Por siempre jamás
: ndz lis 30, 2025 7:30 pm
stylówka - pierwsza na dole
Kilka kolejnych dni minęło Alvaro w błogości i szczęściu. Z pozoru można powiedzieć, że niewiele się zmieniło w jego życiu, bo wciąż chodził do pracy, wciąż jeździł do Sandy, żeby odciążyć ją w opiece nad małą, nadal też starał się pomagać Santiago, jeśli ten czegoś potrzebował, ale nie odbierał też całej pracy pielęgniarce, którą ten przecież zatrudniał. Powiedzmy, że był jego towarzyszem, obserwującym z błąkającym się w kąciku ust uśmiechem jak Tiago odzyskiwał coraz więcej sił i jak był coraz bardziej samodzielny. Zostawił pielęgniarce pilnowanie jego leków, choć czuwał nad tym o tyle, że jeśli Santiago próbowałby coś marudzić i nie chcieć przyjąć leków od sympatycznej dziewczyny, to zająłby się tym sam Alvaro, nawet jeśli miałby te leki wmusić w niego siłą. Ona zajmowała się wszelkimi medycznymi sprawami, a on był od wsparcia psychicznego i od obejmowania go ramieniem, gdy siadali na tarasie, owinięci kocami, pijąc przygotowanego wcześniej przez Tiago (zapewne z drobną pomocą Alvaro) grzańca. To zawsze ten starszy był specjalistą od grzańca, Palermo sam z siebie nawet nie wiedziałby jak się za to zabrać; potrafił gotować, nie przerastały go najróżniejsze potrawy, nawet te bardziej wymagające, ale w niektórych sprawach Tiago był po prostu od niego lepszy i czy chciał czy nie musiał to zaakceptować.
Od kilku dni, w których już byli oficjalnie parą, jakkolwiek "dzieciakowo" by to nie brzmiało, co jakiś czas wracał do niego nieprzyjemny, czasem dość mocno paraliżujący ból w piersi. Całe szczęście potrafił jakoś to maskować, czasem nagle wychodził "po coś", żeby tylko znaleźć się w innym pomieszczeniu, poza zasięgiem wzroku Santiago, ale zawsze jakoś udawało mu się ukryć te zawracające bóle. Sam nie chciał się nad nimi zastanawiać, bo miał przecież inne, ważniejsze rzeczy do roboty, więc zbywał to wszystko machnięciem ręki, zrzucając to na poczet ostatnich stresów związanych z pojawieniem się dziecka na świecie i z powrotem Tiago z martwych.
Któregoś dnia oświadczył ni z tego ni z owego, że zarezerwował im stolik na godzinę dziewiętnastą w hiszpańskiej restauracji i że Tiago ma być gotowy przed osiemnastą, bo muszą tam jeszcze dotrzeć. Sama podróż zajęła im samochodem jakieś pięćdziesiąt minut, podczas których rozmawiali o rzeczach mniej lub bardziej błahych, wspominali "młodość" i słuchali swoich ulubionych włoskich, hiszpańskich i typowo argentyńskich melodii. W lokalu pojawili się tuż przed dziewiętnastą, a przystojny młody kelner odprowadził ich do znajdującego się w centrum sali stolika.
- Pensé que no te importaría que todos pudieran admirarte - rzucił z wesołym uśmiechem, już przy stoliku, sięgając do jego krawata/muszki i poprawiając wiązanie swoim zwyczajem, którego jak widać nie był w stanie się pozbyć.
Santiago de la Serna
Kilka kolejnych dni minęło Alvaro w błogości i szczęściu. Z pozoru można powiedzieć, że niewiele się zmieniło w jego życiu, bo wciąż chodził do pracy, wciąż jeździł do Sandy, żeby odciążyć ją w opiece nad małą, nadal też starał się pomagać Santiago, jeśli ten czegoś potrzebował, ale nie odbierał też całej pracy pielęgniarce, którą ten przecież zatrudniał. Powiedzmy, że był jego towarzyszem, obserwującym z błąkającym się w kąciku ust uśmiechem jak Tiago odzyskiwał coraz więcej sił i jak był coraz bardziej samodzielny. Zostawił pielęgniarce pilnowanie jego leków, choć czuwał nad tym o tyle, że jeśli Santiago próbowałby coś marudzić i nie chcieć przyjąć leków od sympatycznej dziewczyny, to zająłby się tym sam Alvaro, nawet jeśli miałby te leki wmusić w niego siłą. Ona zajmowała się wszelkimi medycznymi sprawami, a on był od wsparcia psychicznego i od obejmowania go ramieniem, gdy siadali na tarasie, owinięci kocami, pijąc przygotowanego wcześniej przez Tiago (zapewne z drobną pomocą Alvaro) grzańca. To zawsze ten starszy był specjalistą od grzańca, Palermo sam z siebie nawet nie wiedziałby jak się za to zabrać; potrafił gotować, nie przerastały go najróżniejsze potrawy, nawet te bardziej wymagające, ale w niektórych sprawach Tiago był po prostu od niego lepszy i czy chciał czy nie musiał to zaakceptować.
Od kilku dni, w których już byli oficjalnie parą, jakkolwiek "dzieciakowo" by to nie brzmiało, co jakiś czas wracał do niego nieprzyjemny, czasem dość mocno paraliżujący ból w piersi. Całe szczęście potrafił jakoś to maskować, czasem nagle wychodził "po coś", żeby tylko znaleźć się w innym pomieszczeniu, poza zasięgiem wzroku Santiago, ale zawsze jakoś udawało mu się ukryć te zawracające bóle. Sam nie chciał się nad nimi zastanawiać, bo miał przecież inne, ważniejsze rzeczy do roboty, więc zbywał to wszystko machnięciem ręki, zrzucając to na poczet ostatnich stresów związanych z pojawieniem się dziecka na świecie i z powrotem Tiago z martwych.
Któregoś dnia oświadczył ni z tego ni z owego, że zarezerwował im stolik na godzinę dziewiętnastą w hiszpańskiej restauracji i że Tiago ma być gotowy przed osiemnastą, bo muszą tam jeszcze dotrzeć. Sama podróż zajęła im samochodem jakieś pięćdziesiąt minut, podczas których rozmawiali o rzeczach mniej lub bardziej błahych, wspominali "młodość" i słuchali swoich ulubionych włoskich, hiszpańskich i typowo argentyńskich melodii. W lokalu pojawili się tuż przed dziewiętnastą, a przystojny młody kelner odprowadził ich do znajdującego się w centrum sali stolika.
- Pensé que no te importaría que todos pudieran admirarte - rzucił z wesołym uśmiechem, już przy stoliku, sięgając do jego krawata/muszki i poprawiając wiązanie swoim zwyczajem, którego jak widać nie był w stanie się pozbyć.
Santiago de la Serna