Don’t shoot fast. Shoot good.
: ndz gru 21, 2025 9:11 pm
— Pięć dni w tygodniu. Bez dyskusji.
Matka była nieugięta. Jeśli chodziło o sport, nie brała jeńców. Nie miała litości. Liczyły się tylko wyniki i to takie, które ją zadowalały. Rekordy, pierwsze miejsca. Czołówka nigdy nie była wystarczająca, bo Raven musiała być najlepsza. Odkąd tylko zaczęła trenować, nie było czasu na błędy, nie było czasu na głupią zabawę czy hobby. Gdy pokazała, że jest dobra, lepsza niż jej rówieśnicy, matka zamierzała to wykorzystać. Swoje własne ambicje przelewała na córkę, która miała spełnić jej marzenia. Jej wizję o byciu kolejną mistrzynią olimpijską w rodzinie.
I tak zabawa w strzelanie z łuku przeistoczyła się w ciągłą walkę.
Wszystko zaczęło kręcić się wokół sportu. Wokół treningów i rosnącej z dnia na dzień presji. Ojciec pracował na dobrobyt rodziny i nie wtrącał się swojej żonie w robotę, gdy ta starała się jak najlepiej wychować córkę, jednocześnie zapewniając jej jak najlepszą przyszłość. Taką, jaką sama wymarzyła. Taką, która była odpowiednio ambitna i zadowalająca.
Raven już zapomniała jak dużą radość sprawiało jej łucznictwo. Kiedyś każde napięcie cięciwy było dla niej wyzwaniem. Ta wyjątkowa chwila zatrzymania oddechu tuż przed strzałem, to zwolnienie czasu i mierzenie w oddalony cel. Ta satysfakcja, kiedy trafiła. Teraz już tego nie odczuwała. Teraz zawsze było coś źle. Złe napięcie cięciwy, zły wiatr, złe obliczenia, złe ustawienia, zły moment. Nigdy nie było wystarczająco dobrze, nawet jeśli wygrała.
Raz. Jeden. Kolejny. I cały czas.
Presja jaką nałożyła na nią matka była tak duża, że przestała odczuwać radość z własnych wyników, z własnego sportu, który przecież sama wybrała. I właśnie przez to, że nigdy nie było wystarczająco dobrze, kobieta zdecydowała się zatrudnić trenera. Takiego, który znał starą, dobrą szkołę. Jedyną prawidłową. Trenera, który trenerem nie był… przynajmniej dopóki nie zaoferowało się wystarczająco dużo pieniędzy. A Violet Heist była skora zapłacić każdą kwotę, aby zdobyć to co chciała.
Dzisiaj miał być pierwszy trening.
Violet przyjechała wraz z córką na plac. Zwykle stała z boku. Patrzyła, oceniała i komentowała. Nie mogła przegapić oficjalnego przedstawienia swojej córki trenerowi, który już dawno temu przykuł jej uwagę, gdy było o nim głośno.
Wielka szkoda, że kontuzja wykluczyła go z dalszej sportowej kariery.
Na miejscu były przed czasem. Kobieta nakazała córce się rozgrzać zanim pojawi się jej nowy nauczyciel. Nastolatka rozgrzała swoje mięśnie nóg, pleców i barków. Rozciągnęła ramiona, poluzowała barki i popracowała nad mobilnością własnych stawów. W milczeniu. I gdy temperatura ciała jej się lekko podniosła, przeszła do sprawdzenia sprzętu. Sprawdziła cięciwę, celownik i stabilizatory. Sprawdziła strzały i założyła ochraniacz na przedramię oraz palce.
Zanim oddała pierwszy strzał, wykonała kilka ruchów bez strzały. Skupiała się na własnej postawie i oddechu, a także płynności własnych ruchów. Matka bez słowa stała w oddali, lustrując każdy jej ruch. Skrzyżowała ręce na piersi i z chłodnym wyrazem twarzy oglądała rozgrzewkę córki, jakby to też miało podlegać jej ocenie.
Jakby już przed trenerem miała wypaść nieskazitelnie. Bez przyniesienia wstydu.
W końcu chwyciła za łuk. Przymierzyła się do pierwszego strzału z bliższego dystansu. Chwila ciszy i odcięcia się od świata. Napięła cięciwę, skupiła spojrzenie. Zatrzymała oddech.
Idealnie w środek.
— Kurwa — warknęła pod nosem, opuszczając łuk. Trafiła, ale nie była zadowolona z własnego wyniku. Z własnej techniki. I wiedziała, że matka, stojąca kilkanaście metrów, dalej również była zawiedziona. Bo miała szczęście.
Zander Morningstar
Matka była nieugięta. Jeśli chodziło o sport, nie brała jeńców. Nie miała litości. Liczyły się tylko wyniki i to takie, które ją zadowalały. Rekordy, pierwsze miejsca. Czołówka nigdy nie była wystarczająca, bo Raven musiała być najlepsza. Odkąd tylko zaczęła trenować, nie było czasu na błędy, nie było czasu na głupią zabawę czy hobby. Gdy pokazała, że jest dobra, lepsza niż jej rówieśnicy, matka zamierzała to wykorzystać. Swoje własne ambicje przelewała na córkę, która miała spełnić jej marzenia. Jej wizję o byciu kolejną mistrzynią olimpijską w rodzinie.
I tak zabawa w strzelanie z łuku przeistoczyła się w ciągłą walkę.
Wszystko zaczęło kręcić się wokół sportu. Wokół treningów i rosnącej z dnia na dzień presji. Ojciec pracował na dobrobyt rodziny i nie wtrącał się swojej żonie w robotę, gdy ta starała się jak najlepiej wychować córkę, jednocześnie zapewniając jej jak najlepszą przyszłość. Taką, jaką sama wymarzyła. Taką, która była odpowiednio ambitna i zadowalająca.
Raven już zapomniała jak dużą radość sprawiało jej łucznictwo. Kiedyś każde napięcie cięciwy było dla niej wyzwaniem. Ta wyjątkowa chwila zatrzymania oddechu tuż przed strzałem, to zwolnienie czasu i mierzenie w oddalony cel. Ta satysfakcja, kiedy trafiła. Teraz już tego nie odczuwała. Teraz zawsze było coś źle. Złe napięcie cięciwy, zły wiatr, złe obliczenia, złe ustawienia, zły moment. Nigdy nie było wystarczająco dobrze, nawet jeśli wygrała.
Raz. Jeden. Kolejny. I cały czas.
Presja jaką nałożyła na nią matka była tak duża, że przestała odczuwać radość z własnych wyników, z własnego sportu, który przecież sama wybrała. I właśnie przez to, że nigdy nie było wystarczająco dobrze, kobieta zdecydowała się zatrudnić trenera. Takiego, który znał starą, dobrą szkołę. Jedyną prawidłową. Trenera, który trenerem nie był… przynajmniej dopóki nie zaoferowało się wystarczająco dużo pieniędzy. A Violet Heist była skora zapłacić każdą kwotę, aby zdobyć to co chciała.
Dzisiaj miał być pierwszy trening.
Violet przyjechała wraz z córką na plac. Zwykle stała z boku. Patrzyła, oceniała i komentowała. Nie mogła przegapić oficjalnego przedstawienia swojej córki trenerowi, który już dawno temu przykuł jej uwagę, gdy było o nim głośno.
Wielka szkoda, że kontuzja wykluczyła go z dalszej sportowej kariery.
Na miejscu były przed czasem. Kobieta nakazała córce się rozgrzać zanim pojawi się jej nowy nauczyciel. Nastolatka rozgrzała swoje mięśnie nóg, pleców i barków. Rozciągnęła ramiona, poluzowała barki i popracowała nad mobilnością własnych stawów. W milczeniu. I gdy temperatura ciała jej się lekko podniosła, przeszła do sprawdzenia sprzętu. Sprawdziła cięciwę, celownik i stabilizatory. Sprawdziła strzały i założyła ochraniacz na przedramię oraz palce.
Zanim oddała pierwszy strzał, wykonała kilka ruchów bez strzały. Skupiała się na własnej postawie i oddechu, a także płynności własnych ruchów. Matka bez słowa stała w oddali, lustrując każdy jej ruch. Skrzyżowała ręce na piersi i z chłodnym wyrazem twarzy oglądała rozgrzewkę córki, jakby to też miało podlegać jej ocenie.
Jakby już przed trenerem miała wypaść nieskazitelnie. Bez przyniesienia wstydu.
W końcu chwyciła za łuk. Przymierzyła się do pierwszego strzału z bliższego dystansu. Chwila ciszy i odcięcia się od świata. Napięła cięciwę, skupiła spojrzenie. Zatrzymała oddech.
Idealnie w środek.
— Kurwa — warknęła pod nosem, opuszczając łuk. Trafiła, ale nie była zadowolona z własnego wyniku. Z własnej techniki. I wiedziała, że matka, stojąca kilkanaście metrów, dalej również była zawiedziona. Bo miała szczęście.
Zander Morningstar