scary walk on a starry night
: wt paź 07, 2025 5:29 pm
				
				Może to nie był dobry pomysł, ale jeśli z kimś miała realizować złe pomysły, to tylko z Claire. We dwie zawsze było im raźniej, nieważne czy trzeba było ponarzekać na życie, naprawić cieknącą rurę czy szukać zaginionych zwierzaków. Więc w czym mógł im zaszkodzić spacer na cmentarz, nawet późną porą?
To też nie tak, że wybierały się w środku nocy na jakieś odludzia, z dala od cywilizacji, gdzie nikt nie usłyszy wołania o pomoc. Takie sceny rodem z horrorów przyprawiały Lucky o ciarki, mimo że ogólnie nie zwykła bać się byle czego, a wyzwaniom patrzyła prosto w oczy znad zadartego dumnie podbródka. Nie wierzyła w duchy, a rabusiowi plączącemu się w krzakach prędzej by nakopała, niż dała skrzywdzić siebie lub przyjaciółkę. Najszczerzej na świecie wierzyła, że największym zagrożeniem dla nich obu będzie jesienny chłód, przed którym zamierzała się bronić nowiutką kurtką w kolorze rudego pomarańczu. Skoro jednak pogoda postanowiła tylko obniżyć temperaturę, ale oszczędzić im deszczu i wiatru, to powinno im się udać uniknąć przeziębienia.
— W razie czego, wzięłam ogrzewacze do rąk — zadeklarowała też, w razie gdyby Price zaczęła marznąć. Na razie dotarły tylko pod bramę cmentarną za kościołem i słońce właśnie chyliło się ku zachodowi, obejmując szarzejącą aurą krajobraz poprzetykany nagrobkami. Rozsypane tu i ówdzie latarnie właśnie zaczynały się zapalać, dostarczając żółtawego światła pomiędzy starymi drzewami. Właśnie dla takiego widoku tutaj przyszła, nieco niepokojącego, ale przede wszystkim emanującego pewnym osobliwym urokiem. Coś w tym miejscu sprawiało, że można się było poczuć jak bohaterowie starych filmów czy książek o dawnych czasach, pośród starych płyt z napisami powoli zacieranymi przez czas, z opadłymi liśćmi chrupiącymi pod butem przy każdym kroku — zupełnie jakby za murem nie znajdowało się wielkie miasto, ale maleńka, zapomniana wioska. Powietrze zaczynało pachnieć mrozem.
Idealnie.
Claire Price
			To też nie tak, że wybierały się w środku nocy na jakieś odludzia, z dala od cywilizacji, gdzie nikt nie usłyszy wołania o pomoc. Takie sceny rodem z horrorów przyprawiały Lucky o ciarki, mimo że ogólnie nie zwykła bać się byle czego, a wyzwaniom patrzyła prosto w oczy znad zadartego dumnie podbródka. Nie wierzyła w duchy, a rabusiowi plączącemu się w krzakach prędzej by nakopała, niż dała skrzywdzić siebie lub przyjaciółkę. Najszczerzej na świecie wierzyła, że największym zagrożeniem dla nich obu będzie jesienny chłód, przed którym zamierzała się bronić nowiutką kurtką w kolorze rudego pomarańczu. Skoro jednak pogoda postanowiła tylko obniżyć temperaturę, ale oszczędzić im deszczu i wiatru, to powinno im się udać uniknąć przeziębienia.
— W razie czego, wzięłam ogrzewacze do rąk — zadeklarowała też, w razie gdyby Price zaczęła marznąć. Na razie dotarły tylko pod bramę cmentarną za kościołem i słońce właśnie chyliło się ku zachodowi, obejmując szarzejącą aurą krajobraz poprzetykany nagrobkami. Rozsypane tu i ówdzie latarnie właśnie zaczynały się zapalać, dostarczając żółtawego światła pomiędzy starymi drzewami. Właśnie dla takiego widoku tutaj przyszła, nieco niepokojącego, ale przede wszystkim emanującego pewnym osobliwym urokiem. Coś w tym miejscu sprawiało, że można się było poczuć jak bohaterowie starych filmów czy książek o dawnych czasach, pośród starych płyt z napisami powoli zacieranymi przez czas, z opadłymi liśćmi chrupiącymi pod butem przy każdym kroku — zupełnie jakby za murem nie znajdowało się wielkie miasto, ale maleńka, zapomniana wioska. Powietrze zaczynało pachnieć mrozem.
Idealnie.
Claire Price