Saffron & Benjamin
: śr gru 17, 2025 3:19 am
Saffron wybrała na spotkanie jedną z eleganckich knajpek w centrum Kingsway. Toronto było już w pełni zimowe, śnieg skrzypiał pod butami, a witryny sklepów lśniły świątecznymi dekoracjami. W środku lokalu panował stonowany półmrok. Przytłumione światło odbijało się od polerowanego drewna, szkła i mosiężnych detali. Obsługa uwijała się sprawnie, a w tle sączyła się spokojna (i według Saffron nudna) muzyka. Miała na sobie klasyczny karmelowy płaszcz, który zdjęła przy wejściu, oddając go konsjerżowi. Pod spodem elegancka, wydekoltowana sukienka w ciemnym kolorze. Zatrzymała się na chwilę, rozglądając się po sali. Kilka stolików było już zajętych, głównie przez pary i niewielkie grupy. Nie brakowało świątecznych dekoracji. Zima w Toronto potrafiła być surowa, ale grudniowe wieczory miały w sobie coś "magicznego". Kominek, gorąca herbata i oglądanie filmów... Może nie wyglądała na taką, która by to robiła, to miała słabość do tego kulturowego wyobrażenia. Z racji swojej wiary nie świętowała Bożego Narodzenia tak jak pozostali, ale bardzo lubiła ten klimat.
Kelner zaprowadził ją do zarezerwowanego wcześniej stolika. Spojrzała na kartę win, bardziej z przyzwyczajenia niż z realnej potrzeby wyboru. Miała jeszcze chwilę przed przyjściem Bena. Z zasady powinna zignorować jego istnienie za brak obiecanego odzewu, co uraziło jej dumę, ale znalazła się w sytuacji, gdzie nie mogła wybrzydzać. Długo nad tym myślała i sporządziła listę kandydatów na podstawie kontaktów w telefonie i jakimś cudem nadal miała tam numer Peregrine'a. Czy czasami w złości go nie skasowała? Utkwił w jej pamięci głównie dlatego, że żywiła do niego małostkową urazę. Nie lubiła być ignorowaną, a co gorsza zapominaną. Miał zostać szufladką z podpisem Nowy Jork, ale gdy spotkała go na sądowym korytarzu i to na dodatek jako reprezentanta kancelarii, którą mu polecała... Irracjonalnie ją to zezłościło. Potem widzieli się jeszcze kilka razy, przelotnie zamieniając słowo, lecz pozostawała zimna jak królowa lodu. Aż do teraz, gdy zadzwoniła (miał szczęście, że odebrał po pierwszym sygnale) i zaproponowała kolację.
Jeśli się nie pojawi to zamierzała urządzić mu piekło na ziemi. Spojrzała na zegarek. Miał dosłownie pięć minut, nim jego nieobecność zacznie się klasyfikować jako spóźnienie. Zamówiła wino, dyskretnie przeglądając się jeszcze w lusterku. Czerwona szminka była na swoim miejscu.
Benjamin Peregrine
Kelner zaprowadził ją do zarezerwowanego wcześniej stolika. Spojrzała na kartę win, bardziej z przyzwyczajenia niż z realnej potrzeby wyboru. Miała jeszcze chwilę przed przyjściem Bena. Z zasady powinna zignorować jego istnienie za brak obiecanego odzewu, co uraziło jej dumę, ale znalazła się w sytuacji, gdzie nie mogła wybrzydzać. Długo nad tym myślała i sporządziła listę kandydatów na podstawie kontaktów w telefonie i jakimś cudem nadal miała tam numer Peregrine'a. Czy czasami w złości go nie skasowała? Utkwił w jej pamięci głównie dlatego, że żywiła do niego małostkową urazę. Nie lubiła być ignorowaną, a co gorsza zapominaną. Miał zostać szufladką z podpisem Nowy Jork, ale gdy spotkała go na sądowym korytarzu i to na dodatek jako reprezentanta kancelarii, którą mu polecała... Irracjonalnie ją to zezłościło. Potem widzieli się jeszcze kilka razy, przelotnie zamieniając słowo, lecz pozostawała zimna jak królowa lodu. Aż do teraz, gdy zadzwoniła (miał szczęście, że odebrał po pierwszym sygnale) i zaproponowała kolację.
Jeśli się nie pojawi to zamierzała urządzić mu piekło na ziemi. Spojrzała na zegarek. Miał dosłownie pięć minut, nim jego nieobecność zacznie się klasyfikować jako spóźnienie. Zamówiła wino, dyskretnie przeglądając się jeszcze w lusterku. Czerwona szminka była na swoim miejscu.