Ojciec wychowywał ich twardą ręką. Czasem przypominał wojskowego, a nie inżyniera rolnictwa. Mimo to użalanie się nad sobą było spostrzegane w domu Millerów jako słabość, a Otto zawsze powtarzał, że jak się ma miękkie serce, to trzeba mieć twardą dupę. Dlatego przez większość swojego życia Zaylee zaciskała zęby, kruszyła je w pył i tylko zerkała przez ramię, czy rodzeństwo za nią nadąża. A jak nie nadążało, to łapała je za fraki i ciągnęła za sobą. W oczach ojca nie było miejsca na jojczenie. Ani na miłostki. Dlatego trzymał strzelbę przy drzwiach, żeby — o ironio — odstraszać adoratorów swoich córek.
Ale każdy miał swoje granice. Nawet Zaylee, która musiała skorzystać z pomocy psychoterapeuty, kiedy została uprowadzona przez seryjnego mordercę koronerów. To był ten jeden jedyny moment, gdzie po prostu pękła i nie mogła dłużej ukrywać, że wszystko było w porządku. Ale z dnia na dzień wracała do formy, choć nie mogła powiedzieć, że to zasługa terapii. Bardziej tego, że sama poukładała sobie w głowie i miała wsparcie bliskich osób.
Zdarzały się też sytuacje kryzysowe, jak organizacja ślubu, na czym ani ona, ani Evina zupełnie się nie znały, mimo że Swanson jeden związek małżeński miała już za sobą. Tutaj Miller musiała się przełamać i zwrócić o pomoc do matki. A teraz również do siostry. Sama chciałaby zrobić wszystko zbyt perfekcyjnie i tylko wkurwiałaby się, gdyby coś nie szło po jej myśli. Potrzebowała, żeby ktoś spojrzał na to na spokojnie, kiedy obie ze Swanson, jak na pracoholiczki przystało, znów rzucą się w wir raportów i protokołów.
—
Serio — odparła i nawet skinęła głową, chcąc umocnić wypowiedziane słowa. —
Dostanę pierdolca, zanim powiem sakramentalne tak — westchnęła znad swojej filiżanki. Szczerze mówiąc, chciałaby mieć to za sobą, a i tak odkładały wszystko wystarczająco długo. Dłużej już się po prostu nie dało. —
Jesteś najlepszą siostrą na świecie, wiesz? — zapytała, kiedy Bonnie oznajmiła, że chętnie zajmie się organizacją. I naprawdę wyglądała na mocno podekscytowaną tym faktem. —
Chciałabym, żebyś była moją siostrą w każdym innym życiu — to, co mówiła Zaylee może brzmiało abstrakcyjnie, ale tak właśnie myślała. Pomijając, że nie wierzyła w reinkarnację i inne bzdury.
Upiła łyk kawy, uświadamiając sobie, że nic nie było jeszcze dograne. Zupełnie nic. Ostatnio, jak próbowały wybrać miejscówkę, to finalnie porzuciły te plany i zajęły się sobą w inny sposób, zapominając, po co tak właściwie przeglądały internet i katalogi ślubne.
—
Mamy wstępną listę gości — oznajmia, a to był jakiś progres. —
I wiemy, że chcemy mieć obrączki ze stali chirurgicznej. Nie zastanawiałyśmy się jeszcze nad kreacjami — wyznała i nagle olśniła ją, że przecież nie nie wypadało składać przysięgi małżeńskiej w dresach i rozciągniętej koszulce. To znaczy owszem, można, czemu nie, jednak Zaylee lubiła się odpierdolić. —
Jeśli ślub ma być w plenerze, trzeba dostosować je do pogody. Zero gwarancji, że będzie wtedy ciepło. Kurwa, przeraża mnie, jak bardzo jest to czasochłonne, Bonbon. Poważnie. A znasz mnie, dostaję spazmów na samą myśl, że mogę nie mieć nad czymś kontroli — wzdrygnęła się machinalnie i ponownie zamoczyła usta w kawie. Musiała ufać siostrze, skoro powierzyła jej tak ważne zdania. Ale w zasadzie nikt nie znał jej tak dobrze. No może poza Eviną, ale przecież praktycznie nie opuszczały komisariatu, więc trudno w pełni skupić się na każdym najmniejszym detalu.
Bonnie Miller