Did u miss me?
: czw lip 10, 2025 9:59 am
Przeprowadzka była decyzją raczej mało przemyślaną.
Nigdy nie spodziewał się, że opuści Koreę, a jeśli już miałoby się to stać, to uważał, że wyjedzie gdzieś… bliżej. Kanada przemknęła mu przez myśl raz czy dwa, ale to było zaraz po tym jak okazało się, że dziewczyna w której się długi czas durzył ma się tam przeprowadzić. Na drugi koniec świata. Hunter od zawsze miał problemy z przywiązywaniem się, z zaangażowaniem, a jak to się już podziało, to nie umiał dobrze tego rozegrać. Podejmował złe decyzje, myśląc, że robi dobrze, a to doprowadziło ostatecznie do tego, że całkowicie ją stracił. Możliwe, że straciłby ją tak czy siak, gdyby się wyprowadziła, bo przecież w tamtym momencie nie ruszyłby z nią, więc może po prostu poprzez oszustwo sporej wagi wywalczył sobie trochę więcej czasu.
Czy żałował? Na pewno. Czy przeklinał samego siebie? Owszem, wiele razy. Przyjaciel mu w tym pomagał. Czy walczył z samym sobą, aby coś zrobić? Jak najbardziej, tylko na to było już za późno. Gdy zniknęła nie miał przecież ani jej adresu, ani jej numeru. Niczego. Zwyczajnie się rozpłynęła i pozostała zwyczajnie miłym wspomnieniem oraz posmakiem, że przez własną głupotę i wewnętrzny strach, stracił kogoś ważnego i sam był sobie temu winien.
Odchorowywał to. Dość długo. I w typowy dla siebie sposób. I wydawałoby się, że dość szybko zapomniał o tym co było i co się stało, ale w rzeczywistości siedziało w nim to dość głęboko. Mógł zgrywać typowego cwaniaka i jebanego flirciarza, ale ten kto go znał wiedział, że w środku dalej cierpiał. I po miesiącach, gdy nagle nadeszła opcja przeprowadzki do Kanady, coś się w nim ruszyło. Wyczuł okazję, możliwe, że taką, której potrzebował.
Czy była to dobra decyzja? Cholera wiedziała. Miał się dopiero przekonać.
W Kanadzie był dopiero od dwóch tygodni. Mieszkał z całą ekipą, ale ledwo bywał w domu. Jako człowiek wychowany przez ulice, musiał poznać swoje nowe środowisko. To, które znał na wylot opuścił, więc teraz należało się zaadaptować do nowego. Lubił wiedzieć jakie są ulice i gdzie prowadzą. Które dzielnice, gdzie się kończą, a gdzie zaczynają. Gdzie są ciekawe miejsca, a które lepiej omijać. Hunter był człowiekiem miasta, więc jego natura nakazywała mu znać każdy zakamarek, nawet jeśli dopiero co tu przyjechał.
Musiał wiedzieć, którędy uciekać przed policją. Znaczy co?
To nie była noc, ale słońce już zachodziło. Robiło się ciemno, ale dla niego to właśnie zaczynał się dzień. Wolał chodzić pod osłoną nocy. Lubił obserwować wtedy ludzi, ich imprezowe, lekkomyślne życie oraz decyzje. To wtedy też zwykle wynosił najwięcej pamiątek z takich wyjść. Tutaj jeszcze nie miał swoich ulubionych miejsc, ale dlatego chodził i zwiedział, ucząc się przy okazji tego gdzie ludzi i o jakich godzinach jest najwięcej. Słonek co prawda znalazł mu tutaj pracę, albo raczej - załatwił rozmowę i na dniach miał się na niej pojawić, ale do tego czasu musiał mieć inne zajęcie. I to było jedno z nich.
Nie liczył na to, że znajdzie Soojin, albo raczej - Rainę. Wiedział, że była w Toronto, dokładnie w tym mieście, ale ono liczyło ponad trzy miliony ludzi. Nie wiedział gdzie mieszka, gdzie bywa i jakie życie wiedzie, więc prawdopodobieństwo, że na nią trafi, było straszliwie niskie. I chociaż gdzieś tam w środku miał nikłą nadzieję, że może, chociaż przypadkiem, mu gdzieś mignie, tak zdawał sobie sprawy z tego, że to jak szukanie igły w stogu w chuj zatłoczonego siana. Dlatego nie szukał. A przynajmniej nie tak… otwarcie.
Chociaż wszyscy wiedzieli dlaczego przyjechał do Toronto.
W parku pojawił się na chwilę. Bo tu go jeszcze nie było. Skoro zwiedzał każdy zakamarek, a Toronto było ogromne, to zamierzał być naprawdę wszędzie. Miał na to sporo czasu. Ubrany jak zawsze na ciemno, szedł przed siebie z założonym na głowę kapturem i fajką zapaloną w gębie. Nieopodal niego łaził sobie luźno, bez smyczy Hati, którego zabrał ze sobą z Korei. Pies swobodnie przechodził przez kolejne trawniki i krawężniki, obwąchując nowe tereny i ignorując nie tylko psy, ale też innych ludzi.
Do czasu.
Pies w pewnym momencie zatrzymał się i podniósł łeb, węsząc coś w powietrzu. Nagle zaczął zachowywać się bardzo dziwnie, jakby odkrył coś, co wzbudziło w nim masę różnych emocji. Jego ogon zaczął merdać. Pies węszył w powietrzu i zaczął iść w przeciwnym kierunku, co zwróciło uwagę Huntera. Powiódł spojrzeniem za owczarkiem, ale to wtedy ten zaczął przed siebie biec… a dokładniej biec w kierunku jakiejś dziewczyny przy której się zatrzymał, zachowując się jak szczeniak. Obiegał ją, piszczał, szczekał i domagał się głaskania. Kładł z emocji uszy po sobie i tańczył dookoła niej, jak przy nikim innym.
Bo on nigdy tak nie robił. Nigdy.
Chyba, że do swoich.
Chłopak ruszył w jego kierunku, aby zabrać psa, zaskoczony jego zachowaniem.
— Hati, kurwa, co ci odbi- — rzucił, wyciągając rękę do obroży, aby odciągnąć maliniaka, ale to wtedy podniósł wzrok i spotkał się z twarzą dziewczyny, której za nic w świecie nie spodziewał się już więcej zobaczyć. — O cię chuj. — No nie do końca tak się nazywała. Wypuścił psa, a ten znowu usiadł tuż przed nią, zamiatając ogonem ziemię, łeb wciskając w jej brzuch. Widzisz, Hunter? Gdyby nie twój pies, to nigdy byś jej nie znalazł.
Raina Bouchard
Nigdy nie spodziewał się, że opuści Koreę, a jeśli już miałoby się to stać, to uważał, że wyjedzie gdzieś… bliżej. Kanada przemknęła mu przez myśl raz czy dwa, ale to było zaraz po tym jak okazało się, że dziewczyna w której się długi czas durzył ma się tam przeprowadzić. Na drugi koniec świata. Hunter od zawsze miał problemy z przywiązywaniem się, z zaangażowaniem, a jak to się już podziało, to nie umiał dobrze tego rozegrać. Podejmował złe decyzje, myśląc, że robi dobrze, a to doprowadziło ostatecznie do tego, że całkowicie ją stracił. Możliwe, że straciłby ją tak czy siak, gdyby się wyprowadziła, bo przecież w tamtym momencie nie ruszyłby z nią, więc może po prostu poprzez oszustwo sporej wagi wywalczył sobie trochę więcej czasu.
Czy żałował? Na pewno. Czy przeklinał samego siebie? Owszem, wiele razy. Przyjaciel mu w tym pomagał. Czy walczył z samym sobą, aby coś zrobić? Jak najbardziej, tylko na to było już za późno. Gdy zniknęła nie miał przecież ani jej adresu, ani jej numeru. Niczego. Zwyczajnie się rozpłynęła i pozostała zwyczajnie miłym wspomnieniem oraz posmakiem, że przez własną głupotę i wewnętrzny strach, stracił kogoś ważnego i sam był sobie temu winien.
Odchorowywał to. Dość długo. I w typowy dla siebie sposób. I wydawałoby się, że dość szybko zapomniał o tym co było i co się stało, ale w rzeczywistości siedziało w nim to dość głęboko. Mógł zgrywać typowego cwaniaka i jebanego flirciarza, ale ten kto go znał wiedział, że w środku dalej cierpiał. I po miesiącach, gdy nagle nadeszła opcja przeprowadzki do Kanady, coś się w nim ruszyło. Wyczuł okazję, możliwe, że taką, której potrzebował.
Czy była to dobra decyzja? Cholera wiedziała. Miał się dopiero przekonać.
W Kanadzie był dopiero od dwóch tygodni. Mieszkał z całą ekipą, ale ledwo bywał w domu. Jako człowiek wychowany przez ulice, musiał poznać swoje nowe środowisko. To, które znał na wylot opuścił, więc teraz należało się zaadaptować do nowego. Lubił wiedzieć jakie są ulice i gdzie prowadzą. Które dzielnice, gdzie się kończą, a gdzie zaczynają. Gdzie są ciekawe miejsca, a które lepiej omijać. Hunter był człowiekiem miasta, więc jego natura nakazywała mu znać każdy zakamarek, nawet jeśli dopiero co tu przyjechał.
Musiał wiedzieć, którędy uciekać przed policją. Znaczy co?
To nie była noc, ale słońce już zachodziło. Robiło się ciemno, ale dla niego to właśnie zaczynał się dzień. Wolał chodzić pod osłoną nocy. Lubił obserwować wtedy ludzi, ich imprezowe, lekkomyślne życie oraz decyzje. To wtedy też zwykle wynosił najwięcej pamiątek z takich wyjść. Tutaj jeszcze nie miał swoich ulubionych miejsc, ale dlatego chodził i zwiedział, ucząc się przy okazji tego gdzie ludzi i o jakich godzinach jest najwięcej. Słonek co prawda znalazł mu tutaj pracę, albo raczej - załatwił rozmowę i na dniach miał się na niej pojawić, ale do tego czasu musiał mieć inne zajęcie. I to było jedno z nich.
Nie liczył na to, że znajdzie Soojin, albo raczej - Rainę. Wiedział, że była w Toronto, dokładnie w tym mieście, ale ono liczyło ponad trzy miliony ludzi. Nie wiedział gdzie mieszka, gdzie bywa i jakie życie wiedzie, więc prawdopodobieństwo, że na nią trafi, było straszliwie niskie. I chociaż gdzieś tam w środku miał nikłą nadzieję, że może, chociaż przypadkiem, mu gdzieś mignie, tak zdawał sobie sprawy z tego, że to jak szukanie igły w stogu w chuj zatłoczonego siana. Dlatego nie szukał. A przynajmniej nie tak… otwarcie.
Chociaż wszyscy wiedzieli dlaczego przyjechał do Toronto.
W parku pojawił się na chwilę. Bo tu go jeszcze nie było. Skoro zwiedzał każdy zakamarek, a Toronto było ogromne, to zamierzał być naprawdę wszędzie. Miał na to sporo czasu. Ubrany jak zawsze na ciemno, szedł przed siebie z założonym na głowę kapturem i fajką zapaloną w gębie. Nieopodal niego łaził sobie luźno, bez smyczy Hati, którego zabrał ze sobą z Korei. Pies swobodnie przechodził przez kolejne trawniki i krawężniki, obwąchując nowe tereny i ignorując nie tylko psy, ale też innych ludzi.
Do czasu.
Pies w pewnym momencie zatrzymał się i podniósł łeb, węsząc coś w powietrzu. Nagle zaczął zachowywać się bardzo dziwnie, jakby odkrył coś, co wzbudziło w nim masę różnych emocji. Jego ogon zaczął merdać. Pies węszył w powietrzu i zaczął iść w przeciwnym kierunku, co zwróciło uwagę Huntera. Powiódł spojrzeniem za owczarkiem, ale to wtedy ten zaczął przed siebie biec… a dokładniej biec w kierunku jakiejś dziewczyny przy której się zatrzymał, zachowując się jak szczeniak. Obiegał ją, piszczał, szczekał i domagał się głaskania. Kładł z emocji uszy po sobie i tańczył dookoła niej, jak przy nikim innym.
Bo on nigdy tak nie robił. Nigdy.
Chyba, że do swoich.
Chłopak ruszył w jego kierunku, aby zabrać psa, zaskoczony jego zachowaniem.
— Hati, kurwa, co ci odbi- — rzucił, wyciągając rękę do obroży, aby odciągnąć maliniaka, ale to wtedy podniósł wzrok i spotkał się z twarzą dziewczyny, której za nic w świecie nie spodziewał się już więcej zobaczyć. — O cię chuj. — No nie do końca tak się nazywała. Wypuścił psa, a ten znowu usiadł tuż przed nią, zamiatając ogonem ziemię, łeb wciskając w jej brzuch. Widzisz, Hunter? Gdyby nie twój pies, to nigdy byś jej nie znalazł.
Raina Bouchard