ODPOWIEDZ
35 y/o
For good luck!
186 cm
prawnik Vishwakar, Bradford & Grant Llp
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
typ narracjityp narracji
czas narracji-
postać
autor

Z boku praca prawnika zapewne wyglądała kusząco. Dobre pieniądze, teatralne przełomy w sprawach i dochodzenie do prawdy w świetle oklasków i zdjęć fotografów. Większość społeczeństwa żyła wizją tego, co serwowano im w mediach, nie zdając sobie sprawy z tego, że nie było to takie łatwe. Wiele osób nie wytrzymałoby presji sali sądowej oraz poprzedzających tego godzin spędzanych na żmudnym przeglądaniu dokumentacji. Czasem trzeba było włożyć naprawdę dużo w pracy w to, żeby rozwiązać jedną, nieszczególnie skomplikowaną sprawę. Zdecydowanie nie była to praca dla wszystkich. Szczególnie ludzi, którzy chcieli mieć bogate życie towarzyskie. Benjamin nie należał do tego grona, chociaż nawet nie robił tego celowo. Po prostu większość wolnego czasu, szczególnie od czasu przeprowadzki, spędzał w biurze. Skutecznie ukracało to wszelkie próby wypadów na miasto, czy chociażby poznawania sąsiadów. Niektórzy zapewne powiedzieliby, że źle balansuje swoim życiem, ale prawda była taka, że to naprawdę mu pasowało. Toksyczni rodzice dość mocno zniechęcili go do wizji zakładania takowej samemu. Większość "ziomków" zostawił w Nowym Jorku. W tej chwili absolutnie nic nie powstrzymywało go przed tym, żeby w pełni oddać się pracy. Bo naprawdę to lubił.
Pomaganie ludziom sprawiało mu niemałą satysfakcję, przy okazji dając całkiem solidne poczucie spełnienia. Świadomość, że dzięki jego działaniom ktoś uzyskał sprawiedliwość, była naprawdę przyjemna. Cieszyło go to za każdym razem. Każda rozwiązana sprawa zostawiała po sobie pamiątkę w postaci uśmiechu i podziękowań. Było to niczym jego prywatna, wirtualna kolekcja dobrych uczynków. Oczywiście nie robił tego, żeby ktoś uznał go za "tego dobrego". To była raczej wypadkowa podejmowanych przez niego działań. Rodzice oraz ich otoczenie pokazali mu dobitnie, jak zepsute są elity i bogacze. Czuł się odpowiedzialny za to, żeby chociaż w małym stopniu naprawić krzywdy, których dopuścili się jego rodzice. Bo może nie byli przestępcami z definicji, ale pomagali tym, którzy lepiej zapłacili. Nierzadko odwracając wzrok na fakty oraz to, że ich działania zostawiały po sobie szkody. Podjął się tej walki lata temu i chociaż przez lata pracy pomógł wielu osobom, wciąż pojawiały się setki innych. Starał się nie poddawać, ale czasem nachodziło go zmęczenie. Czasem z powodu przepracowania, innym razem przez przegraną sprawę. Bywały momenty, gdy pozytywny Benjamin ustępował miejsca zmęczonemu życiem człowiekowi, który potrzebował po prostu chwili spokoju. Dokładnie tak było w tym momencie. Potrzebował przerwy, nawet jeśli miałaby trwać tylko chwilę.
Ostatnimi czasy znajdował ukojenie w paleniu papierosów. Kiedyś się nimi brzydził i skrupulatnie unikał okazji do jarania. Starał się dbać o zdrowie. Siłownia i treningi boksu zdecydowanie nie zgrywały się z regularnym uszkadzaniem własnych płuc. I chociaż dalej ćwiczył, czasem po prostu potrzebował tej chwili relaksu, którą zapewniała mu dawka tytoniu.
Matko kochana, mam nadzieję, że ten dzień szybko się skończy — westchnął, opierając się o barierkę w okolicy wejścia do budynku. Z pewną dozą ulgi odnotował, że jest sam, co dawało mu faktyczną okazję na to, żeby się wyciszyć. Irytowało go, gdy zaczepiali go losowi ludzie, próbując dyskutować o sprawach, które nawet go nie interesowały. Sięgnął do kieszeni, wyciągając paczkę fajek, wyciągając z niej jednego, który dość szybko wylądował w jego usta. — Miejmy nadzieję, że ukoisz ten cholerny ból głowy — rzucił niemrawo, masując lekko skronie. Wziął głęboki oddech, po czym w końcu odpalił papierosa, zaciągając się dymem. Poprawił nieco pozycję, po czym przymknął oczy. Pozwolił nikotynie wypełnić swoje płuca, dając mu chwilowe poczucie ulgi i spokoju. — Dobra, tego mi było trzeba — westchnął, czując jak jego ciało powoli się rozluźnia.

Charlotte Kovalski
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
gall anonim
27 y/o
Welkom in Canada
169 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
Ho, ho, ho.
Gdzie choinka?
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her
typ narracjityp narracji
czas narracji-
postać
autor

Benjamin Lennox

Życie Charlotty wydawało się być proste. Uwielbiała wielkie, wręcz przełomowe sprawy. Wtedy mogła odnaleźć samą siebie w blasku reflektorów. Omawianie trudnych spraw przynosiło jej przyjemność. Zwłaszcza w momentach gdy czuła dobrze wykonaną robotę. Ostatnio za to ciągnęła się za nią inna sprawa. Mniej wygodna. Związana z mężczyzną, któremu chciała móc oferować własne serce. Problem wynikał z tego, że był on prokuratorem. Nie brzmiało to dobrze, jak dla samego początku znajomości.
Z każdym kolejnym tygodniem życie komplikowało się jeszcze bardziej. W jaki sposób miała mu spojrzeć w oczy i przypomnieć całą historię z jego ex-narzeczoną? To się kupy nie trzymało, a u niej powodowało ból serca. Zrobiła to. Zniszczyła jego przyszłość w prokuratorze, a samą siebie najchętniej by za to zabiczowała. Nie wiedziała, co dokładnie powinna zrobić i jaką decyzję podjąć. Przymknęła na moment oczy, zastanawiając się nad kolejnym krokiem.
Przychodzenie do sądu wiązało się dla niej z nawrotem nieprzyjemnych sytuacji. Wyobraźnia podpowiadała jej obraz kobiety, którą musiała zmasakrować. Przez to jeszcze bardziej oddała się nałogowi. Już przed nim nie uciekała. Przyjęła go jako standardową normę. W ten sposób pozwalała samej sobie na regulację emocji. Wchodzenie do sali rozpraw wiązało się z flashbackami. Stała silnie, próbując wygrać, ale coś na dnie żołądka ją ściskało. Potrzebowała móc uporządkować własne myśli. Dlatego w trakcie przerwy poszła do palarni. Jedynego miejsca, gdzie ludzie delektowali się ciszą, zamiast nikomu niepotrzebnych rozmów.
Tak znalazła się w tym miejscu. Uniosła delikatnie wzrok na mężczyznę, który mówił sam do siebie. W sądzie bywali różni, dziwni ludzie. Prokuratorzy, świadkowie, policjanci, kryminaliści i też... psychicznie chorzy ludzie. Uniosła na mężczyznę jedną brew do góry, niekoniecznie spodziewając się reakcji. Spokojnie wyjęła papierosa z paczki. Odpaliła go i zaciągnęła się bardzo mocno, by po chwili wypuścić chmurę dymu z ust.
Narzekasz głośniej niż myśli płyną w mojej głowie — skwitowała krótko Charlotte, unosząc wzrok na mężczyznę — a rozmowa z papierosem to już chyba choroba — stwierdziła półżartem, pół serio. Uniosła delikatnie kąciki ust, nie chcąc wywołać niepotrzebnego spięcia. Wolała w spokoju podumać, niż urządzać bitwę kogutów.
Mam nadzieję, że nie jesteś oskarżonym, bo chwilowa wolność na papierosie zaraz zniknie — zażartowała, próbując delikatnie rozluźnić atmosferę. Kiedy coś ciążyło jej na sercu, potrafiła zachować się bardzo nie na miejscu. Zdawała sobie z tego sprawę.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Superior Court of Justice”