the witching hour
: wt paź 28, 2025 8:53 pm
				
				Noc pachniała dymem — duszą składaną na stosie rozpaczy, by uniosła się ku niebu w niemym wołaniu o błogie zapomnienie. Pocałunek litości nadesłanych spod samych gwiazdozbiorów nie opadł na jego blade lico, pozostawiając na nim jedynie uczucie porzucenia malowane chłodnym wiatrem. Ten wkradał się pomiędzy jasne pasma włosów, gdy przemierzał ulice Toronto okrytego nocnym płaszczem w swej wędrówce bez celu. Bez przywiązania do tego ż y c i a, wszakże nikt inny nie przejąłby się losem młodego pianisty. Być może — okrywając spełnieniem dawne marzenia — ktoś zapłakałby nad jego grą, lecz egzystencja Vincenta pozostawała wyłącznie ulotnym dodatkiem.
Z nieopisanym niesmakiem spoglądał w wyświetlacz telefonu, który po kilku zdesperowanych próbach nie zaświecił się choć na chwilę. W ciemnym odbiciu jego własne oczy przeszywały go mrożącym spojrzeniem. Po kolejnych uderzeniach serca schował zdegustowany nic niewartą elektronikę do kieszeni kurtki i mamrocząc pod nosem groźby do całego wszechświata, dalej kierował się przed siebie w mroki skrywane przez niepisanego kochanka słońca. Tarcza księżyca blado oświetlała mu drogę, gdy z chaotycznych rozmyśleń wyrwał go warczenie jakby z samych czeluści piekielnych. Delikatnie Beauregard odwrócił lekko głowę w kierunku nieprzyjemnego dźwięku, by dostrzec lśniące ślepia bestii; dzikiego psa, którego dzieliły sekundy od rzucenia się na swoją przypadkową ofiarę.
Uciekaj.
Myśl rozbiła się w jego umyśle boleśnie na chwilę przed tym, jak stopy rytmicznie zaczęły wygrywać pełną desperacji balladę o młodzieńcu uciekającym przed przeznaczeniem. W płucach zapanowała pożoga, kiedy przedzierał się przez krzaki raniące go drobnymi zadrapaniami i tylko cudem — niewartym zbyt wiele dla człowieka pozbawionego wszelkiej wiary — chwycił swój los we własne dłonie i uchronił przed nić przed nożycami samej Atropos.
I z gęstwin z tarczą chwały wypadł wręcz na nieznane mu podwórko; schronienie rzucone mu przez przychylność bogów. Dlatego tym razem bez zawahania się przyjął ten podarek, by opadły z sił opadł na ławkę przed paleniskiem. Spoglądając w nie, starał się uspokoić nierówny oddech po walce o życie i — być może — w nietrzeźwym umyśle uznał, że wspaniałym pomysłem będzie rozpalenie ułożonego przed nim drewna. Drżącymi lekko dłońmi sięgnął po zapałki leżące nieopodal i od niechcenia rzucał podpalone jedna po drugiej w stos swego smutku, by rozniecić ogień dla obumierającej od chłodu duszy. W dodatku przy domu jego własnej prawniczki, ale to wydawało się najmniej ważnym elementem w jego pijackiej przygodzie.
laken bradford
			Z nieopisanym niesmakiem spoglądał w wyświetlacz telefonu, który po kilku zdesperowanych próbach nie zaświecił się choć na chwilę. W ciemnym odbiciu jego własne oczy przeszywały go mrożącym spojrzeniem. Po kolejnych uderzeniach serca schował zdegustowany nic niewartą elektronikę do kieszeni kurtki i mamrocząc pod nosem groźby do całego wszechświata, dalej kierował się przed siebie w mroki skrywane przez niepisanego kochanka słońca. Tarcza księżyca blado oświetlała mu drogę, gdy z chaotycznych rozmyśleń wyrwał go warczenie jakby z samych czeluści piekielnych. Delikatnie Beauregard odwrócił lekko głowę w kierunku nieprzyjemnego dźwięku, by dostrzec lśniące ślepia bestii; dzikiego psa, którego dzieliły sekundy od rzucenia się na swoją przypadkową ofiarę.
Uciekaj.
Myśl rozbiła się w jego umyśle boleśnie na chwilę przed tym, jak stopy rytmicznie zaczęły wygrywać pełną desperacji balladę o młodzieńcu uciekającym przed przeznaczeniem. W płucach zapanowała pożoga, kiedy przedzierał się przez krzaki raniące go drobnymi zadrapaniami i tylko cudem — niewartym zbyt wiele dla człowieka pozbawionego wszelkiej wiary — chwycił swój los we własne dłonie i uchronił przed nić przed nożycami samej Atropos.
I z gęstwin z tarczą chwały wypadł wręcz na nieznane mu podwórko; schronienie rzucone mu przez przychylność bogów. Dlatego tym razem bez zawahania się przyjął ten podarek, by opadły z sił opadł na ławkę przed paleniskiem. Spoglądając w nie, starał się uspokoić nierówny oddech po walce o życie i — być może — w nietrzeźwym umyśle uznał, że wspaniałym pomysłem będzie rozpalenie ułożonego przed nim drewna. Drżącymi lekko dłońmi sięgnął po zapałki leżące nieopodal i od niechcenia rzucał podpalone jedna po drugiej w stos swego smutku, by rozniecić ogień dla obumierającej od chłodu duszy. W dodatku przy domu jego własnej prawniczki, ale to wydawało się najmniej ważnym elementem w jego pijackiej przygodzie.
laken bradford