-
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkityp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Nie chodziło o statykę, bo tej po części nie było. Gdy Giovanni potrzebował go do roboty, to miał rzucić wszystko co aktualnie robił i podjąć zadanie. Niezależnie czy odbywało się to w Toronto, Kanadzie czy innym państwie. Lub kontynencie. Nie mógł powiedzieć, że było to męczące, bo też to było wszystko co znał. To było jego życie. Ciągłe podróże, ryzykowanie zdrowia i życia. Życie w biegu, w niebezpieczeństwie.
Różniło się to, że zawsze miał gdzie wracać. I do kogo wracać.
To było nowe. To było dla niego coś, do czego musiał przywyknąć. Że ktoś na niego czekał, że się martwił i troszczył. Całe życie uważał, że tego nie potrzebował, że świetnie sobie radził sam. Że nie musiał mieć przy sobie drugiej osoby. Po kilku miesiącach życia przy Sennie, okazało się, że jednak jej obecność nie była męcząca, a stała się… uspokajająca. Z jakiegoś powodu umiała gasić jego zdenerwowanie i sprawiała, że czuł się po prostu dobrze w jej towarzystwie. Tak po prostu.
Wciąż się uczył życia z kimś. Życia przy kimś. A to nie było łatwe.
On nie był łatwy.
Ale jakoś im to wychodziło. Musiał przyznać, że miała do niego anielską cierpliwość, a nie raz i nie dwa jej było trzeba. I chociaż wiedział, że nie był człowiekiem do normalnego życia, to starał się to wypośrodkować. Wynagrodzić. Na swój nieco upośledzony sposób.
Niczego nigdy jej nie zabraniał. Gdy powiadomiła go o czymś takim jak „wigilia” w pracy, najpierw zapytał co to i po jaki chuj. Nic dziwnego, że ktoś taki jak on nie miał pojęcia, że można się ze swoimi kolegami w pracy zwyczajnie lubić. Nie mówiąc już o wspólnym spędzaniu czasu po pracy. Dla niego ta cała komercja była zupełnie niepotrzebna, zwłaszcza, że był osobą, która nigdy nie obchodziła świąt. Nie miał domu z choinką i lampkami. Nie mieli magicznego klimatu oraz wspaniałych piosenek, bo te również były zakazane.
Ale teraz żył w Kanadzie. Może powinien pomyśleć o zmianie nastawienia.
Obiecał ją zawieźć i odebrać. Jakkolwiek miał ograniczone zaufanie, tak nie pilnował jej dwadzieścia cztery na siedem, bo był świadom, że potrafi też sama o siebie zadbać. Od ostatniego treningu z nim nieco już się podszkoliła.
A w razie potrzeby, zabije kogo trzeba. I to nie była przesada.
Czekał na nią w korytarzu. Gdy wyszła z pokoju, momentalnie przykuła jego wzrok. Brew mu drgnęła, gdy bezczelnie taksował ją spojrzeniem przez chwilę, która była zdecydowanie zbyt długa.
— Idziesz ubrana tak? — spytał w końcu. Bardzo ładnie, Damon. Z klasą. Zamiast powiedzieć kobiecie, że pięknie wygląda, to ty swój komplement przeradzasz w tego typu pytanie. Ewidentnie jeszcze ci daleko na gentlemana. — To na pewno wigilia? — Jego spojrzenie powoli przesuwało się po jej ciele, bo jak normalnie nie zwracał uwagi na aspekty fizyczne, tak w jej przypadku już jakiś czas temu wyszło, że miał problem z trzymaniem rąk przy sobie.
Podszedł do niej powoli, w dalszym ciągu nie spuszczając z niej pociemniałego spojrzenia. Sięgnął do zagubionego kosmka włosów, poprawiając jego pozycję, drugą dłoń układając na jej talii.
— Nie wiem czy to dobry pomysł, bo zaraz stąd nigdzie nie wyjdziesz. — I to nie dlatego, że był zaborczym dupkiem. Oczywiście nim był, ale tu raczej chodziło o to, że zwyczajnie jej nie wypuści. — Chyba, że spóźnisz się godzinę. Lub dwie. — Byłaby szkoda.
Valkyrae Callahan
-
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapy
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchtyp narracjitrzecioosobowa, ograniczonaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Nie zaniedbywała się – po prostu nie starała się wyglądać dobrze.
Za ładną nigdy też się nie uważała. Raczej przeciętną, bez rewelacji. Jeśli miałaby pytać Damona, a nie pytała, to pewnie usłyszałaby, że on się zainteresował, z jakiegoś powodu, jej umysłem, a nie urodą.
Ale na to jedno wydarzenie musiała się wystroić. I, co jeszcze gorsze, oczekiwano od niej, że to będzie strój iście galowy, a to było wiadomą metaforą dla – szpilek i sukienki. W szafie miała parę starych, choć prawie nieużywanych butów na obcasie i dokładnie jedną, dłuższą sukienkę, którą głupio kupiła kiedyś w przypływie niewytłumaczalnego impulsu i która po dziś dzień wciąż wisiała z metką.
Układanie włosów w coś innego niż wysoki, koński ogon, wydawało się skomplikowaną sztuką, a malowanie – czarną magią. Bogowie korektorów i różu byli dla niej jednak dzisiaj przychylni, dlatego udało jej się doprowadzić do ładu po niepotrzebnie przedłużającej się batalii.
Nie spodziewała się jednak pytania, które zadał jej zaraz po jej wyjściu z sypialni.
— A coś nie tak? — Jej ton był niepewny. Nie rozumiała pytania, a bardziej nie rozumiała powodu, dla którego go zadawał. Aby mu nie ubliżać – raczej nie był modowym guru, aby w ogóle opiniować strój w kontekście czy powinna czy nie powinna wychodzić tak z domu. Nie miała pojęcia, czego ma się tak doszukiwać w samym tym spojrzeniu, którym ją mierzył. Z niezrozumiałego powodu było tyle samo pociągający, co i niepokojący. W końcu u niej zawsze najbardziej zdradliwa była niepewność intencji.
Nawet wobec niego.
Zmarszczyła czoło, na tyle, aby lwia zmarszczka znalazła swoje miejsce pomiędzy jej brwiami, gdy dopytywał, czy to aby na pewno spotkanie wigilijne w pracy. Nie odpowiedziała, nie kiwnęła nawet głową, cały czas monitorując jego zachowanie i ruchy.
Gdy się zbliżał, nie drgnęła, choć nie było to naturalne, a następstwem jej siły woli. By nie cofnąć się i nie uciec. Zwłaszcza przed nim.
Poczuła się nieco pewniej, mikroskopijnie napinając chwilę wcześniej mięśnie, kiedy sięgnął po jej kibić. Jej mięśnie momentalnie rozpuściły się pod jego dotykiem, choć wciąż nie spuszczała z niego czujnego spojrzenia.
Z jeszcze większym niezrozumieniem spotkała się, gdy mówił o tym, że stąd nie wyjdzie. Czy to znaczyło, że wyglądała skrajnie źle i nawet jego nieobecny zmysł modowy nie pozwalał na to, czy może bardziej oznaczało to, że wygląda zbyt dobrze, a przez to – niebezpiecznie wobec samej siebie.
Nim jednak otworzyła usta, by dopytać, o co mu chodziło, on powiedział coś, po czym nie miała już wątpliwości, do czego przez ten cały czas tak naprawdę pił.
Prychnęła cicho, niemal pogardliwie, ale przez to właśnie – wyzywająco.
— Spodobałam ci się bardziej niż zwykle? — spytała, opierając obie dłonie na jego klatce piersiowej. — Co za strata, bo nie mogę się spóźnić. — Oczywiście, że mogła. Tak naprawdę, to wcale nie chciała tam iść, ale kto by nie poszedł wiedząc, że rok temu na takim spotkaniu dyrekcja dawała koperty z premią. Dlatego iść musiała. Chorobowe mocno nadszarpnęło jej budżet, a ona wolała zachować niezależność – nawet jeśli Damon nawet zaczął zarabiać (a nie wywalać wszystko na lekarza po misji); I nawet jeśli to on był jej utrzymankiem przez pewien czas.
Więc iść musiała, ale wbrew temu, co powiedziała – mogła się spóźnić.
To była tylko gra. Bezczelna prowokacja, którą zamierzała po prostu ciągnąć. To nie tak, że łatwo było mu odmówić, ale wyjątkowo upodobała sobie, kiedy był czymś niezadowolony, a dokładniej sfrustrowany. Łatwo później potrafiła przekuć to u niego w paliwo.
— Bierz kluczyki — powiedziała, niespiesznie zsuwając z niego dłonie.
Damon Tae
-
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkityp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Wszystko było nie tak. Albo raczej, wszystko było bardzo tak. Widział już kobiety w ładnych sukienkach, ale żadna nie zrobiła na nim większego wrażenia. Od Senny nie potrafił odwrócić spojrzenia. Nie wiedział na czym polegał jej fenomen, ale wyglądała obłędnie i musiał to przyznać przed samym sobą. Możliwe, że to przez to, że był z nią na pewien, upośledzony sposób związany i do niej przywiązany, ale czuł jak krew mu wrze w żyłach, kiedy lustrował jak materiał sukienki dokładnie opina się na jej kształtach.
I ona tak miała iść na wigilię? Z facetami, którzy mogą ją lustrować wzrokiem dokładnie tak jak on, i wyobrażać sobie rzeczy o których teraz też myślał?
Nie żeby był zaborczy, ale był.
Ciężko mu też było oderwać od niej ręce, zwłaszcza kiedy już się do niej przykleił. Czuł wręcz jak jej napięte mięśnie powoli rozpuszczają się pod jego dotykiem. Nie odpowiedział na jej pytanie, ale kącik ust mu wymownie drgnął, przez co mogła się domyślić, że owszem, spodobała mu się w takim wydaniu. Wcześniej przecież nigdy jej nie widział tak… odwalonej. W makijażu, rozpuszczonych włosach i ubiorze, który zdecydowanie robił wrażenie. Nawet nie wiedział, że ma coś takiego w szafie. Nigdy jej nie przeglądał, a spodziewałby się, że będą tam prędzej jakieś normalne podkoszulki i strój pilota.
Ale zaskoczył się miło, bo chociaż dla niego była pociągająca nawet w worku na śmieci, to w tej chwili zdecydowanie zaparła mu dech w piersiach. Ładnie mówiąc.
— Wynagrodzę ci to — mruknął, odgarniając powoli jej rozpuszczone włosy za ramię, aby odsłonić sobie jej wyeksponowaną szyję. Pochylił się, aby musnąć wargami jej ciepłą skórę w okolicy tętnicy, a potem raz jeszcze, trochę wyżej. — Takiej sukienki z ciebie jeszcze nie ściągałem — dodał, ledwo słyszalnie, a słowa te zdławił w jej szyi, na której składał bardzo powoli kolejne, wilgotne pocałunki.
Ewidentnie miał na nią ochotę. Zawsze miał, ale teraz, w ułamku sekundy pojawiła się ogromna chcica oraz ciekawość jak szybko będzie w stanie ją z tego rozebrać. I zdawał sobie sprawę, że możliwe, że nie tylko on miałby takie myśli, a to nieprzyjemnie podnosiło mu ciśnienie. Bo chociaż ktoś mógł sobie myśleć i się ślinić, to wolałby mieć rękę na pulsie i znajdować się obok, kiedy wyglądała… tak.
Był psem obronnym. To była po prostu jego natura, że bronił to, co było jego.
Bierz kluczyki.
— Pół godziny. Będę się streszczać — wymruczał, wciąż nie przerywając mokrych pocałunków, które składał na jej szyi, gardle, żuchwie i okolicy ucha. Drugą ręką powoli wodził po jej plecach, schodząc zdecydowanie zbyt nisko odcinka lędźwiowego. Jego palce dopasowały się do wypukłości jej zgrabnego tyłka, ukrytego pod materiałem.
Przesunął się z mordą po jej szyi, aż do płatka ucha, który owiał swoim ciepłym oddechem. Złożył na nim jedno muśnięcie warg, a potem drugie.
— Nie każ mi czekać, aż wrócisz. To będzie tortura. — Bo na pewno miał w planach rzeczy, jak tylko by ją odebrał z tej całej imprezy firmowej.
Nie mówiąc o tym, że najchętniej poszedłby tam z nią. Tak na wszelki wypadek. Może i nie miała pojebanych znajomych, a przynajmniej tak mówiła, ale zawsze mógł być wyjątek. Nie mówiąc, że będzie tam alkohol, a po alkoholu ludzie robili różne dziwne rzeczy i potrafili być nieprzewidywalni.
Po prostu nie ufał innym. I miał na to dobre argumenty.
Valkyrae Callahan
-
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapy
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchtyp narracjitrzecioosobowa, ograniczonaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Tyle, że do tej pory nie wyglądało to aż tak.
Kto wie, może nagle zmieni nastawienie do ubrań, które nosiła. Zostanie jak typowa kobieta z programu o żonach bogatych mężów, która w najlepszych sukienkach po prostu chodziła w domu, jakby to były w istocie podomki. Albo zostawi to jako swoją kartę przetargową na niego, by go złamać w wybranym momencie. Zupełnie jak dzisiaj.
Tylko ten konkretny moment był mocno nietrafiony.
Mimo to, przechyliła lekko głowę, pod niewielkim kątem, robiąc mu miejsce, na moment, w którym jego wargi dotknęły jej skóry, powodując że przez jej ciało przepłynął impuls, który przypominał jej, jak bardzo to ona miała do niego słabość.
Jego głos ciężko osiadał na jej skórze, jeszcze ciężej na jej umyśle.
Takiej sukienki z niej jeszcze nie ściągał.
Żadnej. Żadnej sukienki z niej nie ściągał. Bo ich nie nosiła. Znów – nie zakładała tego, co pozwalało jej w jakiś sposób ściągnąć na siebie uwagę. Dużo chętniej sięgała po to, co maskowało atrakcyjność w jakiś sposób. Niekoniecznie po worki na śmieci, ale sprowadzało się to ponownie do tej szarej myszki.
Wsunęła jedną dłoń na jego kark, czując jak jego słowa wciąż wibrują w jej skórę. Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc jak próbował z nią negocjować.
— Pół godziny? T o jest twoje będę cię streszczał? — Czy gdyby nie podobała mu się bardziej niż zwyke teraz, to nie uwinąłby się w pięć? Potrzebował aż pół godziny?
Drugą rękę miękko ułożyła na jego ramieniu. A dopiero co miała się wycofać. Robiła to jednak tak, jak gdyby wcale jej nie było do tego spieszno. Możliwe, że tak po prostu go testowała. A możliwe, że miała z kontrolą samej siebie znacznie większy problem, niż sama przypuszczała.
— Muszę przyznać, że to dość kuszące, kiedy mnie tak prosisz — zaczęła, powolnym ruchem gładząc kciukiem włoski na jego karku.
Nie prosił.
Nalegał.
W jego języku nie było niczego, co można było nazwać dobrym wychowaniem. W tym wszelkiego dzień dobry, dziękuję czy proszę.
Ale kiedy nalegał, to robił to w taki sposób, że znacznie bardziej ją to podniecało, niż powodowało jakiekolwiek napięcie.
Mając jednak puentę do poprzedniej wypowiedzi, bez zbędnej zwłoki, zacisnęła nieco mocniej palce na jego karku – nie na tyle, by wpić się paznokciami pod jego skórę, a jednocześnie na tyle mocno, aby poczuł ten gest. Coś, co za nią mówiła, że w tej sytuacji kontrola leżała po jej stronie.
— Ale ty nie umiesz być delikatny, a ja nie chcę pojawić się prosto z długiej nieobecności nosząc na sobie ślady po tobie. — Ukrywanie ich byłoby żmudne i czasochłonne, i tak jej się poszczęściło, że obecne zdołały trochę zblednąć w swej intensywności. — Nie mówiąc już o tym, że twoje pół godziny zamieni się w kolejne dwie, bo będę musiała zaczynać wszystko od nowa. — Układanie włosów, przede wszystkim. Makijaż pewnie też musiałaby klepać od podstaw. No i pół godziny pod nim to było proste równanie na potrzebę kąpieli. — Albo po prostu całkiem ci ulegnę i nigdzie nie pójdę — dodała, jako drugą opcję, przewracając przy tym oczami. Kącik ust zadrgał jej przy tym zdradziecko.
To też było możliwe, bo szybko uświadomiłby jej, że cała ta premia świąteczna nie jest aż tak kusząca. A wtedy całkowicie pogrąży swoją własną niezależność. Finansową i cielesną. Tę pierwszą, bo i tak już cienko przędła; tę drugą, bo tak łatwo mu ulegała.
Damon Tae
-
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkityp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Tak było teraz. Reakcja na jej widok była czymś… nowym, ale przy okazji naturalnym.
Nie spodziewał się tego, ale tak samo nie spodziewał się, że w ogóle ktoś taki jak Senna pojawi się w jego życiu. Że będzie człowiek, który stanie się ważny, a przez to też atrakcyjny. O wiele atrakcyjniejszy niż ktokolwiek inny. Bo Damon tak działał. On nie leciał na wygląd jak typowy facet, którego szło spotkać na ulicach. On potrzebował czegoś więcej. Czegoś silniejszego, aby to miało sens. Osoby, która mimo ran i poparzeń, będzie dalej trwać przy płomieniu, który roztaczał. Która będzie z nim iść po trupach, jakie za sobą pozostawiał. Której nie odstraszy niebezpieczeństwo, krew i niepewność.
Senna była przypadkiem jednym na miliard.
Kąciki ust mu drgnęły wyżej, gdy składał kolejny niespieszny pocałunek na jej szyi.
— Za krótko? — spytał, nie odrywając warg od cienkiej skóry w okolicy żuchwy, zaraz stemplując ją w innym miejscu. Powoli, spokojnie, bo nigdzie się przecież nie spieszyli, a ona wcale nie musiała wychodzić na jakąś dziwną imprezę firmową.
Jak dla niego nie musiała nigdzie iść, ale on to był skrajnym introwertykiem. Nie potrzebował ludzi, ani relacji do życia. A przynajmniej sporej większości z nich.
Nie odpowiedział na jej kolejne słowa. Zamiast tego przesunął subtelnie drugą dłonią po jej ciele. Przejechał po jej boku, aż do biodra na którym mocniej, wymownie zacisnął palce. Nie ukrywał się z tym, że zdecydowanie podnieciła go tym jak aktualnie wyglądała. I, że przez to nabrał na nią wyraźnej ochoty. Jak normalnie nie zwracał uwagi na ubiór, tak w jej przypadku, sukienka którą założyła oraz ten nowy wizerunek, który zaprezentowała, miło popieścił jego zmysły. I wyobraźnię.
Senna naprawdę była wyjątkiem w jego życiu.
W dodatku takim, któremu oddał kontrolę. Nie pełną, ale częściową. Na tyle mocną, aby też czuła się przy nim pewnie i bezpiecznie. Może nie był geniuszem kiedy chodziło o ludzką psychikę, ale zdołał ją już poznać na tyle, by wiedzieć, że potrzebowała jego uległości w tematach bliskości. A on zamierzał ją jej dać. Nie całą, bo jak tylko podniecenie przekraczało granice, to nie umiał powstrzymać niektórych instynktów.
To jednak miało jej w żaden sposób nie przeszkadzać.
Przyciągnął ją mocniej do siebie, gdy wyczuł jej palce na własnym karku. Przylgnął do niej ciałem, mocniej wciskając mordę w jej szyję. Jego palce zacisnęły się na jej biodrze i tyłku, gdy słuchał jej słów. Musiał jej przyznać rację w jednym, że gdyby tylko dała mu zielone światło, na pewno jej misterna stylizacja by się rozpadła. Nie mówiąc już o śladach na szyi czy ramionach, które przyciągnęłyby uwagę jej kolegów z pracy.
Dla niego nie byłby to problem. To było tylko wyraźne oznaczenie.
— Byłaby szkoda — mruknął wielce przejęty, że musiałaby zaczynać wszystko od nowa.
Oderwał od niej mordę, aby spojrzeć na nią z góry.
— To jest plan — stwierdził na jej ostatnią propozycję, która ewidentnie najbardziej przypadła mu do gustu. Nie zabraniał jej co prawda wychodzić, ale był zdania, że jeśli się spóźni lub nigdzie nie pójdzie, to też dobrze na tym wyjdzie. A na pewno zamierzałby jej to wynagrodzić.
Przesunął rękę z jej biodra po jej boku, w połowie schodząc na klatkę piersiową. Przejechał palcami pomiędzy jej wyeksponowanymi piersiami, zahaczył o łańcuszek między obojczykami i zatrzymał się na jej szyi. Ruszył kciukiem po delikatnej skórze.
— Mogę też zacząć teraz, skoro tak bardzo chcesz iść… — zaczął, przenosząc wzrok z jej szyi na oczy. — A skończyć z tobą jak cię odbiorę. — I zapewne nie czekać aż dojadą do domu, bo to jakiś kawałek drogi. — Nie mówiąc o tym, że raczej powinienem iść z tobą — dodał w pełni poważnie, wciąż sunąc po jej wypukłościach na szyi kciukiem.
Nie żeby był zaborczy, ale był. I możliwe, że zbyt opiekuńczy, a także nieufny. Nawet jeśli już kilka razy mówiła mu, że zna tych ludzi i nie będzie tam nikogo, kto mógłby jej zagrozić, to osobiście wolałby o to zadbać.
Valkyrae Callahan
-
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapy
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchtyp narracjitrzecioosobowa, ograniczonaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Nie powiedziała nic, skupiając się na tym, co z nią robił – dosłownie i w przenośni. Na tym, jak zostawiał mokre ślady na jej skórze; jak każdorazowo, kiedy tylko jego wargi sięgały do niej, po jej rdzeniu przesuwały się wibrujące pod tkankami impulsy w odpowiedzi na każdy bodziec.
Czuła jak jego dłonie suną po materiale sukienki, zostawiając za sobą, mimo tkaniny, mrowiący ślad. Czuła, jak jego dłonie zaciskają się na niej w niewypowiedzianym na głos, ale doskonale wyczuwalnym pożądaniu i manifeście własności.
Spodziewała się, że jej argumenty okażą się dla niego kiepskie. Spodziewała się, że wcale mu aż tak nie zależało na tym, aby wyszła z domu; czego się nie spodziewała, to potencjalnej zazdrości, która mogłaby mu się wślizgnąć pod skórę wraz ze świadomością, że będzie wyglądała tak dobrze w towarzystwie ludzi, których znała, a z którymi nie trzymała się blisko. Nie trzymała się z nikim, dystansowała od każdego. W szpitalu miała opinię milczka i wolała, aby tak zostało.
Wolała też nie zostawać tematem plotek, kiedy powróciłaby po długim chorobowym z widocznymi śladami na ciele, które na myśl przywodziłyby dywagacje na temat tej niejasnej granicy między seksem a przemocą.
Ale dla niego przecież to nie problem. Dla niego, tak jak i na samym początku, to było znaczenie terenu. I do tej pory nie zmienił zdania i nie przekonał się do ulotek czy głupiej naszywki lub przypinki, którą mógłby jej dać. On to musiał zrobić znacznie dosadniej.
Puściła jego kark, gdy się prostował, naturalnym ruchem ześlizgując dłoń na jego klatkę piersiową. Czuła, jak jego ręka przesuwa się i niewiele i zbyt mało przyzwoicie ponad linię jej dekoltu. A przez cały czas czujnie go obserwowała. Już teraz nie z niepokoju czy w obawie o intencje, a z niepohamowanej ciekawości tego, co planował.
Kąciki ust drgnęły jej w reakcji na jego słowa, gdy skrzyżował się z nią spojrzeniem. W jego oczach od początku było coś, co nie pozwalało jej odwracać spojrzenia. Hipnotyzujące, jak on sam. I dzikie, jak on sam. Pełne niebezpieczeństwa, które on sam ciągnął za sobą. I może to była jej słabość – w końcu od samego początku lubiła pchać się w ogień; ale nigdy tego nie robiła głupio i bez planu.
Nie mówiła, spijając w milczeniu groźby z jego ust, które niosły skutek odwrotny od tego, jaki powinny. Faktycznie – zdawać by się mogło, że niewiele było potrzeba, aby faktycznie zapomniała o tym, że powinna tam iść
Ledwie wypowiedział ostatnie słowa, a odwróciła się lekko i zwinnie, zaraz przylegając własnym grzbietem do jego ciała. Rękę wyciągnęła na tyle, by dłonią sięgnąć do jego gęby i przylgnąć do policzka.
— Och, powinieneś? — powtórzyła pytająco, w zaczepnym tonie. Doskonale świadoma tego, co powiedział i, przede wszystkim, dlaczego to powiedział. Chciała jednak usłyszeć to od niego, przeciągając tę grę, która wybrzmiewała między nimi coraz głośniej; która miała jasny kierunek, jasny cel. Grę, która była niebezpieczna, bo mogła w tak prosty sposób, jednym tylko skinieniem z jej strony, zmienić planowany bieg na ten wieczór. A jednocześnie nie potrafiła sobie odmówić igrania z nim, dla kuszącego poczucia kontroli nad sytuacją. Bo miała pewność, że niczego nie zrobi bez jej zgody; że tego nie zrobi bez jej zgody.
Nie zamierzała się jednak nad nim pastwić, a przynajmniej nie przeciągać tego niepotrzebnie długo, wodząc go za nos, gdzie ostatecznie werdykt miała już ułożony w głowie.
Tylko jeszcze jakoś nie potrafił przejść jej przez gardło.
Więc może jednak to on tu kontrolował sytuację. Może był świadom, jak ogromną słabość miała do niego. I może tylko jej się wydawało, że to ona tu była decyzyjna.
Damon Tae
-
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkityp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Tak po prostu.
Robił to, gdy szła spać czy wychodziła spod prysznica. Przyciągała jego spojrzenie jak magnes. Pierwszy raz miał coś takiego, że ktoś po prostu skupiał na sobie jego uwagę. Wcześniej oczywiście uważał ją za atrakcyjną, ale nie przykładał do tego większej wagi, ale odkąd wciąż trwała przy jego boku, a od jakiegoś czasu związał się z jej osobą jakoś bardziej… to zyskiwała na absolutnie wszystkim. W każdym aspekcie, nie tylko fizycznym.
To dopiero było dla niego fascynujące. I nowe.
Dlatego pewnie teraz tak chciał to chłonąć. Poznawać. Odkrywać to ciekawe uczucie, które w nim kiełkowało, kiedy na nią patrzył. Zawsze była atrakcyjna, ale w takim wydaniu była nowa. Sukienka, perfumy, makijaż.
Musiała mu wybaczyć więc te rozlazłe rączki, które błądziły po jej ciele, a także wilgotne wargi stemplujące najmniejszy fragment odkrytej, delikatnej skóry. To było w tym momencie silniejsze od niego, ale nie na tyle silne, aby jakkolwiek zaćmiło jego umysł. Wystarczyłoby jedno, krótkie słowo, aby momentalnie się wycofał. Jedno niekontrolowane drgnięcie, które zdradziłoby mu, że przekracza jej granice komfortu. Nie znał się w pełni, ale szybko się uczył.
Pojętnym był uczniem, to trzeba było mu przyznać.
Nie mógł tego samego powiedzieć o innych, męskich jednostkach, zwłaszcza że kilku już musiał odpowiednio ustawić, kiedy postanowili zrobić coś wbrew woli Callahan. Do dzisiaj wyrzucał sobie taksówkarza, którego puścił wolno. Może pewnego dnia znowu na niego natrafi i wtedy zrobi to, co powinien był zrobić dawno temu.
Tym razem już bez wymówek.
Och, powinieneś?
— Powinienem — odpowiedział, sunąc dłońmi po jej boku. Jedną z nich przeniósł na jej płaski brzuch ukryty pod materiałem sukienki, kierując się powoli ku górze. — Tak na wszelki wypadek — dodał, przesuwając palce przez mostek, między jej piersiami, aż do szyi, którą stanowczo, a jednocześnie tak delikatnie objął, że zupełnie nie pasowało to do tego gestu.
Drugą dłoń przeniósł powoli z jej boku na podbrzusze, przyciskając ją do siebie. Przylgnął mocniej frontem do jej grzbietu, zaciskając z wyczuciem palce na jej delikatnej gardzieli.
— Nie chcesz? — spytał, zerkając na nią z góry. Była taka drobna i niska, że spokojnie mógłby ją złamać w pół bez większego wysiłku. Wystarczyłby jeden, może dwa sprytne ruchy.
Nie mógłby jednak jej skrzywdzić. Nie fizycznie. Zdał sobie z tego sprawę jakiś czas temu. Mógł to zrobić pierwszego dnia jak ją poznał. Drugiego i każdego kolejnego. Bez żadnego sentymentu. Wystarczyło, że uznałby ją za kulę u nogi. A jednak z biegiem czasu nie tylko tego nie zrobił, ale na pewnym etapie nawet nie mógłby.
Docisnął ją mocniej dłońmi nie tylko w okolicy podbrzusza, ale także na szyi, wyraźniej zaciskając na niej swoje palce, samemu napierając na nią od tyłu. Tak, aby doskonale mogła poczuć, że najchętniej to nie wypuszczałby jej z domu, bo znalazłby jej ciekawsze zajęcie niż wspólna wigilia z ludźmi z pracy.
— Jedno słowo. — Tak lub nie.
Bo on był prostym człowiekiem, ale też szybko się potrafił ostudzić w przeciwieństwie do niektórych osobników z jego gatunku. Wystarczyłoby, że mu odmawia.
Valkyrae Callahan
-
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapy
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchtyp narracjitrzecioosobowa, ograniczonaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Ale w tym akurat nie chodziło o to, w jaki sposób jej dotykał, a o poczucie, jakie jej pozostawiał.
Lubiła się z nim przeciągać, bo lubiła jego frustrację. A w szczególności to, w jaki sposób przekuwał ją na swoje działania i jak to rezonowało z nią samą. Tyle tylko, że zawsze ten pojedynki kończyły się jednym i tym samym; w tym przypadku uświadomiła sobie, że rozpoczęła grę, z której trudno będzie się wykaraskać, ale naprawdę powinna.
Dla głupich pieniędzy i kieliszka szampana.
Czy to robiło z niej materialistkę, czy mogła jednak potraktować jako trening na własną siłę woli?
Uniosła nieznacznie kąciki ust, w nieco prześmiewczym grymasie, którego i tak nie mógł zobaczyć. Tak na wszelki wypadek. I chociaż mówiła mu, że jest dużą, dorosłą dziewczynką, to świadomość, że miała cień, który podążyłby – i, w zasadzie, podążał – za nią zawsze i wszędzie, mając na uwadze jej bezpieczeństwo, była w tym wszystkim bardzo silnym bodźcem.
Przełknęła ślinę w niepohamowanej fali ekscytacji, czując jak jego dłonie przesuwają się po jej ciele i ostatecznie odnajdują swoje stałe miejsce na jej szyi. Fakt, że nie zaciskał na niej palców tak intensywnie jak zwykle, jedynie popędził bicie jej serca.
— Iść z tobą na tę fetę? — prychnęła; bo na to mogła spokojnie odpowiedzieć tak, jak chciała. Jeśli pytał, czy nie chciała jego – tu i teraz, to już nie byłoby takie proste. — W końcu to ja wychodzę, a ty zostajesz w domu i to taki problem? — spytała, napierając prowokacyjnie na niego swoim ciałem w biodrach.
W końcu role się odwróciły. Podczas jej przedłużającego się zwolnienia chorobowego Damon w końcu miał niejedną robótkę dla swojego nowego pracodawcy i zdarzało mu się znikać na znacznie więcej niż parę godzin w trakcie wieczora. No i on się tam przynajmniej dobrze bawił – czego już teraz nie mogła oczekiwać u siebie na całym tym wieczorze z pracy.
Było ciężko.
Miała wrażenie, że w jej żyłach płynie żywy ogień; wszystko stawało się tak intensywne, a jej coraz ciężej było ignorować ucisk w podbrzuszu. Była naprawdę o krok od zostawienia wszystkiego, tylko po to, by wylądować z nim… w zasadzie gdziekolwiek. Jeśli miałaby szczęście – to w łóżku. Czuła jak jej mięśnie drżą pod jego dotykiem, a oddech staje się gęstszy; to był znak dla niej, że to ostatni moment na odwrót. Wcale nie taki konieczny, ale strategiczny.
Była nawet ciekawa tego, jak zareaguje na odmowę.
— Idziemy — odpowiedziała.
To było jedno słowo. Jak raz – bo ilekroć przeciągali się, a on przypominał jej, że ma kontrolę, bo wystarczy jedno słowo, aby przestał, ona zawsze odpowiadała mu większą ich ilością, bo jedno nie starczyło, aby mogła wyrazić, jak bardzo chce i czego chce.
— Zaprosisz mnie kiedyś na randkę, to może znowu się ubiorę inaczej — dodała, choć nie z wyrzutem, jakby chciała mu wytknąć faktyczny brak wyjść i zadowolenie z tego. Rzuciła, jako zachętę; a przy okazji jako sprawiedliwą wymianę. Ona prawdopodobnie dostanie dobrze jeść w jakimś miejscu, a on będzie mógł faktycznie ściągnąć z niej sukienkę. Akurat w pewnych kwestiach była dobrym przeciwnikiem i partnerem do negocjacji. Albo właśnie złym, bo nieustępliwym.
Tylko, że jakoś nigdy nie wyszedł źle na tym, o co ona się targowała z nim.
— A jeśli będziesz grzeczny, to może nawet umilę ci całą drogę na miejsce — podsunęła, tak w ramach zachęty, wyślizgując się z jego uścisku. W końcu musiała mu wynagrodzić, że zostanie on biedny, sam w domu, na parę godzin. On ze swoim widocznym lękiem separacyjnym
-
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapy
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchtyp narracjitrzecioosobowa, ograniczonaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Ale w tym akurat nie chodziło o to, w jaki sposób jej dotykał, a o poczucie, jakie jej pozostawiał.
Lubiła się z nim przeciągać, bo lubiła jego frustrację. A w szczególności to, w jaki sposób przekuwał ją na swoje działania i jak to rezonowało z nią samą. Tyle tylko, że zawsze ten pojedynki kończyły się jednym i tym samym; w tym przypadku uświadomiła sobie, że rozpoczęła grę, z której trudno będzie się wykaraskać, ale naprawdę powinna.
Dla głupich pieniędzy i kieliszka szampana.
Czy to robiło z niej materialistkę, czy mogła jednak potraktować jako trening na własną siłę woli?
Uniosła nieznacznie kąciki ust, w nieco prześmiewczym grymasie, którego i tak nie mógł zobaczyć. Tak na wszelki wypadek. I chociaż mówiła mu, że jest dużą, dorosłą dziewczynką, to świadomość, że miała cień, który podążyłby – i, w zasadzie, podążał – za nią zawsze i wszędzie, mając na uwadze jej bezpieczeństwo, była w tym wszystkim bardzo silnym bodźcem.
Przełknęła ślinę w niepohamowanej fali ekscytacji, czując jak jego dłonie przesuwają się po jej ciele i ostatecznie odnajdują swoje stałe miejsce na jej szyi. Fakt, że nie zaciskał na niej palców tak intensywnie jak zwykle, jedynie popędził bicie jej serca.
— Iść z tobą na tę fetę? — prychnęła; bo na to mogła spokojnie odpowiedzieć tak, jak chciała. Jeśli pytał, czy nie chciała jego – tu i teraz, to już nie byłoby takie proste. — W końcu to ja wychodzę, a ty zostajesz w domu i to taki problem? — spytała, napierając prowokacyjnie na niego swoim ciałem w biodrach.
W końcu role się odwróciły. Podczas jej przedłużającego się zwolnienia chorobowego Damon w końcu miał niejedną robótkę dla swojego nowego pracodawcy i zdarzało mu się znikać na znacznie więcej niż parę godzin w trakcie wieczora. No i on się tam przynajmniej dobrze bawił – czego już teraz nie mogła oczekiwać u siebie na całym tym wieczorze z pracy.
Było ciężko.
Miała wrażenie, że w jej żyłach płynie żywy ogień; wszystko stawało się tak intensywne, a jej coraz ciężej było ignorować ucisk w podbrzuszu. Była naprawdę o krok od zostawienia wszystkiego, tylko po to, by wylądować z nim… w zasadzie gdziekolwiek. Jeśli miałaby szczęście – to w łóżku. Czuła jak jej mięśnie drżą pod jego dotykiem, a oddech staje się gęstszy; to był znak dla niej, że to ostatni moment na odwrót. Wcale nie taki konieczny, ale strategiczny.
Była nawet ciekawa tego, jak zareaguje na odmowę.
— Idziemy — odpowiedziała.
To było jedno słowo. Jak raz – bo ilekroć przeciągali się, a on przypominał jej, że ma kontrolę, bo wystarczy jedno słowo, aby przestał, ona zawsze odpowiadała mu większą ich ilością, bo jedno nie starczyło, aby mogła wyrazić, jak bardzo chce i czego chce.
— Zaprosisz mnie kiedyś na randkę, to może znowu się ubiorę inaczej — dodała, choć nie z wyrzutem, jakby chciała mu wytknąć faktyczny brak wyjść i zadowolenie z tego. Rzuciła, jako zachętę; a przy okazji jako sprawiedliwą wymianę. Ona prawdopodobnie dostanie dobrze jeść w jakimś miejscu, a on będzie mógł faktycznie ściągnąć z niej sukienkę. Akurat w pewnych kwestiach była dobrym przeciwnikiem i partnerem do negocjacji. Albo właśnie złym, bo nieustępliwym.
Tylko, że jakoś nigdy nie wyszedł źle na tym, o co ona się targowała z nim.
— A jeśli będziesz grzeczny, to może nawet umilę ci całą drogę na miejsce — podsunęła, tak w ramach zachęty, wyślizgując się z jego uścisku. W końcu musiała mu wynagrodzić, że zostanie on biedny, sam w domu, na parę godzin. On ze swoim widocznym lękiem separacyjnym
-
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkityp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
I nie mógł na nią narzekać.
Podobało mu się, jak odpowiadała na jego dotyk, słowa i poszczególne ruchy. Jak skłaniała się ku sugestiom, jak nie uciekała, a odpowiadała z równym zaangażowaniem. Jak ze zbliżenia na zbliżenie, coraz chętniej mu odpowiadała. Jak się rozluźniała i otwierała, przestając go traktować jak zagrożenie. Nie mógł wiedzieć co siedzi jej w głowie, ale umiał wnioskować i czytać ludzi. A z jej mowy ciała dało się wiele zrozumieć.
I chociaż on doskonale znał swoje granice, to nie każdy umiał ich przestrzegać. Czasami nawet otwarty sprzeciw nie wystarczał, a Senna miała niestety jakieś przykre szczęście do przyciągania pojebanych ludzi. A on dbał o to, co było jego. I chociaż nie mógł być z nią zawsze i wszędzie, to wolał mieć rękę na pulsie wtedy, kiedy mógł.
Taki po prostu już był. A ochrona Senny była dla niego nowym, dziwnym priorytetem.
— Żaden problem — odpowiedział zgodnie z prawdą. Nie miał kłopotu, aby ją wypuścić z domu. Nie był kontrolującym frajerem, który nie chciał jej puszczać na spotkania z koleżankami czy do klubów. Była w końcu dużą dziewczynką, która umiała o siebie w razie konieczności zadbać. To, że odczuwał potrzebę jej pilnowania jak pies, to była inna sprawa. Jego sprawa. Nie zamierzał jej przez to ograniczać. — Po prostu jestem przezorny. — Mało było pojebów na tym świecie? I chociaż miała być tam wśród ludzi, których znała od dłuższego czasu, to nawet ci potrafili się odkleić. W końcu większość morderców była tym „miłym kolegą” czy sąsiadem z naprzeciwka.
A on po prostu nie ufał ludziom.
Cokolwiek jednak miało się stać i tak zależało w pełni od niej. Od tego co chciała zrobić. Nawet jeśli powie mu, że ma zostać w domu, to tak zrobi. Miała nad nim większą kontrolę niż pewnie myślała, a to… mogło być bardzo niebezpieczne. Bo nie chodziło tylko o samą zgodę na seks. Chodziło też o coś więcej. Gdyby chciała, aby ktoś zniknął z ziemi, bez słowa i bez śladów, to by się tak stało. Kto jak kto, on nie miał problemu z likwidacją ludzi.
Musiała więc chyba uważać ze słowami. I żartami.
Jedno słowo. Tylko tyle zawsze potrzebował, aby decydować co robi dalej.
Idziemy.
Oczywistym było, że liczył na coś innego, ale nie zamierzał się też z nią wykłócać. Może nie miał sumienia, ale znał też znaczenie słowa „nie”.
— W porządku. — Wyprostował się, ostatni raz przejeżdżając kciukiem po jej gardzieli.
Nie wypuszczał jej jednak ze swoich ramion, bo jemu tak szczerze nigdzie się nie spieszyło. Kącik ust mu drgnął ledwo zauważalnie na jej kolejne słowa, albo raczej obietnicę.
— Umowa stoi. — Nie umiał w randki, nie ogarniał jak to miało normalnie wyglądać, ale kiedyś już na jednej byli. Szybko się uczył nie tylko przez obserwację, ale też to, co ona mu przekazywała. W trakcie tego jednego spotkania przyswoił wiele cennych informacji, ale… nie miał okazji jeszcze ich wprowadzić w życie. Praca ostatnio wzywała go zaskakująco często.
Przesunął dłonią z jej podbrzusza, po jej brzuchu i wyżej, zatrzymując się na linii jej piersi. Przejechał kciukiem tuż pod jedną z nich. Dłoń instynktownie zacisnęła się mocniej na jej gardzieli. Nie odbierał jej dechu, ale był to subtelny, wymowny gest. Odpowiedź na jej propozycję.
— Chcesz, abym spowodował wypadek? — spytał, pochylając się niżej, do jej ucha. — Jest to ryzyko na jakie jestem gotów.
Poluzował chwyt na jej ciele, pozwalając jej iść. W końcu musiała coś zarzucić na górę, bo była zbyt… odkryta, a na zewnątrz była zima. To wciąż Kanada. Pizgało tu zimnem, a nawet jeśli mieli jechać autem, to musiała być zarzucić chociaż płaszcz.
Sam i tak już był w kurtce, czekając na nią. Podał jej płaszcz, ale nie był na tyle wychowany, aby pomóc jej go założyć. Tych gentlemańskich gestów nie znał. Kiedy jednak byli gotowi, zszedł z nią do auta, aby zająć miejsce kierowcy. Giovanni zapewnił mu auto służbowe, aby mógł się swobodnie przemieszczać, a on nie zamierzał się kłócić z tym praktycznym zakupem.
— Gdzie to miało być? — spytał, zamierzając ustawić nawigację. Siedział poza Koreą już jakiś czas i można powiedzieć, że nawet przywykł nieco do tej nowej technologii, którą poznawał przez ostatnie miesiące. Może był dzikusem z charakteru, ale bardziej cywilizowanym niż na początku.
Valkyrae Callahan