damsel in distress
: sob lip 12, 2025 11:13 am
Wychodząc z pracy nie wiedział czy to jeszcze noc czy już poranek. Nie sprawdzał godziny na zegarku, bo był to zbędny zabieg. Codziennie wychodził o innym czasie, bo przecież klub działał do ostatniego klienta. Bradley był zmęczony i z każdym krokiem, który zbliżał mężczyznę do mieszkania w jego głowie pojawiał się cudowny obraz łóżka i świeżej pościeli. Odkąd wyszedł z więzienia doceniał takie małe szczegóły. W celi nie miał takich udogodnień, a wręcz w niektóre ciepłe dni pachniało tam okropnie.
Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i jednego z nich włożył do ust. Rzadko palił, próbował pozbyć się wszystkich nałogów jakie posiadał tuż przed pójściem pod młotek sędziego. Ciężko mu to szło, nie miał silnej woli i sądził, że nigdy takowej mieć nie będzie. Wiatr leciutko powiewał powodując miłe orzeźwienie i chwilowe otrzeźwienie umysłu.
Ulice o tej porze były praktycznie puste, niekiedy można spotkać jakiegoś bezdomnego, który spał na ławce lub osoby wracające z pracy po nocce. Brad lubił tę chwilę ciszy, spokoju, bez szumu aut i głośnych klaksonów. Pragnął takiej rutyny, ale w Toronto ciężko o zatrzymanie czegoś na dłużej. Za kilka godzin dzielnica znów zaroi się od dzieciaków jeżdżących na deskorolce, kierowcach nie znających zasad ruchu drogowego i par, które wierzyły że kolacja zmieni coś w ich relacji.
Skręcił w jedną z ciemniejszych ulic, która prowadziła przez port. Lubił tędy przechodzić, bo woda na swój sposób go uspokajała, szedł pewnym krokiem przed siebie. Po drugiej stronie chodnika powoli przesuwała się postać w kapturze. Nieco pochylona, ręce trzymała w kieszeni. Bradley obserwował ją uważnie, aż nie dostrzegł sylwetki kobiety, która po tej samej stronie ulicy co dziwny typ szła w przyśpieszonym tempie. Nie wiedział czy to pozostałości po jego życiu w więzieniu, czy może wspomnienia z lat kiedy trzymał się z ciemnymi typami, ale coś w nim drgnęło. Jakby chwilowy niepokój, przeczucie byłego kryminalisty.
Nie krzywdził nigdy nikogo, jego przestępstwa to posiadanie lub handel. Może i wyrok miał za pobicie, ale w obronie własnej chociaż nikt mu nie wierzył. Był skazany na porażkę w momencie, gdy stanął przed sądem. Ale teraz, spoglądając na drugą stronę uliczki, nie był byłym więźniem. Był człowiekiem, który w razie kłopotów chciał zainterweniować.
Gdy kobieta przyspieszyła, a wraz z nią facet w kapturze, Brad nie zastanawiał się dłużej tylko przebiegł przez ścieżkę. Akurat w momencie kiedy tamten chciał wyrwać torebkę. Musiał działać instynktownie, ale też pamiętać, że siedział za pobicie. Co jeśli ktoś go zgłosi? Nie chciał iść znowu za kratki. Przystanął dosłownie na chwilę, trwało to zaledwie kilka sekund, a potem z impetem wpadł na faceta powalając go na ziemię. Poczuł ból w barku i w okolicach łuku brwiowego. Może nie był to najlepiej przemyślany sposób obezwładnienia przestępcy, ale jedyny słuszny na dany moment.
Sloane Marlowe
Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i jednego z nich włożył do ust. Rzadko palił, próbował pozbyć się wszystkich nałogów jakie posiadał tuż przed pójściem pod młotek sędziego. Ciężko mu to szło, nie miał silnej woli i sądził, że nigdy takowej mieć nie będzie. Wiatr leciutko powiewał powodując miłe orzeźwienie i chwilowe otrzeźwienie umysłu.
Ulice o tej porze były praktycznie puste, niekiedy można spotkać jakiegoś bezdomnego, który spał na ławce lub osoby wracające z pracy po nocce. Brad lubił tę chwilę ciszy, spokoju, bez szumu aut i głośnych klaksonów. Pragnął takiej rutyny, ale w Toronto ciężko o zatrzymanie czegoś na dłużej. Za kilka godzin dzielnica znów zaroi się od dzieciaków jeżdżących na deskorolce, kierowcach nie znających zasad ruchu drogowego i par, które wierzyły że kolacja zmieni coś w ich relacji.
Skręcił w jedną z ciemniejszych ulic, która prowadziła przez port. Lubił tędy przechodzić, bo woda na swój sposób go uspokajała, szedł pewnym krokiem przed siebie. Po drugiej stronie chodnika powoli przesuwała się postać w kapturze. Nieco pochylona, ręce trzymała w kieszeni. Bradley obserwował ją uważnie, aż nie dostrzegł sylwetki kobiety, która po tej samej stronie ulicy co dziwny typ szła w przyśpieszonym tempie. Nie wiedział czy to pozostałości po jego życiu w więzieniu, czy może wspomnienia z lat kiedy trzymał się z ciemnymi typami, ale coś w nim drgnęło. Jakby chwilowy niepokój, przeczucie byłego kryminalisty.
Nie krzywdził nigdy nikogo, jego przestępstwa to posiadanie lub handel. Może i wyrok miał za pobicie, ale w obronie własnej chociaż nikt mu nie wierzył. Był skazany na porażkę w momencie, gdy stanął przed sądem. Ale teraz, spoglądając na drugą stronę uliczki, nie był byłym więźniem. Był człowiekiem, który w razie kłopotów chciał zainterweniować.
Gdy kobieta przyspieszyła, a wraz z nią facet w kapturze, Brad nie zastanawiał się dłużej tylko przebiegł przez ścieżkę. Akurat w momencie kiedy tamten chciał wyrwać torebkę. Musiał działać instynktownie, ale też pamiętać, że siedział za pobicie. Co jeśli ktoś go zgłosi? Nie chciał iść znowu za kratki. Przystanął dosłownie na chwilę, trwało to zaledwie kilka sekund, a potem z impetem wpadł na faceta powalając go na ziemię. Poczuł ból w barku i w okolicach łuku brwiowego. Może nie był to najlepiej przemyślany sposób obezwładnienia przestępcy, ale jedyny słuszny na dany moment.
Sloane Marlowe