It's time for break
: ndz gru 14, 2025 2:02 am
Z boku praca prawnika zapewne wyglądała kusząco. Dobre pieniądze, teatralne przełomy w sprawach i dochodzenie do prawdy w świetle oklasków i zdjęć fotografów. Większość społeczeństwa żyła wizją tego, co serwowano im w mediach, nie zdając sobie sprawy z tego, że nie było to takie łatwe. Wiele osób nie wytrzymałoby presji sali sądowej oraz poprzedzających tego godzin spędzanych na żmudnym przeglądaniu dokumentacji. Czasem trzeba było włożyć naprawdę dużo w pracy w to, żeby rozwiązać jedną, nieszczególnie skomplikowaną sprawę. Zdecydowanie nie była to praca dla wszystkich. Szczególnie ludzi, którzy chcieli mieć bogate życie towarzyskie. Benjamin nie należał do tego grona, chociaż nawet nie robił tego celowo. Po prostu większość wolnego czasu, szczególnie od czasu przeprowadzki, spędzał w biurze. Skutecznie ukracało to wszelkie próby wypadów na miasto, czy chociażby poznawania sąsiadów. Niektórzy zapewne powiedzieliby, że źle balansuje swoim życiem, ale prawda była taka, że to naprawdę mu pasowało. Toksyczni rodzice dość mocno zniechęcili go do wizji zakładania takowej samemu. Większość "ziomków" zostawił w Nowym Jorku. W tej chwili absolutnie nic nie powstrzymywało go przed tym, żeby w pełni oddać się pracy. Bo naprawdę to lubił.
Pomaganie ludziom sprawiało mu niemałą satysfakcję, przy okazji dając całkiem solidne poczucie spełnienia. Świadomość, że dzięki jego działaniom ktoś uzyskał sprawiedliwość, była naprawdę przyjemna. Cieszyło go to za każdym razem. Każda rozwiązana sprawa zostawiała po sobie pamiątkę w postaci uśmiechu i podziękowań. Było to niczym jego prywatna, wirtualna kolekcja dobrych uczynków. Oczywiście nie robił tego, żeby ktoś uznał go za "tego dobrego". To była raczej wypadkowa podejmowanych przez niego działań. Rodzice oraz ich otoczenie pokazali mu dobitnie, jak zepsute są elity i bogacze. Czuł się odpowiedzialny za to, żeby chociaż w małym stopniu naprawić krzywdy, których dopuścili się jego rodzice. Bo może nie byli przestępcami z definicji, ale pomagali tym, którzy lepiej zapłacili. Nierzadko odwracając wzrok na fakty oraz to, że ich działania zostawiały po sobie szkody. Podjął się tej walki lata temu i chociaż przez lata pracy pomógł wielu osobom, wciąż pojawiały się setki innych. Starał się nie poddawać, ale czasem nachodziło go zmęczenie. Czasem z powodu przepracowania, innym razem przez przegraną sprawę. Bywały momenty, gdy pozytywny Benjamin ustępował miejsca zmęczonemu życiem człowiekowi, który potrzebował po prostu chwili spokoju. Dokładnie tak było w tym momencie. Potrzebował przerwy, nawet jeśli miałaby trwać tylko chwilę.
Ostatnimi czasy znajdował ukojenie w paleniu papierosów. Kiedyś się nimi brzydził i skrupulatnie unikał okazji do jarania. Starał się dbać o zdrowie. Siłownia i treningi boksu zdecydowanie nie zgrywały się z regularnym uszkadzaniem własnych płuc. I chociaż dalej ćwiczył, czasem po prostu potrzebował tej chwili relaksu, którą zapewniała mu dawka tytoniu.
— Matko kochana, mam nadzieję, że ten dzień szybko się skończy — westchnął, opierając się o barierkę w okolicy wejścia do budynku. Z pewną dozą ulgi odnotował, że jest sam, co dawało mu faktyczną okazję na to, żeby się wyciszyć. Irytowało go, gdy zaczepiali go losowi ludzie, próbując dyskutować o sprawach, które nawet go nie interesowały. Sięgnął do kieszeni, wyciągając paczkę fajek, wyciągając z niej jednego, który dość szybko wylądował w jego usta. — Miejmy nadzieję, że ukoisz ten cholerny ból głowy — rzucił niemrawo, masując lekko skronie. Wziął głęboki oddech, po czym w końcu odpalił papierosa, zaciągając się dymem. Poprawił nieco pozycję, po czym przymknął oczy. Pozwolił nikotynie wypełnić swoje płuca, dając mu chwilowe poczucie ulgi i spokoju. — Dobra, tego mi było trzeba — westchnął, czując jak jego ciało powoli się rozluźnia.
Charlotte Kovalski
Pomaganie ludziom sprawiało mu niemałą satysfakcję, przy okazji dając całkiem solidne poczucie spełnienia. Świadomość, że dzięki jego działaniom ktoś uzyskał sprawiedliwość, była naprawdę przyjemna. Cieszyło go to za każdym razem. Każda rozwiązana sprawa zostawiała po sobie pamiątkę w postaci uśmiechu i podziękowań. Było to niczym jego prywatna, wirtualna kolekcja dobrych uczynków. Oczywiście nie robił tego, żeby ktoś uznał go za "tego dobrego". To była raczej wypadkowa podejmowanych przez niego działań. Rodzice oraz ich otoczenie pokazali mu dobitnie, jak zepsute są elity i bogacze. Czuł się odpowiedzialny za to, żeby chociaż w małym stopniu naprawić krzywdy, których dopuścili się jego rodzice. Bo może nie byli przestępcami z definicji, ale pomagali tym, którzy lepiej zapłacili. Nierzadko odwracając wzrok na fakty oraz to, że ich działania zostawiały po sobie szkody. Podjął się tej walki lata temu i chociaż przez lata pracy pomógł wielu osobom, wciąż pojawiały się setki innych. Starał się nie poddawać, ale czasem nachodziło go zmęczenie. Czasem z powodu przepracowania, innym razem przez przegraną sprawę. Bywały momenty, gdy pozytywny Benjamin ustępował miejsca zmęczonemu życiem człowiekowi, który potrzebował po prostu chwili spokoju. Dokładnie tak było w tym momencie. Potrzebował przerwy, nawet jeśli miałaby trwać tylko chwilę.
Ostatnimi czasy znajdował ukojenie w paleniu papierosów. Kiedyś się nimi brzydził i skrupulatnie unikał okazji do jarania. Starał się dbać o zdrowie. Siłownia i treningi boksu zdecydowanie nie zgrywały się z regularnym uszkadzaniem własnych płuc. I chociaż dalej ćwiczył, czasem po prostu potrzebował tej chwili relaksu, którą zapewniała mu dawka tytoniu.
— Matko kochana, mam nadzieję, że ten dzień szybko się skończy — westchnął, opierając się o barierkę w okolicy wejścia do budynku. Z pewną dozą ulgi odnotował, że jest sam, co dawało mu faktyczną okazję na to, żeby się wyciszyć. Irytowało go, gdy zaczepiali go losowi ludzie, próbując dyskutować o sprawach, które nawet go nie interesowały. Sięgnął do kieszeni, wyciągając paczkę fajek, wyciągając z niej jednego, który dość szybko wylądował w jego usta. — Miejmy nadzieję, że ukoisz ten cholerny ból głowy — rzucił niemrawo, masując lekko skronie. Wziął głęboki oddech, po czym w końcu odpalił papierosa, zaciągając się dymem. Poprawił nieco pozycję, po czym przymknął oczy. Pozwolił nikotynie wypełnić swoje płuca, dając mu chwilowe poczucie ulgi i spokoju. — Dobra, tego mi było trzeba — westchnął, czując jak jego ciało powoli się rozluźnia.
Charlotte Kovalski