgana krwią, a serce wydawało się walić jeszcze mocniej, chociaż to było już niemalże niemożliwe.
Wokół tych kilku Włochów nastąpił pewien szok, ale dość szybko zaczęli działać zadaniowo. A przynajmniej chcieli, ale nie zdążyli. Zaczęli padać jeden, po drugim. A ten, który trzymał Navi, puścił ją i zamierzał sięgnąć po broń, tylko nie zdążył. Został pochwycony od tyłu, a jego kark się skręcił. Wszyscy napastnicy dość szybko padli jak muchy, a przed kobietą wyrósł prawie dwu metrowy facet ubrany na czarno. Nie wzbudzał w niej poczucia bezpieczeństwa, nawet jeśli zabił jej napastników.
Jestem od Salvatore’a. Możesz iść? — spytał, przeładowując broń, lustrując ją swoim niewzruszonym spojrzeniem, pośrodku tych wszystkich, martwych ciał.
Navi w tej chwili wydawała się nawet nie czuć rozpierającego bólu w okolicy ramienia i klatki piersiowej. Przytaknęła jedynie głową, a Damon spojrzał na swój telefon, a potem za siebie. — Concetta powinna zaraz być. Tu już jest droga — powiedział, wskazując głową ciemny asfalt, który przebijał się przez drzewa, nawet w trakcie obfitego deszczu. Powiadomił ją odpowiednio wcześniej i wysłał namiary gdzie powinna się pojawić, obliczając wcześniej plus minus kierunek w którym poruszała się Navi. — Ja idę. Poradzisz sobie? — spytał, a Navi raz jeszcze przytaknęła głową. Niedługo później podjechało auto z którego wysiadła starsza kobieta rozglądająca się na boki. — Idź — wysłał ją, samemu kierując się w stronę z której kobieta przyszła. Miał jeszcze jedno zadanie do odwalenia.
Zostawił Navi, wierząc, że już bezpiecznie wraz z Concettą dojedzie do domostwa. Skierował się w stronę swojego szefa, który miał być w dalszym ciągu w tarapatach. Dość sprawnie przebył ten odcinek drogi i skierował się przed siebie, w stronę stromego wzgórza, ale aby na nie wejść z nieco łagodniejszej strony. W ten sposób nie narobi hałasu i nie rzuci się nikomu w oczy. Znalazł sobie dogodne miejsce i wycelował broń w kierunku napastników. I gdy nadeszła odpowiednia chwila - strzelił. Prosto w czoło jednego z mężczyzn, który celował bronią w Giovanniego.
Najpierw jeden. Potem drugi. I kolejny.
Nikt nie wiedział skąd nadchodzą strzały. Damon się ukrył, a deszcz, jego dźwięk oraz osłona nocy dodatkowo zasłaniały jego obecność. A ich chaos tylko działał na jego plus. Niemniej to była dość szybka akcja. Ostatniego z mężczyzn schwycił od tyłu i przydusił przedramieniem.
W porządku? — spytał, stricte fabrycznie, chcąc po prostu ocenić jego stan. — Co z nim? — Bo nie wiedział czy Giovanni chce go przesłuchać, czy po prostu się go pozbyć.


Giovanni Salvatore

A perfect picture is only perfect until the glass shatters

: pn paź 20, 2025 6:34 pm
autor: Giovanni Salvatore
  Giovanni rozgrywał to na czas.
  O tyle, o ile mógł. A nie mógł za bardzo, bo nie trafił na dyplomatów, a na zabijaków. I też nie chodziło o to, że wiedział, że go odstrzelą, bo był niemalże pewien, że go nie ruszą. Że najpewniej zabiorą go do swojego bossa, bo przecież gdyby chodziło tylko o jego zgon, to nie planowano by zasadzki, która by go uziemiła, a zwyczajny zamach. Jak przecięte hamulce w samochodzie czy coś bardziej pokaźnego niż kolczatka rzucona pod opony nadjeżdżającego samochodu.
  Ale rozchodziło się o to, że ta sytuacja była dla niego o tyle trudna, że jeśli da się zabrać, to namierzenie go nie będzie proste. Nie miał przy sobie telefonu, nie miał niczego, co można byłoby prosto znaleźć. Smartfon oddał w ręce Navi – Damon pewnie i tak się wystarczająco zdziwił, kiedy dopadł do sygnału, a na jego miejscu nie było Salvatore, tylko jego kobieta.
  Jakkolwiek ją sobie określał.
  Próbował to przeciągać na tyle, na ile mógł. W pełni już tylko polegając na działaniach własnego człowieka. Paskudne uczucie, kiedy wymagało się kontroli nad sytuacją. Ale jego kontrola była teraz rozsądnie przekazana. Damon był przedłużeniem jego ręki, więc – jakby nie patrzeć – wciąż pozostawał w kontroli. Chociaż nie w tej formie, która by mu najbardziej odpowiadała.
  Gdy padł pierwszy strzał w kierunku jego napastników – już mocno pod ciśnieniem – dość szybko skojarzył, co się działo i w ciągu chwili znalazł się za samochodem, korzystając z niego jako osłony, kiedy kawałek dalej rozgrywała się scena rodem z filmu akcji (nie, żeby większość jego życia była jak scena z filmu akcji). Pozwolił Damonowi to rozwiązać – w końcu za to mu płacił. Nie pchał się do strzelaniny, bo nie był zabijaką – nie chodziło o to, że nie umiał strzelać, ale na pewno nie zrobiłby tego tak dobrze jak jego wierny, hehe, pies.
  Można było mu zarzucić tchórzostwo, ale on powiedziałby, że każdy jest od czegoś. A on od czegoś miał swojego koreańskiego agenta.
  Gdy wszystko ucichło, a on upewnił się, że to nie dlatego, że Damon jednak zwinął się jak dywan, wyłonił się z mroku, stając w oświetleniu reflektorów.
  — Do rynsztoka — odpowiedział na pytanie Damona. Nie potrzebował mężczyzny, nie zamierzał w sposób przesłuchania ustalać kto to, bo już sam miał swoje typy. I zamiast przesłuchiwać, to po prostu zapyta wprost. Organizatora całego zajścia. — Navi? — spytał, kiedy ostatni ze zbirów szybko dokonał żywota.
  Zaskakująco, że o to pytał – w tym momencie było to niepraktyczne. Zresztą, mógł się przecież domyślić, że skoro był tutaj, to minął się z kobietą. I pewnie połączył fakty, skoro miała jego nadajnik, że ma jej po prostu nie mijać, a jednak zareagować.
  Ale spytał. Z niepraktycznego, niepodobnego do niego odruchu.
  Nie zamierzał dziękować za dobrze wykonaną pracę. Nie zamierzał dziękować za to, że Damon praktycznie uratował mu skórę i oszczędził wielu niedogodności. To była jego robota, za to mu płacił. A to, że wypłata nigdy nie docierała do niego, tylko do Rohana celem pokrycia kosztów leczenia, to nie jego wina. Zresztą to jak na razie jednorazowa akcja i to z przyszłości jeszcze. Na razie zapowiadało się dobrze.
  Nie mówiąc już o tym, że na użytek własny Damon miał jednak jedną z kart Giovanniego, którą miał pokrywać swoje koszty utrzymania. Trochę jak idol koreański, bo potem musiał to spłacać. Tylko w nieco inny sposób.
  — Zorganizuj nam samochód — powiedział, zabezpieczając odbezpieczoną wcześniej broń. — Jest ktoś, komu złożymy zaraz wizytę. — To miała być szybka akcja. Nie zamierzał czekać, tylko wyjaśnić to od razu,
  Bez dziwnej wojny podjazdowej. Ot, zwykła rozmowa.
  Wygładził marynarkę, chociaż była kompletnie przemoczona i szczerze – garnitur nadawał się tylko na śmietnik (no przecież nie będzie go suszył, tylko kupi nowy). W momencie, w którym Damon ogarniał transport, on przeszedł się od trupa do trupa, przeszukując ich, znajdując drobne wskazówki, które tylko potwierdzały hipotezę, którą wysnuł chwilę temu. Dotyczącą tego, kto stał za tym działaniem – kto zlecił pojmanie go.

Navi Yun

A perfect picture is only perfect until the glass shatters

: wt paź 21, 2025 8:53 am
autor: Navi Yun
To było zaskoczenie, kiedy okazało się, że przy sygnale z telefonu komórkowego nie odnalazł swojego pracodawcy, tylko… kobietę. Jego towarzyszkę, partnerkę, zwał jak zwał. Nie wtryniał się w życie erotyczne Giovanniego, bo to nie był jego interes, niemniej twarz Navi znał i potrafił ją skojarzyć właśnie z Salvatore. Gdyby to była jakaś przypadkowa kobieta, to… zapewne ją też by uratował, ale zadawałaby więcej pytań. I nie obserwowałby jak względnie bezpiecznie oddala się do auta, które należało do Salvatore’a. Może nie był tu zbyt często, w zasadzie pierwszy raz, ale Tae był zawodowcem. Jebanym profesjonalistą i kiedy dla kogoś pracował, robił ogromny rekonesans, aby zorientować się w sytuacji oraz ludziach, którzy zaliczali się do „grona zaufanych”. Przynajmniej względnie zaufanych.
Ale skoro odesłano go, aby zadbał o kobietę, to znaczyło, że Salvatore był… gdzieś. Sądząc po stanie Navi, czasie w którym dostał sygnał, a także po przeliczeniu prędkości poruszania się jej w sukience, obliczył że Giovanni nie mógł być daleko. A Damon był szybki.
I tak gdy go odnalazł, nie potrzebował większych obliczeń i czasu do działania. Pracował jak na autopilocie. Od momentu jak wszedł w tryb zadaniowy, wszystko działo się szybko. Był szkolony do ochrony, do zabijania bez wcześniejszych pytań. Bez mrugnięcia. I to właśnie się stało.
Padały strzały, za strzałami, pozbywając się kolejnych mężczyzn, aż w końcu nie został ostatni.
Do rynsztoka.
Mężczyzna spojrzał kątem oka na Damona i gdy skrzyżował się z nim wzrokiem, już wiedział, że wyrok został na niego wydany.
— Non lo volgio! No, no- — urwał, kiedy jego kruchy kark został złamany, a po okolicy rozszedł się charakterystyczny chrzęst. Mężczyzna upadł bezwładnie na ziemię, a jego klatka piersiowa już się nie unosiła.
Tae odkopnął ciało napastnika na bok, aby nie zalegało mu pod nogami.
Żyje. Wsiadła do auta tej rozgadanej, starej pokojówki. — I wtedy widział ją ostatni raz, zanim nie ruszył szukać Giovanniego. Gorzej jak ktoś wyczaił także tamto auto. Wtedy już raczej nie będzie mieć tyle szczęścia, zważając na to, że i Salvatore, i Tae byli z daleka od niej.
Damon nigdy nie oczekiwał słów pochwały, ani nawet głupiego „dziękuję”. Nie robił tego z dobroci serca, ale dlatego, że mu za to płacono. Nie miał więzi z Giovannim. Nie byli kumplami. Był jego pracodawcą, a on przywykł do pracowania dla ludzi wpływowych, zaczynając od dyktatora, który oczekiwał perfekcji i idealnej lojalności. Bez słów wdzięczności. Jego wdzięcznością było to, że Damon mógł dalej żyć, podobnie jak jego rodzina. Wychowany w tym świecie, nie oczekiwał więc niczego więcej poza kolejnym zadaniem do wykonania.
Zorganizuj nam samochód.
Łuk brwiowy mu delikatnie drgnął, ale nie powiedział nic. Przytaknął jedynie głową. Auto, które znajdowało się tutaj, było już niezdolne do użytku. Nawet jeśli mieli koło zapasowe, to raczej nie mieli ich aż tylu, nie mówiąc już o wybitych szybach i kulach w karoserii.
Gdy przechodził się wzdłuż drogi, akurat zauważył światła migające w oddali, które z kolejnymi metrami były coraz wyraźniejsze. Właśnie jechał ich transport.
Zatrzymał się na środku drogi, czekając aż auto się zatrzyma. Kierowca zauważył go w ostatniej chwili, wpadając w lekki poślizg na mokrej od deszczu trasie, kiedy zaczął gwałtownie hamować. Z samochodu wysiadł przerażony mężczyzna, aby zobaczyć czy Damonowi nic się nie stało. Tae wciąż stał niewzruszony, w tym samym miejscu, w którym wyrósł przed maską.
I to niestety było dla pana zgubne.
Damon strzelił mężczyźnie między oczy. Był świadkiem, a takim nie mógł zaufać, że nie powiedzą komukolwiek o tym, co widział. I kogo widział. Przypadkowa ofiara. Przykro to mówić, ale kierowca miał po prostu pecha.
Pozbył się ciała, wrzucając je w gąszcz roślinności, który ciągnął się w dole klifu, wcześniej zabierając odpowiednie dokumenty i kluczyki. Dokumentów pozbył się w innym miejscu, aby nikomu przypadkiem nie ułatwiać identyfikacji, a potem wrócił do auta. Odpalił je i wrócił do Giovanniego, zatrzymując się przy nim, aby mógł wsiąść.
Kierunek? — Giovanni będzie musiał go prowadzić, bo najwyraźniej wiedział gdzie mieszkał ktoś, komu mieli złożyć wizytę.


Giovanni Salvatore

A perfect picture is only perfect until the glass shatters

: wt paź 21, 2025 6:14 pm
autor: Giovanni Salvatore
  Z tego jednego zdania, w którym Damon potwierdził (względne) bezpieczeństwo Navi, wyciągnął tyle, co trzeba i tyle, by uspokoić jego rozedrgane myśli. To było nienaturalne, żeby coś zaburzało jego umysł, idealnie spreparowany, praktyczny algorytm, a jednak. Potrzebował informacji, że z kobietą było wszystko w porządku, aby odciążyć siebie samego. Nawet nie wiedział, kiedy podźwignął taki ciężar, którym miała być troska.
  Ale ta pewnie nie była czysto emocjonalna. Nie u niego. Ale wciąż – wiązała się z nią i kręciła wokół niego. Dotyczyła jej. A przez to można było stwierdzić, że Navi stała się integralną częścią jego systemu.
Nawet nie obserwował całego procesu załatwiania transportu. Po prostu – miało być zrobione. A w praktyczność i obrotność Damona wierzył, bo już ją poznał i odpowiednio ocenił. I była taka, która mu odpowiadała.
  Wkrótce więc wsiadł do auta, niezaskoczony jego pojawieniem – acz upewniając się, czy nie wsiada do jakiegoś zboczeńca podejrzanego, obcego faceta.
  — Monterosso Calabro, jedziemy na południe. — Dalej, na południe. Oczywiście domyślał się, że Damon nie miał pojęcia, gdzie znajduje się ta miejscowość, ale widział też, że samochód był najprawdopodobniej wyposażony w mapy i nawigację. Więc to powinno wystarczyć, w przeciwnym razie będą musieli próbować jechać na znaki, ale z tym to można życzyć Koreańczykowi powodzenia, bo wskazana miejscowość nie była wcale wielka. Podobnie jak ta, w której usłana była ogromna winnica Salvatore’a.
  Wydawał się być idealnym towarzyszem do podróży dla Damona. Nie odzywał się, pogrążony we własnych myślach. Ściągnął jedynie nadmiar deszczu z własnych włosów, przywracając je paroma wyuczonymi ruchami do porządku – przynajmniej nie miał teraz mokrej miski na głowie, jak jego szanowny podwładny. Wygłaskał także garnitur, mimo iż ten był do wyrzucenia. A jednak musiał pójść w gości, a o Giovannim wiadomo było tyle, że istotna była dla niego estetyka. W tym wszystkim najbardziej jego własna.
  Odległość może nie była duża, ale warunki pogodowe i zawiłość trasy – wszystkie ostre zakręty wzdłuż wzgórz i klifów – znacznie to przeciągały. W międzyczasie Giovanni ułożył już plan, a gdy dotarli do miejscowości, a on pokierował Koreańczyka już bezpośrednio do równie pokaźnej posiadłości, co i jego, gdy zatrzymali się na końcu długiego podjazdu, otworzył drzwi, mówiąc:
  — Czternaście minut. — Co do sekundy. Podał mu czas, w którym miał załatwić tę jedną rzecz, a po upłynięciu którego, jeśli by nie wrócił, Damon miał po prostu działać. Spojrzał kontrolnie na swój zegarek, a gdy chuda wskazówka sekundowa na cyferblacie rozpoczęła kolejną minutę, wysiadł z pojazdu i ruszył po żwirowej ścieżce do kamiennych schodków i drzwi wejściowych, które nie były zakluczone.
Otoczenie wydawało się być ciche. A Salvatore’a nie było widać przez te osiem minut. Gdy czternasta minuta upłynęła, wielkie drzwi frontowe znów się rozchyliły, a z wnętrza wyszedł najpierw Giovanni, a zaraz za nim inny mężczyzna. Kontynuowali rozmowę, z której wydawać by się mogło, że się dogadali. Widocznym było jednak, że Giovanni już był zwrócony tak, aby się oddalić, ale obcy mężczyzna zatrzymywał go, żartując i śmiejąc się, po raz kolejny ściskając jego dłoń jak na pożegnanie.
I coś było nie tak.
  Coś w oddali, w jednym z okien otaczającym patio przed podjazdem błysnęło, w świetle księżyca nabierając kształtu karabinu wyborowego. Ktoś mierzył w stronę rozmówców, a sądząc po terenie – raczej nie w mężczyznę, który był gospodarzem. I to składało się w spójną całość, gdzie gospodarz przetrzymywał swojego gościa, faktycznie go zatrzymując na odsłoniętym terenie, w zasięgu lufy oddalonego na spory dystans strzelca. Zbyt duży dystans, by zdążyć go unieszkodliwić.

Navi Yun

A perfect picture is only perfect until the glass shatters

: śr paź 22, 2025 6:34 pm
autor: Navi Yun
Monterosso Calabro.
Gdziekolwiek to było. Nie miał pojęcia gdzie to było, nie znał mapy Włoch na pamięć, ale wystarczyło mu to, że Giovanni skierował go na południe. Wpisał też oczywiście adres w nawigację, a potem już wystarczyło jechać tam, gdzie wskazała elektronika.
I Damon sam też nie był najlepszym towarzyszem rozmowy. W zasadzie nie był żadnym, bo odkąd tylko usłyszał dokąd się kierują, zamknął mordę i po prostu zrobił z siebie prywatnego kierowcę. Bo on to miał wiele talentów i jak nie był psem na posyłki, to robił też za kilka innych osób. Nie żeby miało mu to przeszkadzać, bo miał za to grubo płacone. A przynajmniej miał mieć, bo umowy przecież żadnej nie miał. Przywykł jednak do bycia człowiekiem od czarnej roboty, do pracy dla kogoś postawionego wyżej, więc nie miał problemu z dogadaniem się na gębę.
Pogoda nie była najlepsza, w zasadzie była beznadziejna, ale mimo ulewy i krętej drogi, doprowadził ich bezpiecznie w wyznaczone miejsce, pod posiadłość, którą miał odwiedzić Salvatore.
Zatrzymali się, a Damon dość podświadomie zlustrował spojrzeniem to, co widział. Podjazd, dom, okolicę. Problem w tym, że niewiele widział, a ulewa mu w niczym nie ułatwiała. Nie mógł zbyt wiele dostrzec, ale to podobno miało nie być problemem. Przynajmniej na ten moment.
Zaparkował, ale nie gasił silnika.
Czternaście minut.
Przytaknął i odprowadził mężczyznę spojrzeniem do wielkiego, dwudrzwiowego wejścia. Gdy za nim zniknął, Tae skupił się na otoczeniu. Nawet deszcz powoli ustępował i po chwili było widać więcej, niż kilka minut temu. Z nieba spadały krople, ale widoczność się zdecydowanie polepszyła. Dzięki temu mógł zbadać wzrokiem okolicę, która wydawała się spokojna. Nie powinno być to zaskoczeniem, bo raczej nikt się ich tu nie spodziewał.
A może wręcz przeciwnie.
Czternaście minut później, Damon już odbezpieczał broń i sięgał do klamki w samochodzie, aby wysiąść, kiedy wejście się otworzyło. Jego wzrok utkwił w Giovannim oraz mężczyźnie, najpewniej gospodarzu, który go odprowadzał. Zmrużył oczy obserwując w ciszy cały obrazek.
Wtedy też coś w nim drgnęło.
Przeczucie.
Zerknął w kierunku drobnego odbicia światła, które pojawiało się na ułamki sekund. Karabin wyborowy, w dodatku wycelowany prosto w Salvatore’a. Nie potrzebował więcej. Instynkt zadziałał szybciej niż myśl. W jednej chwili otworzył drzwi, wyskakując z pojazdu. Zanim zdążył pomyśleć o odległości, o kącie, o wszystkim, co racjonalne, już był w ruchu. Ciało ruszyło jak po komendzie. Teraz działał instynktem, a instynkt miał jedną prostą zasadę: najpierw ochrona, potem wszystko inne.
Zamachnął się, wpadając w bieg, i niemal w tym samym momencie jego bark uderzył w Giovanniego, zmiatając go z linii strzału, samemu obrywając w bok. Damon poleciał na marmurowy filar, wbijając się w niego plecami. Osunął się po nim, czując jak krew ucieka z jego ciała. Automatycznie złapał się za ranę.
Do auta, już — warknął, dosięgając do pistoletu, jakby to on miał go uchronić przed snajperem. Lub chociaż kolejnymi ludźmi gospodarza, którzy pojawiali się na horyzoncie.


Giovanni Salvatore