-
Today I'm wearing a lovely shade of I slept like a crap, so don't piss me off.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Przeprowadzka była decyzją raczej mało przemyślaną.
Nigdy nie spodziewał się, że opuści Koreę, a jeśli już miałoby się to stać, to uważał, że wyjedzie gdzieś… bliżej. Kanada przemknęła mu przez myśl raz czy dwa, ale to było zaraz po tym jak okazało się, że dziewczyna w której się długi czas durzył ma się tam przeprowadzić. Na drugi koniec świata. Hunter od zawsze miał problemy z przywiązywaniem się, z zaangażowaniem, a jak to się już podziało, to nie umiał dobrze tego rozegrać. Podejmował złe decyzje, myśląc, że robi dobrze, a to doprowadziło ostatecznie do tego, że całkowicie ją stracił. Możliwe, że straciłby ją tak czy siak, gdyby się wyprowadziła, bo przecież w tamtym momencie nie ruszyłby z nią, więc może po prostu poprzez oszustwo sporej wagi wywalczył sobie trochę więcej czasu.
Czy żałował? Na pewno. Czy przeklinał samego siebie? Owszem, wiele razy. Przyjaciel mu w tym pomagał. Czy walczył z samym sobą, aby coś zrobić? Jak najbardziej, tylko na to było już za późno. Gdy zniknęła nie miał przecież ani jej adresu, ani jej numeru. Niczego. Zwyczajnie się rozpłynęła i pozostała zwyczajnie miłym wspomnieniem oraz posmakiem, że przez własną głupotę i wewnętrzny strach, stracił kogoś ważnego i sam był sobie temu winien.
Odchorowywał to. Dość długo. I w typowy dla siebie sposób. I wydawałoby się, że dość szybko zapomniał o tym co było i co się stało, ale w rzeczywistości siedziało w nim to dość głęboko. Mógł zgrywać typowego cwaniaka i jebanego flirciarza, ale ten kto go znał wiedział, że w środku dalej cierpiał. I po miesiącach, gdy nagle nadeszła opcja przeprowadzki do Kanady, coś się w nim ruszyło. Wyczuł okazję, możliwe, że taką, której potrzebował.
Czy była to dobra decyzja? Cholera wiedziała. Miał się dopiero przekonać.
W Kanadzie był dopiero od dwóch tygodni. Mieszkał z całą ekipą, ale ledwo bywał w domu. Jako człowiek wychowany przez ulice, musiał poznać swoje nowe środowisko. To, które znał na wylot opuścił, więc teraz należało się zaadaptować do nowego. Lubił wiedzieć jakie są ulice i gdzie prowadzą. Które dzielnice, gdzie się kończą, a gdzie zaczynają. Gdzie są ciekawe miejsca, a które lepiej omijać. Hunter był człowiekiem miasta, więc jego natura nakazywała mu znać każdy zakamarek, nawet jeśli dopiero co tu przyjechał.
Musiał wiedzieć, którędy uciekać przed policją. Znaczy co?
To nie była noc, ale słońce już zachodziło. Robiło się ciemno, ale dla niego to właśnie zaczynał się dzień. Wolał chodzić pod osłoną nocy. Lubił obserwować wtedy ludzi, ich imprezowe, lekkomyślne życie oraz decyzje. To wtedy też zwykle wynosił najwięcej pamiątek z takich wyjść. Tutaj jeszcze nie miał swoich ulubionych miejsc, ale dlatego chodził i zwiedział, ucząc się przy okazji tego gdzie ludzi i o jakich godzinach jest najwięcej. Słonek co prawda znalazł mu tutaj pracę, albo raczej - załatwił rozmowę i na dniach miał się na niej pojawić, ale do tego czasu musiał mieć inne zajęcie. I to było jedno z nich.
Nie liczył na to, że znajdzie Soojin, albo raczej - Rainę. Wiedział, że była w Toronto, dokładnie w tym mieście, ale ono liczyło ponad trzy miliony ludzi. Nie wiedział gdzie mieszka, gdzie bywa i jakie życie wiedzie, więc prawdopodobieństwo, że na nią trafi, było straszliwie niskie. I chociaż gdzieś tam w środku miał nikłą nadzieję, że może, chociaż przypadkiem, mu gdzieś mignie, tak zdawał sobie sprawy z tego, że to jak szukanie igły w stogu w chuj zatłoczonego siana. Dlatego nie szukał. A przynajmniej nie tak… otwarcie.
Chociaż wszyscy wiedzieli dlaczego przyjechał do Toronto.
W parku pojawił się na chwilę. Bo tu go jeszcze nie było. Skoro zwiedzał każdy zakamarek, a Toronto było ogromne, to zamierzał być naprawdę wszędzie. Miał na to sporo czasu. Ubrany jak zawsze na ciemno, szedł przed siebie z założonym na głowę kapturem i fajką zapaloną w gębie. Nieopodal niego łaził sobie luźno, bez smyczy Hati, którego zabrał ze sobą z Korei. Pies swobodnie przechodził przez kolejne trawniki i krawężniki, obwąchując nowe tereny i ignorując nie tylko psy, ale też innych ludzi.
Do czasu.
Pies w pewnym momencie zatrzymał się i podniósł łeb, węsząc coś w powietrzu. Nagle zaczął zachowywać się bardzo dziwnie, jakby odkrył coś, co wzbudziło w nim masę różnych emocji. Jego ogon zaczął merdać. Pies węszył w powietrzu i zaczął iść w przeciwnym kierunku, co zwróciło uwagę Huntera. Powiódł spojrzeniem za owczarkiem, ale to wtedy ten zaczął przed siebie biec… a dokładniej biec w kierunku jakiejś dziewczyny przy której się zatrzymał, zachowując się jak szczeniak. Obiegał ją, piszczał, szczekał i domagał się głaskania. Kładł z emocji uszy po sobie i tańczył dookoła niej, jak przy nikim innym.
Bo on nigdy tak nie robił. Nigdy.
Chyba, że do swoich.
Chłopak ruszył w jego kierunku, aby zabrać psa, zaskoczony jego zachowaniem.
— Hati, kurwa, co ci odbi- — rzucił, wyciągając rękę do obroży, aby odciągnąć maliniaka, ale to wtedy podniósł wzrok i spotkał się z twarzą dziewczyny, której za nic w świecie nie spodziewał się już więcej zobaczyć. — O cię chuj. — No nie do końca tak się nazywała. Wypuścił psa, a ten znowu usiadł tuż przed nią, zamiatając ogonem ziemię, łeb wciskając w jej brzuch. Widzisz, Hunter? Gdyby nie twój pies, to nigdy byś jej nie znalazł.
Raina Bouchard
Nigdy nie spodziewał się, że opuści Koreę, a jeśli już miałoby się to stać, to uważał, że wyjedzie gdzieś… bliżej. Kanada przemknęła mu przez myśl raz czy dwa, ale to było zaraz po tym jak okazało się, że dziewczyna w której się długi czas durzył ma się tam przeprowadzić. Na drugi koniec świata. Hunter od zawsze miał problemy z przywiązywaniem się, z zaangażowaniem, a jak to się już podziało, to nie umiał dobrze tego rozegrać. Podejmował złe decyzje, myśląc, że robi dobrze, a to doprowadziło ostatecznie do tego, że całkowicie ją stracił. Możliwe, że straciłby ją tak czy siak, gdyby się wyprowadziła, bo przecież w tamtym momencie nie ruszyłby z nią, więc może po prostu poprzez oszustwo sporej wagi wywalczył sobie trochę więcej czasu.
Czy żałował? Na pewno. Czy przeklinał samego siebie? Owszem, wiele razy. Przyjaciel mu w tym pomagał. Czy walczył z samym sobą, aby coś zrobić? Jak najbardziej, tylko na to było już za późno. Gdy zniknęła nie miał przecież ani jej adresu, ani jej numeru. Niczego. Zwyczajnie się rozpłynęła i pozostała zwyczajnie miłym wspomnieniem oraz posmakiem, że przez własną głupotę i wewnętrzny strach, stracił kogoś ważnego i sam był sobie temu winien.
Odchorowywał to. Dość długo. I w typowy dla siebie sposób. I wydawałoby się, że dość szybko zapomniał o tym co było i co się stało, ale w rzeczywistości siedziało w nim to dość głęboko. Mógł zgrywać typowego cwaniaka i jebanego flirciarza, ale ten kto go znał wiedział, że w środku dalej cierpiał. I po miesiącach, gdy nagle nadeszła opcja przeprowadzki do Kanady, coś się w nim ruszyło. Wyczuł okazję, możliwe, że taką, której potrzebował.
Czy była to dobra decyzja? Cholera wiedziała. Miał się dopiero przekonać.
W Kanadzie był dopiero od dwóch tygodni. Mieszkał z całą ekipą, ale ledwo bywał w domu. Jako człowiek wychowany przez ulice, musiał poznać swoje nowe środowisko. To, które znał na wylot opuścił, więc teraz należało się zaadaptować do nowego. Lubił wiedzieć jakie są ulice i gdzie prowadzą. Które dzielnice, gdzie się kończą, a gdzie zaczynają. Gdzie są ciekawe miejsca, a które lepiej omijać. Hunter był człowiekiem miasta, więc jego natura nakazywała mu znać każdy zakamarek, nawet jeśli dopiero co tu przyjechał.
Musiał wiedzieć, którędy uciekać przed policją. Znaczy co?
To nie była noc, ale słońce już zachodziło. Robiło się ciemno, ale dla niego to właśnie zaczynał się dzień. Wolał chodzić pod osłoną nocy. Lubił obserwować wtedy ludzi, ich imprezowe, lekkomyślne życie oraz decyzje. To wtedy też zwykle wynosił najwięcej pamiątek z takich wyjść. Tutaj jeszcze nie miał swoich ulubionych miejsc, ale dlatego chodził i zwiedział, ucząc się przy okazji tego gdzie ludzi i o jakich godzinach jest najwięcej. Słonek co prawda znalazł mu tutaj pracę, albo raczej - załatwił rozmowę i na dniach miał się na niej pojawić, ale do tego czasu musiał mieć inne zajęcie. I to było jedno z nich.
Nie liczył na to, że znajdzie Soojin, albo raczej - Rainę. Wiedział, że była w Toronto, dokładnie w tym mieście, ale ono liczyło ponad trzy miliony ludzi. Nie wiedział gdzie mieszka, gdzie bywa i jakie życie wiedzie, więc prawdopodobieństwo, że na nią trafi, było straszliwie niskie. I chociaż gdzieś tam w środku miał nikłą nadzieję, że może, chociaż przypadkiem, mu gdzieś mignie, tak zdawał sobie sprawy z tego, że to jak szukanie igły w stogu w chuj zatłoczonego siana. Dlatego nie szukał. A przynajmniej nie tak… otwarcie.
Chociaż wszyscy wiedzieli dlaczego przyjechał do Toronto.
W parku pojawił się na chwilę. Bo tu go jeszcze nie było. Skoro zwiedzał każdy zakamarek, a Toronto było ogromne, to zamierzał być naprawdę wszędzie. Miał na to sporo czasu. Ubrany jak zawsze na ciemno, szedł przed siebie z założonym na głowę kapturem i fajką zapaloną w gębie. Nieopodal niego łaził sobie luźno, bez smyczy Hati, którego zabrał ze sobą z Korei. Pies swobodnie przechodził przez kolejne trawniki i krawężniki, obwąchując nowe tereny i ignorując nie tylko psy, ale też innych ludzi.
Do czasu.
Pies w pewnym momencie zatrzymał się i podniósł łeb, węsząc coś w powietrzu. Nagle zaczął zachowywać się bardzo dziwnie, jakby odkrył coś, co wzbudziło w nim masę różnych emocji. Jego ogon zaczął merdać. Pies węszył w powietrzu i zaczął iść w przeciwnym kierunku, co zwróciło uwagę Huntera. Powiódł spojrzeniem za owczarkiem, ale to wtedy ten zaczął przed siebie biec… a dokładniej biec w kierunku jakiejś dziewczyny przy której się zatrzymał, zachowując się jak szczeniak. Obiegał ją, piszczał, szczekał i domagał się głaskania. Kładł z emocji uszy po sobie i tańczył dookoła niej, jak przy nikim innym.
Bo on nigdy tak nie robił. Nigdy.
Chyba, że do swoich.
Chłopak ruszył w jego kierunku, aby zabrać psa, zaskoczony jego zachowaniem.
— Hati, kurwa, co ci odbi- — rzucił, wyciągając rękę do obroży, aby odciągnąć maliniaka, ale to wtedy podniósł wzrok i spotkał się z twarzą dziewczyny, której za nic w świecie nie spodziewał się już więcej zobaczyć. — O cię chuj. — No nie do końca tak się nazywała. Wypuścił psa, a ten znowu usiadł tuż przed nią, zamiatając ogonem ziemię, łeb wciskając w jej brzuch. Widzisz, Hunter? Gdyby nie twój pies, to nigdy byś jej nie znalazł.
Raina Bouchard
-
You chose my love over my right to know. How rude.nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
001
You, who kept me in the dark just to keep me close
Świadomie się izolowała, po prostu nie potrafiąc się zachować. I może gdyby nie postanowiła sobie, że nie będzie myślała o Hunterze, to pozazdrościłaby nawet, że nie jest tak charyzmatyczna jak on. Ale temat z nim związany chciała odsunąć od siebie jak najdalej. Okłamywał ją, ale najbardziej bolało ją chyba, że nie potrafiła zrozumieć dlaczego. Przez cały czas była z nim szczera, nawet kiedy tematy nie były proste. A on wybrał milczenie, kiedy miał wiedzę o tym, w jak pogmatwanym i skomplikowanym mirażu rzeczywistości żyła do tej pory.
Mimo postanowienia – wielokrotnie patrzyła na stary telefon, dawno już wyłączony, zastanawiając się czy może mogłaby chociaż napisać i poprosić o to, by wyjaśnił jej, co się stało. Ale nigdy tego nie zrobiła. Być może bała się prawdy. A być może bała się tego, że żadnego skomplikowanego wyjaśnienia jednak nie ma.
Jej stałą w nowej rzeczywistości było łyżwiarstwo. Trenowała, choć nie tak samo intensywnie, jak wcześniej. Jej członkostwo w międzynarodowym stowarzyszeniu wciąż było zawieszone, a jej srebrny medal z Igrzysk Olimpijskich wciąż był pod znakiem zapytania. Trenowała codziennie, to się nie zmieniło. Ale nie od rana do nocy.
Nie miała też kierowcy, który woziłby ją na miejsce i stamtąd zabierać. Przemieszczała się na piechotę między domem a lodowiskiem. I naprawdę to lubiła. Nawet jeśli zawsze wybierała tę samą drogę i mijała te same elementy. Tylko ludzie się zmieniali.
Idąc swoją stałą ścieżką dostrzegła psa, który, rozpędzony, zmierzał w jej kierunku. Jej ciało spięło się, bo chociaż styczność ze zwierzętami już miała, dzięki jednemu konkretnemu psu, to wciąż była niepewna co do reszty. A to nie był ten pies którego znała. Nawet jeśli wyglądał absolutnie podobnie, to po prostu n i e m ó g ł być ten konkretny pies. Nie mógł to być Hati.
Jego zachowanie wcale jej nie uspokoiło. Obserwowała go czujnie, nie wyciągając do niego rąk. Nie znała się na zwierzętach, nie miała bogatej szuflady z doświadczeniem z takimi. I choć wyglądał niegroźnie, bo wyglądał, jak gdyby cieszył się na jej widok, to przecież nie znała go. Stojąc w pewnym napięciu zastanawiała się, co zrobić i jak z tej sytuacji wyjść. Spróbowała się odsunąć o krok, ale pies dosunął się do niej. Nie spuszczała z niego spojrzenia, by szukać właściciela – to by było głupie z jej strony. Szczekanie, może na pozór radosne, wcale nie pomagało.
Ale, choć chwila zdawała się rozwlekać i być liczona w minutach, w końcu pojawiła się sylwetka i ręce, które zwierzę miały od niej zabrać. Głos zadudnił w jej uszach tak niewyraźnie, że nie rozumiała słów. Nie dotarło do niej imię zwierzęcia i nie dotarł sens. Kolejne słowa i zwolnienie psa, nawet nie zabranego zbyt daleko, wprowadziło w jej ramiona kolejny zastrzyk napięcia, tym mocniejszego, gdy zwierzę znów do niej przywarło. Znała to zachowanie aż za dobrze, ale zdrowy rozsądek i prosty rachunek prawdopodobieństwa nie pozwalał jej wierzyć, że to mógł być Hati. I że na pewno jest niegroźny.
Ledwie chwilę potem zerknęła na mężczyznę, który miał zabrać psa, a który tego nie zrobił. Moment, w którym jej spojrzenie prześlizgnęło się po jego sylwetce i sięgnęło twarzy był również momentem, w którym jej trzewia ścisnęły się tak mocno, aż zabolało. Ta twarz, te oczy i nawet ta rozwichrzona fryzura, były czymś co rozpoznała od razu. I żaden rachunek prawdopodobieństwa nie miał tutaj dla siebie miejsca. W tym przypadku nie było wątpliwości, że był to…
— Hyunwoo. — Jej usta złożyły się w wyraz, a głos wybrzmiał, jeszcze zanim zdołała przełknąć sytuację. A gdy już wypowiedziała to imię, ciężar tej chwili wzrósł. Bo w tym momencie też stało się to jeszcze bardziej realne. Jeszcze bardziej prawdziwe. Ten pies, jego zachowanie. Tamta twarz i spojrzenie. Teraz, czegokolwiek by się nie chwyciła, to nie pozwalało jej to zaprzeczyć świadomości, że stała naprzeciwko Huntera i Hatiego. I nie potrafiła konkretnie powiedzieć, jak się z tym czuje.
Zacisnęła palce na pasku od torby sportowej, ignorując psa i jego niezaprzeczalną apelację o pogłaskanie. Choć nigdy wcześniej, odkąd pierwszy raz przeczesała palcami jego futro, mu tego nie odmawiała, teraz jej ciało zdawało się napiąć jeszcze bardziej i odmawiało posłuszeństwa. Może to i lepiej – bardzo możliwe, że po prostu by uciekła.
Przełknęła nerwowo ślinę.
— Co... Co tu robisz? — spytała cicho, samej w głowie szukając logicznego wyjaśnienia. To nie mógł być wyjazd pokazowy z grupą taneczną, bo nie byłoby Hatiego, chociaż z drugiej strony – to przecież wcześniej go nie zabierał, bo nie musiał. Bo ona by o niego zadbała. Więc może to było to?
Hunter Jang
-
Today I'm wearing a lovely shade of I slept like a crap, so don't piss me off.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Hati zawsze wiedział kiedy wkroczyć do akcji.
Hunter nie spodziewał się jednak, że w ciągu dwóch tygodni zdarzy mu się natrafić na dziewczynę, bo nie dość, że nie miał z nią żadnego, nawet najmniejszego kontaktu odkąd wyjechała, to jeszcze nie miał też żadnej wskazówki gdzie szukać. Poza tym, że było to Toronto. Byłoby o wiele łatwiej przypadkiem na nią natrafić, jakby dostał chociażby dzielnicę, ulicę. Cokolwiek. Ale nie miał nic. I tak miało pozostać. Sam fakt, że się tu przeprowadził niczego nie zmieniał. Może tylko pokazywało i udowadniało przed nim samym to, że jednak zależało mu na niej bardziej, niż na kimkolwiek innym. Bo dla kogo Hunter rzuciłby wszystko i wyjechał na drugi koniec świata?
To, że Jiwoong i Sora się tam przeprowadzali, było idealną zbieżnością losu.
I okazją do zrobienia tego co, jak raz, było słuszne.
Dzisiaj powinien dzisiaj iść grać w Lotto, bo im dłużej patrzył na dziewczynę, tym bardziej prawdziwa się wydawała. I to nie był wymysł jego wyobraźni. Wiedział, że tu stała. Hati nie reagował tak na każdego. W zasadzie na nikogo, poza nim. I nią. Więc jeśli jego pies się tak cieszył na widok drugiej osoby, to ona musiała tu być. Nie była iluzją, nie była podrabiańcem. Stała tu jak żywa, równie zszokowana co on tym nagłym spotkaniem po ponad pół roku milczenia.
I niezbyt przyjemnym rozstaniu.
Cieszył się. Pewnie, że się cieszył. Cieszył się, że ją widział, że ją w ogóle spotkał. Że dostał tą okazję na rozmowę, której wcześniej nie miał. Albo miał, ale to pięknie, po całości zjebał. I teraz, kiedy w końcu mógł coś powiedzieć… to nie umiał. Nie umiał znaleźć odpowiednich słów. Zapomniał wszystko, co układał sobie w głowie przez miesiące. Wiedział przecież co chciał jej powiedzieć. Prawdę. Trudną, ale szczerą. Słyszał to w głowie, całą tą rozmowę. Przeprowadzał ją z samym sobą wielokrotnie, ale nigdy nie spodziewał się, że faktycznie będzie mieć okazję co do tego, aby powiedzieć jej jak się z tym czuł. I dlaczego zrobił to, co zrobił.
Nie mówiąc o tym, że nie wiedział jak zareaguje.
Teraz miał ją przed sobą, ale wszystko w jego głowie wyparowało. Każda myśl i sentencja, które tak układał teraz przestały istnieć. I jedyne co umiał powiedzieć, to „o cię chuj”. Jak zawsze, bardzo elokwentnie. Już by coś dodał, ale wtedy usłyszał jej głos, który na nowo rozbrzmiał w jego uszach. Nie słyszał go tyle czasu, ale nawet teraz oddziaływał na niego dokładnie tak samo - przyspieszonym biciem serca i ściskiem żołądka, który wywracał się na drugą stronę. Nie wiedział co w niej było, że tak na nią reagował, ale to był dowód na to, że wcale się z niej nie wyleczył.
Kolejny dowód.
— Soojin. — Tak ją zapamiętał i tak ją poznał. Dla niego zawsze będzie „Suczin”, nawet jeśli nie miało to być jej prawdziwe imię. Nawet jeśli się tak nie nazywała, tylko została tak nazwana przez ojca psychopatę, który ją porwał.
Widział jednak jej napięcie. Hunter nie umiał wielu rzeczy, ale znał się na czytaniu ludzi. Na ich mowie ciała. I to było… nieprzyjemne w pewien sposób, bo przy nim zwykle się tak nie zachowywała, ale jak widać, wiele się zmieniło. Spojrzał jednak na Hatiego, który ucieszony dalej wciskał łeb w jej brzuch, oczy mając wlepione w twarz dziewczyny. Sięgnął do obroży i przyciągnął psa do siebie.
— Hati, kurwa, siad — rzucił twardo, usadawiając zwierzę między swoimi nogami. Owczarek grzecznie usiadł, ale swoje ślepia dalej miał sylwetce łyżwiarki, zamiatając ogonem ziemię. Teraz jednak siedział jak mu nakazano, dodatkowo wstrzymywany przez swojego opiekuna. Tego głównego.
Co tu robisz? Dobre pytanie.
— Mieszkam — odpowiedział szczerze, jak raz. Wiedział jednak jak to mogło brzmieć, zwłaszcza teraz. I dla niej. — Znaczy, od niedawna. Jiwoong i Sora się przeprowadzali, więc… dołączyłem. Na doczepkę. — Dokładniej jako rzep i pasożyt na ten moment, ale rozmowę o pracę miał mieć na dniach. I chociaż teraz pieniędzy zbyt wielu nie miał, bo prawie w ogóle, to obiecał, że wkrótce zacznie się dokładać do rachunków i jedzenia. Od nowego miesiąca. O ile dobrze pójdzie i robotę dostanie. — Poznaję teraz okolicę i takie tam — rzucił, wolną ręką, której nie trzymał obroży, ściągając kaptur z głowy, co by przeczesać jeszcze w miarę swoje czarne, nieułożone włosy. — Trochę miałem nadzieję, że gdzieś na ciebie wpadnę, ale jako, że Toronto jest kurewsko wielkie, to nie liczyłem na cud — dodał. Nie mógł oszukiwać, że to nie leżało w jego interesie, bo… jakkolwiek uwielbiał Jiwoonga i traktował go jak brata, to tylko dla niego by nie wyjechał. Tutaj był inny ważny faktor, który decydował o przeprowadzce. — A tu proszę. Cud jak się patrzy — dodał, a kąciki ust mu drgnęły zawadiacko, gdy spoglądał na nią z góry. Dalej była niska, więc zawsze patrzył na nią z wysoka. Teraz jednak trzymał odległość i jej nie zmieniał, bo chociaż był frajerem, to jednak co do niej miał pewne zasady. Kiepskie, ale miał.
— To… jak ty się tu, no wiesz, trzymasz? — spytał, mistrz kurwa small-talku. — Jak twoje nowe życie w Kanadzie? — Na pewno lepsze, bo chociaż nie żyje w złotej klatce, ale co on tam wie, nie? Dla niego bez różnicy na której ulicy żyje.
Raina Bouchard
Hunter nie spodziewał się jednak, że w ciągu dwóch tygodni zdarzy mu się natrafić na dziewczynę, bo nie dość, że nie miał z nią żadnego, nawet najmniejszego kontaktu odkąd wyjechała, to jeszcze nie miał też żadnej wskazówki gdzie szukać. Poza tym, że było to Toronto. Byłoby o wiele łatwiej przypadkiem na nią natrafić, jakby dostał chociażby dzielnicę, ulicę. Cokolwiek. Ale nie miał nic. I tak miało pozostać. Sam fakt, że się tu przeprowadził niczego nie zmieniał. Może tylko pokazywało i udowadniało przed nim samym to, że jednak zależało mu na niej bardziej, niż na kimkolwiek innym. Bo dla kogo Hunter rzuciłby wszystko i wyjechał na drugi koniec świata?
To, że Jiwoong i Sora się tam przeprowadzali, było idealną zbieżnością losu.
I okazją do zrobienia tego co, jak raz, było słuszne.
Dzisiaj powinien dzisiaj iść grać w Lotto, bo im dłużej patrzył na dziewczynę, tym bardziej prawdziwa się wydawała. I to nie był wymysł jego wyobraźni. Wiedział, że tu stała. Hati nie reagował tak na każdego. W zasadzie na nikogo, poza nim. I nią. Więc jeśli jego pies się tak cieszył na widok drugiej osoby, to ona musiała tu być. Nie była iluzją, nie była podrabiańcem. Stała tu jak żywa, równie zszokowana co on tym nagłym spotkaniem po ponad pół roku milczenia.
I niezbyt przyjemnym rozstaniu.
Cieszył się. Pewnie, że się cieszył. Cieszył się, że ją widział, że ją w ogóle spotkał. Że dostał tą okazję na rozmowę, której wcześniej nie miał. Albo miał, ale to pięknie, po całości zjebał. I teraz, kiedy w końcu mógł coś powiedzieć… to nie umiał. Nie umiał znaleźć odpowiednich słów. Zapomniał wszystko, co układał sobie w głowie przez miesiące. Wiedział przecież co chciał jej powiedzieć. Prawdę. Trudną, ale szczerą. Słyszał to w głowie, całą tą rozmowę. Przeprowadzał ją z samym sobą wielokrotnie, ale nigdy nie spodziewał się, że faktycznie będzie mieć okazję co do tego, aby powiedzieć jej jak się z tym czuł. I dlaczego zrobił to, co zrobił.
Nie mówiąc o tym, że nie wiedział jak zareaguje.
Teraz miał ją przed sobą, ale wszystko w jego głowie wyparowało. Każda myśl i sentencja, które tak układał teraz przestały istnieć. I jedyne co umiał powiedzieć, to „o cię chuj”. Jak zawsze, bardzo elokwentnie. Już by coś dodał, ale wtedy usłyszał jej głos, który na nowo rozbrzmiał w jego uszach. Nie słyszał go tyle czasu, ale nawet teraz oddziaływał na niego dokładnie tak samo - przyspieszonym biciem serca i ściskiem żołądka, który wywracał się na drugą stronę. Nie wiedział co w niej było, że tak na nią reagował, ale to był dowód na to, że wcale się z niej nie wyleczył.
Kolejny dowód.
— Soojin. — Tak ją zapamiętał i tak ją poznał. Dla niego zawsze będzie „Suczin”, nawet jeśli nie miało to być jej prawdziwe imię. Nawet jeśli się tak nie nazywała, tylko została tak nazwana przez ojca psychopatę, który ją porwał.
Widział jednak jej napięcie. Hunter nie umiał wielu rzeczy, ale znał się na czytaniu ludzi. Na ich mowie ciała. I to było… nieprzyjemne w pewien sposób, bo przy nim zwykle się tak nie zachowywała, ale jak widać, wiele się zmieniło. Spojrzał jednak na Hatiego, który ucieszony dalej wciskał łeb w jej brzuch, oczy mając wlepione w twarz dziewczyny. Sięgnął do obroży i przyciągnął psa do siebie.
— Hati, kurwa, siad — rzucił twardo, usadawiając zwierzę między swoimi nogami. Owczarek grzecznie usiadł, ale swoje ślepia dalej miał sylwetce łyżwiarki, zamiatając ogonem ziemię. Teraz jednak siedział jak mu nakazano, dodatkowo wstrzymywany przez swojego opiekuna. Tego głównego.
Co tu robisz? Dobre pytanie.
— Mieszkam — odpowiedział szczerze, jak raz. Wiedział jednak jak to mogło brzmieć, zwłaszcza teraz. I dla niej. — Znaczy, od niedawna. Jiwoong i Sora się przeprowadzali, więc… dołączyłem. Na doczepkę. — Dokładniej jako rzep i pasożyt na ten moment, ale rozmowę o pracę miał mieć na dniach. I chociaż teraz pieniędzy zbyt wielu nie miał, bo prawie w ogóle, to obiecał, że wkrótce zacznie się dokładać do rachunków i jedzenia. Od nowego miesiąca. O ile dobrze pójdzie i robotę dostanie. — Poznaję teraz okolicę i takie tam — rzucił, wolną ręką, której nie trzymał obroży, ściągając kaptur z głowy, co by przeczesać jeszcze w miarę swoje czarne, nieułożone włosy. — Trochę miałem nadzieję, że gdzieś na ciebie wpadnę, ale jako, że Toronto jest kurewsko wielkie, to nie liczyłem na cud — dodał. Nie mógł oszukiwać, że to nie leżało w jego interesie, bo… jakkolwiek uwielbiał Jiwoonga i traktował go jak brata, to tylko dla niego by nie wyjechał. Tutaj był inny ważny faktor, który decydował o przeprowadzce. — A tu proszę. Cud jak się patrzy — dodał, a kąciki ust mu drgnęły zawadiacko, gdy spoglądał na nią z góry. Dalej była niska, więc zawsze patrzył na nią z wysoka. Teraz jednak trzymał odległość i jej nie zmieniał, bo chociaż był frajerem, to jednak co do niej miał pewne zasady. Kiepskie, ale miał.
— To… jak ty się tu, no wiesz, trzymasz? — spytał, mistrz kurwa small-talku. — Jak twoje nowe życie w Kanadzie? — Na pewno lepsze, bo chociaż nie żyje w złotej klatce, ale co on tam wie, nie? Dla niego bez różnicy na której ulicy żyje.
Raina Bouchard
-
You chose my love over my right to know. How rude.nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Soojin.
Coś w niej drgnęło.
Gdzieś głęboko, pod skórą. Od przeprowadzki była Rainą i tak też wywoływano ją wszędzie. Soojin wydawało się być już tylko elementem przeszłości. Brzydkiego etapu, w którym tak wiele rzeczy miało być kłamstwem. Powinno kojarzyć się z tym, co było fałszem i niczym więcej. Z życiem, które na dobrą sprawę jej zabrano. A jednak – wypowiedziane przez niego imię, zabrzmiało dla niej ciepło. Domowo wręcz. Dobrze. Nie tak, jakby wiązało się ze złotą klatką. Z porwaniem. Z czymś zupełnie innym. Czymś, za czym być może tęskniła. A może to nie chodziło o imię, tylko o głos? A może o jedno i drugie? Bo ten sam głos wypowiadał to samo imię, kiedy wszystko zaczynało być dobrze. I układało się. A ona zaczynała żyć poza klatką.
Obserwowała go, jak zabierał od niej psa. I teraz, kiedy świadomość tego, kim byli – i on i pies, stała się jasna i przejrzysta, chciała nawet sięgnąć do zwierzęcia, ujęta jego zachowaniem. Tym, że ją pamiętało. Że, tak jak wtedy, kiedy było dobrze i kiedy mieszkała z nim, wciąż domagał się pieszczot. Że ten pies dalej ciągnął do niej, jak gdyby nic się nie stało.
Bo pewnie dla niego – w sytuacji absolutnie dla zwierzęcia niezrozumiałej – Soojin nie odeszła, a po prostu się zgubiła.
Ale nie sięgnęła do Hatiego. Nie potrafiła się ruszyć. Cała ta sytuacja wsiąknęła pod jej skórę, do jej mięśni i utrudniała każdy ruch. Nawet oddech, który wydawał się czymś tak prostym.
W tym wszystkim chyba nie dotarło do niej, co powiedział. Albo inaczej – dotarło aż za bardzo. Na tyle, że nie słyszała niczego więcej, co powiedział później. Mieszkam. Na pytanie, co robił w Toronto, odpowiedział, że tu mieszkał. To wydawało się jej tak absurdalne, że aż oburzające. Ale nie nielogiczne. I nie niemożliwe. Hunter był dość spontaniczny, a fakt, że był tu i Hati, wydawał się przemawiać za tym, że może w istocie tak było. Że nagle, kiedy nic tego nie zapowiadało, on przeniósł się do Kanady. Na stałe? Czy może tylko na trochę?
Patrzyła na niego, mając wrażenie, że nie rozumie, co do niej mówił. Widziała, jak się uśmiechał, w ten charakerystyczny dla siebie sposób, z którego pamiętała go aż za dobrze.
— Poczekaj... Mieszkasz w Toronto? — powtórzyła z widocznym opóźnieniem, ale dopiero po dłuższej chwili znalazła głos. I ta niewygodna gula w gardle zelżała na tyle, aby mogła coś powiedzieć. Pominęła też jego pytanie o nią, bo wydawało się to teraz tak nieistotne… — Ale dlaczego? Przecież w Seulu miałeś świetną pracę. — Robił to, co chciał. Zarabiał za to, co kochał robić. Nigdy nie przypisywała sobie ani grama jego sukcesu – tego, że tam był. Wypracował to sobie, ona jedynie stworzyła do tego warunki. Przecież on sam przekonał choreografa, że jest naprawdę dobry. Na tyle dobry, by włączyć go do flagowej formacji. I teraz miał się od tego wszystkiego odsunąć? Na rzecz czego? — I znałeś tam każdego. I miałeś te swoje… układy? — Każdy znał Huntera, Hunter znał każdego, a wobec tej zasady nierzadko okazywało się, że ktoś wobec niego miał jakiś dług wdzięczności, albo darzył go taką sympatią (pani Lee na ten przykład), że pomagał mu absolutnie bezinteresownie.
Co się więc stało?
Zmartwiła się i to szczerze. Jedyna logiczność, jaką potrafiła w tym znaleźć, to po prostu „coś się musiało stać”. I nie było to wcale takie naciągane – Huntera ciągnęło przecież do kłopotów, a nawet jeśli akurat ich nie szukał, to same go znajdowały. Być może stało się coś takiego, coś dużego, co sprawiło, że musiał się ewakuować? Aż na drugi koniec świata. I akurat tutaj.
— Masz kłopoty? — spytała, chyba jeszcze zanim on sam zdążył jej odpowiedzieć. Przejęła się, bo mimo wszystko – chciała, aby mu się układało. Nie życzyła mu źle, choć była zraniona. Trzymała za niego kciuki, choć starała się o nim nie myśleć. Bo to zwyczajnie bolało. — Mogę ci jakoś pomóc? — Bo wciąż, chciała dla niego jak najlepiej. Nie chciała być przy nim (wcale nie), ale nie chciała go zostawiać samemu sobie, jeśli faktycznie przyciągnął do siebie kłopoty.
Hunter Jang
Coś w niej drgnęło.
Gdzieś głęboko, pod skórą. Od przeprowadzki była Rainą i tak też wywoływano ją wszędzie. Soojin wydawało się być już tylko elementem przeszłości. Brzydkiego etapu, w którym tak wiele rzeczy miało być kłamstwem. Powinno kojarzyć się z tym, co było fałszem i niczym więcej. Z życiem, które na dobrą sprawę jej zabrano. A jednak – wypowiedziane przez niego imię, zabrzmiało dla niej ciepło. Domowo wręcz. Dobrze. Nie tak, jakby wiązało się ze złotą klatką. Z porwaniem. Z czymś zupełnie innym. Czymś, za czym być może tęskniła. A może to nie chodziło o imię, tylko o głos? A może o jedno i drugie? Bo ten sam głos wypowiadał to samo imię, kiedy wszystko zaczynało być dobrze. I układało się. A ona zaczynała żyć poza klatką.
Obserwowała go, jak zabierał od niej psa. I teraz, kiedy świadomość tego, kim byli – i on i pies, stała się jasna i przejrzysta, chciała nawet sięgnąć do zwierzęcia, ujęta jego zachowaniem. Tym, że ją pamiętało. Że, tak jak wtedy, kiedy było dobrze i kiedy mieszkała z nim, wciąż domagał się pieszczot. Że ten pies dalej ciągnął do niej, jak gdyby nic się nie stało.
Bo pewnie dla niego – w sytuacji absolutnie dla zwierzęcia niezrozumiałej – Soojin nie odeszła, a po prostu się zgubiła.
Ale nie sięgnęła do Hatiego. Nie potrafiła się ruszyć. Cała ta sytuacja wsiąknęła pod jej skórę, do jej mięśni i utrudniała każdy ruch. Nawet oddech, który wydawał się czymś tak prostym.
W tym wszystkim chyba nie dotarło do niej, co powiedział. Albo inaczej – dotarło aż za bardzo. Na tyle, że nie słyszała niczego więcej, co powiedział później. Mieszkam. Na pytanie, co robił w Toronto, odpowiedział, że tu mieszkał. To wydawało się jej tak absurdalne, że aż oburzające. Ale nie nielogiczne. I nie niemożliwe. Hunter był dość spontaniczny, a fakt, że był tu i Hati, wydawał się przemawiać za tym, że może w istocie tak było. Że nagle, kiedy nic tego nie zapowiadało, on przeniósł się do Kanady. Na stałe? Czy może tylko na trochę?
Patrzyła na niego, mając wrażenie, że nie rozumie, co do niej mówił. Widziała, jak się uśmiechał, w ten charakerystyczny dla siebie sposób, z którego pamiętała go aż za dobrze.
— Poczekaj... Mieszkasz w Toronto? — powtórzyła z widocznym opóźnieniem, ale dopiero po dłuższej chwili znalazła głos. I ta niewygodna gula w gardle zelżała na tyle, aby mogła coś powiedzieć. Pominęła też jego pytanie o nią, bo wydawało się to teraz tak nieistotne… — Ale dlaczego? Przecież w Seulu miałeś świetną pracę. — Robił to, co chciał. Zarabiał za to, co kochał robić. Nigdy nie przypisywała sobie ani grama jego sukcesu – tego, że tam był. Wypracował to sobie, ona jedynie stworzyła do tego warunki. Przecież on sam przekonał choreografa, że jest naprawdę dobry. Na tyle dobry, by włączyć go do flagowej formacji. I teraz miał się od tego wszystkiego odsunąć? Na rzecz czego? — I znałeś tam każdego. I miałeś te swoje… układy? — Każdy znał Huntera, Hunter znał każdego, a wobec tej zasady nierzadko okazywało się, że ktoś wobec niego miał jakiś dług wdzięczności, albo darzył go taką sympatią (pani Lee na ten przykład), że pomagał mu absolutnie bezinteresownie.
Co się więc stało?
Zmartwiła się i to szczerze. Jedyna logiczność, jaką potrafiła w tym znaleźć, to po prostu „coś się musiało stać”. I nie było to wcale takie naciągane – Huntera ciągnęło przecież do kłopotów, a nawet jeśli akurat ich nie szukał, to same go znajdowały. Być może stało się coś takiego, coś dużego, co sprawiło, że musiał się ewakuować? Aż na drugi koniec świata. I akurat tutaj.
— Masz kłopoty? — spytała, chyba jeszcze zanim on sam zdążył jej odpowiedzieć. Przejęła się, bo mimo wszystko – chciała, aby mu się układało. Nie życzyła mu źle, choć była zraniona. Trzymała za niego kciuki, choć starała się o nim nie myśleć. Bo to zwyczajnie bolało. — Mogę ci jakoś pomóc? — Bo wciąż, chciała dla niego jak najlepiej. Nie chciała być przy nim (wcale nie), ale nie chciała go zostawiać samemu sobie, jeśli faktycznie przyciągnął do siebie kłopoty.
Hunter Jang
-
Today I'm wearing a lovely shade of I slept like a crap, so don't piss me off.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Czuł podskórnie to dziwne, piętrzące się w nim napięcie. Odczuwał to bicie serca, które ostatnio wydawało się zwolnić swoje tempo, jakby już nic nigdy miało go nie ruszyć. To było niespodziewane, bo Hunter nie czuł już nigdy więcej czegoś podobnego. Przy Soojin zwyczajnie miękły mu nogi, a w żołądku pojawiały się te dziwne, metaforyczne motyle. Gdy zniknęła z jego życia, to wszystko ustało. Umarło. I nie był w stanie wyrazić większych emocji podczas rozmowy z kimkolwiek innym. Jiwoong to był inny kaliber, to był brat, który oczywiście był ważny. Ale przy kobietach? To się nie działo. Wydawać by się mogło, że Soojin odblokowała w nim coś, czego nie znał. Czego nie miał i nie czuł. I teraz, jak go „naprawiła”, przynajmniej w jakimś stopniu, to teraz będzie lepszym człowiekiem.
Ale nie był. Jak zniknęła, cofnął się z każdym postępem.
Jak się jednak okazywało, to nie umarło. To, co w nim wykrzesała się jedynie schowało, przeszło w stan hibernacji i teraz, po tym przypadkowym spotkaniu, zaczynało się odnawiać. Wiedział, że zjebał. Wiedział, że nie powinien był niczego od niej wymagać. Wiedział, że w ogóle nie powinien oczekiwać wybaczenia, zrozumienia, ani czegokolwiek. Dlatego też o to nie prosił, nawet jeśli miał w głowie cały wywód.
Chciał zagadać. Chciał coś powiedzieć, ale…
Mieszkasz w Toronto?
— No… tak — powiedział, bo przecież mówił wyraźnie. A przynajmniej tak mu się wydawało. Na jej zapytanie, uśmiechnął się krótko pod nosem w ten swój firmowy sposób i wzruszył bezwiednie ramionami, bo to co dla niej mogło być dobrym powodem do zostania w Korei, dla niego nim… no nie było. — No to też, ale to nic czego nie mogę mieć tutaj. — Hunter zwykle się nie przywiązywał do miejsc, do ludzi. Dla niego nie było problemem, aby zmienić miejsce zamieszkania, pracy. Aby przeprowadzić się na drugi koniec świata. I chociaż nie tęsknił za osobami, albo raczej - nie zwykł tego robić, to nieobecność Soojin odczuł. Nie tylko on, bo nawet Hati wyczuł jej brak w mieszkaniu. Chociaż Hunter lubił żyć i mieszkać samemu, to w pewnym momencie zwyczajnie brakowało mu tej kolejnej osoby. To było dziwne, nie umiał tego wyjaśnić, ale przyzwyczaił się do jej obecności. Do jej zapachu, jej kosmetyków w łazience.
Nie spodziewał się jednak, że będzie go podejrzewać o kłopoty. Znaczy dobra, to było bardzo logiczne wyjaśnienie tego, dlaczego wyjechał. Niemniej był zdania, że gdyby faktycznie miał duże problemy, to przelot legalnie samolotem na drugi koniec świata byłby raczej bardziej problematyczny. I chociaż był dobry w ucieczce, to zwykle ograniczał się do uliczek, a nie granic państw oraz kontynentów.
— Co? — wtrącił się, unosząc wyżej łuk brwiowy w zaskoczeniu, ale zaraz kącik ust mu drgnął jeszcze wyżej w dość rozbawionym, ale przy tym rozczulonym uśmiechu. Tylko, że było to ukryte pod jego ironicznym, typowym dla siebie grymasem. — Ja wiem, że to może wyglądać jakbym odjebał, ale nic się nie stało. Nie mam kłopotów, nikogo nie zabiłem, nie szuka mnie Interpol. — Wolał ją uspokoić, chociaż… co to miało ją interesować, nie? A jednak, wydawała się martwić. Czy jeśli się martwiła, to znaczyło, że dalej jej zależało?
Hunter, ogarnij się. Przecież ciebie to nie powinno interesować. Stałeś się tym, czym zawsze gardziłeś. Człowiekiem z crushem, który biega za dziewczyną.
— Dostałem okazję załapania się, więc z niej skorzystałem. W Seulu już niczego dla mnie nie było — powiedział otwarcie, nawet nie kłamiąc. Oczywiście uwielbiał swoją pracę, ale ona nie była wyznacznikiem tego, gdzie powinien być. Wcześniej radził sobie bez niej i równie dobrze, mógł coś znaleźć tutaj. Co prawda Sun-Oh miał mu w tym pomóc, ale nawet jeśli by się nie udało - nie załamałby rąk, tylko znalazł coś innego. Po tym co przeżył, był w stanie wyżyć mając… praktycznie nic. — Bo wyjechałaś — dodał, nie spuszczając z niej spojrzenia. Zaraz jednak wypuścił ciężej powietrze z płuc i pogłaskał psa po głowie, odwracając spojrzenie w bok. Skupił je na jakiejś przypadkowej fontannie dekoracyjnej, która przyciągała uwagę wszystkich gapiów, nie tylko jego. — Mam się z kimś spotkać w temacie roboty, może coś z tego wyjdzie. — Zmiana tematu była dobrą opcją. Nie zwykł mówić ładnych rzeczy, emocjonalnych. Więc kiedy przyznawał się, że to ona w pewnym stopniu trzymała go w Seulu, musiał zaraz się z tego jakoś wygrzebać.
Ale co padło, to padło. I niczego nie cofał.
Raina Bouchard
Ale nie był. Jak zniknęła, cofnął się z każdym postępem.
Jak się jednak okazywało, to nie umarło. To, co w nim wykrzesała się jedynie schowało, przeszło w stan hibernacji i teraz, po tym przypadkowym spotkaniu, zaczynało się odnawiać. Wiedział, że zjebał. Wiedział, że nie powinien był niczego od niej wymagać. Wiedział, że w ogóle nie powinien oczekiwać wybaczenia, zrozumienia, ani czegokolwiek. Dlatego też o to nie prosił, nawet jeśli miał w głowie cały wywód.
Chciał zagadać. Chciał coś powiedzieć, ale…
Mieszkasz w Toronto?
— No… tak — powiedział, bo przecież mówił wyraźnie. A przynajmniej tak mu się wydawało. Na jej zapytanie, uśmiechnął się krótko pod nosem w ten swój firmowy sposób i wzruszył bezwiednie ramionami, bo to co dla niej mogło być dobrym powodem do zostania w Korei, dla niego nim… no nie było. — No to też, ale to nic czego nie mogę mieć tutaj. — Hunter zwykle się nie przywiązywał do miejsc, do ludzi. Dla niego nie było problemem, aby zmienić miejsce zamieszkania, pracy. Aby przeprowadzić się na drugi koniec świata. I chociaż nie tęsknił za osobami, albo raczej - nie zwykł tego robić, to nieobecność Soojin odczuł. Nie tylko on, bo nawet Hati wyczuł jej brak w mieszkaniu. Chociaż Hunter lubił żyć i mieszkać samemu, to w pewnym momencie zwyczajnie brakowało mu tej kolejnej osoby. To było dziwne, nie umiał tego wyjaśnić, ale przyzwyczaił się do jej obecności. Do jej zapachu, jej kosmetyków w łazience.
Nie spodziewał się jednak, że będzie go podejrzewać o kłopoty. Znaczy dobra, to było bardzo logiczne wyjaśnienie tego, dlaczego wyjechał. Niemniej był zdania, że gdyby faktycznie miał duże problemy, to przelot legalnie samolotem na drugi koniec świata byłby raczej bardziej problematyczny. I chociaż był dobry w ucieczce, to zwykle ograniczał się do uliczek, a nie granic państw oraz kontynentów.
— Co? — wtrącił się, unosząc wyżej łuk brwiowy w zaskoczeniu, ale zaraz kącik ust mu drgnął jeszcze wyżej w dość rozbawionym, ale przy tym rozczulonym uśmiechu. Tylko, że było to ukryte pod jego ironicznym, typowym dla siebie grymasem. — Ja wiem, że to może wyglądać jakbym odjebał, ale nic się nie stało. Nie mam kłopotów, nikogo nie zabiłem, nie szuka mnie Interpol. — Wolał ją uspokoić, chociaż… co to miało ją interesować, nie? A jednak, wydawała się martwić. Czy jeśli się martwiła, to znaczyło, że dalej jej zależało?
Hunter, ogarnij się. Przecież ciebie to nie powinno interesować. Stałeś się tym, czym zawsze gardziłeś. Człowiekiem z crushem, który biega za dziewczyną.
— Dostałem okazję załapania się, więc z niej skorzystałem. W Seulu już niczego dla mnie nie było — powiedział otwarcie, nawet nie kłamiąc. Oczywiście uwielbiał swoją pracę, ale ona nie była wyznacznikiem tego, gdzie powinien być. Wcześniej radził sobie bez niej i równie dobrze, mógł coś znaleźć tutaj. Co prawda Sun-Oh miał mu w tym pomóc, ale nawet jeśli by się nie udało - nie załamałby rąk, tylko znalazł coś innego. Po tym co przeżył, był w stanie wyżyć mając… praktycznie nic. — Bo wyjechałaś — dodał, nie spuszczając z niej spojrzenia. Zaraz jednak wypuścił ciężej powietrze z płuc i pogłaskał psa po głowie, odwracając spojrzenie w bok. Skupił je na jakiejś przypadkowej fontannie dekoracyjnej, która przyciągała uwagę wszystkich gapiów, nie tylko jego. — Mam się z kimś spotkać w temacie roboty, może coś z tego wyjdzie. — Zmiana tematu była dobrą opcją. Nie zwykł mówić ładnych rzeczy, emocjonalnych. Więc kiedy przyznawał się, że to ona w pewnym stopniu trzymała go w Seulu, musiał zaraz się z tego jakoś wygrzebać.
Ale co padło, to padło. I niczego nie cofał.
Raina Bouchard
-
You chose my love over my right to know. How rude.nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Jego potwierdzenie, choć brzmiało raczej szczerze – nie zamierzała poddawać w wątpliwość wszystkiego, co jej mówi, tylko przez to, co zaszło – to wydawało jej się wciąż absurdalne. Przeprowadzka do Toronto wydawała się być sporą zmianą. A w zasadzie: ogromną. To był dosłownie drugi koniec świata; dosłownie nowa kultura i całkowicie nowy świat. W dodatku miejsc na świecie było od groma, nawet w Kanadzie było ich pełno. A on z całego świata wybrał to miejsce. Być może przez wzgląd faktycznie na Jiwoonga i Sorę, ale to swoją drogą też było absolutnie zakręcone. Że spośród wszelkich miejsc na świecie zamierzali przenieść się tutaj.
Wiedziała też, że po nim można spodziewać się w zasadzie wszystkiego. Również ruchów nielegalnych, stąd domysły, że może faktycznie coś przeskrobał. Na tyle dużego, żeby się ewakuować. Ale znów – na drugi koniec świata?
Ulżyło jej jednak, kiedy zapewnił ją, że nic takiego nie miało miejsca. Jak powiedział jej, że niczego większego nie przeskrobał. Chociaż nie uwierzyła mu też w pełni. Hunter nie zwykł spowiadać się ze swoich problemów; miał naturę lekkoducha, nawet kiedy zaczynało robić się ciężko. I być może próbował ją przekonać, że nic się nie stało po to, aby się nie martwiła. To nie byłby pierwszy raz, kiedy by tak postąpił.
Musiała jednak mu zaufać.
I nie mogła wnosić zastrzeżeń, bo sam jeszcze rozwinął swoją wypowiedź, opowiadając o motywach swojego wyjazdu. Bo ponoć w Seulu miało niczego dla niego nie być. To jej się nie składało w logiczną całość, bo tutaj znów należało przywołać jego układy i układziki. Raczej było to na plus.
Ale Hunter zrzucił na nią argument cięższy, niż betonowa płyta.
Bo wyjechałaś.
Jej umysł zatrzymał się na tym, co miało być powodem, do jego wcześniejszego twierdzenia. Jej wnętrzności zawinęły się ciasno w precel, a serce na moment ścisnęło się. I nie była pewna w jakiej emocji, bo było ich kilka. Za dużo, by jasno stwierdzić, która była najsilniejsza.
Przez chwilę, przez moment ledwie, chciała mu powiedzieć, że tęskniła. Myśl tę zatrzymała, zanim zamieniła się w słowa. Bo wiedziała, że coś takiego wyrządzi więcej krzywdy i jej, jak i jemu. Soojin zamykała się, próbowała połatać dziurę w sercu, jaka powstała w wyniku wydarzeń, które miały miejsce w Seulu. I w wyniku rozłąki. Nie chciała tęsknić, bo po prostu nie powinna. Bo rozpoczęła proces, żmudny i bardzo powolny. Proces leczenia. Aby mogła w końcu, już któregoś miesiąca od ich rozstania, zamknąć rozdarcie, jakie miała.
A teraz wszystko zaczynało się chybotać, bo stanęła przed nim. A on zrzucił na nią coś, co brzmiało ładnie. I ciężko. Coś, w co chciała uwierzyć, ale z drugiej strony – nie powinna. Dla własnego dobra. Aby nie potknąć się i nie upaść. Na nowo się w nim zadurzając. Albo raczej: pozwalając temu zadurzeniu na nowo wypłynąć z kąta, w który sama tak skrupulatnie próbowała je zagnać.
Zmiana tematu była jej na rękę, a jednak nie sprawiła, że to dziwne uczucie zniknęło. I nie sprawiła, że jej trzewia rozplotły się.
— A czy to będzie praca związana z tańcem? — zapytała, autentycznie zainteresowana tą kwestią. W Seulu miał coś, co dawało mu radość. Pracę, która była pasją, a takie połączenie było skarbem. Nie, żeby znała się na tym, bo sama nie miała takiej opcji wyboru, ale wystarczyło jej, że patrzyła na niego. Z jakim entuzjazmem wychodził i jak zmęczony, ale zadowolony, wracał.
I na to przyjemnie się patrzyło. Rozpierała ją duma. Nie dlatego, że to ona go do tego popchnęła, ale przez fakt, że był zaangażowany, rozwijał się i faktycznie robił to, co kochał. I przynosiło to efekty.
Hunter Jang
Wiedziała też, że po nim można spodziewać się w zasadzie wszystkiego. Również ruchów nielegalnych, stąd domysły, że może faktycznie coś przeskrobał. Na tyle dużego, żeby się ewakuować. Ale znów – na drugi koniec świata?
Ulżyło jej jednak, kiedy zapewnił ją, że nic takiego nie miało miejsca. Jak powiedział jej, że niczego większego nie przeskrobał. Chociaż nie uwierzyła mu też w pełni. Hunter nie zwykł spowiadać się ze swoich problemów; miał naturę lekkoducha, nawet kiedy zaczynało robić się ciężko. I być może próbował ją przekonać, że nic się nie stało po to, aby się nie martwiła. To nie byłby pierwszy raz, kiedy by tak postąpił.
Musiała jednak mu zaufać.
I nie mogła wnosić zastrzeżeń, bo sam jeszcze rozwinął swoją wypowiedź, opowiadając o motywach swojego wyjazdu. Bo ponoć w Seulu miało niczego dla niego nie być. To jej się nie składało w logiczną całość, bo tutaj znów należało przywołać jego układy i układziki. Raczej było to na plus.
Ale Hunter zrzucił na nią argument cięższy, niż betonowa płyta.
Bo wyjechałaś.
Jej umysł zatrzymał się na tym, co miało być powodem, do jego wcześniejszego twierdzenia. Jej wnętrzności zawinęły się ciasno w precel, a serce na moment ścisnęło się. I nie była pewna w jakiej emocji, bo było ich kilka. Za dużo, by jasno stwierdzić, która była najsilniejsza.
Przez chwilę, przez moment ledwie, chciała mu powiedzieć, że tęskniła. Myśl tę zatrzymała, zanim zamieniła się w słowa. Bo wiedziała, że coś takiego wyrządzi więcej krzywdy i jej, jak i jemu. Soojin zamykała się, próbowała połatać dziurę w sercu, jaka powstała w wyniku wydarzeń, które miały miejsce w Seulu. I w wyniku rozłąki. Nie chciała tęsknić, bo po prostu nie powinna. Bo rozpoczęła proces, żmudny i bardzo powolny. Proces leczenia. Aby mogła w końcu, już któregoś miesiąca od ich rozstania, zamknąć rozdarcie, jakie miała.
A teraz wszystko zaczynało się chybotać, bo stanęła przed nim. A on zrzucił na nią coś, co brzmiało ładnie. I ciężko. Coś, w co chciała uwierzyć, ale z drugiej strony – nie powinna. Dla własnego dobra. Aby nie potknąć się i nie upaść. Na nowo się w nim zadurzając. Albo raczej: pozwalając temu zadurzeniu na nowo wypłynąć z kąta, w który sama tak skrupulatnie próbowała je zagnać.
Zmiana tematu była jej na rękę, a jednak nie sprawiła, że to dziwne uczucie zniknęło. I nie sprawiła, że jej trzewia rozplotły się.
— A czy to będzie praca związana z tańcem? — zapytała, autentycznie zainteresowana tą kwestią. W Seulu miał coś, co dawało mu radość. Pracę, która była pasją, a takie połączenie było skarbem. Nie, żeby znała się na tym, bo sama nie miała takiej opcji wyboru, ale wystarczyło jej, że patrzyła na niego. Z jakim entuzjazmem wychodził i jak zmęczony, ale zadowolony, wracał.
I na to przyjemnie się patrzyło. Rozpierała ją duma. Nie dlatego, że to ona go do tego popchnęła, ale przez fakt, że był zaangażowany, rozwijał się i faktycznie robił to, co kochał. I przynosiło to efekty.
Hunter Jang
-
Today I'm wearing a lovely shade of I slept like a crap, so don't piss me off.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Był szczery. Co prawda rychło w czas, bo powinien był taki być pół roku temu, jak tylko dowiedział się co odpierdalał jej ojciec, ale… no czasu cofnąć nie mógł. Nie potrafił takich rzeczy. Musiał wypić piwo, które nawarzył i właśnie to robił. Robił to przez dłuższy czas, ale najwyraźniej nie umiał się z tym w pełni pogodzić. Niemniej teraz musiał jej powiedzieć pewne rzeczy, bo możliwe, że więcej już ich nie powie. Możliwe, że jak tylko się rozstaną po dzisiaj, to już jej nigdy więcej nie spotka. Toronto było ogromne. Co jeśli los ją zesłał przypadkiem, właśnie dzisiaj, dając mu ostatnią szansę na powiedzenie wszystkiego?
Ale nie umiał tego zrobić. Nie w pełni. Nie tak jak powinien.
A może po prostu wiedział, że nie powinien był jej mącić w głowie. Świadomy był tego co odjebał i że zasługiwał na to rozstanie, a także całą resztę. Na jej miejscu zrobiłby przecież podobnie. Był egoistycznym dupkiem, który przede wszystkim pomyślał o sobie, a nie o niej. O jej przyszłości i dobru. Tylko dlatego, że nie chciał ją stracić. A i tak ostatecznie się to stało. Nie mógł więc teraz wtargnąć z butami do jej na nowo ułożonego życia w Kanadzie i zrobić rozpierdol. Znowu.
Znaczy mógł, bo już to w pewien sposób zrobił. Po to tu przecież przyjechał, nie?
Takie było założenie, ale teraz, jak już ją miał przed sobą, to wątpił w to co powinien był zrobić. Albo raczej, w to co chciał zrobić. Ale jeśli faktycznie miało być to ich ostatnie spotkanie, które było im dane, to… musiał je w pewien sposób wykorzystać. Nawet jeśli nie do końca wiedział jak miał to zrobić, aby powiedzieć co chciał, ale nie na tyle dużo, by namieszać. Więc stwierdzenie, że nie było dla niego miejsca w Korei bo wyjechała wydawało się być odpowiednie. Nawet jeśli miało duży impakt.
Zawsze mógł powiedzieć, że dalej mu na niej zależy. To chyba jednak było widać. W końcu nigdy nie przestało. Rozstali się przez jego debilizm, a nie brak jakiegokolwiek uczucia.
— Jak dobrze pójdzie, to tak — odpowiedział luźno na jej pytanie. — Sun-Oh z kimś pogadał, zrobił jakieś szacher macher i mam się z kimś spotkać. Robota podobna do tego, co w Korei, więc spoko — dodał, wzruszając przy tym ramionami. Kiedy powiedział choreografowi o swoich planach, to porozmawiali sobie… dłuższą chwilę. I od słowa do słowa, młody Ackermann obiecał mu pomóc, co było naprawdę miłym gestem, którego też nie oczekiwał. Skoro jednak miała to być dla niego kolejna szansa, to nie zamierzał z niej nie skorzystać. — O ile będą mnie chcieli, bo jak oboje wiemy, nie umiem robić dobrego pierwszego wrażenia. Ani drugiego. I kolejnych. — Był beznadziejny jeśli chodziło o rozmowy o pracę. Nigdy żadnej nie miał, nie licząc tej jednej z Ackermannem, ale tam chociaż nie musiał wiele mówić. Poza tym, Hunter z widoku osoby trzeciej wyglądał jak typowy chłopak, który tylko czeka, aby ci spuścić wpierdol. Lub ukraść portfel. Miał na twarzy, wielkimi literami wypisane „KŁOPOTY”. I jak się okazywało, praktycznie zawsze miało to pokrycie w rzeczywistości. I Soojin była tego kolejnym dowodem. — Ale dobra, jebać to. Będzie co będzie. — Machnął wolną ręką, niespecjalnie przejmując się przyszłością oraz ewentualnymi zarobkami. Najwyżej znajdzie sobie inne zajęcie, nie? Kochał tańczyć, ale bez tego także wyżyje. Zawsze sobie jakoś radził, zwłaszcza, że często nie miał innej opcji.
— Powiedz mi w końcu co u ciebie. Jak, no wiesz, to nowe życie z mamą i w ogóle. — Jak odzyskana wolność, jak się czuła z tym brakiem klatki oraz zasad. Z nowymi znajomymi. Szkołą. Chłopakiem. Podświadomie chciał wiedzieć czy ktoś się dookoła niej kręcił, bo… no nie minęło mu. Ten crush na niej mu nie minął. I teraz, jak miał ją na wyciągnięcie ręki, której nie mógł ruszyć, aby nie zrobić czegoś głupiego, to odczuwał to bardziej niż wcześniej. O wiele łatwiej było udawać, że mu nie zależało, jak jej nie widział.
Ale przeprowadził się do Toronto ze względu na nią. I temu nie mógł zaprzeczyć.
Nie przed samym sobą.
Raina Bouchard
Ale nie umiał tego zrobić. Nie w pełni. Nie tak jak powinien.
A może po prostu wiedział, że nie powinien był jej mącić w głowie. Świadomy był tego co odjebał i że zasługiwał na to rozstanie, a także całą resztę. Na jej miejscu zrobiłby przecież podobnie. Był egoistycznym dupkiem, który przede wszystkim pomyślał o sobie, a nie o niej. O jej przyszłości i dobru. Tylko dlatego, że nie chciał ją stracić. A i tak ostatecznie się to stało. Nie mógł więc teraz wtargnąć z butami do jej na nowo ułożonego życia w Kanadzie i zrobić rozpierdol. Znowu.
Znaczy mógł, bo już to w pewien sposób zrobił. Po to tu przecież przyjechał, nie?
Takie było założenie, ale teraz, jak już ją miał przed sobą, to wątpił w to co powinien był zrobić. Albo raczej, w to co chciał zrobić. Ale jeśli faktycznie miało być to ich ostatnie spotkanie, które było im dane, to… musiał je w pewien sposób wykorzystać. Nawet jeśli nie do końca wiedział jak miał to zrobić, aby powiedzieć co chciał, ale nie na tyle dużo, by namieszać. Więc stwierdzenie, że nie było dla niego miejsca w Korei bo wyjechała wydawało się być odpowiednie. Nawet jeśli miało duży impakt.
Zawsze mógł powiedzieć, że dalej mu na niej zależy. To chyba jednak było widać. W końcu nigdy nie przestało. Rozstali się przez jego debilizm, a nie brak jakiegokolwiek uczucia.
— Jak dobrze pójdzie, to tak — odpowiedział luźno na jej pytanie. — Sun-Oh z kimś pogadał, zrobił jakieś szacher macher i mam się z kimś spotkać. Robota podobna do tego, co w Korei, więc spoko — dodał, wzruszając przy tym ramionami. Kiedy powiedział choreografowi o swoich planach, to porozmawiali sobie… dłuższą chwilę. I od słowa do słowa, młody Ackermann obiecał mu pomóc, co było naprawdę miłym gestem, którego też nie oczekiwał. Skoro jednak miała to być dla niego kolejna szansa, to nie zamierzał z niej nie skorzystać. — O ile będą mnie chcieli, bo jak oboje wiemy, nie umiem robić dobrego pierwszego wrażenia. Ani drugiego. I kolejnych. — Był beznadziejny jeśli chodziło o rozmowy o pracę. Nigdy żadnej nie miał, nie licząc tej jednej z Ackermannem, ale tam chociaż nie musiał wiele mówić. Poza tym, Hunter z widoku osoby trzeciej wyglądał jak typowy chłopak, który tylko czeka, aby ci spuścić wpierdol. Lub ukraść portfel. Miał na twarzy, wielkimi literami wypisane „KŁOPOTY”. I jak się okazywało, praktycznie zawsze miało to pokrycie w rzeczywistości. I Soojin była tego kolejnym dowodem. — Ale dobra, jebać to. Będzie co będzie. — Machnął wolną ręką, niespecjalnie przejmując się przyszłością oraz ewentualnymi zarobkami. Najwyżej znajdzie sobie inne zajęcie, nie? Kochał tańczyć, ale bez tego także wyżyje. Zawsze sobie jakoś radził, zwłaszcza, że często nie miał innej opcji.
— Powiedz mi w końcu co u ciebie. Jak, no wiesz, to nowe życie z mamą i w ogóle. — Jak odzyskana wolność, jak się czuła z tym brakiem klatki oraz zasad. Z nowymi znajomymi. Szkołą. Chłopakiem. Podświadomie chciał wiedzieć czy ktoś się dookoła niej kręcił, bo… no nie minęło mu. Ten crush na niej mu nie minął. I teraz, jak miał ją na wyciągnięcie ręki, której nie mógł ruszyć, aby nie zrobić czegoś głupiego, to odczuwał to bardziej niż wcześniej. O wiele łatwiej było udawać, że mu nie zależało, jak jej nie widział.
Ale przeprowadził się do Toronto ze względu na nią. I temu nie mógł zaprzeczyć.
Nie przed samym sobą.
Raina Bouchard
-
You chose my love over my right to know. How rude.nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Skoro już zaliczyła z nim podstawę podstaw. To, co wypadało przy takim spotkaniu, i leżało w schemacie dobrego wychowania – czyli krótką rozmowę „co tam”, to powinna go przeprosić i wrócić do domu. Zamiast tego nie ruszała się i już nie dlatego, że nie mogła. Strach już dawno odpuścił, ledwie jasnym stało się, że pies to Hati, a Hati jej nic nie zrobi. Nie potrafiła się ruszyć, bo kiedy znalazła się w jego obecności, to czuła się uziemiona. I nie było to dobre, bo zacinało to jej proces leczenia. Każda kolejna minuta spędzona w jego towarzystwie była czymś, co powoli odklejało ten świeży strup, który powstał na jej zranionym sercu.
To, co usłyszała jednak, gdy mówił o sobie, niby w żartach, ale tez niekoniecznie, sprawiło, że westchnęła bezgłośnie. Przejęta – znów – tym, co się z nim działo. Nawet jeśli na pozór to nie było nic wielkiego.
— Nie powinieneś być dla siebie aż tak surowy. Ja wcale nie miałam takiego złego pierwszego wrażenia. Ani drugiego. Trzeciego też nie. — Ale pewnie to dwieście siedemnaste, w którym Hunter odjebał, to już tak. Ale wątpliwym było, aby w którejkolwiek firmie doszłoby do tego numeru spotkania rekrutacyjnego. Uważała jednak, że w istocie był dla siebie zbyt ostry.
Może nie powinna, skoro to wszystko już było zamkniętym rozdziałem, za bardzo się w to angażować, ale Soojin miała po prostu dobre serce. I nie chciała, aby ktokolwiek podkopywał samego siebie. Jeśli chodziło o nią – to ona mogła, jak najbardziej. Ale to osobna historia, kiedy przez całe życie, to zakłamane, żyje się z kimś, dla kogo nigdy nie jesteś wystarczająco dobra i zawsze możesz być lepsza. Osiągać więcej.
Ale skoro jebać, jak to ujął, to chyba jebać. W jego języku i chyba w tej sytuacji znaczyło to jednak coś odwrotnego. Ale że po prostu wolał o tym teraz nie rozmawiać. Zamierzała to uszanować, a poza tym – nie była już w pozycji, żeby jakkolwiek go umoralniać. Mogła mu tylko przypomnieć, wiedząc to z autopsji, że nie był wcale taki zły.
— Liczę, że się ułoży. Masz talent, a oni na pewno to zauważą.
To była akurat prawda, którą postanowiła mu przypomnieć. Hunter był dobry. Gdyby nie był, to nie wywalczyłby sobie miejsca w formacji Sun-Oh. Może i na początku odstawał, ale nie dało się nie zauważyć tego, jak ciężko pracował, żeby dogonić resztę. I, gdyby spytać jej, to pewnie powiedziałaby, że jest tam już najlepszy.
Tylko to nie byłoby za bardzo obiektywne.
Uśmiechnęła się lekko, w grzeczny i wyuczony sposób, ten sam który zdążył już poznać u niej na początku ich znajomości. Ten sam, który przywoływała, bo wypadało. A nie dlatego, że była z czegoś zadowolona czy coś jej się spodobało.
— Dobrze. — Skłamała. Była z nim nieszczera, nie dlatego, że on był wcześniej. Dlatego, że prawda była niewygodna. I zbyt skomplikowana, aby teraz ją wyciągać. — Jeszcze, tak naprawdę, poznajemy się z mamą. Pół roku to jednak mało czasu na nadrobienie całego życia. Ale poznaję nowych członków rodziny. I aktualnie mam wakacje. Mam uparła się, żebym przeszła na nauczanie w szkole… — Nie było jej to na rękę. Pewnie dlatego, że była słabo zsocjalizowana. Ze światem też. I było jej ciężko. I wiedziała, że wcale za dobrze nie idzie jej wsiąkanie w środowisko osób w jej wieku. Różniła się od nich. Miała wrażenie, że ich problemy były strasznie małostkowe. I że nie rozumiała co najmniej połowy z ich utrapień. Nie miała tez za bardzo wspólnych tematów do rozmów.
Został jej jeszcze rok, jeśli wziąć pod uwagę to, że chciała na spokojnie podejść do tutejszych egzaminów. Tak naprawdę mogłaby się już starac o przyjęcie na uczelnię, ale na dobrą sprawę, jeszcze nie wiedziała, co będzie robić dalej. Do tej pory jej życie kręciło się wokół łyżwiarstwa, a to… No stało pod ogromnym znakiem zapytania.
W stowarzyszeniu sławę miała już, jaką miała. Tam się niestety nie liczyło to, że była ofiarą własnego ojca. Liczył się stan faktyczny.
Ale jej obecne życie to był temat niewygodny, dlatego chciała z niego zejść. Spojrzała więc na psa, który grzecznie siedział i wpatrywał się w nią.
— A jak się ma Hati? Grzeczny i zdrowy? — dopytała. — Jak sobie radzi z przeprowadzką? — Dla niego w końcu tez to wszystko było nowe. I pewnie straszniejsze, bo sam niczego nie rozumiał. Nagle wszystko dookoła się zmieniło. I to nie były już te same bloki i te same krzaki, które znał.
Hunter Jang
To, co usłyszała jednak, gdy mówił o sobie, niby w żartach, ale tez niekoniecznie, sprawiło, że westchnęła bezgłośnie. Przejęta – znów – tym, co się z nim działo. Nawet jeśli na pozór to nie było nic wielkiego.
— Nie powinieneś być dla siebie aż tak surowy. Ja wcale nie miałam takiego złego pierwszego wrażenia. Ani drugiego. Trzeciego też nie. — Ale pewnie to dwieście siedemnaste, w którym Hunter odjebał, to już tak. Ale wątpliwym było, aby w którejkolwiek firmie doszłoby do tego numeru spotkania rekrutacyjnego. Uważała jednak, że w istocie był dla siebie zbyt ostry.
Może nie powinna, skoro to wszystko już było zamkniętym rozdziałem, za bardzo się w to angażować, ale Soojin miała po prostu dobre serce. I nie chciała, aby ktokolwiek podkopywał samego siebie. Jeśli chodziło o nią – to ona mogła, jak najbardziej. Ale to osobna historia, kiedy przez całe życie, to zakłamane, żyje się z kimś, dla kogo nigdy nie jesteś wystarczająco dobra i zawsze możesz być lepsza. Osiągać więcej.
Ale skoro jebać, jak to ujął, to chyba jebać. W jego języku i chyba w tej sytuacji znaczyło to jednak coś odwrotnego. Ale że po prostu wolał o tym teraz nie rozmawiać. Zamierzała to uszanować, a poza tym – nie była już w pozycji, żeby jakkolwiek go umoralniać. Mogła mu tylko przypomnieć, wiedząc to z autopsji, że nie był wcale taki zły.
— Liczę, że się ułoży. Masz talent, a oni na pewno to zauważą.
To była akurat prawda, którą postanowiła mu przypomnieć. Hunter był dobry. Gdyby nie był, to nie wywalczyłby sobie miejsca w formacji Sun-Oh. Może i na początku odstawał, ale nie dało się nie zauważyć tego, jak ciężko pracował, żeby dogonić resztę. I, gdyby spytać jej, to pewnie powiedziałaby, że jest tam już najlepszy.
Tylko to nie byłoby za bardzo obiektywne.
Uśmiechnęła się lekko, w grzeczny i wyuczony sposób, ten sam który zdążył już poznać u niej na początku ich znajomości. Ten sam, który przywoływała, bo wypadało. A nie dlatego, że była z czegoś zadowolona czy coś jej się spodobało.
— Dobrze. — Skłamała. Była z nim nieszczera, nie dlatego, że on był wcześniej. Dlatego, że prawda była niewygodna. I zbyt skomplikowana, aby teraz ją wyciągać. — Jeszcze, tak naprawdę, poznajemy się z mamą. Pół roku to jednak mało czasu na nadrobienie całego życia. Ale poznaję nowych członków rodziny. I aktualnie mam wakacje. Mam uparła się, żebym przeszła na nauczanie w szkole… — Nie było jej to na rękę. Pewnie dlatego, że była słabo zsocjalizowana. Ze światem też. I było jej ciężko. I wiedziała, że wcale za dobrze nie idzie jej wsiąkanie w środowisko osób w jej wieku. Różniła się od nich. Miała wrażenie, że ich problemy były strasznie małostkowe. I że nie rozumiała co najmniej połowy z ich utrapień. Nie miała tez za bardzo wspólnych tematów do rozmów.
Został jej jeszcze rok, jeśli wziąć pod uwagę to, że chciała na spokojnie podejść do tutejszych egzaminów. Tak naprawdę mogłaby się już starac o przyjęcie na uczelnię, ale na dobrą sprawę, jeszcze nie wiedziała, co będzie robić dalej. Do tej pory jej życie kręciło się wokół łyżwiarstwa, a to… No stało pod ogromnym znakiem zapytania.
W stowarzyszeniu sławę miała już, jaką miała. Tam się niestety nie liczyło to, że była ofiarą własnego ojca. Liczył się stan faktyczny.
Ale jej obecne życie to był temat niewygodny, dlatego chciała z niego zejść. Spojrzała więc na psa, który grzecznie siedział i wpatrywał się w nią.
— A jak się ma Hati? Grzeczny i zdrowy? — dopytała. — Jak sobie radzi z przeprowadzką? — Dla niego w końcu tez to wszystko było nowe. I pewnie straszniejsze, bo sam niczego nie rozumiał. Nagle wszystko dookoła się zmieniło. I to nie były już te same bloki i te same krzaki, które znał.
Hunter Jang
-
Today I'm wearing a lovely shade of I slept like a crap, so don't piss me off.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Czuł się jak dawniej, poza tym… że nie było jak dawniej. Było inaczej, widział to po niej, po sobie. Bo przecież nie byli tak blisko, a ona była zraniona. Przez niego. Nawet jeśli chciał dobrze, ale głównie dla siebie jak się okazywało, to wyszło jak wyszło, a teraz musiał pić piwo, które nawarzył. Spodziewał się jednak, że ich pierwsze spotkanie będzie wyglądać nieco inaczej, chociaż i tak dobrze, że na niego nie krzyczała, tylko… no było jak za pierwszym razem. Jak pierwsze spotkanie, chociaż zważając na to, że od niego nie uciekała i nie wycofywała się pod ścianę, to było lepiej niż wtedy. No ale to akurat też oznaczało, że może nie zjebał absolutnie wszystkiego.
A przynajmniej taką mógł mieć nadzieję.
Był głupi, był egoistyczny i żałował tego co zrobił, zwłaszcza po ich ostatniej rozmowie, a także rozmowie z takim Jiwoongiem, który mu też otworzył oczy na kilka spraw, których później nie miał już jak odkręcić. Tylko on nie umiał się też przyznawać do rzeczy. I nie umiał zachowywać się tak, jak powinien, bo chociaż normalnie było to łatwe, to dla niego były to niewyobrażalnie trudne czynności.
— Serio? Sprawiałaś nieco inne wrażenie — rzucił, unosząc kąciki ust w swoim firmowym uśmiechu. Ich początki generalnie nie były zbyt ciekawe, chociaż jakby zapytać jego, mimo trudności, wyszło naprawdę fajnie. Wtedy musiał przyznać, że umiejętności łażenia po ścianach były bardzo przydatne, aby bawić się w biedną, trochę upośledzoną wersję Roszpunki. Ale jako Flynn się sprawdzał. Do czasu.
Nie mógł jednak pozbyć się tego dziwnego odczucia, że przy niej było jakoś inaczej. Kanada Kanadą, ale jak była na wyciągnięcie ręki, miał wrażenie, że wszystko jest bardziej jak w domu. Nawet jeśli domu jako takiego zdawał się nie mieć, ale to pewnie dlatego, że żadne miejsce nie było dla niego taką ostoją, jak dla niektórych. Nie miał mieszkania, które mógłby z czystym sumieniem nazwać swoim. Dlatego też nie miał problemu zmieniać miejscówki, miasta, państwa i kontynenty. On się przywiązywał do ludzi, a ona… ona pachniała domem bardziej, niż inni. Nawet po takiej przerwie i taką świadomością, że zjebał.
No ale musiał to zmienić. Podświadomie to wiedział, chociaż nie chciał.
— Zobaczymy, nie nastawiam się na nic — rzucił, wzruszając ramionami. W końcu lepiej oczekiwać najgorszego i się miło zaskoczyć, niż być pewnym siebie i się przykro zawieść. Musiał jednak przyznać, że u Słonka miał świetny warsztat i szkolenie życia, którego nigdy nie zapomni. I za które będzie mu wdzięczny do końca, bo jakby ktoś pytał, to Hunter by odpowiedział, że to właśnie choreograf wyszkolił w nim to, co najlepsze. Oszlifował diament, który teraz miał iść w świat. Może więc do siebie kogoś przekona, a może jego temperament zrazi do siebie ekipę. Tego także nie mógł wykluczyć.
Obserwował ją, ale nie skomentował na głos to, co widział. Przez tyle czasu co ją znał, i jak byli blisko, zdążył już się nauczyć jej aktorskich sztuczek, które przecież swego czasu były tak powszechne. Dlatego też potrafił rozpoznać jej wyuczony uśmiech, od tego, którym zwykle go częstowała. Wysłuchał jej jednak w milczeniu, zostawiajac swoje uwagi dla siebie.
— I jak w szkole? Tak jak sobie wyobrażałaś? — spytał, bo był przecież w pełni świadom, że w Korei miała domowe nauczanie i ominęło ją chociażby takie liceum z rówieśnikami. On je dobrze wspominał, bo chociaż nie był najlepszym uczniem i często lądował na dywaniku za bijatyki oraz wagary, to… szkoła była fajna. Zwłaszcza jak chodziło o znajomych i życie towarzyskie. — Masz już ekipę ziomków? Wychodzicie razem? Wiesz, domówki, kluby czy coś. — Przez pół roku mogło się wiele zmienić, chociażby jej nastawienie do wychodzenia. Mogła poznać już to życie na wolności, gdzie nikt jej nie zmuszał do siedzenia w domu. On pokazał jej tylko skrawek, zabierając na miasto nocami czy do parków rozrywki, chcąc pokazać jej jak najwięcej, balansując na krawędzi. Teraz chociaż nie musiała się ukrywać i obawiać, że ktoś ją rozpozna i zaciągnie z powrotem do klatki.
Mógł się więc spodziewać, że w końcu poznała więcej. I miała nowe życie, z nowymi ludźmi.
Przy zapytaniu o Hatiego, instynktownie na niego zerknął. Pies już się uspokoił, ale jak tylko spotkał się spojrzeniem z dziewczyną czy Hunterem, jego ogon ponownie zaczął zamiatać ziemię, nawet jeśli już nie wyrywał. Posłusznym był towarzyszem, tylko odwalało mu nieco przy Suczin.
— Bez problemu — odpowiedział zgodnie z prawdą, wracając spojrzeniem do dziewczyny. — Hati jest przyzwyczajony do życia na walizkach i częstych zmian. Co prawda zmiana kraju i kontynentu to spory szok, ale radzi sobie naprawdę spoko, nie? — rzucił, głaszcząc psiaka wolną ręką po mordzie. — Chodzimy teraz i poznajemy okolicę, aby ogarnąć co gdzie jest. — Bo on lubił znać miejsca w których mieszkał. I miał zostać na dłużej. — Jest tak samo zdrowy, chociaż nieco mu odwala na punkcie jednej dziewczyny i nagle zapomina o całym posłuszeństwie. — Ale to akurat było normalne. Przynajmniej kiedyś. Teraz chyba będzie musiał go tego oduczyć.
Chociaż zawsze mógł go używać jako świetnej wymówki.
A przynajmniej taką mógł mieć nadzieję.
Był głupi, był egoistyczny i żałował tego co zrobił, zwłaszcza po ich ostatniej rozmowie, a także rozmowie z takim Jiwoongiem, który mu też otworzył oczy na kilka spraw, których później nie miał już jak odkręcić. Tylko on nie umiał się też przyznawać do rzeczy. I nie umiał zachowywać się tak, jak powinien, bo chociaż normalnie było to łatwe, to dla niego były to niewyobrażalnie trudne czynności.
— Serio? Sprawiałaś nieco inne wrażenie — rzucił, unosząc kąciki ust w swoim firmowym uśmiechu. Ich początki generalnie nie były zbyt ciekawe, chociaż jakby zapytać jego, mimo trudności, wyszło naprawdę fajnie. Wtedy musiał przyznać, że umiejętności łażenia po ścianach były bardzo przydatne, aby bawić się w biedną, trochę upośledzoną wersję Roszpunki. Ale jako Flynn się sprawdzał. Do czasu.
Nie mógł jednak pozbyć się tego dziwnego odczucia, że przy niej było jakoś inaczej. Kanada Kanadą, ale jak była na wyciągnięcie ręki, miał wrażenie, że wszystko jest bardziej jak w domu. Nawet jeśli domu jako takiego zdawał się nie mieć, ale to pewnie dlatego, że żadne miejsce nie było dla niego taką ostoją, jak dla niektórych. Nie miał mieszkania, które mógłby z czystym sumieniem nazwać swoim. Dlatego też nie miał problemu zmieniać miejscówki, miasta, państwa i kontynenty. On się przywiązywał do ludzi, a ona… ona pachniała domem bardziej, niż inni. Nawet po takiej przerwie i taką świadomością, że zjebał.
No ale musiał to zmienić. Podświadomie to wiedział, chociaż nie chciał.
— Zobaczymy, nie nastawiam się na nic — rzucił, wzruszając ramionami. W końcu lepiej oczekiwać najgorszego i się miło zaskoczyć, niż być pewnym siebie i się przykro zawieść. Musiał jednak przyznać, że u Słonka miał świetny warsztat i szkolenie życia, którego nigdy nie zapomni. I za które będzie mu wdzięczny do końca, bo jakby ktoś pytał, to Hunter by odpowiedział, że to właśnie choreograf wyszkolił w nim to, co najlepsze. Oszlifował diament, który teraz miał iść w świat. Może więc do siebie kogoś przekona, a może jego temperament zrazi do siebie ekipę. Tego także nie mógł wykluczyć.
Obserwował ją, ale nie skomentował na głos to, co widział. Przez tyle czasu co ją znał, i jak byli blisko, zdążył już się nauczyć jej aktorskich sztuczek, które przecież swego czasu były tak powszechne. Dlatego też potrafił rozpoznać jej wyuczony uśmiech, od tego, którym zwykle go częstowała. Wysłuchał jej jednak w milczeniu, zostawiajac swoje uwagi dla siebie.
— I jak w szkole? Tak jak sobie wyobrażałaś? — spytał, bo był przecież w pełni świadom, że w Korei miała domowe nauczanie i ominęło ją chociażby takie liceum z rówieśnikami. On je dobrze wspominał, bo chociaż nie był najlepszym uczniem i często lądował na dywaniku za bijatyki oraz wagary, to… szkoła była fajna. Zwłaszcza jak chodziło o znajomych i życie towarzyskie. — Masz już ekipę ziomków? Wychodzicie razem? Wiesz, domówki, kluby czy coś. — Przez pół roku mogło się wiele zmienić, chociażby jej nastawienie do wychodzenia. Mogła poznać już to życie na wolności, gdzie nikt jej nie zmuszał do siedzenia w domu. On pokazał jej tylko skrawek, zabierając na miasto nocami czy do parków rozrywki, chcąc pokazać jej jak najwięcej, balansując na krawędzi. Teraz chociaż nie musiała się ukrywać i obawiać, że ktoś ją rozpozna i zaciągnie z powrotem do klatki.
Mógł się więc spodziewać, że w końcu poznała więcej. I miała nowe życie, z nowymi ludźmi.
Przy zapytaniu o Hatiego, instynktownie na niego zerknął. Pies już się uspokoił, ale jak tylko spotkał się spojrzeniem z dziewczyną czy Hunterem, jego ogon ponownie zaczął zamiatać ziemię, nawet jeśli już nie wyrywał. Posłusznym był towarzyszem, tylko odwalało mu nieco przy Suczin.
— Bez problemu — odpowiedział zgodnie z prawdą, wracając spojrzeniem do dziewczyny. — Hati jest przyzwyczajony do życia na walizkach i częstych zmian. Co prawda zmiana kraju i kontynentu to spory szok, ale radzi sobie naprawdę spoko, nie? — rzucił, głaszcząc psiaka wolną ręką po mordzie. — Chodzimy teraz i poznajemy okolicę, aby ogarnąć co gdzie jest. — Bo on lubił znać miejsca w których mieszkał. I miał zostać na dłużej. — Jest tak samo zdrowy, chociaż nieco mu odwala na punkcie jednej dziewczyny i nagle zapomina o całym posłuszeństwie. — Ale to akurat było normalne. Przynajmniej kiedyś. Teraz chyba będzie musiał go tego oduczyć.
Chociaż zawsze mógł go używać jako świetnej wymówki.
-
You chose my love over my right to know. How rude.nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
— To może jednak z naszej dwójki, to ja robię kiepskie, pierwsze wrażenie — odpowiedziała luźno, w ramach drobnego żartu sytuacyjnego. Skoro już o wrażeniach mówili, a on sam jej się tak dobrze podłożył. To było nawet zaskakujące, jak momentami potrafiła wciąż lekko dialog prowadzić. Albo raczej wpleść żart, tak samo niewinny jak ona i jednocześnie tak samo luźno, jak zwykła to robić wcześniej.
Było prosto, jeśli to był faktycznie żart, a nie rozmowa o życiu. I o ich codzienności, bo ta się niestety zmieniła, a ona wciąż się do niej przyzwyczajała. I nie chciała zbytnio zmieniać tego, co już miała. Chociaż kiedy zobaczyła jego i to w tym miejscu, to wiadomo, że ktoś miał wątpliwości. Konkretniej jej własne serce, bo zdrowy rozsądek był niezmiennie przy tym samym – iść naprzód. Ale serce? Ono się kurczyło i wywijało fikołki, a do tego wystarczyło mu jedynie jego spojrzenie czy ten łobuzerski uśmiech, który tak często nosił na twarzy.
Soojin to wciąż była miętka dla niego.
I to był jej problem.
Kolejnym problemem było jego pytanie. Niekoniecznie jakimś złożonym. Ale już teraz, zwyczajnie myśląc o odpowiedzi, miała wrażenie, że trochę się ośmieszy, a trochę przy okazji go rozczaruje. Swoim nudziarstwem.
— Cóż, jest… — zaczęła, zaraz jednak zawieszając głos, chcąc zastanowić się nad tym, jak ów temat dalej pociągnąć — inaczej. Dołączenie do grupy w drugim semestrze też nie należało do najłatwiejszych. — Nie mówiąc już o tym, że dołączała do klasy, która już któryś rok z kolei była razem i się znała. Tworzyła więzi i się integrowała. W jej przypadku poczucie alienacji było dość wysokie. Jej wycofane usposobienie raczej nie pomagało w nawiązywaniu relacji. Podobnie jak nie pomagało w tym to, że była po prostu mądra.
W Korei jednak poziom był nieco wyższy, a mimo różnic programowych, Soojin miała wiedzę w rozszerzonym zakresie. Doliczyć jeszcze do tego, że właśnie tego wymagał od niej ojciec.
— I nie mam ekipy. Nie chodzę na imprezy, widzę że już trochę o mnie zapomniałeś. — Albo raczej o tym, jaka nieimprezowa była. Dla niego, oczywiście, chodziła tam, gdzie chciał. Ale nie była taka chętna do picia alkoholu, ani do faktycznych wypadów na imprezy. Nic się w tej kwestii nie zmieniło, bo nawet nie miało kiedy. Zresztą, pewne cechy charakteru, jak introwertyzm, raczej ciężko wyplenić. To on był w ich tandemie ekstrawertykiem. Ona jedynie starała się za nim nadążyć i lepiej poznać świat. Nie bawiła się szczególnie dobrze w takich wyjściach, jeśli się zdarzały, ale też nigdy nie robiła kwaśnej miny, nie chcąc zabierać mu tego, co lubił.
Przyjrzała się uważniej psu, na którego przerzuciła temat. Uśmiechnęła się nawet delikatnie pod nosem, widząc jak się zachowywał. Dokładnie takim go zapamiętała. Z jednej strony: ekstremalnie posłusznego, ale z drugiej strony: absolutnego misiaka. To zależało oczywiście od tego, przy kim był.
Soojin akurat Hatiego rozpieszczała. Głaskami, ma się rozumieć.
Przez moment nawet chciała wyciągnąć do niego rękę, ale stwierdziła, że nie powinna. Przecież powinna zachowywać dystans. Emocjonalny. Chociaż pogłaskanie psa nie miało być żadnym wielkim uchybieniem.
— Myślę, że bardzo szybko zaskarbi sobie sympatię innych i tutaj. — Bo, jak wiadomo, w Seulu to dużo osób Hatiego kojarzyło i wyciągało do niego łapy. A on, chyba, nie za bardzo był źle do tego nastawiony, skoro był skrajnym pieszczochem.
Jej telefon zawibrował w jej kieszeni, a ona uwolniła jedną dłonią pasek torby i sięgnęła po niego, aby sprawdzić powiadomienie. Westchnęła cicho, niemalże bezgłośnie. Ale może to akurat dobrze się złożyło, że dostała to, co dostała.
— Muszę już wracać. — Tutaj uśmiechnęła się przepraszająco. Krótką chwilę zastanowiła się, co powinna powiedzieć dalej i czy w ogóle. Poza zwyczajnym „żegnaj”. Wychodziło jednak, że wszystko co sobie ułożyła w głowie, wypadało blado. — Chyba że — Nie mów tego, Suczin. Nie mów. — Idziecie w tamtą stronę. To, jeśli Hati ma ochotę, możemy pójść kawałek razem. — Tak, bo generalnie chodziło o psa i tylko o niego. Ale chyba w podobny sposób komunikowali się wcześniej. Albo to nie byli oni i ja mam wylew. Ktoś na pewno tak robił.
Hunter Jang
Było prosto, jeśli to był faktycznie żart, a nie rozmowa o życiu. I o ich codzienności, bo ta się niestety zmieniła, a ona wciąż się do niej przyzwyczajała. I nie chciała zbytnio zmieniać tego, co już miała. Chociaż kiedy zobaczyła jego i to w tym miejscu, to wiadomo, że ktoś miał wątpliwości. Konkretniej jej własne serce, bo zdrowy rozsądek był niezmiennie przy tym samym – iść naprzód. Ale serce? Ono się kurczyło i wywijało fikołki, a do tego wystarczyło mu jedynie jego spojrzenie czy ten łobuzerski uśmiech, który tak często nosił na twarzy.
Soojin to wciąż była miętka dla niego.
I to był jej problem.
Kolejnym problemem było jego pytanie. Niekoniecznie jakimś złożonym. Ale już teraz, zwyczajnie myśląc o odpowiedzi, miała wrażenie, że trochę się ośmieszy, a trochę przy okazji go rozczaruje. Swoim nudziarstwem.
— Cóż, jest… — zaczęła, zaraz jednak zawieszając głos, chcąc zastanowić się nad tym, jak ów temat dalej pociągnąć — inaczej. Dołączenie do grupy w drugim semestrze też nie należało do najłatwiejszych. — Nie mówiąc już o tym, że dołączała do klasy, która już któryś rok z kolei była razem i się znała. Tworzyła więzi i się integrowała. W jej przypadku poczucie alienacji było dość wysokie. Jej wycofane usposobienie raczej nie pomagało w nawiązywaniu relacji. Podobnie jak nie pomagało w tym to, że była po prostu mądra.
W Korei jednak poziom był nieco wyższy, a mimo różnic programowych, Soojin miała wiedzę w rozszerzonym zakresie. Doliczyć jeszcze do tego, że właśnie tego wymagał od niej ojciec.
— I nie mam ekipy. Nie chodzę na imprezy, widzę że już trochę o mnie zapomniałeś. — Albo raczej o tym, jaka nieimprezowa była. Dla niego, oczywiście, chodziła tam, gdzie chciał. Ale nie była taka chętna do picia alkoholu, ani do faktycznych wypadów na imprezy. Nic się w tej kwestii nie zmieniło, bo nawet nie miało kiedy. Zresztą, pewne cechy charakteru, jak introwertyzm, raczej ciężko wyplenić. To on był w ich tandemie ekstrawertykiem. Ona jedynie starała się za nim nadążyć i lepiej poznać świat. Nie bawiła się szczególnie dobrze w takich wyjściach, jeśli się zdarzały, ale też nigdy nie robiła kwaśnej miny, nie chcąc zabierać mu tego, co lubił.
Przyjrzała się uważniej psu, na którego przerzuciła temat. Uśmiechnęła się nawet delikatnie pod nosem, widząc jak się zachowywał. Dokładnie takim go zapamiętała. Z jednej strony: ekstremalnie posłusznego, ale z drugiej strony: absolutnego misiaka. To zależało oczywiście od tego, przy kim był.
Soojin akurat Hatiego rozpieszczała. Głaskami, ma się rozumieć.
Przez moment nawet chciała wyciągnąć do niego rękę, ale stwierdziła, że nie powinna. Przecież powinna zachowywać dystans. Emocjonalny. Chociaż pogłaskanie psa nie miało być żadnym wielkim uchybieniem.
— Myślę, że bardzo szybko zaskarbi sobie sympatię innych i tutaj. — Bo, jak wiadomo, w Seulu to dużo osób Hatiego kojarzyło i wyciągało do niego łapy. A on, chyba, nie za bardzo był źle do tego nastawiony, skoro był skrajnym pieszczochem.
Jej telefon zawibrował w jej kieszeni, a ona uwolniła jedną dłonią pasek torby i sięgnęła po niego, aby sprawdzić powiadomienie. Westchnęła cicho, niemalże bezgłośnie. Ale może to akurat dobrze się złożyło, że dostała to, co dostała.
— Muszę już wracać. — Tutaj uśmiechnęła się przepraszająco. Krótką chwilę zastanowiła się, co powinna powiedzieć dalej i czy w ogóle. Poza zwyczajnym „żegnaj”. Wychodziło jednak, że wszystko co sobie ułożyła w głowie, wypadało blado. — Chyba że — Nie mów tego, Suczin. Nie mów. — Idziecie w tamtą stronę. To, jeśli Hati ma ochotę, możemy pójść kawałek razem. — Tak, bo generalnie chodziło o psa i tylko o niego. Ale chyba w podobny sposób komunikowali się wcześniej. Albo to nie byli oni i ja mam wylew. Ktoś na pewno tak robił.
Hunter Jang