ODPOWIEDZ
35 y/o
For good luck!
186 cm
prawnik Vishwakar, Bradford & Grant Llp
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
typ narracjityp narracji
czas narracji-
postać
autor

Westchnął cicho, przecierając palcami obolałe skronie. Zerknął na zegarek, odnotowując, że zostało mu jeszcze dziesięć minut do kolejnego spotkania. Zerknął po kubek z zimną już kawą, upijając solidny łyk napoju, który świetność miał już dawno za sobą. Był na tyle zamyślony, że dopiero po chwili dotarło do niego, jak wielki popełnił błąd. — Cholera! Jak długo to już tutaj leżało? — rzucił sam do siebie, po czym chwycił naczynie i z lekkim niesmakiem zerknął do środka. No tak, przecież zaparzył ją sobie kilka godzin temu. Zaraz... kilka godzin temu?
Dopiero teraz faktycznie zdał sobie sprawę z tego, jak szybko minął ten dzień. Znowu.
Echh, znowu to samo. — Jeszcze nie tak dawno temu łudził się, że taki natłok pracy jest jedynie tymczasowym wynikiem przeprowadzki, ale zaczynał rozumieć, że po prostu nie zazna tutaj spokoju. Czy mu to przeszkadzało? Tak i nie. Z jednej strony był tym wszystkim pochłonięty na tyle mocno, że nie miał czasu zamartwiać się kończeniem przeprowadzki czy próbą poznania sąsiadów. Był to pewnego rodzaju plusy, bo chociaż zazwyczaj nie miał problemów w kontaktach społecznych, tak ostatnimi czasy było mu z tym nie po drodze. Czuł mimowolną, nie do końca podbudowaną czymkolwiek niechęć, gdy tylko myślał o tym, żeby po pracy wyjść na miasto. Był po prostu zbyt zmęczony i zajęty, żeby chodzić do barów. Tak przynajmniej sobie wmawiał, a że nie miał czasu na to, żeby usiąść i faktycznie się zastanowić, wymówka ta była zaskakująco skuteczna.
Chyba głównie dlatego nie skarżył się przełożonym na to, że potrzebuje pomocy. Wciąż dawał radę wszystko ogarnąć, nic nie szkodziło jego wynikom, także planował ciągnąć to tak długo, jak było to możliwe. Może i przesiadywał tutaj po godzinach, ale brak życia towarzyskiego sprawiał, że jeśli już miał czas dla siebie, po prostu odsypiał zmęczenie. Jak więc widać jego plan był naprawdę solidny, zwłaszcza jeśli jego ostatecznym celem było zostanie pustelnikiem. Przynajmniej w życiu prywatnym, bo w biurze naprawdę nie mógł narzekać na liczbę gości. Jego gabinet był niczym przychodnia, przez którą stale przewijali się absolutnie przeróżni ludzie. Wydawać by się mogło, że tej pracy nigdy nie ma końca, ale czasem są momenty, gdy można poczuć lekką ulgę. Szczególnie wtedy, gdy w końcu udaje ci się zakończyć jakąś sprawę. W tym konkretnym przypadku brakowało jedynie podpisu na umowie. Nigdy nie lubił spraw rozwodowych i starał się ich unikać. Tym razem zgodził się przez wzgląd na znajomość. Miał jedynie nadzieję, że nie stanie się to stałym wyjątkiem od reguły.
Zerknął jeszcze na zegarek, po czym wstał z fotela. Przyjął się biurku, po czym zaczął naprędce zbierać śmieci. Część wylądowała w koszu, reszta w pobliskiej szafce. Od razu lepiej. Ktoś mógłby nawet pomyśleć, że nie jest to miejsce, które czasem robi też za noclegownię Benny'ego. Trzy minuty, dwie, jedna. W końcu usłyszał pukanie. Westchnął, po czym wyciągnął z szuflady potrzebne papiery.
Zapraszam! — zawołał, nie patrząc nawet w stronę drzwi. Jego wzrok skupiony był na dokumentacji, którą szybko wertował. Chciał mieć pewność, że nie wkradły się tam żadne błędy. — Proszę usiąść, podać coś? Herbata, kawa? — dodał, gdy usłyszał, że kobieta wchodzi do środka. Jego spojrzenie wciąż skupione było na biurku. — Rozumiem, że cała sprawa toczyła się dość długo, ale mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że najgorsze jest już za nami. Wystarczą pani podpisy i całość sprawy uznamy za oficjalnie... zakończoną — gdy tylko skończył mówić, otworzył teczkę, wyciągając z niej przygotowany wcześniej szkic umowy oraz pióro. Dopiero wtedy spojrzał w górę, chociaż wciąż nie skupiał się na twarzy kobiety. Wydawała mu się jakoś dziwnie znajoma, ale zrzucił z siebie to wrażenie. Po prostu był zmęczony.

Mara Lakefield
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
gall anonim
34 y/o
CHRISTMASSY
164 cm
psychoterapeuta w CAMH
Awatar użytkownika
Jingle bells, Jingle Bells
Jingle all the way
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
typ narracjitrzecioosobowy
czas narracjiprzeszły
postać
autor

outfit


Mara sądziła, że rozdział pt.”Josh i małżeństwo” został już zamknięty na cztery spusty i nie będzie musiała nigdy do niego wracać. Rozstali się o ile jego liczne zdrady i spotkanie ciężarnej kochanki w drzwiach można nazwać rozstaniem. Rozwiedli się, majątek podzielili, dzieci nie mają, więc już nic więcej ich nie łączy. Może żyć tak jakby nigdy ich nic nie łączyło, a ostatnie dziesięć lat wcale się nie wydarzyły. Jednak przeszłość ją złapała. Głupia papierologia. Płacą tym adwokatom horendalne stawki, a i tak jeszcze się okazuje, że nie dopełnią oni wszystkich formalności. Jak tylko dostała telefon, że musi przyjechać złożyć brakujący podpis na jakimś świstku, nie była ani trochę z tego faktu zadowolona. Najchętniej nawet w myślach nie wracałaby wspomnieniami do tego mężczyzny. Tak było jej łatwiej się pogodzić z faktem tego jak została potraktowana.
Jednak pewnych kwestii nie przeskoczy, więc wykorzystała akurat przerwę między pacjentami i postanowiła podjechać załatwić już , miejmy nadzieję, ostatnie formalności związane z rozwodem. Wolałaby, aby dokumenty zostały przesłane do Melanie - jej prawniczki, a nie żeby to ona miała się fatygować do adwokata swojego byłego męża, ale uznała, że jednak lepiej się stawić osobiście i wtedy będzie miała pewność, że żadne papiery nigdzie nie znikną. Sekretarka wskazała jej gabinet, do którego miała się udać. Zapukała i słysząc zaproszenie weszła do środka od razu podchodząc bliżej.
- Nie trzeba, miejmy to już jak najszybciej za sobą- zabrzmiała znacznie złośliwiej niż zamierzała, ale była naprawdę zirytowana faktem, że ten temat się jeszcze ciągnie. Miała już siadać, gdy nagle coś ją tknęło. Stanęła przed biurkiem i przyglądała się mężczyźnie. Nie było jej osobiście na sali rozpraw, poprosiła Melanie, żeby to ona ją w pełni reprezentowała, bo nie chciała się spotykać z Joshem. Powiedziała, że ma pacjentów, których nie może odwołać, ale prawda była taka, że bała się spotkania. Bała się, że nie uda się jej ukryć faktu, że została cholernie zraniona. Dlatego nie widziała też jego prawnika. Natomiast teraz stojąc, widząc zarysy jego twarzy patrząc na niego z góry i słuchając jego głosu… Coś w niej zadzwoniło. Serce przyspieszyło, a wspomnienia nagle stanęły przed oczami.
Wspomnienia tamtego lata. Najpiękniejszego lata w jej życiu. Tego wolnego, szalonego, beztroskiego. Świeżo po skończeniu szkoły, z plecakiem na ramionach, głową pełną marzeń i sercem pragnącym wrażeń. Wpadła na szalony pomysł zwiedzenia Stanów autostopem i ten plan zrealizowała, a oprócz pięknych miejsc odkryła również znacznie więcej. Odkryła wtedy czym jest miłość - ta lekka, pierwsza, ulotna. Odkryła czym jest pożądanie. Tamtego lata odkryła tak wiele. Odkryła Benjamina.
- Benji…?- spytała niepewnie, gdy skończył mówić chociaż jego słowa w ogóle do niej nie docierały. Jednak , gdy miała możliwość spojrzenia teraz mu w oczy, nabrała już pewności - to był Benjamin. Jej Benji. Minęło tak wiele lat. Piętnaście? Czternaście? Czy może więcej? Zmienił się- na twarzy miał kilka zmarszczek, a we włosach dostrzegła już pierwszą siwiznę. Był też większy, postawniejszy. Ramiona miał szersze, a dłonie bardziej spracowane. Ale to był on. Poznała go po tym spojrzeniu, któremu tamtego dnia zaufała bezgranicznie. Dlatego nawet nie czekała na odpowiedź.- Co tutaj robisz? spytała niby już pewniej, ale przecież co to za pytanie? Przecież to logiczne, że był prawnikiem jej męża. To on ich rozwodził. To on zapomniał zabrać od niej tego podpisu. To był jego gabinet. Oczywiście wszystko było logiczne! Ale nie dla Mary. Ona była w szoku widząc osobę ze swojej przeszłości, której sądziła, że nigdy już nie będzie dane jej spotkać.


Benjamin Peregrine
Jakoś miło
ODPOWIEDZ

Wróć do „Superior Court of Justice”