Ready for Christmas Eve?
: wt gru 02, 2025 12:14 pm
Nigdy nie spodziewał się, że jego życie może tak wyglądać.
Nie chodziło o statykę, bo tej po części nie było. Gdy Giovanni potrzebował go do roboty, to miał rzucić wszystko co aktualnie robił i podjąć zadanie. Niezależnie czy odbywało się to w Toronto, Kanadzie czy innym państwie. Lub kontynencie. Nie mógł powiedzieć, że było to męczące, bo też to było wszystko co znał. To było jego życie. Ciągłe podróże, ryzykowanie zdrowia i życia. Życie w biegu, w niebezpieczeństwie.
Różniło się to, że zawsze miał gdzie wracać. I do kogo wracać.
To było nowe. To było dla niego coś, do czego musiał przywyknąć. Że ktoś na niego czekał, że się martwił i troszczył. Całe życie uważał, że tego nie potrzebował, że świetnie sobie radził sam. Że nie musiał mieć przy sobie drugiej osoby. Po kilku miesiącach życia przy Sennie, okazało się, że jednak jej obecność nie była męcząca, a stała się… uspokajająca. Z jakiegoś powodu umiała gasić jego zdenerwowanie i sprawiała, że czuł się po prostu dobrze w jej towarzystwie. Tak po prostu.
Wciąż się uczył życia z kimś. Życia przy kimś. A to nie było łatwe.
On nie był łatwy.
Ale jakoś im to wychodziło. Musiał przyznać, że miała do niego anielską cierpliwość, a nie raz i nie dwa jej było trzeba. I chociaż wiedział, że nie był człowiekiem do normalnego życia, to starał się to wypośrodkować. Wynagrodzić. Na swój nieco upośledzony sposób.
Niczego nigdy jej nie zabraniał. Gdy powiadomiła go o czymś takim jak „wigilia” w pracy, najpierw zapytał co to i po jaki chuj. Nic dziwnego, że ktoś taki jak on nie miał pojęcia, że można się ze swoimi kolegami w pracy zwyczajnie lubić. Nie mówiąc już o wspólnym spędzaniu czasu po pracy. Dla niego ta cała komercja była zupełnie niepotrzebna, zwłaszcza, że był osobą, która nigdy nie obchodziła świąt. Nie miał domu z choinką i lampkami. Nie mieli magicznego klimatu oraz wspaniałych piosenek, bo te również były zakazane.
Ale teraz żył w Kanadzie. Może powinien pomyśleć o zmianie nastawienia.
Obiecał ją zawieźć i odebrać. Jakkolwiek miał ograniczone zaufanie, tak nie pilnował jej dwadzieścia cztery na siedem, bo był świadom, że potrafi też sama o siebie zadbać. Od ostatniego treningu z nim nieco już się podszkoliła.
A w razie potrzeby, zabije kogo trzeba. I to nie była przesada.
Czekał na nią w korytarzu. Gdy wyszła z pokoju, momentalnie przykuła jego wzrok. Brew mu drgnęła, gdy bezczelnie taksował ją spojrzeniem przez chwilę, która była zdecydowanie zbyt długa.
— Idziesz ubrana tak? — spytał w końcu. Bardzo ładnie, Damon. Z klasą. Zamiast powiedzieć kobiecie, że pięknie wygląda, to ty swój komplement przeradzasz w tego typu pytanie. Ewidentnie jeszcze ci daleko na gentlemana. — To na pewno wigilia? — Jego spojrzenie powoli przesuwało się po jej ciele, bo jak normalnie nie zwracał uwagi na aspekty fizyczne, tak w jej przypadku już jakiś czas temu wyszło, że miał problem z trzymaniem rąk przy sobie.
Podszedł do niej powoli, w dalszym ciągu nie spuszczając z niej pociemniałego spojrzenia. Sięgnął do zagubionego kosmka włosów, poprawiając jego pozycję, drugą dłoń układając na jej talii.
— Nie wiem czy to dobry pomysł, bo zaraz stąd nigdzie nie wyjdziesz. — I to nie dlatego, że był zaborczym dupkiem. Oczywiście nim był, ale tu raczej chodziło o to, że zwyczajnie jej nie wypuści. — Chyba, że spóźnisz się godzinę. Lub dwie. — Byłaby szkoda.
Valkyrae Callahan
Nie chodziło o statykę, bo tej po części nie było. Gdy Giovanni potrzebował go do roboty, to miał rzucić wszystko co aktualnie robił i podjąć zadanie. Niezależnie czy odbywało się to w Toronto, Kanadzie czy innym państwie. Lub kontynencie. Nie mógł powiedzieć, że było to męczące, bo też to było wszystko co znał. To było jego życie. Ciągłe podróże, ryzykowanie zdrowia i życia. Życie w biegu, w niebezpieczeństwie.
Różniło się to, że zawsze miał gdzie wracać. I do kogo wracać.
To było nowe. To było dla niego coś, do czego musiał przywyknąć. Że ktoś na niego czekał, że się martwił i troszczył. Całe życie uważał, że tego nie potrzebował, że świetnie sobie radził sam. Że nie musiał mieć przy sobie drugiej osoby. Po kilku miesiącach życia przy Sennie, okazało się, że jednak jej obecność nie była męcząca, a stała się… uspokajająca. Z jakiegoś powodu umiała gasić jego zdenerwowanie i sprawiała, że czuł się po prostu dobrze w jej towarzystwie. Tak po prostu.
Wciąż się uczył życia z kimś. Życia przy kimś. A to nie było łatwe.
On nie był łatwy.
Ale jakoś im to wychodziło. Musiał przyznać, że miała do niego anielską cierpliwość, a nie raz i nie dwa jej było trzeba. I chociaż wiedział, że nie był człowiekiem do normalnego życia, to starał się to wypośrodkować. Wynagrodzić. Na swój nieco upośledzony sposób.
Niczego nigdy jej nie zabraniał. Gdy powiadomiła go o czymś takim jak „wigilia” w pracy, najpierw zapytał co to i po jaki chuj. Nic dziwnego, że ktoś taki jak on nie miał pojęcia, że można się ze swoimi kolegami w pracy zwyczajnie lubić. Nie mówiąc już o wspólnym spędzaniu czasu po pracy. Dla niego ta cała komercja była zupełnie niepotrzebna, zwłaszcza, że był osobą, która nigdy nie obchodziła świąt. Nie miał domu z choinką i lampkami. Nie mieli magicznego klimatu oraz wspaniałych piosenek, bo te również były zakazane.
Ale teraz żył w Kanadzie. Może powinien pomyśleć o zmianie nastawienia.
Obiecał ją zawieźć i odebrać. Jakkolwiek miał ograniczone zaufanie, tak nie pilnował jej dwadzieścia cztery na siedem, bo był świadom, że potrafi też sama o siebie zadbać. Od ostatniego treningu z nim nieco już się podszkoliła.
A w razie potrzeby, zabije kogo trzeba. I to nie była przesada.
Czekał na nią w korytarzu. Gdy wyszła z pokoju, momentalnie przykuła jego wzrok. Brew mu drgnęła, gdy bezczelnie taksował ją spojrzeniem przez chwilę, która była zdecydowanie zbyt długa.
— Idziesz ubrana tak? — spytał w końcu. Bardzo ładnie, Damon. Z klasą. Zamiast powiedzieć kobiecie, że pięknie wygląda, to ty swój komplement przeradzasz w tego typu pytanie. Ewidentnie jeszcze ci daleko na gentlemana. — To na pewno wigilia? — Jego spojrzenie powoli przesuwało się po jej ciele, bo jak normalnie nie zwracał uwagi na aspekty fizyczne, tak w jej przypadku już jakiś czas temu wyszło, że miał problem z trzymaniem rąk przy sobie.
Podszedł do niej powoli, w dalszym ciągu nie spuszczając z niej pociemniałego spojrzenia. Sięgnął do zagubionego kosmka włosów, poprawiając jego pozycję, drugą dłoń układając na jej talii.
— Nie wiem czy to dobry pomysł, bo zaraz stąd nigdzie nie wyjdziesz. — I to nie dlatego, że był zaborczym dupkiem. Oczywiście nim był, ale tu raczej chodziło o to, że zwyczajnie jej nie wypuści. — Chyba, że spóźnisz się godzinę. Lub dwie. — Byłaby szkoda.
Valkyrae Callahan