You look familiar?
: sob gru 13, 2025 1:37 am
Westchnął cicho, przecierając palcami obolałe skronie. Zerknął na zegarek, odnotowując, że zostało mu jeszcze dziesięć minut do kolejnego spotkania. Zerknął po kubek z zimną już kawą, upijając solidny łyk napoju, który świetność miał już dawno za sobą. Był na tyle zamyślony, że dopiero po chwili dotarło do niego, jak wielki popełnił błąd. — Cholera! Jak długo to już tutaj leżało? — rzucił sam do siebie, po czym chwycił naczynie i z lekkim niesmakiem zerknął do środka. No tak, przecież zaparzył ją sobie kilka godzin temu. Zaraz... kilka godzin temu?
Dopiero teraz faktycznie zdał sobie sprawę z tego, jak szybko minął ten dzień. Znowu.
— Echh, znowu to samo. — Jeszcze nie tak dawno temu łudził się, że taki natłok pracy jest jedynie tymczasowym wynikiem przeprowadzki, ale zaczynał rozumieć, że po prostu nie zazna tutaj spokoju. Czy mu to przeszkadzało? Tak i nie. Z jednej strony był tym wszystkim pochłonięty na tyle mocno, że nie miał czasu zamartwiać się kończeniem przeprowadzki czy próbą poznania sąsiadów. Był to pewnego rodzaju plusy, bo chociaż zazwyczaj nie miał problemów w kontaktach społecznych, tak ostatnimi czasy było mu z tym nie po drodze. Czuł mimowolną, nie do końca podbudowaną czymkolwiek niechęć, gdy tylko myślał o tym, żeby po pracy wyjść na miasto. Był po prostu zbyt zmęczony i zajęty, żeby chodzić do barów. Tak przynajmniej sobie wmawiał, a że nie miał czasu na to, żeby usiąść i faktycznie się zastanowić, wymówka ta była zaskakująco skuteczna.
Chyba głównie dlatego nie skarżył się przełożonym na to, że potrzebuje pomocy. Wciąż dawał radę wszystko ogarnąć, nic nie szkodziło jego wynikom, także planował ciągnąć to tak długo, jak było to możliwe. Może i przesiadywał tutaj po godzinach, ale brak życia towarzyskiego sprawiał, że jeśli już miał czas dla siebie, po prostu odsypiał zmęczenie. Jak więc widać jego plan był naprawdę solidny, zwłaszcza jeśli jego ostatecznym celem było zostanie pustelnikiem. Przynajmniej w życiu prywatnym, bo w biurze naprawdę nie mógł narzekać na liczbę gości. Jego gabinet był niczym przychodnia, przez którą stale przewijali się absolutnie przeróżni ludzie. Wydawać by się mogło, że tej pracy nigdy nie ma końca, ale czasem są momenty, gdy można poczuć lekką ulgę. Szczególnie wtedy, gdy w końcu udaje ci się zakończyć jakąś sprawę. W tym konkretnym przypadku brakowało jedynie podpisu na umowie. Nigdy nie lubił spraw rozwodowych i starał się ich unikać. Tym razem zgodził się przez wzgląd na znajomość. Miał jedynie nadzieję, że nie stanie się to stałym wyjątkiem od reguły.
Zerknął jeszcze na zegarek, po czym wstał z fotela. Przyjął się biurku, po czym zaczął naprędce zbierać śmieci. Część wylądowała w koszu, reszta w pobliskiej szafce. Od razu lepiej. Ktoś mógłby nawet pomyśleć, że nie jest to miejsce, które czasem robi też za noclegownię Benny'ego. Trzy minuty, dwie, jedna. W końcu usłyszał pukanie. Westchnął, po czym wyciągnął z szuflady potrzebne papiery.
— Zapraszam! — zawołał, nie patrząc nawet w stronę drzwi. Jego wzrok skupiony był na dokumentacji, którą szybko wertował. Chciał mieć pewność, że nie wkradły się tam żadne błędy. — Proszę usiąść, podać coś? Herbata, kawa? — dodał, gdy usłyszał, że kobieta wchodzi do środka. Jego spojrzenie wciąż skupione było na biurku. — Rozumiem, że cała sprawa toczyła się dość długo, ale mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że najgorsze jest już za nami. Wystarczą pani podpisy i całość sprawy uznamy za oficjalnie... zakończoną — gdy tylko skończył mówić, otworzył teczkę, wyciągając z niej przygotowany wcześniej szkic umowy oraz pióro. Dopiero wtedy spojrzał w górę, chociaż wciąż nie skupiał się na twarzy kobiety. Wydawała mu się jakoś dziwnie znajoma, ale zrzucił z siebie to wrażenie. Po prostu był zmęczony.
Mara Lakefield
Dopiero teraz faktycznie zdał sobie sprawę z tego, jak szybko minął ten dzień. Znowu.
— Echh, znowu to samo. — Jeszcze nie tak dawno temu łudził się, że taki natłok pracy jest jedynie tymczasowym wynikiem przeprowadzki, ale zaczynał rozumieć, że po prostu nie zazna tutaj spokoju. Czy mu to przeszkadzało? Tak i nie. Z jednej strony był tym wszystkim pochłonięty na tyle mocno, że nie miał czasu zamartwiać się kończeniem przeprowadzki czy próbą poznania sąsiadów. Był to pewnego rodzaju plusy, bo chociaż zazwyczaj nie miał problemów w kontaktach społecznych, tak ostatnimi czasy było mu z tym nie po drodze. Czuł mimowolną, nie do końca podbudowaną czymkolwiek niechęć, gdy tylko myślał o tym, żeby po pracy wyjść na miasto. Był po prostu zbyt zmęczony i zajęty, żeby chodzić do barów. Tak przynajmniej sobie wmawiał, a że nie miał czasu na to, żeby usiąść i faktycznie się zastanowić, wymówka ta była zaskakująco skuteczna.
Chyba głównie dlatego nie skarżył się przełożonym na to, że potrzebuje pomocy. Wciąż dawał radę wszystko ogarnąć, nic nie szkodziło jego wynikom, także planował ciągnąć to tak długo, jak było to możliwe. Może i przesiadywał tutaj po godzinach, ale brak życia towarzyskiego sprawiał, że jeśli już miał czas dla siebie, po prostu odsypiał zmęczenie. Jak więc widać jego plan był naprawdę solidny, zwłaszcza jeśli jego ostatecznym celem było zostanie pustelnikiem. Przynajmniej w życiu prywatnym, bo w biurze naprawdę nie mógł narzekać na liczbę gości. Jego gabinet był niczym przychodnia, przez którą stale przewijali się absolutnie przeróżni ludzie. Wydawać by się mogło, że tej pracy nigdy nie ma końca, ale czasem są momenty, gdy można poczuć lekką ulgę. Szczególnie wtedy, gdy w końcu udaje ci się zakończyć jakąś sprawę. W tym konkretnym przypadku brakowało jedynie podpisu na umowie. Nigdy nie lubił spraw rozwodowych i starał się ich unikać. Tym razem zgodził się przez wzgląd na znajomość. Miał jedynie nadzieję, że nie stanie się to stałym wyjątkiem od reguły.
Zerknął jeszcze na zegarek, po czym wstał z fotela. Przyjął się biurku, po czym zaczął naprędce zbierać śmieci. Część wylądowała w koszu, reszta w pobliskiej szafce. Od razu lepiej. Ktoś mógłby nawet pomyśleć, że nie jest to miejsce, które czasem robi też za noclegownię Benny'ego. Trzy minuty, dwie, jedna. W końcu usłyszał pukanie. Westchnął, po czym wyciągnął z szuflady potrzebne papiery.
— Zapraszam! — zawołał, nie patrząc nawet w stronę drzwi. Jego wzrok skupiony był na dokumentacji, którą szybko wertował. Chciał mieć pewność, że nie wkradły się tam żadne błędy. — Proszę usiąść, podać coś? Herbata, kawa? — dodał, gdy usłyszał, że kobieta wchodzi do środka. Jego spojrzenie wciąż skupione było na biurku. — Rozumiem, że cała sprawa toczyła się dość długo, ale mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że najgorsze jest już za nami. Wystarczą pani podpisy i całość sprawy uznamy za oficjalnie... zakończoną — gdy tylko skończył mówić, otworzył teczkę, wyciągając z niej przygotowany wcześniej szkic umowy oraz pióro. Dopiero wtedy spojrzał w górę, chociaż wciąż nie skupiał się na twarzy kobiety. Wydawała mu się jakoś dziwnie znajoma, ale zrzucił z siebie to wrażenie. Po prostu był zmęczony.
Mara Lakefield