-
I remember the night I made the deal
Trading my soul for power I could feel
The demon smiled with eyes of flame
And whispered softly my new name
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Matka była nieugięta. Jeśli chodziło o sport, nie brała jeńców. Nie miała litości. Liczyły się tylko wyniki i to takie, które ją zadowalały. Rekordy, pierwsze miejsca. Czołówka nigdy nie była wystarczająca, bo Raven musiała być najlepsza. Odkąd tylko zaczęła trenować, nie było czasu na błędy, nie było czasu na głupią zabawę czy hobby. Gdy pokazała, że jest dobra, lepsza niż jej rówieśnicy, matka zamierzała to wykorzystać. Swoje własne ambicje przelewała na córkę, która miała spełnić jej marzenia. Jej wizję o byciu kolejną mistrzynią olimpijską w rodzinie.
I tak zabawa w strzelanie z łuku przeistoczyła się w ciągłą walkę.
Wszystko zaczęło kręcić się wokół sportu. Wokół treningów i rosnącej z dnia na dzień presji. Ojciec pracował na dobrobyt rodziny i nie wtrącał się swojej żonie w robotę, gdy ta starała się jak najlepiej wychować córkę, jednocześnie zapewniając jej jak najlepszą przyszłość. Taką, jaką sama wymarzyła. Taką, która była odpowiednio ambitna i zadowalająca.
Raven już zapomniała jak dużą radość sprawiało jej łucznictwo. Kiedyś każde napięcie cięciwy było dla niej wyzwaniem. Ta wyjątkowa chwila zatrzymania oddechu tuż przed strzałem, to zwolnienie czasu i mierzenie w oddalony cel. Ta satysfakcja, kiedy trafiła. Teraz już tego nie odczuwała. Teraz zawsze było coś źle. Złe napięcie cięciwy, zły wiatr, złe obliczenia, złe ustawienia, zły moment. Nigdy nie było wystarczająco dobrze, nawet jeśli wygrała.
Raz. Jeden. Kolejny. I cały czas.
Presja jaką nałożyła na nią matka była tak duża, że przestała odczuwać radość z własnych wyników, z własnego sportu, który przecież sama wybrała. I właśnie przez to, że nigdy nie było wystarczająco dobrze, kobieta zdecydowała się zatrudnić trenera. Takiego, który znał starą, dobrą szkołę. Jedyną prawidłową. Trenera, który trenerem nie był… przynajmniej dopóki nie zaoferowało się wystarczająco dużo pieniędzy. A Violet Heist była skora zapłacić każdą kwotę, aby zdobyć to co chciała.
Dzisiaj miał być pierwszy trening.
Violet przyjechała wraz z córką na plac. Zwykle stała z boku. Patrzyła, oceniała i komentowała. Nie mogła przegapić oficjalnego przedstawienia swojej córki trenerowi, który już dawno temu przykuł jej uwagę, gdy było o nim głośno.
Wielka szkoda, że kontuzja wykluczyła go z dalszej sportowej kariery.
Na miejscu były przed czasem. Kobieta nakazała córce się rozgrzać zanim pojawi się jej nowy nauczyciel. Nastolatka rozgrzała swoje mięśnie nóg, pleców i barków. Rozciągnęła ramiona, poluzowała barki i popracowała nad mobilnością własnych stawów. W milczeniu. I gdy temperatura ciała jej się lekko podniosła, przeszła do sprawdzenia sprzętu. Sprawdziła cięciwę, celownik i stabilizatory. Sprawdziła strzały i założyła ochraniacz na przedramię oraz palce.
Zanim oddała pierwszy strzał, wykonała kilka ruchów bez strzały. Skupiała się na własnej postawie i oddechu, a także płynności własnych ruchów. Matka bez słowa stała w oddali, lustrując każdy jej ruch. Skrzyżowała ręce na piersi i z chłodnym wyrazem twarzy oglądała rozgrzewkę córki, jakby to też miało podlegać jej ocenie.
Jakby już przed trenerem miała wypaść nieskazitelnie. Bez przyniesienia wstydu.
W końcu chwyciła za łuk. Przymierzyła się do pierwszego strzału z bliższego dystansu. Chwila ciszy i odcięcia się od świata. Napięła cięciwę, skupiła spojrzenie. Zatrzymała oddech.
Idealnie w środek.
— Kurwa — warknęła pod nosem, opuszczając łuk. Trafiła, ale nie była zadowolona z własnego wyniku. Z własnej techniki. I wiedziała, że matka, stojąca kilkanaście metrów, dalej również była zawiedziona. Bo miała szczęście.
Zander Morningstar
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchtyp narracjitrzecioosobowa, ograniczonaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Nie wierzył w to, co usłyszał nawet po tym, jak rozłączył się i patrzył na kartkę z zapisanym numerem. Nie wierzył w to nawet wtedy, gdy wpisywał odpowiednią konfigurację cyfr na smartfonie; ani wtedy, gdy sygnał zwiastował próbę połączenia. Gdy usłyszał głos po drugiej stronie – dalej nie był przekonany.
A jednak – finalnie przyjął propozycję, którą mu złożono. Z pewnymi zastrzeżeniami.
Zarzekał się, że nie jest trenerem – nie potrafił przekazywać wiedzy, a już na pewno nie potrafił tego zrobić wobec kogoś, kto miał być dzieckiem topowego zawodnika. Kobietę kojarzył – musiał kojarzyć, bo w końcu śledził środowisko łuczników nawet parę lat po własnym wypadku. Następczynię, nieco mniej – bo wypadał z obiegu, kiedy to ona wkraczała na scenę i zaczęła robić większe osiągnięcia.
Ale obiecał pojawić się na jednym spotkaniu i spróbować – w głównej mierze po to, aby to kobietę przekonać, że jest kiepskim wyborem. Samego siebie także.
Na halę przyszedł kilka minut po pełnej godzinie, którą wyznaczyli jako moment spotkania. Nie spóźnił się na pokaz, ani nie zrobił tego specjalnie, a po prostu – tak wyszło. Nie odzywał się, gdy szedł w stronę jedynego zajętego ringu, obserwując cały proces – od przygotowania się, do złożenia do strzału, oddania go i końcowej reakcji. Bliskiej bardziej rozczarowania niż zadowolenia z tego, co większość uznałaby za sukces.
I już mu coś nie pasowało. Nie potrafił nawet dokładnie stwierdzić co, mógłby zrzucić to na przeczucie, które na moment zagrało pod jego skórą. Na nic więcej. A może mógł to zrzucić na zbyt napiętą postawę u dziewczyny. Zbyt napiętą jak na kogoś, kto robił to pewnie już po raz tysięczny w życiu. No i zbyt napięta, jak na kogoś, kto jeszcze nie powinien być zmęczony.
Zerknął kątem oka na siedzącą nieopodal mistrzynię, odwracając się nieco frontem do niej. Wysunął dłonie z kieszeni, a potem pochylił nieco głowę.
— Pani Heist. — Po tych słowach odwrócił się mocniej w stronę dziewczyny. — Cześć. Nie przerywaj, skończ serię — powiedział, jednak nie brzmiał ani szytwno, ani rytualnie. Cofnął się parę kroków, by stanąć nieopodal jej matki, choć w pewnym dystansie, zaraz po tym, jak wymienił się z nią uściskiem dłoni. Oparł się plecami o ścianę, splatając ramiona na torsie.
Nie pokładał wielkich nadziei w tej perspektywie pracy. Jakoś nie widział siebie w roli trenera, a na pewno nie na tak wysokim poziomie. Mógłby przekazywać wiedzę początkującym czy średniozaawansowanym, ale to była wysoka liga. I nawet jeśli technicznie potrafił wszystko dobrze czytać – zauważyć mikrobłędy, to jakoś nie miałby śmiałości ich wytykać. A przynajmniej nie na pierwszym spotkaniu i nie pod okiem kogoś, kto sam osiągnął sukces, o którym on mógł zapomnieć ze względu na własny niefart.
Technicznie wydawało się być czysto, ale coś mu nie grało w tym wszystkim. Zaczynając choćby od tego mikronapięcia pod mięśniami. Ale nie mógł przecież niczego mówić po jednym strzale. Pozwolił jej skończyć serię, aby przyjrzeć się temu, jak pracowała i jakie miała przy tym maniery. Przyjrzeć jak się układała, kiedy wstrzymywała oddech, a kiedy go wypuszczała. A nawet kiedy opuszczała łuk.
I prawdopodobnie, żeby faktycznie i w pełni jakoś to zaopiniować, to jedna seria byłaby dla niego za mało. Potrzebowałby nagrania, zwolnionego tempa i czasu, aby przysiąść nad wszystkim i zrozumieć metodę.
I to w zasadzie brzmiało jak plan.
Plan na pracę, której przecież u siebie nie widział.
Raven Heist
-
I remember the night I made the deal
Trading my soul for power I could feel
The demon smiled with eyes of flame
And whispered softly my new name
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
To co dla jednych było sukcesem, dla niej było niedociągnięciem. Miała ledwo siedemnaście lat, w styczniu miała kończyć osiemnaście, a czasem czuła presję większą niż olimpijscy mistrzowie broniący tytuł. Nie czuła się jak nastolatka, bo jej życie kręciło się wokół treningów i sportu. Wokół odpowiedniej diety, której surowo pilnowała jej rodzicielka. Wokół odpowiedniego odpoczynku i braku jakichkolwiek rozpraszaczy, które mogłyby zmniejszyć jej skupienie. Nie chodziła na imprezy, bo te były stratą czasu i zdrowia, nie spotykała się ze znajomymi, bo zawsze musiała odmawiać ze względu na treningi czy zdanie kobiety. Żyła pod butem własnej matki, która narzuciła na nią swoje własne, ogromne ambicje.
I to podobno dla zapewnienia lepszego życia jej jedynego dziecka.
Raven przerobiła już sporo trenerów. Kolejny nie robił na niej wrażenia. Jej matka co chwila wynajdowała kogoś, kto miał się sprawdzić, a kto ostatecznie nie spełniał jej oczekiwań. Sama nie mogła trenować córki, bo bardzo szybko doszła do wniosku, że nie przynosiło to żadnych rezultatów. To była jedyna dobra decyzja, którą podjęła. Oddanie Raven pod skrzydła kogoś innego. Tylko ten ktoś musiał przejść selekcję oraz egzamin, gdzie bez ostrzeżenia przyszłego trenera sama oceniała podejście, technikę i sposoby nauczania.
Raven więc nie przypuszczała, że nowa osoba, którą wynalazła, zostanie na dłużej. Do tej pory nikt nie spełniał jej oczekiwań. To jednak nie powinno być zaskoczeniem.
Wzrok kobiety przeskoczył w stronę chłopaka po tym, jak jej córka skończyła strzał.
— Pan Morningstar. Miło, że pan do nas dołączył — powiedziała, a jej ton głosu był automatyczny. Chłodny i wyrachowany, zupełnie jakby nie odczuwała niczego. Ani dumy, ani radości, ani żadnej empatii. Trochę tak było. W końcu przede wszystkim liczyły się wyniki. Byli tutaj nie po to, aby tworzyć relacje i znajomości, tylko dlatego, aby wytrenował jej córkę i wydobył z niej wszystko to, co najlepsze.
Raven obejrzała się za siebie, gdy usłyszała nowy głos. Zlustrowała swojego nowego trenera spojrzeniem. Wysłuchała go, ale zanim jednak cokolwiek zrobiła, zerknęła krótko w stronę kobiety. Dopiero gdy ta przytaknęła, wróciła bez słowa do kolejnych strzałów.
Powtórka. To samo działanie. Stanęła bokiem do tarczy, stopy stawiając stabilnie na ziemi. Nadgarstek luźny. Strzała nałożona na cięciwę. Uniosła płynnie łuk, aby wejść w pozycję. Naciągnęła łuk mięśniami pleców, dokładnie tak, aby jej palce lekko dotykały tego samego miejsca przy twarzy co zawsze.Spojrzała przez celownik, skupiła spojrzenie. Ostatni oddech i wydech. Strzał numer dwa. Środek, ale bliżej linii granicznej. Wykonała jeszcze cztery strzały, tak aby dokończyć swoją serię.
Dwa z nich wyszły poza środek, zostając dokładnie na granicy linii okręgu.
Pomiędzy brwiami kobiety pojawiła się jedna, drobna zmarszczka. Nic więcej. Była jednak na tyle wymowna i dobrze znana Raven, że ta już wiedziała, że w każdym z tych strzałów, jej matka mogła znaleźć niedociągnięcie. Bo nigdy nie było wystarczająco dobrze. Nigdy nie zasługiwała na pochwałę, chyba, że przy mediach i publice.
— I co pan uważa? — spytała kobieta, nawet nie ruszając się z miejsca.
Raven opuściła łuk i bez słowa przeniosła wzrok na nowego trenera, którego wybrała jej matka.
Zander Morningstar
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchtyp narracjitrzecioosobowa, ograniczonaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Jeśli chodziło o to drugie, to mogło być problematyczne w wielu kierunkach.
Nie zamierzał jednak wyciągać wniosków po jednej sytuacji – nie było przecież pewne, skąd ten drobny gest w ogóle się wziął, a on sam zostawił gest bez komentarza, przechodząc na swoje miejsce, by w ciszy oobserwować dalszą część zaakceptowanej przez mistrzynię czynności w treningu.
Gdy strzelała, obserwował nie tylko jak układa ciało, jak zatrzymuje oddech i moment, gdy wszystko w niej się luzowało. Na cel nie patrzył wcale, jakby sam wynik na tarczy był najmniej ważny w tym wszystkim.
Od czasu do czasu spoglądał na kobietę, możliwie w momentach, w których miała to robić dziewczyna. Tego typu surowy wyraz twarzy widywał już, również u trenerów – nie wszyscy byli zawsze uśmiechnięci i przyklaskiwali na każdy strzał, łącznie z tymi nieudanymi. Byli też tacy, którzy cisnęli po wyniki i skategoryzował matkę dziewczyny jako ten typ.
Z takimi nie lubił pracować. Bo wsparcie i luźniejsza atmosfera wcale nie odbierała możliwości dobrego wyniku. Nie wszystkim – choć niektórzy nie potrzebowali tego, tylko faktycznego buta i ciągłej presji.
Nie miał pojęcia, jak miało to być w przypadku dziewczyny, ale jeśli potrzebowała ciągłego nacisku, to Zander dość szybko się wypisze, będąc zdania, że absolutnie się nie nadaje do współpracy z nią.
Gdy seria dobiegła końca, zerknął szybko na tablicę wyników, potem objął spojrzeniem sylwetkę dziewczyny, a na koniec zawiesił wzrok na kobiecie, która się odezwała. Sam odbił się od ściany, puszczając ręce wzdłuż siebie.
— Technicznie jest dobrze, powtarzalność jest bardzo dobra. A tamte dwa strzały nie uciekły przez jej rękę, tylko przez zbyt duże napięcie — wyrecytował, wyrzucając z siebie fakty. I pewną obserwację. — Na tym etapie nie poprawia się wyniku poprzez dociskanie środka — dodał, bez większej przerwy, dość nieświadomie kładąc większy nacisk na te kilka sylab w jednym słowie. — Poprawia się go przez stabilność w karku i oddechu pomiędzy strzałami. Tego drugiego zabrakło. — Nie mówiłt tego ani z wyrzutem, ani karcąco. Ot, jak zwyczajną obserwację.
Zander wypuścił powietrze, opuszczając głowę, a także przymykając powieki. Przez krótką chwilę stał pochylony, jak gdyby wciąż się zastanawiał. Nie myślał jednak nad werdyktem, a nad tym, jak chciałby go przekazać.
Miał dziwne wrażenie, że to, co miał ułożone w głowie, wcale nie zostanie tak dobrze przyjęte. Co prawda wyrok ten opierał na pobieżnej analizie i bardziej przeczuciu, niż dogłębnym rozpoznaniu rozmówczyni, ale miał świadomość, że zamiar ograniczenia pewnej kontroli będzie dość kontrowersyjny.
— Pani Heist, zacznę od tego, że jeśli w ogóle chciałaby pani współpracować ze mną, a konkretniej – jeśli to pani córka chciałaby ze mną współpracować — uważał, że była już na tyle duża, że mogła sama podejmować tego typu decyzje, nawet mimo ewentualnej niepełnoletności; na tyle duża, by samodzielnie prowadzić taką rozmowę, choć nie spodziewał się, że w tej sytuacji będzie — to mam jedną zasadę. Na arenie nie ma publiczności, jest tylko zawodnik i trener.
To wynikało z wielu czynników – ale przede wszystkim: sam czułby się oceniany, a dwóch trenerów wcale nie oznaczało więcej możliwości. To oznaczało spięcia na przestrzeni nurtów nauczania i podejścia, bo każdy sobą reprezentował swoje.
— A jeśli to nie problem, to pociągnąłbym trening z córką samodzielnie, a po wszystkim ustalilibyśmy, czy w ogóle nadajemy się do współpracy. I czy ona chciałaby ze mną trenować.
Był zdania, że jeśli mieliby zgrzyt na poziomie komunikacyjnym, to wszystko byłoby bez sensu. Dobrych zawodników, którzy tez mogliby być trenerami, a także dobrych wykwalifikowanych trenerów, na świecie było pełno i to z jakiegoś też powodu – a on wychowywał i trenował w nurcie autorytetu opartego na szacunku i zaufaniu wobec trenera. To drugie brało się stąd, że czuł się rozumiany i ów mentor znał go nawet lepiej, niż on sam siebie. I nierzadko potrafił zmienić kurs, który obierał, a niekoniecznie był dobry.
Raven Heist
-
I remember the night I made the deal
Trading my soul for power I could feel
The demon smiled with eyes of flame
And whispered softly my new name
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Dlatego zaszła wysoko. W wieku siedemnastu lat mogła się pochwalić sporymi osiągnięciami. Byłą wielokrotną medalistką mistrzostw Kanady Juniorów, miała rekord prowincji Quebec, a także startowała w zawodach międzynarodowych, gdzie znajdowała się w top 16. Reprezentowała szkołę, walczyła o stypendium sportowe… ale to wszystko było za mało. Dopóki nie przyniesie złotego medalu z Mistrzostw Świata, a potem Złota Olimpijskiego, wszystko inne nie będzie mieć znaczenia.
Chciała tego złota. Tylko po to, aby pokazać matce, że dała radę.
A potem zdobyć je drugi raz. Aby być lepszą.
Słuchała słów nowego trenera w milczeniu. Przeskoczyła wzrokiem na kobietę, ale na jej twarzy nie pojawiła się nawet jedna zmarszczka. Niewzruszenie i chłód biły z jej oczu, gdy słuchała oceny jej córki. Przytaknęła.
— Słyszałaś? Też tak uważam — powiedziała, a jej głos wbił się w Raven, która nieświadomie zacisnęła mocniej palce na łuku.
Kobieta skrzyżowała dłonie za plecami, obserwując jak mężczyzna się zastanawia. Nie poganiała go, nie pospieszała. Zadarła wyżej podbródek, gdy wydawał się zdecydować. Brew jej delikatnie drgnęła, gdy słuchała warunków młodego chłopaka, który miał trenować jej córkę. Chciała osobę, która będzie najlepsza. Która wydobędzie cały potencjał. Na ten moment nie znalazła kogoś takiego, a pomysł Zandera przyszedł jej przypadkiem, gdy analizowała stare nagrania z różnych konkursów. Najlepsi z najlepszych nie zdali jej testów. Co miałby mieć on?
Przekrzywiła lekko głowę w bok, nie spuszczając wzroku z chłopaka.
— Rozumiem pańskie zasady i nie ukrywam, że niezbyt mi odpowiadają. Raven wciąż jest niepełnoletnia. Odpowiedzialność za jej zdrowie, karierę i przyszłość, spoczywają na mnie. Natomiast nie jestem osobą, która boi się sprawdzić, czy ktoś rzeczywiście wie, co robi — zaczęła, postępując krok do przodu. — Jeśli uważa pan, że obecność drugiego trenera przeszkadza, mogę nie wchodzić na arenę. Ale nie oznacza to, że przestaję obserwować. Wyniki i postęp będą jedynym argumentem, który mnie przekona — dodała, a jej głos wydawał się ciąć chłodne powietrze między nimi. Raven nawet kilka metrów dalej czuła ciarki na plecach. — Co do decyzji mojej córki… — Uśmiechnęła się krótko, ale bez żadnego ciepła. — Może z panem porozmawiać. Może trenować. Ale to ja zdecyduję, czy ta współpraca ma sens. — Bo przecież to ona była tu decyzyjna jeśli chodziło… o wszystko. — Proszę mnie źle nie zrozumieć. Jeśli rzeczywiście potrafi pan dać jej coś, czego ja nie mogę, to nie będę stała na drodze. Ale jeśli zobaczę, że to strata czasu… zakończymy to szybko. — Nie będzie przecież tracić czasu na coś, co nie przynosi efektów. Nie mogła sobie na to pozwolić.
Kobieta przeniosła wzrok na córkę, która w dalszym ciągu nawet się nie ruszyła z miejsca. Dalej się też nie odzywała.
— Daj mi znać, kiedy trening się skończy — powiedziała krótko. Gestem głowy pożegnała się z Zanderem i udała się w stronę wyjścia. W ten sposób dała nowemu, aspirującemu trenerowi to, co chciał.
I chyba pierwszy raz Raven poczuła dziwną ulgę. Bo nigdy wcześniej nie trenowała bez oceniającej matki za plecami. Musiała przyznać, że była pod wrażeniem, bo Morningstar chyba jako jedyny z wielu, naprawdę wielu ludzi, którzy mieli z nią pracować, wyprosił jej matkę z treningu.
A to było coś nowego.
— Drażni pan piranię — powiedziała w końcu, gdy zostali sami. Przeszła w stronę odłożonych strzał, aby chwycić kilka z nich. — Uważałabym, bo potrafi paskudnie gryźć, a jej rany się jątrzą. — Jak po naprawdę paskudnym ugryzieniu. Takim pełnym jadu i toksyczności.
Wolała ostrzec nowego trenera, bo niewiadomo jak długo pobędą razem, a jej matka potrafiła być naprawdę upierdliwa, gdy chciała zajść komuś za skórę.
Zander Morningstar
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchtyp narracjitrzecioosobowa, ograniczonaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Jeśli miała dalej być odpowiedzialna za jej karierę, to po co był jej trener? Powinna sama ją trenować, skoro nie potrafiła tego oddać w jakimkolwiek stopniu pod cudzą pieczę.
Dlatego, gdy skończyła swój wywód – a przynajmniej: miał nadzieję, że skończyła, skinął jedynie głową bez jakiegokolwiek słowa, na znak, że zrozumiał. Zrozumiał, cokolwiek tam nie poruszyła. Może gdyby się wsłuchał, to wiedziałby, że będzie pod jej czujnym okiem, ale z drugiej strony – do tego wcale nie musiał słuchać, aby wiedzieć, że będzie oceniany.
Wystarczyło spojrzeć na to, jak uważnie pilnowała każdego oddechu i napięcia ramion u własnej córki. I jak ta córka o ten sam oddech i napięcie niemalże pyta za każdym razem.
Pozabijaliby się z kobietą, gdyby we dwójkę mieli prowadzić trening, bo miał wrażenie, że byli skrajnie różni w podejściu.
Przerzucił spojrzenie na dziewczynę, gdy kobieta w końcu wyszła, a jej córka w końcu przemówiła.
— O, proszę. A myślałem, że jesteś głuchoniema — skomentował, być może z niepotrzebną uszczypliwością.
Jakby nie patrzeć – przez cały ten czas milczała i nie odezwała się, aż do tej pory, ani razu. Nawet kiedy on do niej mówił, aby skończyła serię. Mógł więc mieć wrażenie, że albo nie słyszy i nie mówi, bo po prostu nie potrafi, albo nie za bardzo mogła – i skoro zmieniło się tylko to, że kobiety nie było na arenie – to przez własną matkę.
— Czym ją drażnię? — spytał zaraz, niemniej wyraźnie retorycznie. Zaraz też dodał, w ramach odpowiedzi na własne pytanie: — Sensowną zasadą, że w trakcie treningu zawodnik powinien skupić się na sobie i trenerze, a nie publiczności, aby jak najwięcej z niego wyciągnąć? Nie wiedziałem, że to aż taki oldschool. — Choć może powinien powiedzieć: newschool, bo kobieta była od niego starsza, miała już swoje osiągnięcia a zarówno jemu jak i jej córce bliżej było do nowej generacji. Czasu i zmian nie dało się oszukać.
Nie mówiąc już o tym, że jeśli miał ryzykować, to za wiele do stracenia przecież nie miał. Na pewno nie ryzykował karierą sportową – ta przepadła już jakiś czas temu. Za bardzo bogaty też nie był – a w zasadzie wcale. Medialny już nie był wcale – bo kto by się interesował upadłą Gwiazdą Zaranną.
— Poza tym — dodał, po krótkiej chwili, marszcząc czoło, na wspomnienie tego, jak się do niego zwróciła, które mu zazgrzytało nieprzyjemnie pod czaszką — jaki pan? Trzydziestki nawet nie mam, bez przesady. Możemy mówić do siebie po imieniu — stwierdził, prostując się nieznacznie. Wysunął rękę z kieszeni, by wyciągnąć ją w kierunku dziewczyny, potencjalnej podopiecznej. — Zander — podał swoje imię, tym samym aprobując sposób uproszczonego, bezpośredniego zwrotu po imieniu. A bardziej: po zdrobnieniu tego imienia.
Pełnego nigdy nie lubił. Zawsze kojarzyło mu się tylko z kłopotami. Nawet, po czasie, federacja podczas zawodów przyjęła skróconą wersję na jego wniosek.
— A ty w zasadzie ile masz lat? Dziewięć? Dziesięć? — zapytał, choć z podszyciem suchego dowcipu, by podjąć, bez przerwy po pytaniu — Bo starszaki raczej już same potrafią rozmawiać z innymi na swój temat.
Była to pewna uszczypliwość, której nie darował sobie, a może powinien. Nie znał układu dziewczyny z matką, ale sam przecież był niezwykle samodzielny w jej wieku. Na treningi chodził sam, do lekarzy też chodził sam i potrafił powiedzieć, co mu dolega i czego potrzebował.
— Dobra, siadaj — wskazał ruchem głowy na… Nic. Na kawałek ziemi, niedaleko celu. Sam usiadł na ziemi, w pobliżu jej sprzętu, wyciągając nogi przed siebie i odchylając się nieco do tyłu, aby oprzeć dłonie na ziemi. — Jak wygląda twoja rutyna?
Raven Heist
-
I remember the night I made the deal
Trading my soul for power I could feel
The demon smiled with eyes of flame
And whispered softly my new name
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
To, że się nie odzywała przy matce to było niegrzeczne, tylko dlatego, że to była bardzo bezpieczna opcja. Od dziecka była przyzwyczajona do tego, że każda jej decyzja była oceniana. Co zje, jak stanie, jak trzyma łuk, jak odpowie komuś obcemu. Matka poprawiała ją nie tylko na treningu, ale też w codziennych sytuacjach. Jeśli córka mówiła coś „nieprecyzyjnie” albo „nie tak, jak trzeba”, rozmowa była przerywana i przejmowana przez osobę dorosłą. W końcu dziewczyna zrozumiała, że mówienie samodzielnie kończy się korektą albo niezadowoleniem.
Aż w końcu stało się to nawykiem.
Najpierw spojrzenie w stronę matki, szybka ocena jej reakcji, dopiero potem odpowiedź albo działanie. Skupienie i podporządkowanie czyniły mistrzynię, a spontaniczność była nieprofesjonalna. To nie tak, że Raven się bała. Ona po prostu odruchowo sprawdzała czy nie popełnia błędu, przez który później otrzyma upomnienie w domu.
To był już mechanizm wyuczony przez lata.
Gdy kobieta znikała, Raven w końcu mogła oddychać. Tak jak teraz.
— To kobieta, która nie lubi tracić kontroli. — Bo chociaż częściowo oddawała ją innemu trenerowi, to i tak wolała trzymać rękę na pulsie. Chciała obserwować, kontrolować i słyszeć wszystkie uwagi. To była kobieta, która musiała być u góry i zawsze musiało być na jej. Jak nie w ten sposób, to inny. To był idealny przykład człowieka, który dążył do celu po trupach.
Zander miał być pierwszą osobą, która wygoniła ją z treningu.
Miła odmiana, gdy nie czuła tego toksycznego oddechu za plecami.
Zlustrowała go spojrzeniem z góry do dołu. Nie był stary, a przynajmniej nie wyglądał, ale zdecydowanie był starszy od niej oraz jej znajomych ze szkoły czy nawet z zawodów. W klasie juniorów był pewien przedział wiekowy i on się do niego nie zaliczał. Poza tym, była przyzwyczajona do tego, aby do trenerów, z szacunku, zwracać się per „pan”.
Przejście na „ty” było kolejną odmianą.
Dwie w ciągu jednego, zapoznawczego treningu. Niezły wynik. Jej matka zapewne nie byłaby zadowolona z takiego obrotu spraw. Znowu.
— Raven — odpowiedziała, wyciągając rękę w kierunku mężczyzny, aby się z nim zapoznać.
Nie miała większego problemu, aby przejść na relację mniej oficjalną, chociaż jak wiadomo, przyzwyczajona była do tego, aby przy wszystkich zachowywać się profesjonalnie. W końcu chodziło o jej wizerunek sportowy, a każdy trener miał mimo wszystko swoje nazwisko. To, że Zander nie brał udziału w zawodach, nie oznaczało, że go nie znano.
A każda opinia w internecie mogła się na niej odbić.
Prychnęła pod nosem gorzko na jego uwagę.
— Osiemnaście w styczniu. Wystarczająco, żeby wiedzieć, kiedy lepiej mówić, a kiedy trzymać gębę na kłódkę, by nie oberwać rykoszetem — powiedziała, krzyżując ręce na piersi. On jeszcze nie wiedział, ale Raven żyła z matką od zawsze. Wiedziała już jak i kiedy się zachowywać. W przypadku kobiety, nie mogła dyskutować, nawet o tym, aby samemu jeździć na treningi. Wiele razy próbowała i potem się to na niej odbijało. Gdy coś chciała, potem kobieta robiła wszystko na opak, jakby na złość. Gdy było tak jak ona chciała, atmosfera była całkiem znośna.
Ale Zander tego nie wiedział. Jeśli zostanie na dłużej, to zapewne się dowie.
I sam zrezygnuje z tej roboty. Nikt nie wytrzymywał z jej matką.
Gdy usiadł, odruchowo zerknęła w stronę ławek, które znajdowały się po przeciwnej stronie. Mogli usiąść tam, ale… on wolał być na ziemi. Dołączyła do niego, siadając po turecku po przeciwnej stronie.
Jak wygląda twoja rutyna?
— Wstaję o szóstej, jem szybko, zwykle to samo. Szkoła jest po drodze, więc robię minimum, żeby mieć spokój. — Minimum na czwórkę, bo mniej to wstyd. — Po południu mam trening, najczęściej z matką za plecami albo według planu, który mi rozpisała. Rozgrzewka, technika, strzelanie. Ona zapisuje wyniki, błędy, generalnie wszystko. Zwykle robię około sześćdziesięciu strzałów, czasem więcej. Wieczorem analiza, przygotowanie sprzętu na następny dzień i sen. Każdy dzień wygląda podobnie. Jeśli coś się sypie, to cały plan też się sypie — wyjaśniła bez większego zaangażowania emocjonalnego, jakby na automacie. Wszystko miała wyliczone do minuty, a dzień miała dokładnie zaplanowany. I nie miała dni odpoczynku czy regeneracji. Nie mogła się obijać. Położyć na kanapie i pograć w głupią grę na Playstation. Nie mogła decydować o własnym, wolnym czasie.
Gdy miało się matkę „Total Control Freak”, to żyło się pod jej dyktandem.
— Na treningu najpierw sprawdzam sprzęt, potem kontroluję strzały. Zakładam ochraniacze, potem kilka oddechów na wyciszenie, Rozgrzewka trwa około piętnastu minut. Potem zabieram się za strzelanie na krótkim dystansie, bez liczenia punktów. Kolejny jest trening główny po sześć strzałów na zmiennych dystansach. Tu już liczę punkty i notuję wyniki. Na koniec się rozciągam, a po wszystkim analizuję cały trening. — Proste.
Zander Morningstar
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchtyp narracjitrzecioosobowa, ograniczonaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Jakby na to nie spojrzeć, to właśnie niepochlebnie wypowiadał się o jej własnej matce; i nawet jeśli ona chwilę wcześniej nazwała ją piranią, to w takim układzie często mówiło się: co wolno wojewodzie to nie naczelnikowi gminy.
Nie chciał mówić, że to było nielogiczne, bo wydawało się być to oczywistością – gdzie spotykają się dwie różne perspektywy, które chcą nadać kierunek, tam raczej ciężko o porozumienie i dobry wynik. A o tym, że ma odmienne perspektywy od kobiety był już przekonany, jeszcze zanim poznał jej punkt widzenia. Wystarczyło wejście w atmosferę, która panowała na treningu. Jego trener nie miał takiego kija w dupie, ale nie był też klaunem. I to wystarczyło, by Zander miał bardzo dobre osiągi jako łucznik i wygrywał prestiżowe zawody. Ba, wystarczyło, aby otrzymał powołanie od reprezentacji kraju na najważniejszych zawodach z możliwych.
Nie skomentował jej odpowiedzi co do wieku. Chciałoby się powiedzieć, że to nawet przykre, bo patrząc na tym jednym przykładzie, to możliwości do mówienia miała mało, a w zasadzie wcale, przynajmniej w towarzystwie własnej matki. A powoli już wchodziła w pełnoletniość, powinna mieć swoje prawa i ich się uczyć, a tym samym nie miała niczego.
Ale kim on był, aby się mądrować w zakresie wychowywania młodocianych.
Aby w ogóle mieć pojęcie, z czym pracuje i na czym pracuje, poza zwyczajną obserwacją, która tak naprawdę mogła być jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Dlatego zapytał o jej rutynę, mając na myśli treningową. To, że rozszerzyła to o aspekty codzienności było dobrym bonusem, z jednej strony. Z drugiej, cóż, musiał bardzo pilnować, aby brwi przestały mu co chwilę latać w górę i w dół.
Nie potrafił tego zrozumieć, ale może dlatego, że nigdy tak nie miał. Czy to znaczyło, że to było złe? Może nie, ale z jego perspektywy – tak. Niezdrowe, będąc dokładnym i niewulgarnym. Normalnie nazwałby to pojebanym.
Każdy szanujący się sportowiec wiedział, jak istotna była regeneracja. Wynikało to nawet z ludzkiej natury. I nawet jeśli dni regeneracyjne nie kręciły się wokół leżenia plackiem – choć mogły – to były wciąż istotną cegiełką do budowania ciała sportowca.
— Spędzasz na strzelnicy wszystkie dnie tygodnia? — Uniósł lekko brew, nie zatrzymując swojego zdumienia. — A ile czasu poświęcasz na treningi komplementarne? Treningi siłowe, wydolnościowe, kalistenikę? — dopytał, całkowicie na poważnie, nie zmieniając tonu swojego głosu. To było równie istotne, ale nie byłby zdumiony, gdyby usłyszałby, że tamte są niepotrzebne lub bardzo rzadkie, bo wiele było szkół, które uznawały, że mięśnie wyrabiają się tylko przy treningu docelowym. — I jaki dzień masz na rege? No i jak on wygląda? — I to nie chodziło o słuchanie muzyki pochodzącej prosto z Jamajki, a o zwyczajny odpoczynek, kiedy mięśnie mają czas na odbudowę i przebudowę.
To wszystko brzmiało jak gdyby scenarzysta wpadł na pomysł napisania scenariusza do filmu, w którym główną postacią miał być ambitny sportowiec. Wtedy ładowało się wszystko, by pokazać, jak bardzo jest ambitny i się stara i z tego ma wyniki. Rzadko kiedy wykazywano ten istotny, zdrowy balans.
Nie brzmiało to jak coś, w co chciałby się ładować, tym bardziej, że kobieta sprawiał wrażenie takiej, która nie zamierzałaby mu ustąpić. Już logiczny argument 1 na 1 jej nie odpowiadał, a co dopiero gdyby powiedział jej, że obecny plan jest do dupy i niszczący: zarówno dla organizmu jak i psychiki sportowca.
No ale przecież co on tam wiedział, prawda? On to tylko powołanie dostał do reprezentacji kraju, ale nie wygrał żadnego medalu, lamus. Bo sobie dał łokieć połamać jak ostatni fajfus, na miesiąc przed rozgrywkami.
Raven Heist
-
I remember the night I made the deal
Trading my soul for power I could feel
The demon smiled with eyes of flame
And whispered softly my new name
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Kto wie, może jak była młodsza, była bardziej przystępna. I ludzka.
System zapierdolu był jedynym systemem jaki znała i jaki praktykowała. Na dobrą sprawę nie wiedziała, że można inaczej, ale czy to znaczyło, że nie była zmęczona? Była, chociaż oficjalnie by się do tego nie przyznała. Fizycznie mogła znieść wiele, ale psychicznie… w wieku prawie osiemnastu lat była już przytłoczona presją, a także własną matką. Sęk w tym, że o tym również nie zamierzała mówić, bo narzekanie było słabością. W dodatku czymś, czego i tak nie zmieni, bo kobieta była niezłomna. A Raven nieletnia.
A mimo to chciała wygrać. Chciała się piąć po szczeblach kariery sportowej, aby utrzeć nosa kobiecie. Aby osiągnąć więcej niż ona. I dlatego tak się przykładała do własnych treningów. Dlatego cisnęła samą siebie.
Nie zamierzała jednak udawać, że z matką była blisko. Bo nie była. Nigdy nie odczuwała tej matczynej miłości, troski i ciepła. Nie była przytulana, nie mówiono jej, że jest ważna i się liczy. W tej relacji liczyło się coś innego. Nie wybielała też kobiety przed innymi, bo było to bez sensu. Każdy widział jaka jest, a jeśli nie widział, to wkrótce szybko by się przekonał. Mówienie więc, że „ona chce dobrze” mijało się z celem. Okłamywałaby nie tylko siebie, ale też innych.
Spędzasz na strzelnicy wszystkie dnie tygodnia?
— Sześć — sprecyzowała bez większego nakładu emocjonalnego. — We wtorki oraz piątki mam dodatkowo godzinę na siłowni, ale moja matka uważa, że to nie jest tak ważne — przyznała otwarcie. Kogo jak kogo, ale trenera nie zamierzała oszukiwać. Skoro miał ją doprowadzić na sam szczyt, to musiał wiedzieć wszystko.
Matka miała swoją starą szkołę. Stare metody, które kiedyś się sprawdzały. Teraz jednak zauważała, że nie wszystko miało przełożenie na aktualne czasy. Właśnie z tego powodu szukała ludzi, którzy mieliby wspomóc jej córkę przez treningi w „nowym stylu”. Dlatego też mimo, że nie lubiła tracić kontroli, to była w stanie się ugiąć, jeśli to miałoby przynieść zamierzone efekty. Przez to jej tu nie było. Przez to oddała wolną rękę Zanderowi. Przynajmniej na chwilę.
Była tylko jedna rzecz silniejsza od chęci kontroli. Wygrana.
— Niedziela to mój czas na regenerację. Wtedy chodzę do fizjoterapeuty na tejping czy terapię manualną. Nie trenuję, ale często robię sobie spacer czy chodzę na rower. — Bo nawet jeśli jej matka była hersztem treningowym, to nawet ona wiedziała jak ważny był odpoczynek.
Regeneracja psychiczna była dla niej jednak o wiele trudniejsza niż fizyczna. Presja nie znikała tylko dlatego, że plan ułożony przez jej matkę mówił „dzień wolny”. Nie umiała też tak zwyczajnie położyć się w łóżku i pograć w grę czy obejrzeć serial. Musiała coś robić.
Była trochę jak przestymulowany border collie, którego właściciel od początku wrzucił w wir pracy oraz wiecznych zadań, a nie nauczył podstawy - jak się wyłączyć. Bo danie mu dnia wolnego niczego nie zmieniało, jeśli głowa wciąż pracowała i czekała na… cokolwiek.
Ale robiła chociaż świetne, bardzo przekonywujące wrażenie.
Zander Morningstar