ODPOWIEDZ
37 y/o
For good luck!
186 cm
właściciel i mistrz ceremonii w White Lily Funeral Services
Awatar użytkownika
If i were a zombie,
I’d never eat your brain.
I’d just want your heart.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracji3 os.
czas narracjiprzeszły
postać
autor

#1
Sekwencja kroków, stawianych z namysłem w chłodnym półmroku domu pogrzebowego miała swój własny rytm. Równy, wyważony, jakby każdy z nich odmierzał granicę pomiędzy tym, co nadchodzi, a tym, co już odeszło. Liczył się przy tym dźwięk podeszwy dotykającej kamiennej posadzki – powściągliwy, taktowny, odbiciem echa odbijający się od ścian pomieszczenia.
W tym wszystkim on, ustawiony pewnie na dźwigniach nóg. Mistrz ceremonii w postaci Marca Floresa.
Przekroczył próg kaplicy, już od wejścia budując nastrój odpowiedni dzisiejszemu dniu. Czerń koszuli symbolizowała godność i stratę, pochłaniała przy tym światło wokół niego. Przełamywał ją tylko delikatny połysk materiału marynarki w kolorach bordo. Ta układała się gładko wzdłuż płaszczyzn męskiej sylwetki, bez zbędnych wgnieceń, bez rozproszenia w postaci niechlujstwa, jakby i bez porad właściciela ubioru znała rytuał, który miał się zaraz w tym miejscu rozegrać i swą perfekcyjną formą oddawała szacunek zmarłemu.
Zamiast ozdoby w klapie, Marc nosił na sobie tymczasem bujną różę w kolorze karmazynu, spiętą srebrną szpilką i łańcuszkiem – był to znak powściągliwego hołdu. Pozostawał przy tym jak najmilszy gospodarz w najtrudniejszy dla rodzin dzień w roku – w dzień pochówku. Nie znikał wraz z ruchem gości, nie cofał się przed ciszą. Stał w miejscu, pomiędzy oddechami tych, którzy przyszli się pożegnać z nieboszczykiem.
Witam Państwa w tej chwili, w której zatrzymujemy się, by wspomnieć życie, które dobiegło końca... — w gestach, w głosie i w uważnym spojrzeniu, we wszystkich tych elementach chował profesjonalizm. Dziś szedł śladem aury, o którą prosiła go rodzina. Pełen refleksji i szacunku dla zmarłego dawał słowom wybrzmieć, jak szept sentymentalnego wspomnienia lub dech ostateczności, osadzony na karku.
W przestrzeni rozlewał się zapach świec i kadzidła. Ciepły dym wznosił się w powietrzu i opadał na ramiona przybyłych, a w nim mieszała się woń drewna i popiołu. Łagodna, przenikliwa. To był jeden z tych miękkich niuansów, które sprawiały, że mimo okoliczności, Marc Flores niemal dał się lubić. Kiedy mówił, jego głos nie był donośny, ale zapamiętywalny. Przesączał się przez przestrzeń z cierpliwą, opanowaną nutą. Marc znał możliwości własnego ciała. Wiedział, w którym momencie głos powinien się napiąć, a w którym unieść, by dodać odwagi.
Wiedział też, w którym momencie skończyć i wzmocnić całość sobie specyficzną puentą. Kiedy bowiem zbliżał się do ostatnich słów dzisiejszego spotkania, w mowie Marca przewijała się ironiczna elegancja, tak charakterystyczna dla jego myślenia:
W końcu ktoś, kto naprawdę dotrzymał słowa, że odpocznie — wiedziony wiedzą o tym, że staruszek w trumnie ostatnie tygodnie żegnał się z rodziną, świadomy tego, co go czeka, nawiązał właśnie do tej sytuacji. — Zazdroszczę mu punktualności... większość żywych spóźnia się nawet na pogrzeb — dodał pół-żartem, pół-serio, zerkając na dalekiego krewnego, właśnie przemykającego cichaczem na tyłach kaplicy. Nie na długo skupił jednak na nim uwagę, powracając cierpliwie wzrokiem do ogółu zebranych.
Dziękuję wszystkim za przybycie.
Zwieńczył pogrzeb wyrazami wdzięczności, kiwając na pożegnanie głową. Dopiero, gdy ostatni z gości wyszedł, Marc wypuścił z płuc resztę powietrza, oddychając z ulgą. Teraz czekało ich tylko przewiezienie nieboszczyka do krematorium.
A teraz, mon cheri, czas oddać naszego klienta ogniu. Przynajmniej ktoś dziś w końcu się rozgrzeje — uśmiechnął się z szelmowską nutą, odgarniając dłonią niesforną kaskadę włosów, opadającą mu właśnie na czoło.

Paisley Flores
Ostatnio zmieniony czw lis 27, 2025 8:50 pm przez Marc Flores, łącznie zmieniany 1 raz.
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Antagonista
uzupełnię potem
34 y/o
For good luck!
170 cm
tanatopraktor | White Lily Funeral Services 🕯️
Awatar użytkownika
S h e walks out with her
blood red cloak, but red
›››› is his favourite shade.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Spod przymrużonych powiek, z niejasnych powodów otępiałym wzrokiem obserwowała ostatnich, pogrążonych w smutku gości. Nie spieszyli się zbytnio bowiem, zupełnie tak, jakby żałobny orszak zaczął się wraz z zakończeniem ceremonii; masywne drzwi stały otworem, kadzidło dopaliło się wraz z powiewem jesiennego wiatru, przemykającego między pustymi ławami, jedna z lilii zaś przechyliła się wdzięcznie w stronę wyjścia, zapraszając bezdźwięcznie do sprawnego opuszczenia pomieszczenia.
Przedostatnie szurnięcie podeszwą buta po dywanie, pamiętającym większe zgromadzenia i ostatni szloch leciwej staruszki, by zapadła długo wyczekiwana cisza, przerwana następnie wypuszczeniem powietrza z płuc. Skoordynowanym idealnie, i, gdyby którykolwiek z żałobników znikających w korytarzu prowadzącym do spalarni zechciał rzucić wzrokiem w stronę trumny na odchodne, zapewne pomyślałby, że włodarze tego zakładu pogrzebowego są jednym organizmem.
Wracając jednak do pozostałej bez wyrazu twarzy kobiety, powody były, jak się zwykle okazywało, jaśniejsze od płomienia znicza, tlącego się nieopodal niej. Przyziemne z pewnością bardziej, niż dusza spoczywającego w trumnie za jej plecami nieboszczyka. Atrakcje tego typu przeżywała do głębi dawniej, kiedy jeszcze chóralne, religijne pieśni przenosiły jej wiecznie rozpierzchnięte myśli na zupełnie inny poziom świadomości, a odbijający się echem od skromnie udekorowanych ścian kaplicy, stonowany głos męża powodował ciarki na ciele.
Jedyne, co na ten moment sprawiało, że drżała, to przenikający przez materiał odświętnej sukienki chłód. Ostatni raz, poprzysięgła sobie, zaufała Marcowi w kwestii doboru garderoby. Szczegóły, istotnie, były podstawą ich kilkuletniego związku, ale nie przypominała sobie momentu podpisywania cyrografu na ewentualne nabawienie się przewlekłej choroby z powodu manii męża. Media Vita natomiast, wybrzmiewająca z głośnika zamontowanego przy suficie korytarza, a dobrze słyszalna przy mównicy, okazała się być dowodem na to, że Paisley ostatnie kilka nocy spędzić musiała na nauce niepodwórkowej łaciny.
Przestała nucić pod nosem.
Przestała także przestępować impulsywnie z nogi na nogę.
Zabawne, naprawdę. — zabrzmiała na znudzoną, ba, wybitnie wyssaną ze wszelkich emocji. — Jeszcze raz usłyszę od ciebie, że „krótka sukienka to elegancja”, przysięgam, wrzucę cię do tego pieca razem z klientem. Rozgrzejemy się we troje.

Nie powinna się śmiać, nie w takim miejscu, i zdecydowanie nie kiedy żałobnicy zawsze mogli się cofnąć w celu zadania dodatkowych pytań lub zapłakania nad ciałem krewnego. Nikt na szczęście się nie pojawił, trupowi było znakomicie wszystko jedno, a ona chichotała w najlepsze zawieszona właśnie nad tym nieszczęśnikiem, ręką pośpiesznie wycierała ślady od spływającego z jego zapadniętych policzków na kołnierzyk garnituru podkładu. Jeszcze raz — szczegóły, szczególiki.
Co za badziewie teraz sprzedają, — podsumowała, finalnie zamykając wieko drewnianej skrzyni z wypracowaną latami lekkością. — Przyoszczędzenie na kosmetykach było durnym pomysłem, tak samo jak zatrudnienie tego Młodego. Ty widziałeś, co on robi, Marc?
Urwała na chwilę, bo podniesienie z ziemi wieńca okazało się trudniejsze, niż zakładała. Rodzina sypnęła złotem nie tylko na wstążki, ale także na wagę dekoracji, toteż chwilę jej zajęło, zanim w ogóle udało jej się go wrzucić na wierzch trumny. Życzenie matki jegomościa w środku i skromne życzenie Paisley, żeby nikt nigdy więcej nie wpadł na podobny pomysł.
"Spoczywaj w pokoju...", taaa, — prychnięcie, potem ciche, zupełnie nikomu niepotrzebne "oby więcej nie w tym pokoju, bo mam go dość. Jego i tej jęczącej Marty, która trzy godziny mnie męczyła, żebym znalazła odpowiedni kolor urny". I nieco głośniej; — I na co to komu, jak i tak nie będzie tego oglądała! Mówiłam onyks, ale niee, nieeee, marmur, marmur Pani daj! I tak ostatecznie wzięła onyks. — zerknęła na męża między zgaszeniem świec przed trumną, a odstawieniem na bok kandelabrów. — Nie mamy onyksowej, mamy marmurową z tyłu na zapleczu. Jest ślepa jak kret, i tak nie odróżni. Nie odróżniłaby nawet własnego męża od Józefa Stalina, gdybyśmy go tutaj wsadzili.
Zastukała w trumnę sugestywnie, po czym pchnęła ją od niechcenia do przodu. Kółka pod stolikiem, na którym ustawiona była skrzynia, zaskrzypiały złowrogo. Kolejna oszczędność, kolejny powód do narzekania w przyszłości dla Paisley.
Zawołaj Młodego, sami tego nie będziemy taszczyć. Niech on się tym zajmie. — przystanęła przy mężczyźnie i puściła stolik luzem po rampie.
Zjechał napędzany siłą grawitacji i odbił się niczym piłka od jednej z ław, robiąc przy tym huk najprawdopodobniej na cały dom pogrzebowy. Nieboszczyk nie spadł na ziemię, ale już niedługo tak czy siak tam wyląduje. Wzruszyła na to ramieniem.
Co prawda ostatnio wspominał, że zawsze chciał mieć swoją śpiącą królewnę, alee... Dostanie własnego rycerza na białym koniu, przynajmniej do czasu spalenia. — jej dłonie zacisnęły się na łokciu Floresa, zaś jej głowa wylądowała na jego ramieniu. Odetchnęła, w końcu. — Wiesz... Dzisiaj zasługujesz na dwójkę z plusem. Nikt nie zasnął, nikt nie zasłabł, nikt też nie wpadł w histerię. N-u-d-y.

Marc Flores

Obrazek
─── Dooo, dooo, dooo.
I’m a loser, a disgrace!
nøctøøria
This is tricky, tricky d i s c o.
37 y/o
For good luck!
186 cm
właściciel i mistrz ceremonii w White Lily Funeral Services
Awatar użytkownika
If i were a zombie,
I’d never eat your brain.
I’d just want your heart.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracji3 os.
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Mon cheri... — Miękkość głosek zeszła z języka, co miało być krótkim ukłonem miłości, posłanym żonie — Dla żywych są znacznie lepsze i przyjemniejsze metody na rozgrzanie się.
Nieprzyzwoitość w słowach Marca zwykle bywała łagodna, dotykała intencji tylko w krótkim muśnięciu sugestii. W tej chwili również, podtekst słów rozlewał się powoli po ścianach zakładu. Zdawał się przy tym niemal przyjazny i niewinny – miękki i ciepły, jak koc narzucony zimą na zmarznięte stopy. Być może nieprzypadkowo właśnie na tym efekcie mu zależało, gdy odezwał się do Paisley, skoro żona utrzymywała, że ma problem z rozgrzaniem ciała.
Marc nie pozostawał na to wyznanie obojętny. W naturalnej potrzebie troski i bliskości z nią, zawsze odpowiadał z tą samą zachłanną ochotą przymilenia się jej. W ustach pozostawiał więc obietnicę ciepła i tę charakterystyczną dla siebie elokwencję.
Chcesz spróbować? — w niemym dopowiedzeniu …w łóżku?
Marc uśmiechnął się w odpowiedzi na jej chichot, uznając jego brzmienie za najlepszą formę serenady, którą można by sobie wymarzyć w ostatni dzień przed spaleniem. Nieboszczyk może martwy, ale przynajmniej po śmierci miał szansę pozostać w doborowym towarzystwie, za jakie Marc uznawał siebie i żonę.
Tak... byli jak jeden żywy organizm. Jeden pięknie działający trybik, napędzający tę maszynę dziwności i czarowności. Bo wbrew temu, co robili oboje – pomimo absurdu, jaki wokół siebie budowali – było w tym coś uroczego. Coś niezmiennie niewinnego. Jakby w ich zachowaniu wciąż trwał rytm cudzego szczęścia i jakby własnym humorem oddawali nieboszczykowi cześć.
Nie przez niezręczność melancholii, a przez tę przytulność i wesołość, którą otulali przestrzeń.
Tymczasem, w trakcie kiedy żona z trybu śmieszki przeszła w tryb marudera i trajkotała o Młodym, Marc podszedł do nawy przyściennej, wyciągając z niej schowane przed okiem żałobników wino. Nie liturgiczne, takie z prywatnych zasobów, które trzymał na wybrane przez siebie okazje. Śmierć George'a Powella – polityka i dyplomaty, wydawała się dostatecznie godna, by dziś sięgnąć po alkohol i wypić za jego pomyślność po tej drugiej stronie kurtyny.

Skupienie, rozciągnięte między łykiem alkoholu, a milczeniem Marca, w tym momencie nie wydawało mu się niezręczne. Kiedy żona nakręcała się, zagęszczając monolog salwą słów i mówiąc za nich dwoje, on, ukojony swym małym uzależnieniem, tj. dobrym trunkiem, smakował na języku nut wytrawnego wina. Dawał jej pracować i przy tym uzewnętrznić wszystkie jej chwilowe bolączki. Sam w tym czasie jedną, wolną ręką przesuwał stojaki i mikrofony, a także podsuwał dekoracje nogą w jedno miejsce i uśmiechał się wciąż zrównoważenie, jakby tym drobnym gestem chciał jej przytaknąć.
Tak, tak, badziewie.
Tak, tak, te feralne wybory urn.

I tak dalej.
W zasadzie myślę, że skoro oboje braliśmy udział w ceremonii, to Młody może zająć się sprzątaniem i kremacją — zdecydował Marc w krótkiej odpowiedzi na wszystkie wątpliwości żony. Ponowny łyk wina pozwolił krtani się nawilżyć i przygotować na kontrargument, gdy Paisley wystawiła mu surową ocenę za ceremonię. Zanim jednak przeszedł do dyskusji z nią, bez pośpiechu i w naturalnym geście pojednania przysunął ostry od zarostu policzek do czubka głowy żony,. Korzystając z jej ułożenia na jego ramieniu, pocałował ją krótko w potylicę.
Myślałem, że sama obecność przystojnego Mistrza Ceremonii to już solidna trójka... Przypomnieć Ci, za co mnie lubisz?
Znów... miękkość sugestii osiadła w przestrzeni, posuwała się powoli, niczym gęsta, mleczna mgła, która nie chciała dać się odgonić. Marc w tym czasie uwolnił łokieć spod objęcia żony, by przyciągnąć ją za talię i docisnąć do siebie. W ścisłym kontakcie, owiewał ją oddechem męskiej pewności i werwy.
N-u-d-y — powtórzył za nią sprytnie — Kochaj się ze mną dziś wieczór, Paisley. Dla rozrywki — szepnął przy jej uchu, odwracając się ku niej. Wtulił ją wtedy w swoje ramiona (wciąż z winem, trzymanym za jej plecami) i zaczął bujać się lekko w rytm brzęczącej ciszy. Bo czemu nie?
To nie była prośba, to raczej samospełniająca się przepowiednia, za którą pragnął podążyć, gdy tylko wieczorem wrócą z pracy do domu. Przyzwoitość nakazywała mu bowiem na ten moment powściągnąć wodze pragnień i przynajmniej teraz, na czas ich rozmowy i ustaleń dotyczących nieboszczyka, zachować się grzecznie.
Grzecznie, jak przystało na wiecznie rozgrzanego jej obecnością męża.
Wymienię Ci te nieszczęsne podkłady na lepsze, ok? — zakończył obietnicą, ugładzając maruderstwo żony.

Paisley Flores
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Antagonista
uzupełnię potem
34 y/o
For good luck!
170 cm
tanatopraktor | White Lily Funeral Services 🕯️
Awatar użytkownika
S h e walks out with her
blood red cloak, but red
›››› is his favourite shade.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Pomyślałby kto, że Paisley zasmakowała zawstydzenia, gdy znieruchomiała na chwilę, tkwiąc jeszcze w jego ramionach. Wolny taniec dobiegł końca, tylko im dobrze znana muzyka dwóch wplątanych w małżeńską przysięgę dusz przestała wybrzmiewać w ich głowach. Nie w jej sercu natomiast, tam nawet ten clown, za którego zwykła się uważać, zrobił nerwowego fikołka.
Wzdłuż jej kręgosłupa prześlizgnęła się wolna dłoń Marca, a w ślad za nią przebiegły także ciarki, które zniknęły tak samo szybko, jak się pojawiły. Zapewne za sprawą jej nagłego ruchu, odsunęła się bowiem od męża na odległość ramion, by zmierzyć go podejrzliwym spojrzeniem.
Brak rumieńców na jej policzkach jasno wskazywał, że jej myśli w drodze do sedna sprawy wcale się nie zgorszyły. Kąciki jej ust zadrgały niebezpiecznie, a potem zastygły w linii wraz z cienko ułożonymi wargami. Teatralna maska, która spadała z jej powierzchownie poważnego wyrazu twarzy coraz bardziej, im bardziej się starał się ściągnąć z niej nie tylko ją.
- M a r c, - jego imię, choć wypowiedziane lekkim tonem, wybrzmiało ostatecznie niczym ostrzeżenie. - Nie przystoi w takim miejscu.
Oczywista oczywistość podkreślona kolejnym drgnięciem kącików ust. Walczyła sama ze sobą i z czymś, co ludzie posiadający zdrowy rozsądek nazywają pohamowaniem. Ona nie posiadała ani jednego, ani drugiego; uczepiła się za to swoimi długimi paznokciami umiaru, a w tym wypadku, niemal się w niego wgryzała. Patrzenie w błyszczące nadzieją oczy Marca działało jak solidna porcja środka odurzającego, mniej więcej ten sam poziom usatysfakcjonowania, identyczny skok adrenaliny i... Ulgi, o dziwo. Chciał jej przecież, pod każdym względem, od kilku lat niemal z takim samym zapałem.
Kieliszek z winem wyciągnęła z jego dłoni powoli, a gdy miała go już w swojej, płynem w środku pokręciła kilkukrotnie. Specjalnie. Zastanawiała się bowiem nie nad kwestią hipotetycznie miłego wieczoru, a nad sensem trzymania męża w ciągłej niepewności. Ileż to razy mu odmówiła ze względu na ich małą, ale brutalną w skutkach dla niego grę, a ile razy przez to, że nie potrafiła się przemóc? Dobrze, że nie zdążył jeszcze tego rozgryźć. Zapewne uderzyłoby to w jego męską dumę bardziej, niż powinno; nie w nim był problem, w niej. I odkryła to w momencie, w którym okazało się, że miał większe zapotrzebowanie na bliskość fizyczną, niż ona. O wiele większe i bardziej wyszukane, i... Prościej to było obrócić w żart, niż tłumaczyć pokrętność własnych problemów z głową, prawda?
- Zastanowię się. - mruknęła, zaraz upijając łyka wina. - Trzy podkłady, Marc. I to te z górnej półki. Trzy i mogę się z Tobą pieprzyć nawet na tym ołtarzu, tu i teraz. Trzy jak Trójca Święta, trzy jak sylaby, które ledwie wykrztuszę jako przeprosiny dla rodziny zmarłego, kiedy jednak zechcą się tutaj cofnąć.
Zaśmiała się cicho, trochę sztucznie, zbyt sztucznie jak na nią. Żart owinięty w kilka warstw traum. Upiła kolejnego łyka wina, większego łyka, takiego po którym skrzywiła się porządnie i upewniła się, że to nie jest również pora na uskutecznianie alkoholizmu.
Oddała mu kieliszek, a właściwie wepchnęła do dłoni. A potem odeszła kawałek dalej od niego, jakby nigdy nic. Nagle kosz z kompozycją kwiatową obok wspomnianego wcześniej ołtarza stał się o wiele bardziej interesujący. Wprawdzie perfekcyjnością nie odbiegał od wszystkiego innego znajdującego swoje miejsce w tej kaplicy, włączając w to Włodarza, ale w jej głowie stał się drogą ucieczki z niewygodnej sytuacji. Z największą starannością przerzuciła więc kilka luźno zwisających wstążek przez liście, jedną z lilii ustawiła pod innym kątem, i tak dalej.
Oznaczało to niewiele więcej, niż końca wygłupów i dopalania się pożaru. Ż a r u.
Do momentu, aż cisza która między nimi zapadła nie stała się ciężarem.
Ciężarem tak bardzo nie do udźwignięcia, że w końcu westchnęła cicho z lekką rezygnacją i odwróciła głowę powoli w jego kierunku.
- Skoro Młody się wszystkim zajmie, to... Może wrócimy do domu wcześniej? - a to nowość, bo nigdy wcześniej nie wychodziła z inicjatywą. Słowa padły szybciej, niż je przemyślała, czyli tak jak zawsze. - Trupy i tak nie zauważą naszej nieobecności.
Obserwowała go znowu spod przymrużonych powiek, choć tym razem bez cienia strofowania, czy rozbawienia. Była ciekawa jego reakcji; ze wszystkich, które zdążyła już poznać, ta była dla niej zagadką.

Marc Flores

Obrazek
─── Dooo, dooo, dooo.
I’m a loser, a disgrace!
nøctøøria
This is tricky, tricky d i s c o.
37 y/o
For good luck!
186 cm
właściciel i mistrz ceremonii w White Lily Funeral Services
Awatar użytkownika
If i were a zombie,
I’d never eat your brain.
I’d just want your heart.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracji3 os.
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Nie?
Głos przybrał nutę teatralnego zdziwienia, jakby coś w nim pchnęło go na scenę improwizacji, na której niezmiennie od lat czuł się najlepiej. Podczas nieplanowanych przemówień nie istniała bowiem możliwość pomyłki, istniał tylko szał impulsu i prąd tworzenia, a oba te procesy pochłaniały myśli Marca z podobną pasją, co widok jego pięknej i atrakcyjnej żony.
W życiu Marca Floresa, poza winem i sardonistycznym żartem, tylko jedno miało wyższą wartość: miłość. Kiedy więc oczy Paisley spoczęły na nim, w oczekiwaniu na dalszy ciąg wypowiedzi, nie trzymał jej w niepewności.
Myślałem, że tam gdzie jest Śmierć, tam jest też Życie — wyszeptał bardziej zmysłowo, niż można było przypuszczać przy podobnej formule.
W kąciku jego oka zalśnił błysk, odbity pięknie na błękitnej tęczówce, jak połysk wody na jasnej tafli o poranku, z tą różnicą, że oczy Marca nie znikały wraz z zachodzącym słońcem. Za dnia i w nocy skoncentrowane na doświadczaniu życia, patrzyły śmiało w świat.
Czy za Życiem nie stoi również bliskość, miłość, emocje...?
Drobna zmiana narracji, którą tym pytaniem zastosował na własną korzyść, jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a osobiście Marcowi bardzo pomagała, gdy chodziło o uzyskanie oczekiwanego efektu w kontakcie z ludźmi. A choć jego żona po latach obcowania z nim z pewnością na pewne jego drobne manipulacje się uodporniła, nie wykluczało to konieczności wchodzenia z nim w dyskurs i stawienia mu kontrargumentów (by nieco jego zapędy narracyjne tłumić), co już samo w sobie stanowiło dla niego na tyle interesującą część dnia, że nawet bez wspomnianej bliskości, bawił się z nią doskonale.
Być może dlatego uśmiech, lekki, enigmatyczny, nie schodził mu z twarzy, gdy Paisley odebrała od niego kieliszek wina, popijając śmiało z krawędzi. Wzrok Marca wędrował od dobrze skrojonych ust, pociągniętych elegancko szminką do oczu żony, nie mogąc zdecydować, co interesuje go teraz bardziej. Sposób, w jaki pije, czy to, jak na niego patrzy.
Mon cheri — przycisza głos, odgarniając jeden z kosmyków włosów żony za jej ucho — Bywam nieokrzesany... ale potrafię jeszcze zachować profesjonalizm! — dziwnym trafem o miejscu pracy nie wspominał w rozmowie, była to dla niego kwestia drugorzędna. W teoretyzowaniu o seksie na ołtarzu nie gorszyło go bowiem miejsce ów bliskości, a brak poszanowania dla wykonanej tu pracy. Dlatego też, nawet w żartach, pozostawiał tę kwestię dla wszystkich jasną i zrozumiałą: Marc Flores traktował swój zawód z należytą skrupulatnością. Może nie z powagą, bo nie wszystkie jego żarty ceremonialne można było nazwać poważnymi, ale na pewno każdy z nich był absolutnie na miejscu, nawet albo szczególnie ten, który był tak sztywny, jak nieboszczyk.
Przypomnij mi Paisley... zawsze byłaś tak... zadziornie dosadna? Czy to jakaś gra wstępna, której jeszcze nie rozumiem?
Zaśmiał się, odbierając wino od Paisley. Nie oczekiwał jednak odpowiedzi, dopijając zawartość szkiełka do dna. Palce przez chwilę jeszcze trzymały za nóżkę i kielich, pozostawiając na nim ślad odbitych opuszków, gdy odstawił kieliszek na swoje miejsce z zamiarem późniejszego jego umycia. Puste naczynko zadźwięczało cicho przy odłożeniu, jak krótki i subtelny dzwonek – jedyne drgnienie w martwej tafli ciszy, rozciągniętej chwilowo między nim, a żoną.
Czyli jednak gra wstępna
Odpowiedź w głowie Marca nadeszła sama, gdy Paisley zaproponowała szybszy powrót do domu. Nie musiała długo czekać na reakcję. Silne, męskie ramiona zaraz pochwyciły ją z nienacka w objęcia, podnosząc ciało kobiety w powietrze, jak małe dziecko, które samo prosi się o nurt nowej zabawy. Ta wyjątkowo mu się podobała, gdy oczami wyobraźni rozbierał każdy jej aspekt na kawałki. Żony i zabawy.
Nie musisz powtarzać dwa razy. Wracamy do domu! — to mówiąc, przekroczył próg wyjściowy z żoną na rękach.

Paisley Flores
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Antagonista
uzupełnię potem
ODPOWIEDZ

Wróć do „White Lily Funeral Services”