No todo morto
: pn lis 10, 2025 1:32 pm
Ogólna niechęć i załamanie - te słowa chyba najlepiej określają to, co Tiago obecnie czuł. Nie widział sensu dalszej egzystencji, nie widział sensu zażywania leków; nawet nie widział sensu jedzenia czegokolwiek. Nie chciał już żyć, a jednocześnie nie miał siły tego zakończyć, więc tkwił w swoim domu (który w myślach nazywał trumną) i patrzył w ścianę, w okno albo w telewizor, niewiele widząc z tego, co się przed nim działo. Bez leków nie miał siły nawet wstać i pójść do toalety, ręce mu się trzęsły, więc potrzebował nieraz pomocy nawet w uniesieniu do ust kubka herbaty. Nie czuł głodu, więc nie chciał jeść. Pielęgniarka, którą zatrudnił miała z nim naprawdę ciężko ostatnimi dniami, bo dosłownie nic nie mogła na nim wymusić poza tym, żeby od czasu do czasu go umyć. Załamywała ręce, nie wiedząc już, co robić i w jaki sposób wlać w tego człowieka choć trochę życia - nawet na tyle, żeby zjadł cholerną kanapkę.
Teraz Tiago siedział bokiem w dużym fotelu, zwinięty w kłębek i owinięty czarnym futerkowym kocem. Strasznie schudł w porównaniu do tego, jak wyglądał nawet te kilka miesięcy temu: policzki mu się zapadły, palce stały się kościste, a żebra można było swobodnie policzyć. Spał - większość dni przesypiał - z głową opartą o zagłówek; a naprzeciw niego telewizor szumiał cicho, wyświetlając kolejne telenowele i teleturnieje. Na stoliku obok fotela stał talerz z nie ruszoną, zimną już jajecznicą (dobrze - mówiła sfrustrowana pielęgniarka - nie chcesz jeść, to nie, ale w końcu zgłodniejesz na tyle, że nawet tę jajecznicę zeżresz, choćby była lodowata), pusty kubek po herbacie i małe urządzenie elektroniczne z jednym guziczkiem - kiedy się go wcisnęło, urządzenie wydawało przeraźliwy pisk. Pielęgniarka pilnowała, żeby Santiago zawsze miał to przy sobie w razie, gdyby nagle potrzebował pomocy, a jej nie byłoby akurat w pobliżu.
De la Serna nie miał pojęcia o ostatnim pomyśle swojej opiekunki na to, w jaki sposób spróbować go przywrócić do życia. Pomyśle dość rozpaczliwym, trzeba przyznać, bo wymagał przeszukania rzeczy Tiago i dokładnego przepytania go tak, by wyciągnąć informacje i jednocześnie nie wzbudzić jego podejrzeń - a przecież mimo, że złodziej był mocno osłabiony i niewiele go w tym momencie obchodziło, to jednak wciąż gdzieś z tyłu głowy miał myśl, że nie może nikomu zdradzić za dużo, że musi się pilnować, żeby przypadkiem nikogo nie wsypać i żeby nie zdradzić za dużo ze swojego życia. Kobieta jednak zrobiła to na tyle sprytnie, że się nie zorientował, co się święci i że próbuje właśnie wyciągnąć informacje na temat tego, jak można się skontaktować z Alvaro: człowiekiem, o którym Santiago mówił najwięcej i za którym ewidentnie cholernie tęsknił. Tym mężczyzną, którego jej podopieczny podobno wychował i który był na wielu zdjęciach zgromadzonych w albumie, który Tiago chował na dnie szuflady i często wyjmował, żeby na nie popatrzyć i powspominać. Człowiekiem, za którym ten agresywny i apodyktyczny mężczyzna płakał - pielęgniarka widziała to kilka razy, kiedy Argentyńczyk myślał, że jest sam w pokoju; zresztą zdarzało mu się to również przez sen.
Teraz spał, a jego płytki oddech przeciskał się ze świstem do płuc. Był blady i słaby. I za każdym razem zasypiając miał nadzieję, że już się nie obudzi.
Mimo to jakiś czas później powoli jego umysł powrócił do rzeczywistości: najpierw dźwięki otoczenia, później zapachy dały mu znać, że nie jest w żadnym banku w tym momencie, że nie robi skoku stulecia, że nie pracuje. Jest tu: w swoim domu w Kanadzie, wciąż owinięty kocem na fotelu. Otworzył oczy i rozejrzał się półprzytomnie, po chwili dostrzegając obok siebie mężczyznę, którego nie spodziewał się już nigdy zobaczyć. Obok niego siedział Alavro.
No, halunów jeszcze nie grali - pomyślał Tiago, wpatrując się w Salvatierrę i zastanawiając się, jak to zrobić, żeby jednak halucynacje go nie nawiedzały.
Alvaro Salvatierra
Teraz Tiago siedział bokiem w dużym fotelu, zwinięty w kłębek i owinięty czarnym futerkowym kocem. Strasznie schudł w porównaniu do tego, jak wyglądał nawet te kilka miesięcy temu: policzki mu się zapadły, palce stały się kościste, a żebra można było swobodnie policzyć. Spał - większość dni przesypiał - z głową opartą o zagłówek; a naprzeciw niego telewizor szumiał cicho, wyświetlając kolejne telenowele i teleturnieje. Na stoliku obok fotela stał talerz z nie ruszoną, zimną już jajecznicą (dobrze - mówiła sfrustrowana pielęgniarka - nie chcesz jeść, to nie, ale w końcu zgłodniejesz na tyle, że nawet tę jajecznicę zeżresz, choćby była lodowata), pusty kubek po herbacie i małe urządzenie elektroniczne z jednym guziczkiem - kiedy się go wcisnęło, urządzenie wydawało przeraźliwy pisk. Pielęgniarka pilnowała, żeby Santiago zawsze miał to przy sobie w razie, gdyby nagle potrzebował pomocy, a jej nie byłoby akurat w pobliżu.
De la Serna nie miał pojęcia o ostatnim pomyśle swojej opiekunki na to, w jaki sposób spróbować go przywrócić do życia. Pomyśle dość rozpaczliwym, trzeba przyznać, bo wymagał przeszukania rzeczy Tiago i dokładnego przepytania go tak, by wyciągnąć informacje i jednocześnie nie wzbudzić jego podejrzeń - a przecież mimo, że złodziej był mocno osłabiony i niewiele go w tym momencie obchodziło, to jednak wciąż gdzieś z tyłu głowy miał myśl, że nie może nikomu zdradzić za dużo, że musi się pilnować, żeby przypadkiem nikogo nie wsypać i żeby nie zdradzić za dużo ze swojego życia. Kobieta jednak zrobiła to na tyle sprytnie, że się nie zorientował, co się święci i że próbuje właśnie wyciągnąć informacje na temat tego, jak można się skontaktować z Alvaro: człowiekiem, o którym Santiago mówił najwięcej i za którym ewidentnie cholernie tęsknił. Tym mężczyzną, którego jej podopieczny podobno wychował i który był na wielu zdjęciach zgromadzonych w albumie, który Tiago chował na dnie szuflady i często wyjmował, żeby na nie popatrzyć i powspominać. Człowiekiem, za którym ten agresywny i apodyktyczny mężczyzna płakał - pielęgniarka widziała to kilka razy, kiedy Argentyńczyk myślał, że jest sam w pokoju; zresztą zdarzało mu się to również przez sen.
Teraz spał, a jego płytki oddech przeciskał się ze świstem do płuc. Był blady i słaby. I za każdym razem zasypiając miał nadzieję, że już się nie obudzi.
Mimo to jakiś czas później powoli jego umysł powrócił do rzeczywistości: najpierw dźwięki otoczenia, później zapachy dały mu znać, że nie jest w żadnym banku w tym momencie, że nie robi skoku stulecia, że nie pracuje. Jest tu: w swoim domu w Kanadzie, wciąż owinięty kocem na fotelu. Otworzył oczy i rozejrzał się półprzytomnie, po chwili dostrzegając obok siebie mężczyznę, którego nie spodziewał się już nigdy zobaczyć. Obok niego siedział Alavro.
No, halunów jeszcze nie grali - pomyślał Tiago, wpatrując się w Salvatierrę i zastanawiając się, jak to zrobić, żeby jednak halucynacje go nie nawiedzały.
Alvaro Salvatierra