Strona 1 z 1

we’re family, it’s my job to worry

: czw paź 30, 2025 8:19 pm
autor: Bonnie Miller
1
Nie widziały się już dwa tygodnie, a to długo, nawet jak na zapracowaną Zaylee, która ostatnimi czasy miała jeszcze więcej obowiązków na głowie niż zwykle, po tym jak wraz z Eviną zdecydowały się wziąć pod swoją opiekę dziewięcioletniego chłopca. Bonnie zaczynała odczuwać pewien niepokój za każdym razem, gdy starsza siostra milczała zbyt długo. To z pewnością następstwo traumatycznych wydarzeń jakim było porwanie Zee oraz jej pobyt w szpitalu. Nie było to do młodszej Miller podobne, bo raczej nie dopuszczała nigdy do siebie żadnych czarnych scenariuszy. Nie zamartwiała się na zapas, gdy ktoś nie odpisywał na wiadomości w ciągu pięciu minut. Nie panikowała, gdy bliscy nie odbierali telefonu. Do czasu.
Paraliżowało ją na samą myśl, że o mało jej wtedy nie stracili.
Nie oczekiwała, że teraz zaczną się sobie codziennie meldować i dawać jakiekolwiek oznaki życia, ale wydzwaniała i smsowała znacznie częściej, niż to kiedyś miała w zwyczaju. W pełni zdawała sobie sprawę jak może odbierać to Zaylee - że może stała się dla niej męcząca, niczym wyjątkowo uciążliwy wrzód na dupie, ale szczerze mówiąc nie dbała o to.
Po jakimś czasie rozłąki, wiadomości i rozmowy telefoniczne przestały być wystarczające. Musiała się w końcu z nią zobaczyć, choćby na chwilę. Pech chciał, że siostra znalazła dla niej czas akurat, gdy to jej przypadała druga zmiana w kawiarni oraz zamknięcie całego tego interesu, więc zaproponowała, by wpadła do niej do pracy. Zresztą tutaj i tak kawa była o niebo lepsza od tej, którą Bonnie częstowała gości w mieszkaniu.
Było chwilę po piątej, gdy miejsce w końcu zaczęło pustoszeć po wzmożonym, popołudniowym ruchu. Cole zdążył się ulotnić - został tylko jego ledwie działający boombox i stare przeboje, których Bon nie miała prawa pod żadnym pozorem wyłączać. Przecierała akurat stoliki, gdy znajoma sylwetka pojawiła się nagle w kawiarni. Podleciała do lady jak na skrzydłach, by się przywitać i zaraz zabrała się za parzenie świeżej porcji kawy.
Co dla pani? Dasz się w końcu namówić na dyniowe latte ze szczyptą cynamonu? — spytała, choć pewnie niepotrzebnie i zaraz się zaśmiała, bo dobrze wiedziała jaka będzie odpowiedź — Jak żyjesz, Zee? — zagadnęła znów zaraz, zupełnie tak jakby nie utrzymywały ze sobą kontaktu co najmniej kilka miesięcy.


zaylee miller

we’re family, it’s my job to worry

: pt paź 31, 2025 12:11 pm
autor: zaylee miller
027.
Nigdy nie lubiła, gdy ktoś zaglądał jej pod skórę. Nigdy też nie była dobra w dzieleniu się sobą. Zawsze łatwiej było wzruszyć ramionami i rzucić ironicznym żartem, bo sarkazm od lat działał jak tarcza balistyczna. I zawsze wierzyła, że jeśli będzie trzymać podbródek wysoko i plecy prosto, świat nie zauważy w niej żadnych pęknięć. Wychodziła z założenia, że jeśli nie da po sobie poznać, że coś jest nie tak, to znaczyło, że wszystko było w porządku. Prosta logika, której kurczowo się trzymała, nawet jak świat walił się jej na głowę. Kiedyś wydawało jej się to zdrowe. Później zrozumiała, że to tylko inna forma kłamstwa — taka, którą opowiadała wszystkim, a najczęściej samej sobie.
Po tym, jak seryjny morderca koronerów uprowadził ją i chciał zabić, nie myślała o sobie jako o ofierze. Nie chciała tej etykiety. Bo przecież z tego wyszła. Oddychała. Pracowała. Funkcjonowała. W teorii, bo dźwięk zapalającej się jarzeniówki w prosektorium potrafił zatrzymać jej serce na ułamek sekundy, a cień w rogu korytarza sprawiał, że zaciskała palce na kluczach w kieszeni, choć przecież dobrze wiedziała, że to tylko mop pozostawiony przez sprzątaczkę. Czasem, gdy ktoś stanął zbyt blisko za jej plecami, miała wrażenie, że znów czuje na karku tamten oddech. I nagle przestała uważać, że każdy strach można zagłuszyć logiką.
Przez ostatnie dwa miesiące nie chciała nikogo martwić. Ani rodziców, ani rodzeństwa, ani narzeczonej. Tym bardziej teraz gdy w ich życiu pojawił się ten chudy jak patyk, piegowaty dziewięciolatek, który dopiero uczył się, że może czuć się bezpiecznie. Nie było tutaj miejsca na słabości. Właściwie najchętniej w ogóle nie informowałaby ich o tym, co się wydarzyło, ale przecież i tak dowiedzieliby się z mediów. Poza tym była im to winna. Tak, jak był winna siostrze spotkanie, bo nie mogła zabronić jej, żeby przestała się przejmować, dlatego celowo zrobiła sobie przerwę między autopsjami i udała się kawiarni, w której pracowała Bonnie.
Weszła do środka, wpuszczając za sobą chłodne, listopadowe powietrze i od razu dostrzegła, jak młodsza siostra podbiega do lady, proponując jej dyniowe latte.
Ohyda — skomentowała krótko Zaylee, choć wiedziała, że ta tylko się zgrywa. W końcu miała świadomość, że dla starszej Miller nie istnieje nic innego, poza czarną lurą. — Dobrze żyję — dodała, chociaż może powinna powiedzieć, że dobrze, że w ogóle żyje. — Naprawdę nie musicie na mnie chuchać i dmuchać. Mama dzwoniła dzisiaj już trzy razy — pożaliła się, bo dotychczas zdarzało jej się to tylko po tym, jak Zaylee została postrzelona w kościele wspólnoty chrześcijańskiej. To by wyjaśniało, że rodzice interesowali się nią tylko wtedy, gdy działy jej się jakieś nieszczęścia. — Daj mi duże Americano, Bon Jovi. I lepiej powiedz mi, co u ciebie. Nie mam najmniejszej ochoty gadać o Fosterze — zaznaczyła poważnym tonem, nawiązując do nazwiska swojego oprawcy, a także mordercy swojego mentora z Ottawy. Już wystarczyło, że za jakiś czas będzie musiała pojawić się w sądzie, żeby znów spojrzeć mu w oczy, w których nie było niczego, poza obłędem.

Bonnie Miller