another one bites the dust
: pn paź 20, 2025 8:20 pm
				
				#1
W tym wszystkim on, ustawiony pewnie na dźwigniach nóg. Mistrz ceremonii w postaci Marca Floresa.
Przekracza próg kaplicy, już od wejścia budując nastrój odpowiedni dzisiejszemu dniu. Czerń koszuli symbolizuje godność i stratę, pochłania światło wokół niego. Przełamuje ją tylko delikatny połysk materiału marynarki w kolorach bordo. Ta układa się gładko wzdłuż płaszczyzn męskiej sylwetki, bez zbędnych wgnieceń, bez rozproszenia w postaci niechlujstwa, jakby i bez porad właściciela ubioru znała rytuał, który ma się zaraz w tym miejscu rozegrać i swą perfekcyjną formą oddawała szacunek zmarłemu.
Zamiast ozdoby w klapie, Marc nosi tymczasem bujną różę w kolorze karmazynu, spiętą srebrną szpilką i łańcuszkiem – znak powściągliwego hołdu. Jest przy tym jak najmilszy gospodarz w najtrudniejszy dla rodzin dzień w roku – w dzień pochówku. Nie znika wraz z ruchem gości, nie cofa się przed ciszą. Pozostaje w miejscu, pomiędzy oddechami tych, którzy przyszli się pożegnać z nieboszczykiem.
— Witam Państwa w tej chwili, w której zatrzymujemy się, by wspomnieć życie, które dobiegło końca... — w gestach, w głosie i w uważnym spojrzeniu, we wszystkich tych elementach chowa profesjonalizm. Dziś idzie śladem aury, o którą prosiła go rodzina. Pełen refleksji i szacunku dla zmarłego daje słowom wybrzmieć, jak szept sentymentalnego wspomnienia lub dech ostateczności, osadzony na karku.
W przestrzeni rozlewa się tymczasem zapach świec i kadzidła. Ciepły dym wznosi się w powietrzu i opada na ramiona przybyłych, a w nim miesza się woń drewna i popiołu. Łagodna, przenikliwa. To jeden z tych miękkich niuansów, które sprawiają, że mimo okoliczności, Marc Flores niemal da się lubić. Kiedy mówi, jego głos nie jest donośny, ale jest zapamiętywalny. Przesącza się przez przestrzeń z cierpliwą, opanowaną nutą. Zna możliwości własnego ciała. Wie, w którym momencie głos powinien się napiąć, a w którym – unieść, by dodać odwagi.
Wie też, w którym momencie skończyć i wzmocnić całość sobie specyficzną puentą. Kiedy bowiem zbliża się do ostatnich słów dzisiejszego spotkania, w mowie Marca przewija się ironiczna elegancja, tak charakterystyczna dla jego myślenia:
— W końcu ktoś, kto naprawdę dotrzymał słowa, że odpocznie — wiedziony wiedzą o tym, że staruszek w trumnie ostatnie tygodnie żegnał się z rodziną, świadomy tego, co go czeka, nawiązuje właśnie do tej sytuacji. — Zazdroszczę mu punktualności... większość żywych spóźnia się nawet na pogrzeb — dodaje pół-żartem, pół-serio, zerkając na dalekiego krewnego, właśnie przemykającego cichaczem na tyłach kaplicy. Nie na długo skupia jednak na nim uwagę, powracając cierpliwie wzrokiem do ogółu zebranych.
— Dziękuję wszystkim za przybycie.
Wieńczy pogrzeb wyrazami wdzięczności, kiwając na pożegnanie głową. Dopiero, gdy ostatni z gości wychodzi, Marc wypuszcza z płuc resztę powietrza, oddychając z ulgą. Teraz czeka ich tylko przewiezienie nieboszczyka do krematorium.
— A teraz, mon cheri, czas oddać naszego klienta ogniu. Przynajmniej ktoś dziś w końcu się rozgrzeje — uśmiecha się z szelmowską nutą, odgarniając dłonią niesforną kaskadę włosów, opadającą mu właśnie na czoło.
Paisley Flores