Heartbeat
: ndz paź 12, 2025 9:22 pm
				
				Galen L. Wyatt 
Serce jej stanęło.
Leżała na tej pierdolonej leżance, słysząc odgłosy dochodzące z korytarza. Nie była w stanie stać. Przynajmniej tak sądziła. Chwilę jej to zajęło, ból był jeszcze bardziej przeszywający, niż sama się spodziewała. Idąc przy ścianie, byle móc otworzyć drzwi. Powolnym krokiem doszła. Ścisnęła za klamkę i popchnęła ją delikatnie.
Od razu w jej oczach pojawiły się łzy. Ściekały jedna po drugiej po jej policzkach. Osunęła się po podłodze, widząc Galena. Leżał, a wokół niego było sporo medyków. Każdy robił, co mógł. Ona mogła tylko obserwować. Nie interesował ją własny ból. Znów krzyczała jego imię. Bała się, że mogłaby go stracić, że zniknąłby, jak za odjęciem magicznej różdżki. Nic by z nich nie zostało. Jedynie zastygnięta magma pokrywająca całą Lanzarote. Chciała móc pójść za nim, pokonać kolejny krok, ale nie była w stanie. Przesunąć się w jego stronę, dotknąć go ostatni raz. Uścisnąć mu dłoń, pocałować go ostatni raz, a zamiast tego go zabrali. Zniknął za czterema ścianami.
Została sama z lękiem.
Finalnie medycy i ją zaciągnęli do łóżka. Leżała skulona, poduszkę miała już wilgotną od łez. Dostała leki na uspokojenie, ale wcale nie było lepiej. Poprosiła o telefon do ojca. Nie chciała być sama ze swoimi myślami. Sama usłyszała diagnozę. Anemia. Standardowy przypadek przy jej trybie życia oraz plamieniu spowodowanym ciążą ektopową. Nic nadzwyczajnego. Bała się ruszyć. Nie zauważyła ojca, kiedy przyszedł, coś do niej mówił, ale w ogóle go nie słyszała. Myślała tylko o jednym.
Czy on przeżył?
Czy jego serce dalej bije?
Dopiero po paru godzinach pojawił się lekarz, informujący ją, że żył. Nic innego dla niej się już nie liczyło. Mieli mieć wspólne szczęśliwe życie. Piękne, radosne. Dom na przedmieściu, a na ogrodzie biegający Leon wraz z jego siostrą między nimi szczekająca Koko. Mogło być między nimi źle, mogli się nie zgadzać, ale nigdy nie ucieszyła się z niczego bardziej. Nawet zostając panią prezes, nie czuła takiego szczęścia. Christopher nic nie mówił. Jedynie krótko przytulił swoje dziecko, a gdy zasnęła po lekach nasennych, odjechał.
Kiedy obudziła się następnego dnia, od razu się wypisała. Nie miała zamiaru czekać, by móc odwiedzić narzeczonego. Przebrała się w swoje ubrania z wczorajszego dnia i już chciała iść do sali Galena. Tylko kiedy spytała oto pielęgniarkę, powiedziała krótko.
— Pan Wyatt nie życzy sobie odwiedzin — stała długo przed dyżurką, zadając pytania. Jak to? Przecież jestem jego narzeczoną. Kobieta dwoiła się i troiła, ale nic nie mogła zrobić. Nie teraz gdy świat wydawał się jedynie czarny. Nie było w nim żadnej nadziei.
Dużo pytań znajdowało się w jej głowie. Pełno. Wszystkie krążyły po jej głowie. Znów łzy napływały, ale nie teraz... musiała wziąć się w garść. Uniosła wysoko brodę i usiadła na krześle w poczekalni. Nikt jej stąd nie wygoni, póki go nie zobaczy. Zdążyła zjeść trzy batoniki z automatu, wypić dwie, ohydne kawy z automatu i zasnąć. Kilka razy ochroniarz do niej podchodził, ale nie miała zamiaru się stąd ruszyć, póki nie będzie pewna, że wszystko z nim w porządku.
			Serce jej stanęło.
Leżała na tej pierdolonej leżance, słysząc odgłosy dochodzące z korytarza. Nie była w stanie stać. Przynajmniej tak sądziła. Chwilę jej to zajęło, ból był jeszcze bardziej przeszywający, niż sama się spodziewała. Idąc przy ścianie, byle móc otworzyć drzwi. Powolnym krokiem doszła. Ścisnęła za klamkę i popchnęła ją delikatnie.
Od razu w jej oczach pojawiły się łzy. Ściekały jedna po drugiej po jej policzkach. Osunęła się po podłodze, widząc Galena. Leżał, a wokół niego było sporo medyków. Każdy robił, co mógł. Ona mogła tylko obserwować. Nie interesował ją własny ból. Znów krzyczała jego imię. Bała się, że mogłaby go stracić, że zniknąłby, jak za odjęciem magicznej różdżki. Nic by z nich nie zostało. Jedynie zastygnięta magma pokrywająca całą Lanzarote. Chciała móc pójść za nim, pokonać kolejny krok, ale nie była w stanie. Przesunąć się w jego stronę, dotknąć go ostatni raz. Uścisnąć mu dłoń, pocałować go ostatni raz, a zamiast tego go zabrali. Zniknął za czterema ścianami.
Została sama z lękiem.
Finalnie medycy i ją zaciągnęli do łóżka. Leżała skulona, poduszkę miała już wilgotną od łez. Dostała leki na uspokojenie, ale wcale nie było lepiej. Poprosiła o telefon do ojca. Nie chciała być sama ze swoimi myślami. Sama usłyszała diagnozę. Anemia. Standardowy przypadek przy jej trybie życia oraz plamieniu spowodowanym ciążą ektopową. Nic nadzwyczajnego. Bała się ruszyć. Nie zauważyła ojca, kiedy przyszedł, coś do niej mówił, ale w ogóle go nie słyszała. Myślała tylko o jednym.
Czy on przeżył?
Czy jego serce dalej bije?
Dopiero po paru godzinach pojawił się lekarz, informujący ją, że żył. Nic innego dla niej się już nie liczyło. Mieli mieć wspólne szczęśliwe życie. Piękne, radosne. Dom na przedmieściu, a na ogrodzie biegający Leon wraz z jego siostrą między nimi szczekająca Koko. Mogło być między nimi źle, mogli się nie zgadzać, ale nigdy nie ucieszyła się z niczego bardziej. Nawet zostając panią prezes, nie czuła takiego szczęścia. Christopher nic nie mówił. Jedynie krótko przytulił swoje dziecko, a gdy zasnęła po lekach nasennych, odjechał.
Kiedy obudziła się następnego dnia, od razu się wypisała. Nie miała zamiaru czekać, by móc odwiedzić narzeczonego. Przebrała się w swoje ubrania z wczorajszego dnia i już chciała iść do sali Galena. Tylko kiedy spytała oto pielęgniarkę, powiedziała krótko.
— Pan Wyatt nie życzy sobie odwiedzin — stała długo przed dyżurką, zadając pytania. Jak to? Przecież jestem jego narzeczoną. Kobieta dwoiła się i troiła, ale nic nie mogła zrobić. Nie teraz gdy świat wydawał się jedynie czarny. Nie było w nim żadnej nadziei.
Dużo pytań znajdowało się w jej głowie. Pełno. Wszystkie krążyły po jej głowie. Znów łzy napływały, ale nie teraz... musiała wziąć się w garść. Uniosła wysoko brodę i usiadła na krześle w poczekalni. Nikt jej stąd nie wygoni, póki go nie zobaczy. Zdążyła zjeść trzy batoniki z automatu, wypić dwie, ohydne kawy z automatu i zasnąć. Kilka razy ochroniarz do niej podchodził, ale nie miała zamiaru się stąd ruszyć, póki nie będzie pewna, że wszystko z nim w porządku.