lenny hemingway
: czw lip 10, 2025 10:39 pm
lennard "lenny" hemingway


data i miejsce urodzenia
08/09/1987, toronto, canadazaimki
on/jegozawód
detektywmiejsce pracy
Toronto Police Service Headquarters orientacja
heteroseksualnydzielnica mieszkalna
GreekTownpobyt w toronto
od urodzeniaumiejętności
prawo jazdy oraz uprawnienie do prowadzenia pojazdów uprzywilejowanych, walka wręcz, strzelanie, opanowanie w stresie, kłamstwo, szybka ocena sytuacji słabości
mówienie o emocjach, proszenie o pomoc, gotowanie, powoli postępująca wada wzroku, strach przed bezsilnością ❝ Brud. Kurz ulicy osiadał na śniadej buzi chłopca, chłodne powietrze smagało skórę batogiem, ale z jakiegoś powodu skrawek chodnika był mu droższy niż cztery ściany mieszkania. Może dlatego, że na próżno było tam szukać ciszy. Trzask rozbijanego szkła, brzdęk, przy wznoszonych hucznie toastach i krzyk, gdy alkohol wartkim nurtem płynął w żyłach.
— Znowu tu siedzisz? Wracajże do domu, Lenny, matka się martwi — chropowaty głos ekspedientki dochodzi zza pleców chłopca. Stanowczość jej tonu podszyta jest troską, którą próbuje maskować. Kolana zastygłe od wystawienia na chłodne, wieczorne powietrze prostują się nieprzyjemnie. Blady uśmiech zdobi twarz, gdy mamrocze pod nosem krótkie dobranoc i znika w otchłani klatki schodowej. Od progu wita go woń alkoholu, duchota papierosowego dymu i ciasno zaciśnięta na nadgarstku dłoń.
— Gdzie się szlajasz? — bełkotliwe pytanie ojca nie spotyka się z odpowiedzią. Szybko nauczył się, że to jedynie pogarsza sprawę. Drobne ciało z łoskotem uderzyło o ścianę. A potem ciężkie kroki oddaliły się w stronę zatłoczonego salonu. Na kolanach przeczołgał się do kuchni, gdzie mama paliła papierosa przy oknie, kuląc się pod jej nogami niby przestraszone zwierzę. ❞
Wychowała go ulica. Nie ta tętniąca życiem, malownicza, którą umieszcza się na pocztówkach. Ta, która uczy pokory, która czyni spojrzenie dojrzalszym, zamykając oczy dorosłego w ciele nastolatka. Ta, która uczy, że prawo to wskazówki, a nie wyznacznik świata, że świat nie stanowi czarno-białego witrażu z jasno oddzielonymi polami, ale jest mozaiką szarości. Ta, która budowała w sercu gniew, który zaciskał pięści, uchodząc poza ciało, bo był zbyt wielki, aby niósł go tak młody człowiek, bo nie umiał okiełznać tej siły. Stawiano na nim krzyżyk. Nauczyciele w szkole nie wróżyli świetlanej przyszłości, sąsiedzi patrzyli z pewnym żalem, jakby patrzyli, jak na ich oczach marnuje się kolejne życie młodego człowieka, jak rozcieńcza się w zdobycznym piwie, które smakiem przypominało szczyny i pierwszym zapalonym blancie.
Nigdy nie myślał, że z ulicy trafi do akademii. Natomiast był to pewien efekt domina, którego nie umiał zatrzymać. Wystarczył jeden człowiek, który pchnął go w odpowiednim kierunku. Zwrócił w stronę programu dla dziaciaków z grupy ryzyka. I nie. Nie sprawił, że Lenny uwierzył w system, nie zmienił zakorzenionego w nim przekonania o regułach, jakie rządzą światem. A raczej dał perspektywę na to jak inaczej poruszać się w świecie niesprawiedliwości, że zdarta pięść to nie jedyny środek siły, jakiej mógłby użyć. Akademia dała mu cel, spalała jego pokłady energii, nauczyła ujarzmiać gniew, sterować nim według własnych potrzeb. Wyhodowana przez lata gruba skóra czyniła z niego bardziej odpornego na ból, na bodźce zewnętrzne. Dzięki doświadczeniom z dzieciństwa szybciej się adaptował.
❝ — Niewdzięczny skurwysynu! — krzyk niesie się ulicą, gdy dwójka funkcjonariuszy wyprowadzała jego ojca z ciasnego mieszkania socjalnego. Ręce splecione na plecach, nadgarstki ozdobione bransoletami kajdanek. Lenny milczał, stojąc na zewnątrz, w bezpiecznej odległości.
W napięciu oczekiwał, aż fala emocji podetnie mu kolana. .
Ekstaza, złość, żal, cokolwiek
Ale to nie przychodziło. Ani strach, ani poczucie bezradność, które tak długo kleszczyło się między żebrami. Stoicki spokój cechował sylwetkę młodego policjanta, wzrok miał poważny, dojrzały. Nawet gdy powietrze przeszył krzyk jego matki, która zamknięta w okowach nałożonych przez oprawcę z rozpaczą wyciągała dłonie w stronę męża, gdy syn trzymał ją w ciasnym uścisku, przyciągając drobne ciało, jeszcze pokryte sińcami, do tego swojego. ❞
Detektyw. Adrenalina pulsująca w żyłach stała się jego używką, zupełnie jakby uzależnienie było zapisane w jego kodzie genetycznym, a on mógł jedynie wybrać sobie używkę. Coraz trudniejsze sprawy, coraz niebezpieczniejsze sytuacje sprawiały, że wsiąkał w to wszystko jeszcze mocniej. Może poniekąd dlatego, że ten rodzaj balansowania na krawędzi był czymś, co znał z domu, co ulepiło go gdy był dzieckiem. Z imponującą łatwością wtapiał się w środowiska o wątpliwej reputacji, jakby po części dalej tam należał.
Ona była jego odskocznią. Normalnością, która była anomalią w jego życiu. Osobą, dla której chciał wychodzić z pracy o zwyczajnej porze. Uczyła go delikatności, miękkości, na którą nigdy nie mógł sobie pozwolić. Może dlatego nieświadomie pozwolił sobie na opuszczenie gardy. Nie zauważył znaków, zanim było za późno. Jedna ze spraw, które prowadził, stała się niewygodna, zahaczała o znane nazwiska, miał odpuścić, odwrócić się na pięcie. To właśnie wtedy, po raz pierwszy od lat znowu poczuł strach i bezsilność, które nie towarzyszyły mu od lat. Teraz miał co stracić. I to uczucie było niewygodne, przerażające wręcz. Dlatego nie wahał się. Wmawiał sobie, że to nie tchórzostwo, a odwaga — zapadnięcie się w mrok świata, o który ocierał się nieustannie, aby odciąć ją od siebie, zapewnić bezpieczeństwo przez zdystansowanie się.
❝ — Zorganizowana grupa przestępcza, zajmująca się sutenerstwem oraz handlem ludźmi, której przewodził Andrew R., została rozbita. W wyniku policyjnego śledztwa aresztowano ponad dwadzieścia osób, które będą oczekiwały protestu już z więzienia — głos prowadzącej odbijał się echem po pustym mieszkaniu. Gołe ściany pozbawione obrazów, półki o gładkiej powierzchni bez zdjęć, na których mógłby zbierać się kurz i wciąż walające się po salonie kartonu. Westchnął ciężko, sięgając po szklankę wypełnioną alkoholem. Rzadko sięgał po butelkę, ale teraz rozpraszający efekt był czymś obiecującym. Wrócił do swojej skóry. Do bycia Lennym Hemingwayem, detektywem, którego roczna praca pod przykryciem była powodem, dla którego w dzisiejszych wiadomościach dumnie ogłaszano triumf systemu sprawiedliwości. Pytanie wisiało w powietrzu, a Lenny bał się na nie odpowiedzieć. Czy jeszcze potrafię być mną? ❞
❛ czarnym humorem maskuje traumy i blizny, jakimi został naznaczony przez całe swoje życie, czuje, że dzięki temu jeszcze do końca nie postradał zmysłów;
❛ cierpi na chroniczną bezsenność, od powrotu z podziemia ciężko zamknąć mu oczy i oddać się w ramiona Morfeusza, ale jednocześnie nie umie przyznać, że coś jest nie tak, a pewna granica jego wytrzymałości została przekroczona;
❛ potrafi być człowiekiem charyzmatycznym, takim, który słowem i uśmiechem oczaruje panią ekspedientkę, czy twoją babcię podczas spotkania, ale prawda jest taka, że z natury bywa małomówny, czasem wychodzi z niego pewnego rodzaju gburowatość;
— Znowu tu siedzisz? Wracajże do domu, Lenny, matka się martwi — chropowaty głos ekspedientki dochodzi zza pleców chłopca. Stanowczość jej tonu podszyta jest troską, którą próbuje maskować. Kolana zastygłe od wystawienia na chłodne, wieczorne powietrze prostują się nieprzyjemnie. Blady uśmiech zdobi twarz, gdy mamrocze pod nosem krótkie dobranoc i znika w otchłani klatki schodowej. Od progu wita go woń alkoholu, duchota papierosowego dymu i ciasno zaciśnięta na nadgarstku dłoń.
— Gdzie się szlajasz? — bełkotliwe pytanie ojca nie spotyka się z odpowiedzią. Szybko nauczył się, że to jedynie pogarsza sprawę. Drobne ciało z łoskotem uderzyło o ścianę. A potem ciężkie kroki oddaliły się w stronę zatłoczonego salonu. Na kolanach przeczołgał się do kuchni, gdzie mama paliła papierosa przy oknie, kuląc się pod jej nogami niby przestraszone zwierzę. ❞
Wychowała go ulica. Nie ta tętniąca życiem, malownicza, którą umieszcza się na pocztówkach. Ta, która uczy pokory, która czyni spojrzenie dojrzalszym, zamykając oczy dorosłego w ciele nastolatka. Ta, która uczy, że prawo to wskazówki, a nie wyznacznik świata, że świat nie stanowi czarno-białego witrażu z jasno oddzielonymi polami, ale jest mozaiką szarości. Ta, która budowała w sercu gniew, który zaciskał pięści, uchodząc poza ciało, bo był zbyt wielki, aby niósł go tak młody człowiek, bo nie umiał okiełznać tej siły. Stawiano na nim krzyżyk. Nauczyciele w szkole nie wróżyli świetlanej przyszłości, sąsiedzi patrzyli z pewnym żalem, jakby patrzyli, jak na ich oczach marnuje się kolejne życie młodego człowieka, jak rozcieńcza się w zdobycznym piwie, które smakiem przypominało szczyny i pierwszym zapalonym blancie.
Nigdy nie myślał, że z ulicy trafi do akademii. Natomiast był to pewien efekt domina, którego nie umiał zatrzymać. Wystarczył jeden człowiek, który pchnął go w odpowiednim kierunku. Zwrócił w stronę programu dla dziaciaków z grupy ryzyka. I nie. Nie sprawił, że Lenny uwierzył w system, nie zmienił zakorzenionego w nim przekonania o regułach, jakie rządzą światem. A raczej dał perspektywę na to jak inaczej poruszać się w świecie niesprawiedliwości, że zdarta pięść to nie jedyny środek siły, jakiej mógłby użyć. Akademia dała mu cel, spalała jego pokłady energii, nauczyła ujarzmiać gniew, sterować nim według własnych potrzeb. Wyhodowana przez lata gruba skóra czyniła z niego bardziej odpornego na ból, na bodźce zewnętrzne. Dzięki doświadczeniom z dzieciństwa szybciej się adaptował.
❝ — Niewdzięczny skurwysynu! — krzyk niesie się ulicą, gdy dwójka funkcjonariuszy wyprowadzała jego ojca z ciasnego mieszkania socjalnego. Ręce splecione na plecach, nadgarstki ozdobione bransoletami kajdanek. Lenny milczał, stojąc na zewnątrz, w bezpiecznej odległości.
W napięciu oczekiwał, aż fala emocji podetnie mu kolana. .
Ekstaza, złość, żal, cokolwiek
Ale to nie przychodziło. Ani strach, ani poczucie bezradność, które tak długo kleszczyło się między żebrami. Stoicki spokój cechował sylwetkę młodego policjanta, wzrok miał poważny, dojrzały. Nawet gdy powietrze przeszył krzyk jego matki, która zamknięta w okowach nałożonych przez oprawcę z rozpaczą wyciągała dłonie w stronę męża, gdy syn trzymał ją w ciasnym uścisku, przyciągając drobne ciało, jeszcze pokryte sińcami, do tego swojego. ❞
Detektyw. Adrenalina pulsująca w żyłach stała się jego używką, zupełnie jakby uzależnienie było zapisane w jego kodzie genetycznym, a on mógł jedynie wybrać sobie używkę. Coraz trudniejsze sprawy, coraz niebezpieczniejsze sytuacje sprawiały, że wsiąkał w to wszystko jeszcze mocniej. Może poniekąd dlatego, że ten rodzaj balansowania na krawędzi był czymś, co znał z domu, co ulepiło go gdy był dzieckiem. Z imponującą łatwością wtapiał się w środowiska o wątpliwej reputacji, jakby po części dalej tam należał.
Ona była jego odskocznią. Normalnością, która była anomalią w jego życiu. Osobą, dla której chciał wychodzić z pracy o zwyczajnej porze. Uczyła go delikatności, miękkości, na którą nigdy nie mógł sobie pozwolić. Może dlatego nieświadomie pozwolił sobie na opuszczenie gardy. Nie zauważył znaków, zanim było za późno. Jedna ze spraw, które prowadził, stała się niewygodna, zahaczała o znane nazwiska, miał odpuścić, odwrócić się na pięcie. To właśnie wtedy, po raz pierwszy od lat znowu poczuł strach i bezsilność, które nie towarzyszyły mu od lat. Teraz miał co stracić. I to uczucie było niewygodne, przerażające wręcz. Dlatego nie wahał się. Wmawiał sobie, że to nie tchórzostwo, a odwaga — zapadnięcie się w mrok świata, o który ocierał się nieustannie, aby odciąć ją od siebie, zapewnić bezpieczeństwo przez zdystansowanie się.
❝ — Zorganizowana grupa przestępcza, zajmująca się sutenerstwem oraz handlem ludźmi, której przewodził Andrew R., została rozbita. W wyniku policyjnego śledztwa aresztowano ponad dwadzieścia osób, które będą oczekiwały protestu już z więzienia — głos prowadzącej odbijał się echem po pustym mieszkaniu. Gołe ściany pozbawione obrazów, półki o gładkiej powierzchni bez zdjęć, na których mógłby zbierać się kurz i wciąż walające się po salonie kartonu. Westchnął ciężko, sięgając po szklankę wypełnioną alkoholem. Rzadko sięgał po butelkę, ale teraz rozpraszający efekt był czymś obiecującym. Wrócił do swojej skóry. Do bycia Lennym Hemingwayem, detektywem, którego roczna praca pod przykryciem była powodem, dla którego w dzisiejszych wiadomościach dumnie ogłaszano triumf systemu sprawiedliwości. Pytanie wisiało w powietrzu, a Lenny bał się na nie odpowiedzieć. Czy jeszcze potrafię być mną? ❞
Ciekawostki
❛ jego porannym rytuałem jest kawa i pączek, najczęściej jedzony w drodze do pracy bądź już przy biurku, niestety nie walczy ze stereotypowym obrazem policjanta; ❛ czarnym humorem maskuje traumy i blizny, jakimi został naznaczony przez całe swoje życie, czuje, że dzięki temu jeszcze do końca nie postradał zmysłów;
❛ cierpi na chroniczną bezsenność, od powrotu z podziemia ciężko zamknąć mu oczy i oddać się w ramiona Morfeusza, ale jednocześnie nie umie przyznać, że coś jest nie tak, a pewna granica jego wytrzymałości została przekroczona;
❛ potrafi być człowiekiem charyzmatycznym, takim, który słowem i uśmiechem oczaruje panią ekspedientkę, czy twoją babcię podczas spotkania, ale prawda jest taka, że z natury bywa małomówny, czasem wychodzi z niego pewnego rodzaju gburowatość;
zgoda na powielanie imienia
takzgoda na powielanie pseudonimu
takZgody MG
poziom ingerencji
wysokizgoda na śmierć postaci
tak(ale fajnie jakby wcześniej można było to ustalić)zgoda na trwałe okaleczenie
takzgoda na nieuleczalną chorobę postaci
takzgoda na uleczalne urazy postaci
takzgoda na utratę majątku postaci
takzgoda na utratę posady postaci
tak