what a plot twist you were
: śr paź 08, 2025 7:37 pm
				
				
Przeklęte taksówki. 
Bronte nie znosiła samochodów. Nie lubiła ich częściowo dlatego, że sama nie potrafiła prowadzić, ale również przez to, jak często powodowały korki. Poruszanie się po Toronto w godzinach szczytu było przeogromną męczarnią i sprawiało wrażenie, jak gdyby trwało godzinami, ale mimo to stawiała na tę opcję, zamiast korzystać z komunikacji miejskiej.
Pal licho ekologię. Nie była w stanie znieść tego tłoku, zaduchu, a nierzadko też i osób, które za nic miały cudzą przestrzeń osobistą. Taksówka wydawała się więc o wiele lepszą opcją. Nie i d e a l n ą, ale mimo wszystko lepszą.
Kiedy kierowca oznajmił, że musiał zatankować, Bronte głośniej wypuściła powietrze. Nie miała innego wyjścia, jak przystać na tę opcję, ponieważ z pustym bakiem i tak nie odwiózłby ją na miejsce. Droga była jednak na tyle męcząca, iż postanowiła właśnie w tym miejscu podziękować swojemu kierowcy, aby po jego odjeździe mimochodem znaleźć kolejnego. To zaś oznaczało, że dla zachowania pozorów musiała zakręcić się po stacji benzynowej, której z oczywistych powodów nie była stałym bywalcem.
Dzwoneczek przy drzwiach oznajmił, że przekroczyła próg niewielkiego sklepiku połączonego ze stacją, a ona pomaszerowała prosto między regały. Nieco więcej uwagi poświęciła tym, na których znajdowały się samochodowe zapachy, kilka z nich biorąc w dłoń, aby je ocenić. Wąchała właśnie coś, co przypominało lawendę, kiedy jej spojrzenie spoczęło na dziwnie znajomej postaci.
W pierwszej chwili pomyślała, że to tylko w r a ż e n i e. Dziwne podobieństwo, które nie było aż tak nieprawdopodobne, skoro nie widziała go twarzą w twarz. Spotkanie Davida w takim miejscu wydawało się nierealne nie tylko dlatego, że całe życie mieszkał w innym mieście.
Nie było możliwe głównie przez to, że niemal rok temu gościła na jego pogrzebie.
Mimo to dziwny dreszcz przemknął przez jej kręgosłup. Odłożyła na półkę trzymaną dotychczas zawieszkę, a później rozpoczęła grę w podchody. Udając, że jej uwaga pozostawała skupiona na zawartości sklepikowych półek, przesunęła się nieco bliżej mężczyzny, aby przyjrzeć mu się z mniejszej odległości.
Czuła się tak, jakby z w a r i o w a ł a.
Odchrząknęła cicho, zatrzymując się tuż przy regale, na którym on teraz coś rozkładał. — Przepraszam — odezwała się, zwlekając chwilę w oczekiwaniu, aż na nią spojrzy. — Chyba potrzebuję pomocy — dodała, po czym koniuszkiem języka zwilżyła dolną wargę.
Miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi, a jednocześnie czuła się, jak skończona idiotka. Takie rzeczy nie zdarzały się przecież naprawdę, więc czego tak właściwie oczekiwała? Na to nie potrafiła sobie odpowiedzieć.
Jacob Brown
			Bronte nie znosiła samochodów. Nie lubiła ich częściowo dlatego, że sama nie potrafiła prowadzić, ale również przez to, jak często powodowały korki. Poruszanie się po Toronto w godzinach szczytu było przeogromną męczarnią i sprawiało wrażenie, jak gdyby trwało godzinami, ale mimo to stawiała na tę opcję, zamiast korzystać z komunikacji miejskiej.
Pal licho ekologię. Nie była w stanie znieść tego tłoku, zaduchu, a nierzadko też i osób, które za nic miały cudzą przestrzeń osobistą. Taksówka wydawała się więc o wiele lepszą opcją. Nie i d e a l n ą, ale mimo wszystko lepszą.
Kiedy kierowca oznajmił, że musiał zatankować, Bronte głośniej wypuściła powietrze. Nie miała innego wyjścia, jak przystać na tę opcję, ponieważ z pustym bakiem i tak nie odwiózłby ją na miejsce. Droga była jednak na tyle męcząca, iż postanowiła właśnie w tym miejscu podziękować swojemu kierowcy, aby po jego odjeździe mimochodem znaleźć kolejnego. To zaś oznaczało, że dla zachowania pozorów musiała zakręcić się po stacji benzynowej, której z oczywistych powodów nie była stałym bywalcem.
Dzwoneczek przy drzwiach oznajmił, że przekroczyła próg niewielkiego sklepiku połączonego ze stacją, a ona pomaszerowała prosto między regały. Nieco więcej uwagi poświęciła tym, na których znajdowały się samochodowe zapachy, kilka z nich biorąc w dłoń, aby je ocenić. Wąchała właśnie coś, co przypominało lawendę, kiedy jej spojrzenie spoczęło na dziwnie znajomej postaci.
W pierwszej chwili pomyślała, że to tylko w r a ż e n i e. Dziwne podobieństwo, które nie było aż tak nieprawdopodobne, skoro nie widziała go twarzą w twarz. Spotkanie Davida w takim miejscu wydawało się nierealne nie tylko dlatego, że całe życie mieszkał w innym mieście.
Nie było możliwe głównie przez to, że niemal rok temu gościła na jego pogrzebie.
Mimo to dziwny dreszcz przemknął przez jej kręgosłup. Odłożyła na półkę trzymaną dotychczas zawieszkę, a później rozpoczęła grę w podchody. Udając, że jej uwaga pozostawała skupiona na zawartości sklepikowych półek, przesunęła się nieco bliżej mężczyzny, aby przyjrzeć mu się z mniejszej odległości.
Czuła się tak, jakby z w a r i o w a ł a.
Odchrząknęła cicho, zatrzymując się tuż przy regale, na którym on teraz coś rozkładał. — Przepraszam — odezwała się, zwlekając chwilę w oczekiwaniu, aż na nią spojrzy. — Chyba potrzebuję pomocy — dodała, po czym koniuszkiem języka zwilżyła dolną wargę.
Miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi, a jednocześnie czuła się, jak skończona idiotka. Takie rzeczy nie zdarzały się przecież naprawdę, więc czego tak właściwie oczekiwała? Na to nie potrafiła sobie odpowiedzieć.
Jacob Brown