Strona 1 z 1

nobody's son, nobody's daughter

: czw lip 10, 2025 9:59 am
autor: James A. Rutherford
#1
związany spojrzeniem zanim zdążył się obronić


Ciepłe promienie zachodzącego, popołudniowego słońca muskały twarz Jamesa, gdy siedział na niewygodnym, drewnianym taborecie całkowicie zapatrzony w dzieło ciotki Cordelii. Doskonalił swój warsztat od lat, a w przeciągu ostatnich miesięcy był gotów wypruć sobie żyły, by uzyskać najpiękniej kontrastujące ze sobą odcienie błękitu i czerwieni. Jednak nadal uważał, że istniał pewien poziom artyzmu, do którego nie był w stanie sięgnąć choćby opuszkami swoich poplamionych farbą palców. Jego jednocześnie uważne oraz zapatrzone ślepia przesuwały się po ostrych liniach i delikatnych zaokrągleniach. Z jego ust wydobyło się ledwo słyszalne westchnienie, a wraz z nim próbował wyrzucić z siebie ciężar poczucia nieustannej niedoskonałości.

— Jamie? Jamie? — wołała ciotka, wielce niezadowolona, że ten nie zareagował na jej pierwsze wezwanie. Zatrzymała się w progu, od razu karcąc swoim niezadowolonym spojrzeniem blondyna. — James! — pisnęła boleśnie wysoko, a Rutherford, aż wzdrygnął się z wrażenia.

— Tak? — zapytał ożywiony.

— Słuchaj, skarbie, większość ludzi patrzy na moje obrazy jak na zagadkę. Ale ty nie masz ich analizować, tylko masz je p o c z u ć — powiedziała z taką klarownością i jasnością, jakby odpowiadała na pytanie, ile jest dwa plus dwa.

— Łatwo cioci powiedzieć — odpowiedział automatycznie, czego prędko pożałował, widząc ganiące spojrzenie Cordelii.

— James, ja ci dobrze radzę, ale ty nie mów nigdy żadnej kobiecie, że w twoim mniemaniu jest jej z czymś ł a t w o — zasugerowała mu, tym razem przynajmniej, kierując do niego słowa, których sens zrozumiał.

Blondyn przytaknął cioci – nauczony swoim doświadczeniem, że to było dla niego najlepsze rozwiązanie, a Cordelia ponownie zniknęła z jego obrazu.


── ⋅ ⋅ ── ⋅ ⋅ ── ⟡ ── ⋅ ⋅ ── ⋅ ⋅ ──


Miał dwadzieścia osiem wiosen, a nadal życie wymykało mu się przez palce, zanim zdążył uchwycić je pędzlem. Rutherford poczuł mniej niż więcej w swoim życiu i w tym punkcie dopatrywał się własnej ograniczonej perspektywy twórczej. Jak mógł dorównać cioci Cordelii? Jej trzem rozwodom i bólowi po utracie swojej pierwszej miłości? James nie wiedział, co powinien zrobić, żeby p o c z u ć jeszcze więcej, zaznać jeszcze więcej, zrozumieć jeszcze więcej, skoro jego dotychczasowy żywot kręcił się wokół robienia kolorowych drinków i okazjonalnego uchodzenia za artystę. Jak mógł się przebić przez grubą, zimną warstwę lodu, skoro żeby tworzyć – musiał pierw doświadczyć, a żeby doświadczyć – musiał żyć pełnią życia, a żeby żyć pełnią życia – musiał przetrwać... I tym obecnie najdłużej się zajmował – na próbach przetrwania w niesprzyjającej rzeczywistości.

Odpłynął na bliżej nieokreśloną chwilę, przez co znowu został zaskoczony.

— James, pewna klientka jest zainteresowana t w o i m obrazem. Użyj tego swojego wrodzonego uroku, który masz we krwi – głównie po mnie oczywiście. Jak o n a zapragnie tego, co oferujesz, to... Gwarantuję ci, że zaczniesz lepiej rozumieć moje obrazy, chłopcze — powiedziała to tym swoim charakterystycznym tonem, spoglądając na niego zza tych swoich ciemnych oprawek. Naturalnie dla niego zabrzmiało to nie do końca zrozumiale, jednak często tak miewał z Cordelią.

James wiedział jedno.

Brzmiało to jak s z a n s a, którą musiał wykorzystać, kimkolwiek była ta tajemnicza klientka. James podniósł się pośpiesznie z miejsca, aż drewno zaprotestowało pod jego nagłym ruchem, i skierował się długim korytarzem, do głównego pomieszczenia. Rutherford sprzedawał już swoje obrazy, ale głównie za marne grosze. Jednocześnie doskonale rozumiał, jak działa świat – gdy jedna starsza filantropka zakupi jego dzieło i przy okazji szepnie o nim dobre słowo kilku swoim przyjaciółkom od brydża, to nagle nie będzie musiał martwić się o opłacenie czynszu przez najbliższe trzy miesiące, co przysporzy mu więcej czasu na pracę twórczą, a nie tylko na przetrwanie.


── ⋅ ⋅ ── ⋅ ⋅ ── ⟡ ── ⋅ ⋅ ── ⋅ ⋅ ──


Pojawiwszy się w głównym holu, James wyszukiwał swoim czujnym wzrokiem pomarszczonej twarzy kobiety w płaszczu z prawdziwej skóry, szerokim kapeluszu i z papierosem dzierżonym w dłoni, jednak nie odnalazł jej. Natrafił na filigranową blondynkę, której zarys sylwetki nie wskazywał na wiek zbliżony do ciotki. Jednak pierwsze wrażenia także bywają złudne, więc James wstrzymał się z oceną potencjalnej klientki do momentu dostrzeżenia jej twarzy.

— Dzień dobry — zapowiedział się, podchodząc nieco bliżej, by nie wzbudzić w niej niepotrzebnego lęku. W międzyczasie rzucił jeszcze wzrokiem na obraz, przy którym stała kobieta. James zatrzymał się pół kroku za nią, zerkając na s w o j e dzieło, a kąciki jego ust delikatnie drgnęły ku górze.


Świetny wybór.
Jeden z moich ulubionych.


— Malowałem go o świcie, kiedy światło było najpiękniejsze. Widzi pani te refleksy na wodzie? — zapytał, a jego lewa ręka wysunęła się do przodu, blisko mijając jej ramię i zatrzymując się swoimi opuszkami tuż przed opisywanym przez niego miejscem na obrazie. — To efekt, którego nie da się odtworzyć ze zdjęcia – trzeba być tam, p o c z u ć tę chwilę.

Wyglądało na świetnie przemyślaną reklamę, jednak w swoich słowach James brzmiał prawdziwie, gdyż sam pamiętał tamten moment, ten poranek, gdy zachwycał się obrazem, którego doświadczyło jego spojrzenie i który koniecznie musiał spróbować przełożyć na tworzony przez siebie obraz.

Po tej krótkiej chwili zapomnienia jego jasne, rozmarzone błękitne spojrzenie odnalazło jej oblicze, natychmiast zyskując na ostrości. Nie znał tych wyrazistych rysów twarzy, jednak jakby jego umysł gdzieś w swoich odmętach pod tymi licznymi pracami, trzymał gdzieś obraz t y c h oczu, w których światło załamywało się inaczej niż we wszystkich innych. Na jego twarz wkroczyło zastanowienie w postaci zmarszczonych brwi, a usta rozchyliły się minimalnie, jakby jego ciało próbowało wyrzucić z siebie jej imię. Jednak umysł jeszcze nie przerzucił tej całej góry portretów kobiet, które zdołał namalować w swoim życiu.

— Czuję się, jakby ktoś właśnie wlał do mojej palety kolor, o którego istnieniu zapomniałem... — rozmawiasz z człowiekiem, a nie obrazem, ogarnij. — Przepraszam, dobrze kojarzę... Maude? — zapytał niepewnie, skołowany pomiędzy pewnością, że w kobiecie było c o ś niesamowicie znajomego.


Czy każde spotkanie to przypadek?
Czy może wszechświat maluje nasze ścieżki niewidzialnym pędzlem?


maude murphy

nobody's son, nobody's daughter

: czw lip 10, 2025 7:01 pm
autor: maude murphy
Śnieżnobiała, wciąż jeszcze pachnąca proszkiem do prania, koszulka polo otuliła ciało stojącego przed lustrem trzydziestokilkulatka. Perfekcyjnie wyprasowany materiał podkreślał dokładnie to, na czym brunetowi zależało – krótkie rękawy ciasno przylegały do wypracowanych miesiącami treningów bicepsów. Mężczyzna starannie włożył koszulę do spodni – one również prezentowały się nieskazitelnie dzięki precyzyjnej pracy młodej kobiety pochodzącej z niewielkiej mieściny na zachodzie Kanady. Przyjrzał się swojemu odbiciu i uniósł kąciki ust w zadowolonym grymasie. Podobało mu się to, co widział – idealnie ułożona fryzura, wysportowana sylwetka i wystające spod białej tkaniny gęste i ciemne włoski. Charles, choć z namiętnością pozbywał się owłosienia pach, zarost na klatce piersiowej uważał za atrybut męskości. Cechę łączącą go z Tomem Selleckiem – jego definicją męskości. Fakt, że nie był w stanie wyhodować wąsa równie bujnego, uderzał w jego ego dotkliwiej, niż był gotów przyznać. Zwinne palce prędko uporały się z małymi guzikami, ukrywając przed światem kruczy symbol męstwa.

― Charles, obiecałeś ― w odbiciu lustra pojawiła się druga postać. Maude podążała krokiem partnera, gdy ten, uparcie ignorując jej głos, z salonu przeniósł się do garderoby. Skrzyżowała ramiona na piersi, jakby tym prostym gestem pragnęła przekazać, że nie zamierza odpuścić ― Golf może poczekać.

― Dobrze wiesz, że nie mogę zmienić planów. Tym razem to coś więcej niż golf. To interesy ― Charles obrócił głowę w kierunku blondynki, posyłając jej uśmiech. Nie był przepraszający ani ciepły – zdawał się przekazywać prosty komunikat: nie wygrasz ― A jeśli naprawdę obiecałem, że pojadę z tobą szukać prezentu dla twojej matki, to tylko dlatego, że wtedy leżałaś obok mnie naga.

Maude zacisnęła usta. Nie podobała jej się uwaga mężczyzny ani to, w jaki sposób zaraz po wygłoszeniu jej pogładził jej policzek. Nie zareagowała. Miał rację – Murphy nie pierwszy już raz wykorzystała zamglony umysł partnera. Obrana strategia działała zawsze, aż do tej pory.

― Zależy mi na twojej pomocy…

― Więc mam świetną radę. Wybierz pierwszy obraz, który wpadnie ci w oko i nie komplikuj ― westchnęli niemal w tym samym momencie. Charles pochwycił leżącą na podłodze torbę golfową, sygnalizując Maude, że pora opuścić garderobę ― Słuchaj, kochanie, ideały są tylko w twojej słodkiej główce. Pamiętaj, że dzisiaj idziemy na kolację z Jean-Paulem. Wyrobisz się, prawda? Będziesz miała okazję do odkurzenia swoich aktorskich umiejętności, bo nie chcę widzieć tej naburmuszonej miny.

Francuski partner biznesowy Charlesa w Kanadzie wylądował o poranku. Europejska prawa ręka ukochanego Murphy przyleciała w nieznanej jej sprawie, aczkolwiek zaaferowanie bruneta świadczyło wyłącznie o tym, iż powód należał do tych pozytywnych. Maude, chociaż cieszyła się każdym kolejnym sukcesem zawodowym Charlesa, coraz częściej czuła się niezrozumiana. Sprowadzona do roli błyszczącej pięknej ozdoby, choć zawsze marzyła o graniu pierwszoplanowej postaci.


────────── ( ✹ ) ──────────



― Piękny ― kobiece wargi wygięły się w subtelnym uśmiechu. Uwagę rzuciła w eter, choć nie była sama – Cordelia podążała jej śladem niczym zjawa. Jej obecność była odczuwalna, aczkolwiek na tyle komfortowa, by wygłaszać komentarze na głos.

Sześcioliterowe słowo opuściło usta Maude nieplanowanie – niejako w wyrazie zaskoczenia faktem, iż właśnie w tym miejscu jej brązowe oczy rozbłysły na widok zapełnionego płótna. Wydawało jej się, iż tego dnia zwiedziła wszystkie toronckie galerie – zaczynając od tych najbardziej prestiżowych, z których pochodzi większość dzieł w rodzinnym domu. Dopiero tutaj, w placówce kojarzącej jej się z sentymentem, ale też – a może: przede wszystkim – z częścią społeczeństwa, która nie miała tyle szczęścia, co ona i jej znajomi, znalazła to, czego szukała.

Odwróciła się na ułamek sekundy, by zerknąć na twarz starszej kobiety. Zachęcona delikatnym skinieniem jej głowy, podeszła bliżej. Z tej odległości mogła zauważyć pociągnięcia pędzla, barwy, których jeszcze kilka kroków wcześniej nie była w stanie zarejestrować. Niezagłuszona precyzją pasja wybijała się na pierwszy plan. Talent zdawał się wyłącznie dodatkiem duszy autora.

― Jestem zainteresowana kupnem tego obrazu ― obwieściła neutralnym tonem, choć jej myśli pozostawały wzburzone – odcienie nijak nie współgrały z wnętrzem rodzicielskiego lokum, a sama matka lubowała się w kubizmie. Murphy postanowiła jednak podjąć ryzyko i posłuchać głosu serca. Po raz pierwszy od dawna ― Czyjego jest autorstwa?


────────── ( ✹ ) ──────────



Echo miarowych kroków przecięło krótkie przywitanie. Dźwięk męskiego, przyjemnego dla ucha głosu zdradzał, że artysta był już blisko. Maude ani drgnęła – obraz wciąż znajdował się na wyciągnięcie ręki, a wszystkie detale w zasięgu wzroku.

Malarz zatrzymał się tuż za nią, rozpoczynając wypowiedź. Murphy wsłuchiwała się w nią, chociaż spojrzeniem odbiegła od opisywanego dzieła. Skupiła się na ramieniu niemal stykającym się z jej własnym. Na dłoni, która zapewne w trakcie procesu twórczego nosiła na sobie kolorowe ślady wykorzystanych farb. Wędrowała od palców przez bark po samą twarz mężczyzny. Pozornie obca, choć niektóre jej fragmenty zdawały się zapisane w jej pamięci wiecznym atramentem.

Wyraz męskiej twarzy sugerował, iż myślał dokładnie to samo – to nie pierwsze ich spotkanie. Wymówił jej imię w sposób niepewny, lecz to wystarczyło, by rozsypane po całym umyśle skrawki wspomnień ułożyły się w logiczną całość.

― James ― to nie było pytanie, a stwierdzenie bez nuty wątpliwości. Skanowała jego twarz, co rusz odnajdując na niej znane elementy. Dostrzegała też zmiany, notując, że dojrzewanie zadziałało na jego korzyść.

Posłała mu uśmiech – szczery i szeroki, dokładnie taki, jak kiedyś, zanim jeszcze zaczęła przejmować się zmarszczkami. Błysk nostalgicznej beztroski prędko zgasł, a na jego miejsce wkradła się rzeczywistość – nie byli już tymi dzieciakami.

― Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś się spotkamy ― wyznanie zabrzmiało bardziej niezręcznie, niż Maude się tego spodziewała. Nie mieli ze sobą kontaktu od tak dawna, że nawet nie potrafiła wskazać powodu, dla którego on się urwał.


A może nie było żadnego powodu?



― Masz wielki talent ― wskazała dłonią na obraz, przy którym stali, koncentrując na nim wzrok ― Nie wiem, co dokładnie przekazała ci Cordelia, ale ten obraz wraca ze mną do domu. To będzie prezent dla mojej matki, a teraz chciałabym wybrać coś dla siebie. Z twoją pomocą, jeśli to nie problem ― założyła kosmyk włosów za ucho, na powrót spoglądając na twarz Jamesa. Obejrzała większą część dzieł, jednak nie znała ich historii. Chciała, by blondyn stał się jej przewodnikiem – by streszczał genezę swych prac z przejęciem wypisanym na obliczu. By po jej wyjściu poczuł się pewniej.

― Gdybyś wystawiał swoje prace w innym miejscu… ― zaczęła, rozglądając się wokół. Na mikromomenty zatrzymywała spojrzenie na malunkach, które według jej osądu również wyszły spod jego pędzla. Mówiąc o innym miejscu, miała na myśli lepsze miejsce. Miejsce, do którego zaglądają ludzie niedbający o ceny. Ludzie wystarczająco bogaci, by zapłacić sumy, o jakich James być może nie śmiał marzyć ― …większość z nich, biorąc pod uwagę również twoją prezencję, znalazłaby swoich nowych właścicieli. Tutaj nikt ze snobów nie spodziewałby się skarbów.

Nikt poza mną. Ostatnie stwierdzenie pozostawiła dla siebie. Nie dlatego, że zależało jej na zachowaniu pozornej skromności. Wstydziła się tego, że całe swoje życie, zwłaszcza to dorosłe, spędziła w towarzystwie szpanerów i bufonów, kryjących się pod płaszczem śmietanki inteligenckiej.


James A. Rutherford

nobody's son, nobody's daughter

: ndz lip 13, 2025 1:46 pm
autor: James A. Rutherford
Niepewność spłynęła z jego ramion niczym farba z pędzla, gdy dostrzegł w jej oczach rozpoznanie, a na twarzy ten czarujący uśmiech, który mimowolnie odwzajemnił. Jego imię w jej ustach nie pozostawiło już żadnych wątpliwości – stała przed nim Maude, ta urocza dziewczynka, która wielokrotnie pojawiała się w domu kultury, gdyż jej matka lubowała się w obrazach ciotki Cordelii. Podobnie jak James była jednym z niewielu dzieci, które kręciły się pośród artystycznego i ekscentrycznego świata dorosłych. W tych okolicznościach niejako pozostawali skazani na siebie, jednakże młody Jamie nigdy nie odbierał spotkań z Maude jako niedogodnego obowiązku, nawet pomimo faktu, iż była ona dziewczynką, która różniła się od niego pod niemal każdym względem. A może właśnie przez to...


Maude od zawsze go fascynowała.


Rutherford uwielbiał przyglądać się jej pięknym, lśniącym i gładkim blond włosom, które delikatnie powiewały na wietrze. Doceniał jej ułożenie, powściągliwość oraz perfekcjonizm, które były najlepiej widoczne w idealnie dobranych strojach. Ciekawiło go to, że Maude w niektórych sytuacjach zachowywała się inaczej, co było oczywiste, gdyż obydwoje wychowywali się w zupełnie innych standardach – tłumacząc, młody Jamie nie doświadczył zbyt wielu możliwości rozwijania się w sferze kulturowej.

James i Maude byli wobec siebie całkowitymi przeciwnościami, co w tamtym czasie przyciągało ich do siebie niesamowicie mocno.

Nie musiał być wielkim odkrywcą, żeby zrozumieć, iż Maude nie była już tamtą małą dziewczynką. Nie utraciła swojego wyjątkowego zamiłowania do sztuki, a jej powłoka była niczym arcydzieło, które czas udoskonalił, zamiast zniszczyć. Tyle obecnie James wiedział o niej, a raczej wywnioskował sobie na podstawie jej – jak zawsze – fenomenalnego wyglądu oraz obecności w tym ekstrawaganckim miejscu.

— Czas był dla ciebie łaskawy — powiedział pośpiesznie. Nie zabrzmiało to najgrzeczniej, jednak blondyn zreflektował się, odchrząknął i próbował zamazać swoją wpadkę. — Dosłownie wyglądasz, jakbyś wyszła z jednego z obrazów, które marzę namalować — przyznał, obrzuciwszy ją całą swoim spojrzeniem – jej elegancja i finezyjność byłyby dla niego wielkim wyzwaniem do przedstawienia na płótnie przy jednoczesnym zachowaniu jej wyjątkowej, aczkolwiek porcelanowej urody oraz charakterystycznego błysku zatopionego w jej jasnym spojrzeniu.

Rutherford kochał malować ludzi, często nawet nieświadomych, iż stawali się oni obiektem jego zainteresowania – uwielbiał przekładać na płótno obraz, który dostrzegał swoimi marzycielskimi oczami – które teraz powędrowały za ruchem jej dłoni.


── ⋅ ⋅ ── ⋅ ⋅ ── ⟡ ── ⋅ ⋅ ── ⋅ ⋅ ──


Uśmiech już wcześniej mienił się na twarzy mężczyzny, jednak ten był innego rodzaju. Nie był naturalnym odwzajemnieniem czy odruchową reakcją, tylko prawdziwym szczęściem, które wypełniło jego ciało, gdy zrozumiał, że ktoś pragnął kupić j e g o obraz i to tak bardzo, że nawet nie musiał przekonywać swojego kupca do tej inwestycji. Wskutek tej wewnętrznej ekscytacji w pierwszej kolejności jego uszy usłyszały fragment o zakupie, a dopiero później dotarł do niego sens jej wcześniejszych słów.


Masz wielki talent.


Słowa ważne. Słowa piękne. Słowa wspierające. Słowa pocieszające. Jednak nadal to były tylko słowa. Talent niestety nie bronił się sam. Wielu twórców było niedocenianych w czasach swojej świetności, a inni byli bezpodstawnie i przesadnie wynoszeni na ołtarze. Niestety, ale świat pomimo swojego wieku niewiele się zmieniał. Co więcej, James nawet nie był w pełni przekonany co do tego swojego talentu. Wiedział, że potrafił malować. Znał zasady, umiał operować barwami, bawić się światłem czy kontrastem – jednak to niczym prawdziwy rzemieślnik mógł wyćwiczyć poprzez wystarczająco długą i mozolną pracę. Aczkolwiek…


Czy potrafił tylko pięknie malować?
Czy umiał już poruszyć ludzkie serca?


Ciocia Cordelia powiedziałaby, że przecież skoro on sam jeszcze nie p o c z u ł w pełni, to jak mógłby oczekiwać, że inni poczują coś na widok jego prac. Cóż, ciocia była nietypowym coachem motywacyjnym – niewtajemniczonym w jej metody, James nie poleciłby bliższych kontaktów.


Maude, pamiętasz?


— Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy — przyznał zgodnie z prawdą i nieudawaną skromnością. — Nie wiem, co powiedziała ci ciotka, ale... — przerwał. Cordelia nie byłaby sobą, gdyby nie dorzuciła czegoś od siebie podczas rozmowy z Maude – prawdy czy nie, to nie było istotne. Jednak obecnie James nie posiadał ani czasu, ani przestrzeni do obszernej analizy jej prawdopodobnego postępowania. — Chętnie pomogę ci wybrać coś dla ciebie — powiedział, wykonując krok w tył i odwracając się nieco w bok, by razem z nią rozpocząć krótką wędrówkę po holu wypełnionymi obrazami. — Każde z tych płócien ma swoją historię. Czasem krótszą, czasem dłuższą. Czasem zwyczajną, czasem nietypową. Naturalnie możemy wybrać dla ciebie coś, co w obiektywnym spojrzeniu będzie piękne, jednak czy tyle ci wystarczy? Jeżeli nie, to muszę wiedzieć coś więcej... o t o b i e — sprecyzował, żeby nie było wątpliwości. Jego poczynania ponownie można byłoby uznać za udany reklamowy bądź – co gorsza – za bardzo nieudolną próbę flirtu, jednakże w temacie sztuki James pozostawał nader rzetelny, a swoje zadanie w wyborze obrazu dla Maude pragnął wykonać jak najprecyzyjniej, zatem potrzebował pewnych wskazówek – jednakże ich charakter pozostawiał jej do wyboru.


── ⋅ ⋅ ── ⋅ ⋅ ── ⟡ ── ⋅ ⋅ ── ⋅ ⋅ ──


Inne miejsce. Lepsze miejsce (nie umniejszając pracy Cordelii). Prawdziwe miejsce, będące galerią sztuk pięknych.

James marzył, by jego prace k i e d y ś miały możliwość zawisnąć w prawdziwej galerii. Najchętniej za jego życia. Jednakże w realnym – momentami brutalnym – świecie zaprezentowanie własnych prac w znakomitych i uznawanych galeriach nie było na wyciągnięcie ręki nikomu nieznanemu artysty z biednej dzielnicy Toronto.

— Niestety to nie takie proste, żeby dotrzeć do tych snobów ze swoimi pracami — powiedział, powtarzając zastosowane przez nią określenie i dokładnie rozumiejąc, co kobieta miała na myśli. Wewnętrznie podzielał ten tok rozumowania, jednak nie wypadało mu nawet pokazać, że realnie mógłby uważać tak o swoich potencjalnych nabywcach, zwłaszcza że z jedną z nich właśnie rozmawiał. — Galerie, nawet te nowoczesne czy prywatne, wcale nie przyjmują z otwartymi rękami prac artystów... bez odpowiedniego zaplecza czy życiorysu. Co oczywiście nie oznacza, że nie próbuję. Nawet obecnie czekam na odpowiedź w sprawie stażu w jednej z galerii. Co prawda minęło już trochę czasu, ale... nie warto tracić nadziei, może zwyczajnie moje portfolio zaginęło na biurku pod stertą wielu innych — przyznał, nie podając dokładnych danych galerii, jednak tych nie pozostawało zbyt wiele w Toronto, a szczególnie takich, które interesowały się sztuką współczesną.

Na koniec pozostawił ją ze swym naiwnym optymizmem.

— Nie wiem, czy komentarz o prezencji mam odbierać jako komplement, czy raczej jako przestrogę? — dopytał z widocznym, lekkim rozbawieniem na twarzy.

Łamacz damskich serc był z niego żaden – raczej to jego serce zawsze znosiło katusze. Jednocześnie od ciotki Cordelii usłyszał już wiele ciekawych, a czasem nawet budzących krew w żyłach historii o osobistościach z wyższych sfer, które były tak kompletnie zatopione w swojej wyższości, iż kompletnie zapominały o człowieczeństwie i fakcie, że inne istoty ludzkie nie były tylko kolejnymi przedmiotami do ich prywatnych kolekcji – czytaj James unikał niektórych koleżanek Cordelii od momentu, gdy pewnego razu ich pomarszczone łapska zawędrowały na jego jędrne pośladki.

Wędrując powolnym krokiem, mijali kolejne obrazy – w tym piękne krajobrazy, przedstawiające najróżniejsze pory roku, jednak James pozwalał im przesuwać się przed ich oczami jak nieistotne tło – jego uwaga była już zajęta przez coś znacznie cenniejszego. Jednocześnie podskórnie czuł, że Maude należy się coś wyjątkowego – co opowie konkretną historię albo co naturalnie będzie komponować się z jej postacią. Lecz by mógł wybrać coś prawdziwie odpowiedniego, najpierw musiała pozwolić mu zajrzeć w głąb siebie.

Kim jesteś, Maude?


maude murphy

nobody's son, nobody's daughter

: śr lip 16, 2025 1:14 pm
autor: maude murphy
❝ Dosłownie wyglądasz, jakbyś wyszła z jednego z obrazów, które marzę namalować ❞


Spod warstwy lekkiego makijażu wyłonił się rumieniec – blady, aczkolwiek wciąż zauważalny dla uważnego oka. Blondynka zawstydzona wyznaniem towarzysza, ale również własną reakcją, spuściła głowę. Wbiła wzrok w czubki skórzanych balerinek, podejmując próbę powstrzymania delikatnego uśmiechu przed wkradnięciem się na jej twarz. Starania Maude poszły na marne – uśmiechała się jak nastolatka podczas pierwszej interakcji z obiektem westchnień. Poniekąd właśnie tak się czuła – bezbronna wobec niezaprzeczalnemu urokowi Jamesa, symultanicznie łaknąca jego uwagi.

Słyszała w życiu mnóstwo komplementów – od tych najbardziej pospolitych po te wyszukane, lecz żaden z nich nie dorównywał słowom młodego artysty. Nawet jeśli powiedział to, by upewnić się, że wybrany obraz wróci z nią do domu – Murphy nie zamierzała zaprzątać sobie tym umysłu. Pozwoliła, aby czar trwał, choćby miał prysnąć w następnej sekundzie.

Jeśli z niego wyszłam, powinieneś zrobić wszystko, żebym wróciła na miejsce odparła, odzyskując rezon. Na powrót uniosła głowę, niejako dumna z wypowiedzianej odpowiedzi. Zawoalowana prowokacja, jeśli zostałaby właściwie odczytana, swoim rezultatem zadowoliłaby Maude, uwielbiającą bycie w centrum uwagi.

W centrum nie byle czyjejś uwagi. Rutherford z kolei zdawał się idealnym kandydatem do połechtania ego blondwłosej. Znajomy, acz świeży przez wzgląd na długi okres rozłąki, utalentowany i wrażliwy. Prezentowany przezeń zestaw cech pociągał Maude – było w nim coś czystego, chociaż artystyczne środowisko nie brzydziło się grzechem. Wpatrywała się w jego błękitne oczy – pięknie lśniące, odcieniem kojarzące się z niebem. Z niebem, którego chciałaby dostąpić.

Skanowała jego oblicze, to, w jaki sposób poruszały się jego wargi, gdy odpowiadał na jej prośbę o pomoc. I ten uśmiech – rozbrajająco chłopięcy, chociaż cała reszta jego ciała, w opinii kobiety, była pozbawiona typowo młodzieńczych pierwiastków. Ten uśmiech przyciągał Maude – przenosił ją w czasie do dni, w których czuła się wolna. Do beztroskich dziecięcych wybryków i do tego, co mieli.

Murphy dała się prowadzić, wyraźnie ustatysfakcjonowana postawą Jamesa. Malarze bywali różni, a o tym zdołała się już przekonać na własnej skórze wiele razy. Część z nich zachowywała się niezwykle kapryśnie, co wcale nie zrażało Maude – przeciwnie; lubiła tę niepewność, zgadywanie humorów. Rutherford był inny – skromny i wdzięczny. Te wspaniałe cnoty mogą pociągnąć go na dno. Ale te wspaniałe cnoty mogą też zaprowadzić go na szczyt.

Dobrze wiesz, że chcę czegoś więcej nie chciała brzmieć niegrzecznie, a jednak wyrzuciła z siebie te słowa, jakby oburzył ją fakt, iż James wziął pod uwagę możliwość, w której mogłaby zadowolić się pracą, która będzie tak zwyczajnie miła dla oka.

Maude nie obraża się o drobnostki, a jednak najlżejsza sugestia płytkości potrafi wywołać w niej nieprzyjemne emocje. Emocje, których za wszelką cenę nie mogła uzewnętrznić – tak nie wypadało. Nie kobiecie takiej, jak ona.

A jaką jest kobietą? Pozornie pewną siebie, znającą swoją wartość i pełną wdzięku. Rzeczywistość znacząco różniła się od roli, którą każdego dnia – od świtu do zmierzchu – Murphy odgrywała na deskach egzystencjalnego teatru.

Maude poprawiła maskę, która na krótką chwilę przekrzywiła się, odsłaniając fragment tego, co tak sumiennie starała się ukryć przed publicznością – prawdę. Zachichotała, by odwrócić koncentrację od tej drobnej słabości. Liczyła, iż mężczyzna nabierze się na tę sztuczkę, a wrażenie o jej niezadowoleniu się rozproszy.


❝ Jeżeli nie, to muszę wiedzieć coś więcej... o t o b i e ❞


Musisz wiedzieć o mnie więcej? uniosła brew, choć doskonale rozumiała, co miał na myśli. Nie umiała jednak odpuścić sobie wprawienia go w lekkie zakłopotanie.

Odpowiadał jej taki podział funkcji, choć był nowy. Nietypowe położenie bynajmniej jej nie ciążyło – czuła się w nim zaskakująco dobrze. James wypadał na bardziej uległego, ona zaś w tym układzie narzucała tempo. Wydawało jej się, że to właśnie ona ustala reguły. A jednak skanowała jego twarz i gesty w poszukiwaniu wskazówek, jakby samodzielne podejmowanie decyzji ją przerastało.

Nie sądzisz, że to byłoby za proste? rzuciła, posyłając mu nieco zadziorny uśmiech Gdybym teraz opowiedziała o sobie w i ę c e j, zabiłabym w ten sposób całą zabawę. Poza tym istnieje wysokie prawdopodobieństwo tego, że podzieliłabym się z tobą wyłącznie wygodnymi faktami. A chyba nie o to w tym chodzi, prawda, James? Proponuję, aby wybór odpowiedniego obrazu miał formę urwała – dla efektu i dla zyskania czasu na odszukanie pasującego słowa. Gry? Rozrywki? Eksperymentu? procesu.


Dominowała?


Blefowała?


Spoglądała na Rutherforda z nieskrywanym wyczekiwaniem. Wysunięta sugestia bynajmniej nie kwalifikowała się do tych z gatunku do odrzucenia. W myślach, ale także sarnimi oczyma, namawiała mężczyznę do poddania się jej idei. Kierowała nią egoistyczna żądza zajmowania pierwszego planu. James od pierwszych momentów spotkania właśnie to oferował, rozbudzając uśpione potrzeby. Było jeszcze coś – wstyd. Wstydziła się, gdyż nie wiedziała, co mogłaby o sobie wyjawić. Blondyn wydawał się barwny, wewnętrznie równie piękny, co jego dzieła. Musiał być jakiś, aby malować takie obrazy. Maude z kolei wypadała przy nim blado, jakby dorosłość w jej kręgach była równoznaczna z utratą swojej tożsamości. Jakby społeczeństwo, do którego należy, zamalowało wszystkie jej kolory monotonnym beżem.


James przecież znał jej odcienie.


Kiedyś.


Odwróciła spojrzenie, nagle skrępowana. Nie tego chciała, nie tak to miało się potoczyć. A jednak – wystarczyła sekunda, marne widmo porażki, by maska ponownie się osunęła. Niespełniona aktorka potrzebowała przerwy, by złapać oddech. By na płótno swojej osobowości nałożyć świeżą warstwę piaskowej farby.

Proces, na który zamierzała namówić malarza, w ostatniej fazie miał przynieść odwrotny efekt do tego, co pragnęła uzyskać teraz. Na finiszu James miał ją znać – zobaczyć wszystkie skrywane kolory i dopasować do nich malunek. Taki był zamysł, na który Murphy pochopnie wpadła, lecz jeszcze stojąc blisko znajomego, słyszała szeptane wątpliwości.


Maude nie jest na to gotowa. Ucieknie.


Jaka to galeria? nadstawiła uszu, decydując się na odrobinę ciekawości. Niezależnie od tego, jaką nazwę poda James, Maude miała swoje dojścia – a jeśli nie ona, to jej rodzice. Partner.

Charles charakteryzował się zgoła innym podejściem do sztuki, chociaż jego rodzina od pokoleń była z nią ściśle związana. Lubił pieniądze i wiedział, w co i w kogo inwestować pieniądze oraz czas. Blondynka westchnęła. Chciała wiele mu powiedzieć, zasypać banałami. Zapewnić, że portfolio nie zostało zignorowane, że wkrótce nadejdzie odzew. Nie mogła tego jednak zrobić – nie w takiej konfiguracji. Nie w sytuacji, w której stała przed nim jako przedstawicielka wspomnianych przez samą siebie snobów.

Niektóre galerie zapewniają miejsce swoim. Znajomym znajomych. Na szczęście są też takie, dla których liczy się jakość oferowanej sztuki uśmiechnęła się lekko, tym razem nie bezpośrednio komplementując tego prace Warto próbować i nie tracić nadziei. Uważam, że wiele zależy od nastawienia. Jeśli nie wierzysz we własny sukces, nikt w niego nie uwierzy. Do tego dochodzi również szczęście, a jemu należy czasami dopomóc.

Nie zdobyła się na wypowiedzenie tego wprost. Nie chciała stawiać go w niekomfortowej sytuacji. Nie chciała, by kiedykolwiek sądził, że coś jej zawdzięcza. Że jest jej coś winien. Nie mogła też zapewnić go o swoich wpływach, ponieważ wiele – jeśli nie wszystko – zależało od Charlesa i jego dobrej woli. W nią z kolei Maude powątpiewała – brunet miewał łaskawe odruchy, jednak w kwestii sztuki był powściągliwy i nieczęsto robił coś bezinteresownie.

Z mojej strony to szczery komplement. Taki wygląd i głębokie zainteresowanie potencjalnym kupcem to prawdziwe zalety. Rzadkie, cenne wzrok znów utkwiła w jego ustach wygiętych w rozbawionym uśmiechu. Odwzajemniła ten gest, kolejny już raz czując przyjemne ciepło rozlewające się po polikach Ale na inne kobiety, zwłaszcza te w wieku menopauzalnym, uważaj. Na ich mężów też. Jeden niewłaściwy ruch i kapryśna krezuska stanie się katem twojej kariery.

Ostrzeżenie Murphy było poważne, chociaż wypowiedziała je żartobliwym tonem. Romanse nie były rzadkością, a torontońskie kuguarzyce kochały mężczyzn takich, jak James – niedoświadczonych, wolnych duchem i mniej majętnych od nich. Pożerały ich na śniadanie, by na odchodne zrujnować szanse na osiągnięcie marzeń.

Wiesz zaczęła, gdy mijali kolejny obraz byłam dzisiaj chyba we wszystkich galeriach w mieście. Obejrzałam dziesiątki prac. Prac, bo nie każda z nich jest dziełem. Widziałam znane nazwiska i intrygujące rozwiązania. Jednak dopiero tutaj trafiłam na to, czego nawet nie wiedziałam, że szukałam. I myślę, że nie jestem jedyna. Myślę, że twoje obrazy przemówią też do innych. Nie trać motywacji.

Krótki monolog miał dodać mężczyźnie skrzydeł – choćby na chwilę, choćby tylko w formie słodkiej iluzji. Blondynka raz zauważywszy jego radość, pragnęła zachować ten stan. Spojrzenie prześlizgiwało się co rusz z jego twarzy na dzieła. Niezależnie od tego, na co spoglądała w danym momencie, brązowe tęczówki chłonęły sztukę.

Każda klientka może liczyć na podobne traktowanie? Na precyzyjny dobór obrazu z twoją pomocą? Czy to proceder stworzony na potrzeby mojej osoby? flirt. Niezaprzeczalny, prawdopodobnie nieco przesadzony, ale Maude nie miała wprawy. Działała intuicyjnie, a intuicja z kolei podpowiadała jej wykonanie odważnego kroku. Kroku w kierunku podtrzymania męskiego zainteresowania nią – duchem z przeszłości. Dobrej przeszłości.


James A. Rutherford