Anthony Baransky
: czw lip 10, 2025 5:42 pm
Anthony "Tony" Baransky


data i miejsce urodzenia
30.07.1990 I Łódź, Polskazaimki
on/jegozawód
z wykształcenia fizjoterapeuta, perkusistamiejsce pracy
freelance/zespół Wasted Wavesorientacja
biseksualnadzielnica mieszkalna
Guildwoodpobyt w toronto
od 16 latumiejętności
biegła znajomość języka angielskiego i polskiego (j. ojczysty), średniozaawansowany poziom języka francuskiego, znajomość anatomii i fizjologii ludzkiego ciała, szeroki zakres wiedzy w dziedzinie fizjoterapii, podstawy masażu sportowego i leczniczego, podstawy rehabilitacji neurologicznej, umiejętności gry na perkusji (od 11 roku życia), słuch muzyczny, bardzo dobre umiejętności kucharskie, prawo jazdy kategorii G, zdolności organizacyjne, pamięć do detali, dobre umiejętności obserwacyjne i dedukcyjne, umiejętności ogrodnicze, umiejętności majsterkowania, dobra orientacja w mieściesłabości
zwierzęta, problemy ze snem, średnio-niska pewność siebie (może jeszcze nie szoruje po dnie, ale wciąż jest obecna), brak asertywności w relacjach (pracuje nad tym), nadmierna potrzeba kontroli, unikanie konfliktów, niespodzianki, brak organizacji, naiwność, nieumiejętność proszenia o pomoc, rozmawianie o przeszłości, porównywanie z bratem bliźniakiem, upartośćCzasami naprawdę trudno jest być tym "normalnym". Zwłaszcza mając bliźniaka, któremu daleko do takiego określenia.
Odkąd tylko pamiętam, to ja byłem tym porządnym. Tym spokojnym. Tym, do którego nie można się za nic przyczepić. Dobrą myślą jest to, że powinienem się cieszyć, że tak mnie chwalono. Tyle, że nie pamiętam większości dzieciństwa, gdzie ponoć byłem zawsze grzeczniutki i nauczony na każdą lekcję. Gdzie pomagałem, gdy dziewczynka z mojej klasy się przewróciła i reszta zostawiła ją w tyle. Gdzie byłem pierwszy do pomocy w kuchni, w garażu u taty czy do sprzątania. Ba, pewnie nawet sprzątałem po Olku, ale też nie pamiętam tych wcześniejszych momentów.
Można powiedzieć, że czułem się tak, jakbym przyszedł na gotową postać, w którą mam się wcielić. Jakbym robił roleplay samego siebie, choć nie wiem, czy w pełni się ze sobą utożsamiałem. Czułem się pusty - w przeciwieństwie do brata, który zawsze coś kombinował lub broił. Z biegiem lat narastała również we mnie frustracja przez fakt, że zawsze byłem mylony z nim - nie on ze mną. Byliśmy identyczni pod względem wyglądu i to chyba tyle. Ale i tak było widać, kto był tym popularniejszym, tym bardziej "do ludzi". Nawet, gdy zacząłem się w liceum farbować na blond, często słyszałem pytanie, czy to Olek się przefarbował.
Nie, żebym mu zazdrościł - absolutnie nie o to chodziło. Czułem się jednak zawsze jak "ten w tle". Chociaż się starałem (co robiłem też już machinalnie, nie wiedząc w sumie po co), moje osiągnięcia często przechodziły bez echa. A miałem zawsze dobre stopnie i nawet w okresie "buntu" zachowywałem się przyzwoicie. Ale jedyne co słyszałem to "to dobrze, synu".
I w pewnym momencie uznałem, że to za mało.
Po ukończeniu liceum i zdaniu matury (z naprawdę dobrymi wynikami, co też zostało skwitowane w dość zwyczajny sposób, klasyk) zdecydowałem się na studia za granicą. Będąc tym "dobrym synem" w każde wakacje łapałem się sezonowych robót, a potem zacząłem również pracować dorywczo, godząc to z zajęciami w liceum. Nie miałem wielu znajomych, więc mogłem poświęcić tę część swojego życia. Musiałem też dobrze rozplanowywać kryjówki, by brat nie ukradł mi żadnej kasy. I finalnie udało się - uzbierałem tyle, by rozpocząć studia w Kanadzie na kierunku fizjoterapii. Tam też miałem od razu podłapać się jakiejś roboty, tak w razie potrzeby. Studia były kosztowne, więc wolałem przygotować się na absolutnie wszystko.
Jedyną rzeczą, do której się nie przygotowałem, to opuszczenie rodziny. Ba, czekałem na to z utęsknieniem. Miałem ogromną chęć po prostu jednego dnia bez żadnego słowa wyjść i nie wrócić. Ale to by nie było w stylu "dobrego syna".
Nikt jednak nie narzekał, a ja wreszcie mogłem poczuć, że żyję. Pierwszy krok w Kanadzie pokazał mi, że tu był mój prawdziwy dom. To tu miałem odnaleźć siebie, mimo tylu straconych lat. Tu wreszcie byłem wolny. I zamierzałem to wykorzystać tak mocno, jak tylko mogłem.
Skupiłem się na studiach, nauce, dodatkowym dokształcaniu się. Wcześniej tego nie widziałem, ale nawet lubiłem się uczyć. Sprawiało mi to przyjemność, zwłaszcza fakt, że mogłem pochwalić się czymś, czego ktoś inny mógł nie wiedzieć. Nie miałem zatem problemu, by ukończyć swój kierunek, a potem znaleźć pracę w zawodzie. Ba, bez tej otoczki "rodzinnej", mylenia z bliźniakiem relacje również przychodziły mi dużo łatwiej. Okazało się, że wcale nie byłem aspołeczny - byłem po prostu przytłoczony i nie umiałem sobie z tym poradzić. Studia pokazały mi, że nie do końca byłem taki, za jakiego mnie brano. Nie byłem jak Olek, ale nie byłem też tym klasycznym "dobrym synkiem". Byłem sobą.
I cholernie mi się to zaczęło podobać.
Na studiach poznałem też dziewczynę. Studiowaliśmy to samo, nawet większość zainteresowań nam się nakładała. Mieliśmy w planach nawet wspólne plany, by otworzyć po studiach wspólny gabinet. Niestety, nie okazała się być godna zaufania. Zwiała do Stanów przy pierwszej lepszej okazji, zostawiając mnie bez słowa. Ponoć znalazła jakiegoś idiotę, którego miała namówić na zasponsorowanie jej tego gabinetu. Dopiero przed rokiem sprawdziłem, czy faktycznie jej wyszło.
Udało się - ale potem wróciła karma. I ponoć nie pracuje nawet w zawodzie.
Ale ja wcale nie jestem lepszy. Utrzymałem się w swojej pracy przed prawie trzynaście lat. Kupiłem mieszkanie, poznawałem nawet ludzi, którzy życzyli sobie prywatnych wizyt bo "pan taki dobry i sympatyczny". Miłości już jednak nie zaznałem - a może nawet wcale jej jakoś nie szukałem? Za to odnalazła mnie rzeczywistość - brutalna i nieoczekiwana. Placówka, w której pracowałem, poszła do kasacji. Co z tego, że dostałem rekomendacje i doskonały wpis do CV, skoro miałem problem znaleźć pracę w stałym miejscu? Świat mi się wtedy praktycznie zawalił, ale starałem się trzymać. Pomagały mi te znajomości oraz ich znajomości, dzięki którym mogłem wykonywać pracę również jako freelancer. Ale to nie przynosiło stałej pensji. Nie przynosiło też tej samej satysfakcji co to, co posiadała praca w stałym miejscu.
Ale nie poddałem się.
W międzyczasie dostałem również coś dobrego. Dobra, może nie w pełni dobrego, bo wiązało się to ze śmiercią ojca. Moje kontakty z rodzicami były dość słabe, a to zmieniło je może co najwyżej na gorsze, bo matka naprawdę rzadko się odzywa. Zwykle to ja inicjuję kontakt. Ale do rzeczy - jak się okazało, ojciec zostawił mi spadek. Mi. Nie Olkowi. Wstępnie byłem w szoku, próbując dowiedzieć się, gdzie on się w ogóle podziewał. Z nim jednak nie miałem żadnego kontaktu od czasu opuszczenia domu w Polsce. Początkowo chciałem znowu być tym "dobrym synem" i podzielić się z bratem pieniędzmi, jak to sugerowała matka. Los jednak stwierdził, żeby tego nie robić. Gdyby faktycznie tak miało być, pewnie bym go odnalazł.
Za pieniądze kupiłem dom, a resztę zatrzymałem na czarną godzinę. I dobrze zrobiłem - utrata pracy wiązała się również z utratą stałego dochodu. Dodatkowe zlecenia nie pomagały aż tak, bym poradził sobie na dłuższą metę. Finalnie postanowiłem wykorzystać również swoje umiejętności perkusyjne, by dołączyć do niszowego zespołu grającego po różnych klubach i niedużych imprezach. Zawsze to jakaś forma zarobku - nawet ten najmniejszy grosz mi nie śmierdział.
Aktywnie jednak szukam pracy jako fizjoterapeuta. Po części przez panikę - powrót brata pojawił się równie niespodziewanie, jak cała masa innych rzeczy. Znowu muszę wciskać się w łatkę przykładnego, chować kasę, z uśmiechem dementować bycie własnym bratem. Ale teraz to pałeczka jest też bardziej po mojej stronie.
Bo Kanada to moje miejsce. Ja tu byłem pierwszy, to ja tu zapuściłem korzenie. Więc, chcąc czy nie, będzie też troszkę pod moim pantoflem. Hehe.
♬⋆.˚ Nie jest patriotą, ale nie jest również wielbicielem polskości. Nikomu spoza wąskiego, zaufanego grona nie wciska na siłę pierogów, przekleństw czy tym podobnych. Z drugiej strony nie sili się również na to, by pokazać jak bardzo związany jest z Kanadą, chyba że chodzi o tą śmieszną "rywalizację" z bratem. Choć, trzeba przyznać, akcent już mu się dość mocno przyjął.
♬⋆.˚ Zapalony fan Eurowizji, choć ostatnio trochę zapał mu siadł przez to, co się dzieje i jak bardzo konkurs jest upolityczniany. A on nie cierpi polityki.
♬⋆.˚ Jeśli miałby iść dalej w fizjoterapię, chciałby założyć coś własnego. Tak, nawet mimo przejść, przez które stracił zaufanie do ludzi konkretnej płci. Ma na to nawet odpowiednio wyznaczony fundusz, gdzie stara się coś odkładać. Tylko, że dość słabo mu idzie w obecnym położeniu zawodowym. Jego "zespół" również nie przynosi kokosów, a wciąż musi płacić dość niezły czynsz za chatę. Dobrze, że ma jeszcze oszczędności po ojcu, ale kiedyś one też się skończą. Woli nie myśleć, co wtedy zrobi.
♬⋆.˚ Znajomy z zespołu wkręcił go w ogrodnictwo, zapraszając go do pomocy w sadzeniu warzyw. Jest początkujący, ale chłonie wiedzę niczym gąbka. Ma już nawet swoje pierwsze grządki w ogródku na tyłach własnego domku.
♬⋆.˚ Tabelki w Excelu to jego drugie imię. Właściwie to pilnowanie każdego grosza i wydatków to jego drugie imię. Zwłaszcza teraz, gdy pojawił się jego brat. Ogółem jednak lubi mieć wszystko uporządkowane, jak nie w tabelkach, to chociażby w dzienniku.
♬⋆.˚ Zwierzęta są chyba jedyną rzeczą, która rozpuszcza jego serce. Udziela się aktywnie jako wolontariusz w schronisku, urządza zbiórki rzeczy i pieniędzy na cele przeznaczone dla potrzebujących zwierząt, a nawet miał epizod, w którym służył za dom zastępczy dla paru pociech. Miał, bo jedną przygarnął, miniaturowego jamnika, którego nazwał Munch. A miał ochotę przygarnąć wszystko - dlatego też musiał się (niechętnie) z tego "wypisać".
Odkąd tylko pamiętam, to ja byłem tym porządnym. Tym spokojnym. Tym, do którego nie można się za nic przyczepić. Dobrą myślą jest to, że powinienem się cieszyć, że tak mnie chwalono. Tyle, że nie pamiętam większości dzieciństwa, gdzie ponoć byłem zawsze grzeczniutki i nauczony na każdą lekcję. Gdzie pomagałem, gdy dziewczynka z mojej klasy się przewróciła i reszta zostawiła ją w tyle. Gdzie byłem pierwszy do pomocy w kuchni, w garażu u taty czy do sprzątania. Ba, pewnie nawet sprzątałem po Olku, ale też nie pamiętam tych wcześniejszych momentów.
Można powiedzieć, że czułem się tak, jakbym przyszedł na gotową postać, w którą mam się wcielić. Jakbym robił roleplay samego siebie, choć nie wiem, czy w pełni się ze sobą utożsamiałem. Czułem się pusty - w przeciwieństwie do brata, który zawsze coś kombinował lub broił. Z biegiem lat narastała również we mnie frustracja przez fakt, że zawsze byłem mylony z nim - nie on ze mną. Byliśmy identyczni pod względem wyglądu i to chyba tyle. Ale i tak było widać, kto był tym popularniejszym, tym bardziej "do ludzi". Nawet, gdy zacząłem się w liceum farbować na blond, często słyszałem pytanie, czy to Olek się przefarbował.
Nie, żebym mu zazdrościł - absolutnie nie o to chodziło. Czułem się jednak zawsze jak "ten w tle". Chociaż się starałem (co robiłem też już machinalnie, nie wiedząc w sumie po co), moje osiągnięcia często przechodziły bez echa. A miałem zawsze dobre stopnie i nawet w okresie "buntu" zachowywałem się przyzwoicie. Ale jedyne co słyszałem to "to dobrze, synu".
I w pewnym momencie uznałem, że to za mało.
Po ukończeniu liceum i zdaniu matury (z naprawdę dobrymi wynikami, co też zostało skwitowane w dość zwyczajny sposób, klasyk) zdecydowałem się na studia za granicą. Będąc tym "dobrym synem" w każde wakacje łapałem się sezonowych robót, a potem zacząłem również pracować dorywczo, godząc to z zajęciami w liceum. Nie miałem wielu znajomych, więc mogłem poświęcić tę część swojego życia. Musiałem też dobrze rozplanowywać kryjówki, by brat nie ukradł mi żadnej kasy. I finalnie udało się - uzbierałem tyle, by rozpocząć studia w Kanadzie na kierunku fizjoterapii. Tam też miałem od razu podłapać się jakiejś roboty, tak w razie potrzeby. Studia były kosztowne, więc wolałem przygotować się na absolutnie wszystko.
Jedyną rzeczą, do której się nie przygotowałem, to opuszczenie rodziny. Ba, czekałem na to z utęsknieniem. Miałem ogromną chęć po prostu jednego dnia bez żadnego słowa wyjść i nie wrócić. Ale to by nie było w stylu "dobrego syna".
Nikt jednak nie narzekał, a ja wreszcie mogłem poczuć, że żyję. Pierwszy krok w Kanadzie pokazał mi, że tu był mój prawdziwy dom. To tu miałem odnaleźć siebie, mimo tylu straconych lat. Tu wreszcie byłem wolny. I zamierzałem to wykorzystać tak mocno, jak tylko mogłem.
Skupiłem się na studiach, nauce, dodatkowym dokształcaniu się. Wcześniej tego nie widziałem, ale nawet lubiłem się uczyć. Sprawiało mi to przyjemność, zwłaszcza fakt, że mogłem pochwalić się czymś, czego ktoś inny mógł nie wiedzieć. Nie miałem zatem problemu, by ukończyć swój kierunek, a potem znaleźć pracę w zawodzie. Ba, bez tej otoczki "rodzinnej", mylenia z bliźniakiem relacje również przychodziły mi dużo łatwiej. Okazało się, że wcale nie byłem aspołeczny - byłem po prostu przytłoczony i nie umiałem sobie z tym poradzić. Studia pokazały mi, że nie do końca byłem taki, za jakiego mnie brano. Nie byłem jak Olek, ale nie byłem też tym klasycznym "dobrym synkiem". Byłem sobą.
I cholernie mi się to zaczęło podobać.
Na studiach poznałem też dziewczynę. Studiowaliśmy to samo, nawet większość zainteresowań nam się nakładała. Mieliśmy w planach nawet wspólne plany, by otworzyć po studiach wspólny gabinet. Niestety, nie okazała się być godna zaufania. Zwiała do Stanów przy pierwszej lepszej okazji, zostawiając mnie bez słowa. Ponoć znalazła jakiegoś idiotę, którego miała namówić na zasponsorowanie jej tego gabinetu. Dopiero przed rokiem sprawdziłem, czy faktycznie jej wyszło.
Udało się - ale potem wróciła karma. I ponoć nie pracuje nawet w zawodzie.
Ale ja wcale nie jestem lepszy. Utrzymałem się w swojej pracy przed prawie trzynaście lat. Kupiłem mieszkanie, poznawałem nawet ludzi, którzy życzyli sobie prywatnych wizyt bo "pan taki dobry i sympatyczny". Miłości już jednak nie zaznałem - a może nawet wcale jej jakoś nie szukałem? Za to odnalazła mnie rzeczywistość - brutalna i nieoczekiwana. Placówka, w której pracowałem, poszła do kasacji. Co z tego, że dostałem rekomendacje i doskonały wpis do CV, skoro miałem problem znaleźć pracę w stałym miejscu? Świat mi się wtedy praktycznie zawalił, ale starałem się trzymać. Pomagały mi te znajomości oraz ich znajomości, dzięki którym mogłem wykonywać pracę również jako freelancer. Ale to nie przynosiło stałej pensji. Nie przynosiło też tej samej satysfakcji co to, co posiadała praca w stałym miejscu.
Ale nie poddałem się.
W międzyczasie dostałem również coś dobrego. Dobra, może nie w pełni dobrego, bo wiązało się to ze śmiercią ojca. Moje kontakty z rodzicami były dość słabe, a to zmieniło je może co najwyżej na gorsze, bo matka naprawdę rzadko się odzywa. Zwykle to ja inicjuję kontakt. Ale do rzeczy - jak się okazało, ojciec zostawił mi spadek. Mi. Nie Olkowi. Wstępnie byłem w szoku, próbując dowiedzieć się, gdzie on się w ogóle podziewał. Z nim jednak nie miałem żadnego kontaktu od czasu opuszczenia domu w Polsce. Początkowo chciałem znowu być tym "dobrym synem" i podzielić się z bratem pieniędzmi, jak to sugerowała matka. Los jednak stwierdził, żeby tego nie robić. Gdyby faktycznie tak miało być, pewnie bym go odnalazł.
Za pieniądze kupiłem dom, a resztę zatrzymałem na czarną godzinę. I dobrze zrobiłem - utrata pracy wiązała się również z utratą stałego dochodu. Dodatkowe zlecenia nie pomagały aż tak, bym poradził sobie na dłuższą metę. Finalnie postanowiłem wykorzystać również swoje umiejętności perkusyjne, by dołączyć do niszowego zespołu grającego po różnych klubach i niedużych imprezach. Zawsze to jakaś forma zarobku - nawet ten najmniejszy grosz mi nie śmierdział.
Aktywnie jednak szukam pracy jako fizjoterapeuta. Po części przez panikę - powrót brata pojawił się równie niespodziewanie, jak cała masa innych rzeczy. Znowu muszę wciskać się w łatkę przykładnego, chować kasę, z uśmiechem dementować bycie własnym bratem. Ale teraz to pałeczka jest też bardziej po mojej stronie.
Bo Kanada to moje miejsce. Ja tu byłem pierwszy, to ja tu zapuściłem korzenie. Więc, chcąc czy nie, będzie też troszkę pod moim pantoflem. Hehe.
Ciekawostki
♬⋆.˚ Jego prawdziwym imieniem jest Antoni Barański. Zmienił jednak nazwisko z myślą, że raczej nie wróci już do ojczyzny i jednocześnie ułatwi obcokrajowcom (oraz sobie po części też) kontakt czy nawiązywanie relacji.♬⋆.˚ Nie jest patriotą, ale nie jest również wielbicielem polskości. Nikomu spoza wąskiego, zaufanego grona nie wciska na siłę pierogów, przekleństw czy tym podobnych. Z drugiej strony nie sili się również na to, by pokazać jak bardzo związany jest z Kanadą, chyba że chodzi o tą śmieszną "rywalizację" z bratem. Choć, trzeba przyznać, akcent już mu się dość mocno przyjął.
♬⋆.˚ Zapalony fan Eurowizji, choć ostatnio trochę zapał mu siadł przez to, co się dzieje i jak bardzo konkurs jest upolityczniany. A on nie cierpi polityki.
♬⋆.˚ Jeśli miałby iść dalej w fizjoterapię, chciałby założyć coś własnego. Tak, nawet mimo przejść, przez które stracił zaufanie do ludzi konkretnej płci. Ma na to nawet odpowiednio wyznaczony fundusz, gdzie stara się coś odkładać. Tylko, że dość słabo mu idzie w obecnym położeniu zawodowym. Jego "zespół" również nie przynosi kokosów, a wciąż musi płacić dość niezły czynsz za chatę. Dobrze, że ma jeszcze oszczędności po ojcu, ale kiedyś one też się skończą. Woli nie myśleć, co wtedy zrobi.
♬⋆.˚ Znajomy z zespołu wkręcił go w ogrodnictwo, zapraszając go do pomocy w sadzeniu warzyw. Jest początkujący, ale chłonie wiedzę niczym gąbka. Ma już nawet swoje pierwsze grządki w ogródku na tyłach własnego domku.
♬⋆.˚ Tabelki w Excelu to jego drugie imię. Właściwie to pilnowanie każdego grosza i wydatków to jego drugie imię. Zwłaszcza teraz, gdy pojawił się jego brat. Ogółem jednak lubi mieć wszystko uporządkowane, jak nie w tabelkach, to chociażby w dzienniku.
♬⋆.˚ Zwierzęta są chyba jedyną rzeczą, która rozpuszcza jego serce. Udziela się aktywnie jako wolontariusz w schronisku, urządza zbiórki rzeczy i pieniędzy na cele przeznaczone dla potrzebujących zwierząt, a nawet miał epizod, w którym służył za dom zastępczy dla paru pociech. Miał, bo jedną przygarnął, miniaturowego jamnika, którego nazwał Munch. A miał ochotę przygarnąć wszystko - dlatego też musiał się (niechętnie) z tego "wypisać".
zgoda na powielanie imienia
niezgoda na powielanie pseudonimu
takZgody MG
poziom ingerencji
wysokizgoda na śmierć postaci
takzgoda na trwałe okaleczenie
takzgoda na nieuleczalną chorobę postaci
takzgoda na uleczalne urazy postaci
takzgoda na utratę majątku postaci
niezgoda na utratę posady postaci
nie