rockin' around the christmas tree
: ndz gru 07, 2025 10:27 am
Miała przeogromną słabość do wszystkiego, co wiązało się z Bożym Narodzeniem.
Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale wyjątkowo lubiła ten okres w roku, który dodatkowo zyskiwał na uroku, kiedy padał śnieg. I dziś jak na życzenie rzeczywiście zaczęło prószyć, co sprawiło, że Broussard wyciągnęła z szafy wielkie pudło, w którym znajdowały się wszelkiej maści świąteczne ozdoby.
Zamierzała zamienić swój dom w chatkę świętego mikołaja.
Zanim jednak skończyła, lokalna telewizja mówić zaczęła o jarmarku, na który przecież m u s i a ł a się wybrać. Wahała się tylko przez chwilę, nim sięgnęła po numer telefonu Lance’a, który wyjątkowo nieprofesjonalnie wygrzebała z papierów, które musiał wypełnić, aby pewien czas temu dostać się na jej zajęcia. Istniało ryzyko, że nie był on prawdziwy, ale wystarczyła jedna wiadomość zwrotna, aby Broussard utwierdziła się w przekonaniu, że trafiła do odpowiedniej osoby. I nawet nie musiała szczególnie przekonywać go, aby wybrał się na jarmark w jej towarzystwie.
Porzuciła więc dekorowanie w połowie. Musiała przecież odpowiednio się przygotować, a to oznaczało poprawienie makijażu i znalezienie stroju, w którym nie tylko prezentowałaby się d o b r z e, ale też zwyczajnie by nie zmarzła, co o tej porze roku nie było wcale takie proste. Na szczęście mieszkając w Kanadzie musiała być do tego przygotowana, więc nie zajęło jej to nawet aż tak dużo czasu.
Niespełna godzinę później siedziała już w taksówce, która miała zawieźć ją pod odpowiedni adres. Tak jak przypuszczała, na miejscu kręciło się wyjątkowo dużo ludzi, ale znalezienie Cortlandta, z którym umówiła się w okolicy rozświetlonej na środku placu choinki, nie było wcale takie trudne.
Na jego widok uśmiechnęła się łagodnie, a chociaż podeszła bliżej, zatrzymała się w odległości mniej więcej dwóch, trzech kroków od niego. — Będziesz musiał wynagrodzić mi to blokowanie — oznajmiła już na starcie, a wyraz jej twarzy sugerował, że trochę jej tym podpadł. T r o c h ę, bo przecież przez ten grymas mimo wszystko przebijał uśmiech, a ona nie miała realnych powodów, aby się na niego gniewać.
Żeby coś ugrać, mogła poudawać, że było inaczej.
Lance Cortlandt
Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale wyjątkowo lubiła ten okres w roku, który dodatkowo zyskiwał na uroku, kiedy padał śnieg. I dziś jak na życzenie rzeczywiście zaczęło prószyć, co sprawiło, że Broussard wyciągnęła z szafy wielkie pudło, w którym znajdowały się wszelkiej maści świąteczne ozdoby.
Zamierzała zamienić swój dom w chatkę świętego mikołaja.
Zanim jednak skończyła, lokalna telewizja mówić zaczęła o jarmarku, na który przecież m u s i a ł a się wybrać. Wahała się tylko przez chwilę, nim sięgnęła po numer telefonu Lance’a, który wyjątkowo nieprofesjonalnie wygrzebała z papierów, które musiał wypełnić, aby pewien czas temu dostać się na jej zajęcia. Istniało ryzyko, że nie był on prawdziwy, ale wystarczyła jedna wiadomość zwrotna, aby Broussard utwierdziła się w przekonaniu, że trafiła do odpowiedniej osoby. I nawet nie musiała szczególnie przekonywać go, aby wybrał się na jarmark w jej towarzystwie.
Porzuciła więc dekorowanie w połowie. Musiała przecież odpowiednio się przygotować, a to oznaczało poprawienie makijażu i znalezienie stroju, w którym nie tylko prezentowałaby się d o b r z e, ale też zwyczajnie by nie zmarzła, co o tej porze roku nie było wcale takie proste. Na szczęście mieszkając w Kanadzie musiała być do tego przygotowana, więc nie zajęło jej to nawet aż tak dużo czasu.
Niespełna godzinę później siedziała już w taksówce, która miała zawieźć ją pod odpowiedni adres. Tak jak przypuszczała, na miejscu kręciło się wyjątkowo dużo ludzi, ale znalezienie Cortlandta, z którym umówiła się w okolicy rozświetlonej na środku placu choinki, nie było wcale takie trudne.
Na jego widok uśmiechnęła się łagodnie, a chociaż podeszła bliżej, zatrzymała się w odległości mniej więcej dwóch, trzech kroków od niego. — Będziesz musiał wynagrodzić mi to blokowanie — oznajmiła już na starcie, a wyraz jej twarzy sugerował, że trochę jej tym podpadł. T r o c h ę, bo przecież przez ten grymas mimo wszystko przebijał uśmiech, a ona nie miała realnych powodów, aby się na niego gniewać.
Żeby coś ugrać, mogła poudawać, że było inaczej.
Lance Cortlandt