Strona 1 z 1

To chyba dobre miejsce na koniec dnia, albo na początek czegoś nowego?

: sob lip 12, 2025 2:37 pm
autor: Galen L. Wyatt
trzy


Dlaczego wybrał Toronto Beach Club? Bo Galen lubił luksus, lubił pokazywać, że się w nim pławi i jest mu z nim do twarzy, zwłaszcza jeśli chciał zrobić wrażenie na kobiecie. A na Lauren chciał, wpadła mu w oko, albo urzekł go jej opis (chociaż pewniej zdjęcia), czymś go kupiła, więc on jak przystało na wzorowego "faceta z tindera" kupił bukiet kwiatów i wybrał najbardziej fancy miejsce w Toronto. Postawił na kalie, chłop miał jakiś siódmy zmysł jak Spiderman wyczuwał niebezpieczeństwo, tak Galen Wyatt wyczuwał ulubione kwiaty kobiety.

Wieczór leniwie rozlewał się nad taflą jeziora, a miękkie światła restauracji odbijały się w szybach jak płomienie świec. Pachniało morzem, chociaż do oceanu było daleko – ale przecież klimat można stworzyć. A Galen Wyatt lubił tworzyć klimaty. Zwłaszcza jeśli miał być ich głównym bohaterem. Siedzisz w restauracji nad brzegiem jeziora i od razu wyobrażasz sobie, że ta randka kończy się na plaży. Zaraz, gdzie tu jest plaża? Może Galen Wyatt kazał ją wysypać na którymś brzegu? Nikogo by to nie zdziwiło.

Szklane ściany, biały obrus, dyskretna muzyka na żywo, drogie wino – wszystko grało. No, prawie wszystko.

On był przed czasem.
Tak, to wydarzenie warte odnotowania w kronikach. Prezes Wyatt, wieczny spóźnialski, który potrafił zaspać na własne spotkanie zarządu, dziś zjawił się dwadzieścia minut wcześniej. A wszystko przez tę jedną linijkę z jej profilu: „Nie toleruję facetów, którzy myślą, że punktualność to sugestia.”

Usiadł w najładniejszym kącie lokalu – stolik z widokiem na wodę, ale też odpowiednim światłem, żeby jego rysy wyglądały jak wycięte z katalogu zegarków Breitlinga. Koszula, ciemnogranatowa, idealnie dopasowana. Zegarek? Oczywiście. Perfumy? Subtelne, ale takie, które zostają w pamięci. Albo na pościeli, jeśli noc skończy się... obiecująco.

Ale tym razem nie o to chodziło. Przynajmniej nie tylko o to. Nawet Galen czasami umawiała się na randkę dla rozrywki, dla kilku miłych chwil przy rozmowie z kimś interesującym, a czuł, że Lauren taka będzie od samego początku. Kojarzył ją w końcu z telewizji, chociaż jej wcale nie oglądał, ale wiedział co się dzieje, czasami sprawiał wrażenie bardziej obeznanego w świecie gwiazd, niż we własnej firmie.

Lauren Bernard.
Dyrektorka programowa, kobieta sukcesu, gospodyni własnego talk-show i matka – czyli cała trójka rzeczy, które Galen uważał za świętość, jeśli występowały w jednym ciele. Szczególnie jeśli to ciało wyglądało jak Lauren. Był przekonany, że musiała sporo ćwiczyć, odmawiać sobie niektórych rzeczy, ale może innych całkiem nie? Wyattowi można wiele rzeczy zarzucić, a jedną z nich jest bardzo bujna wyobraźnia, która czasami przydawała mu się również w pracy, więc zawsze to jakieś plusy. A na całe szczęście nikt nie czytał w jego myślach, chociaż czasem miał wrażenie, że jego sekretarka to potrafi.
Bernard była zabawna, ostra jak brzytwa, a jej wiadomości miały więcej charakteru niż niejeden podcast.
„Ubrałam sukienkę, która każe mi pić prosecco. Nie zawiedź mnie, Galen.” — to wystarczyło, żeby go przekonać. Już nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy tę sukienkę, a potem zamówi prosecco, jedno, drugie... Ósme. Gdzie ta sukienka ma zamek? Galen, wróć, to ma być miły wieczór, ciekawe rozmowy. Ale czy jedno wyklucza drugie?

Zobaczył ją, zanim jeszcze weszła.
Długie nogi, nonszalancki krok i ta pewność siebie, która mogła zawstydzić połowę zarządu jego firmy.

Gdy podeszła bliżej, Galen podniósł się z krzesła i... no dobrze, może spojrzał trochę za długo. Ale z szacunkiem. No, prawie. Na pewno z miną która mogła mówić, że robiła wrażenie, od razu, od wejścia, jeszcze nawet nie wypowiadając jednego słowa.

Lauren Bernard. — uśmiechnął się z tą charakterystyczną, nieskromną pewnością siebie w spojrzeniu. — Na żywo jeszcze bardziej zjawiskowa niż w okienku z wiadomościami.

Wstał i odsunął jej krzesło — prezes, ale z manierami. I z intencją. Usiadł dopiero, gdy ona już była wygodnie w fotelu, i uniósł kwiaty, które dla niej kupił.

Pomyślałem, że będą pasować — podał jej bukiet i skinął na kelnera, który jakby tylko na to czekał, pewnie właśnie tak było, Galen lubił robić wrażenie. A tamten przyniósł wazon na kwiaty i butelkę najdroższego prosecco. Nalał najpierw do kieliszka Pani, a później Wyatta, a ten od razu go uniósł. Tak działał Galen Wyatt, najpierw robi wrażenie, a potem korzystając z okazji, tej chwili zaniemówienia szedł na fali dalej.

Za to, że Tinder czasem wie, co robi. I za ciebie — kobietę, która wie, czego chce. I wygląda przy tym tak, że nie jestem pewien, czy mam ci coś opowiadać, czy po prostu patrzeć.

Posłał jej czarujący uśmiech. Ten, który znały już redaktorki modowe, dziennikarki plotkarskich portali i kilka dziewczyn z działu HR.

Ale serio, Laur. Cieszę się, że przyszłaś. Toronto Beach Club to nie najgorsze miejsce na koniec dnia. Chyba że boisz się wody. Albo... mnie.

Przechylił się lekko nad stołem. W jego oczach migotała ta sama mieszanka charyzmy, dowcipu i całkiem poważnego zainteresowania, która sprawiała, że Galen Wyatt był niebezpieczny w każdym towarzystwie – ale dziś wyjątkowo nie chciał nikogo rozgrywać. Dziś po prostu chciał posiedzieć, posłuchać i napić się z kimś, kto ma więcej do powiedzenia niż tylko: „ładny apartament, Galen”.

I może nawet dać się zaskoczyć.

Lauren Bernard

To chyba dobre miejsce na koniec dnia, albo na początek czegoś nowego?

: pn lip 14, 2025 9:37 pm
autor: Lauren Bernard
003

outfit


Nie wierzyła, że to robi. Późnym wieczorem, leżąc w swoim łóżku z kieliszkiem Chardonnay w dłoni powoli kreowała swój profil, kręcąc głową i śmiejąc się sama z siebie. Pięćdziesięciolatka z otwartą aplikacją tindera, wrzucająca swoje zdjęcia, kreująca własny opis.
Co do cholery mam tam napisać?
Znał ją każdy. No... Prawie każdy. Współcześni rodzice, starsze pokolenia, wszyscy wychowani na telewizji na pewno w ten czy inny sposób kojarzyli jej nazwisko. Czy młodzi ludzie oglądali jeszcze telewizję? Nie była tego pewna.
Nikomu o tym nie mówiła. Wolała nawet nie myśleć, co o tym sądziła by jej córka, która wierzyła w naturalną drogę do miłości, w to, że na świecie naprawdę są pisani nam ludzie. Nie w sztuczność, nie w pokaz, nie w algorytmy.
Chciała usunąć aplikację już po paru dniach. Uważała, iż jest do niedorzeczne. Miała przecież skupić się na odbudowie swojego życia i kariery, a także naprawić relację z córką. Była na dobrej drodze, lecz zaczęły pojawiać się pierwsze rozkojarzenia. Nie negowała słuszności istnienia aplikacji, lecz miała to dołujące ją poczucie i obraz tego, jak nisko upadła. Była dojrzała kobietą, po rozwodzie, z dorosłym dzieckiem, mieszkającą sama w dużym, pustym domu. W jej otoczeniu pozostało kilkoro najbliższych przyjaciół, którzy nie odwrócili się od niej, gdy swoimi czynami niemalże zaprzepaściła cały swój rodzinno-zawodowy dorobek.
Czy miała prawo czuć się samotna? Odczuć potrzebę obcowania z ludźmi? Czuć się lubiana i kochana? Jak najbardziej. W samotności, w pracy, w nowych rolach znajdowała ukojenie, ale nadal była kobietą potrzebującą emocji. Nie wierzyła, że Tinder jej to zapewni, nie była naiwna i głupia. Mimo wszystko, był to mały krok na przód, ku normalności i nowego życia.
Aplikacja stała się jej małym uzależnieniem. W przerwach na kawę, siedząc w samochodzie podczas stania w korku, każdego wieczoru przed snem... Lauren postanowiła zagrać w tą grę, choć czujnie zachowywała dystans i nie brała wszystkiego na serio. Nie uniknęło jej to przed kolejnymi problemami, na jakie się natykała. A może, dotyczyło to tylko sławnych i bogatych?
Jak można było uwierzyć, że Lauren Bernard naprawdę miała swój profil w popularnej aplikacji randkowej? To była ona, a nie ktoś, kto korzystał z jej wizerunku. Znaleźli się i tacy, którym wystarczyło wzdychanie do zdjęć. Jak miała udowodnić, że naprawdę jest po drugiej stronie? Nagle, Lauren stała się zakładnikiem własnej rozpoznawalności. Był to jednocześnie ironiczne i frustrujące. Nawet jeżeli zdołała pokazać prawdę swoim współrozmówcom, ci nagle znikali.

Widząc zdjęcia Galena od razu przesunęłaby w lewo. Idealna, przystojna twarz, zachowany chłopięcy urok, wyraźne rysy i idealnie wycieniowany, lekki zarost. Z łatwością dostrzegła ekskluzywne miejsca ze zdjęć oraz luksusowe marki. Research również należał do najłatwiejszych. Jak miała uwierzyć, że ktoś taki potrzebuje aplikacji randkowej? Jak ktoś miał uwierzyć, że ona tego również potrzebuje? Co takiego mógł jej zaoferować? Co takiego ona mogła mu zaoferować? Używała argumentów przeciwko Galenowi, które natychmiast obracały się w kontrze do niej.

Przesunęła w prawo.
Match.
Nonsens.

Natychmiast planowała usunąć parę. Był szybszy. Nie tracił ani czasu. Żadne z nich nie miało go dużo, dlatego oboje lubili konkrety. Weryfikacja również przyszła szybko. Kilkunastukrotnie oglądała filmik, na którym Galen patrzy w obiektyw kamery telefonu, poprawiając swój krawat na tylnym siedzeniu samochodu. Brew lekko uniesiona, to samo kuszące, uwodzicielskie, pewne siebie spojrzenie. Oczywiście, musiała odwdzięczyć się tym samym. Może nie musiała... lecz chciała? Odwzajemniła się zdjęciem. Nieco zamglonym przez przytłumione światło lampki. Siebie, leżącą w łóżku przy swoim laptopie, okryta kołdrą. Nie była tam ani seksowna, ani piękna. Po prostu ona. Zdjęcie, którego nie zrobiliby nawet najlepsi i najzagorzalsi paparazzi. Potwierdzenie.

Zjawiła się na miejscu. Spóźniona. Zła. Nie lubiła wypadać ze swojej rutyny, a teraz wychodziła ze swojej strefy komfortu. Nawet fakt, że zdecydowała się na Ubera, a nie prowadziła sama, był dla niej niewygodny. Nie chciała być dzisiaj negatywna, lecz niczego też sobie nie obiecywała. Nie miała żadnych nadziei, oczekiwań, takich też nie zamierzała ofiarować w drugą stronę. Wciąż trzymały się jej wątpliwości. Na chwilę wpuściła do głowy zdjęcia i nagłówki portali plotkarskich, które ochoczo rozpisywały się o jej romansach i „tajemniczych” spotkaniach. Jej wzrok wędrował na boki, jakby spodziewała się, że ktoś na pewno ją obserwuje. Tamten okres mocno namieszał w jej głowie. Choć nie wzbudzała już takiego zainteresowania jak wcześniej, ślad po tym wszystkim, co przeszła i sama sobie zgotowała, pozostał.
Zauważyła go od razu. Ruszyła w jego stronę. Pewne, szybkie kroki wyznaczały energiczny rytm, akcentowany odgłosem uderzających o grunt obcasów. W dłoni trzymała niewielką kopertówkę, błyszczącą, pod kolor sukienki. Przeczesała lekko włosy, nim znalazła się przy jego stoliku. Spojrzała mu w oczy pierwszy raz. Uśmiech sam nasunął się na jej twarz.
- Dobry wieczór, Galen. - przywitała się, wymieniając spojrzenie. Na żywo był jeszcze bardziej przystojny, atrakcyjny, pociągający, wręcz seksowny. Miał perfekcyjny wizerunek. Aż nie mogła się doczekać, by odkryć jego wady.
Odłożyła torebkę na stół i usiadła na krześle, uśmiechem doceniając dżentelmeński gest. Jak to miała w zwyczaju, przybrała jednak dość twardą postawę. Plecy wyprostowane, skrzyżowane nogi z jedną zawieszoną w powietrzu. Z ramieniem zawieszonym o oparcie zerknęła, jak kelner pokazuje i rozlewa zamówioną butelkę prosecco. Zerknęła na Galena i uśmiechnęła się po raz kolejny, chcąc tym samym pokazać, jak bardzo jej zaimponował.
Szkoda, że nie szampan. Ale doceniam gest.
Trochę bardziej ujął ją kaliami. Z lekko zaskoczoną miną wzięła kwiaty w dłonie, obejrzała je dokładnie i powąchała. Znajomy, ulubiony zapach przyniósł jej komfort oraz spokój, wzbudzając pozytywne skojarzenia.
- O ile mi wiadomo, nie mamy wspólnych znajomych? - uniosła delikatnie brew, patrząc podejrzliwie znad bukietu, lecz zachowała przy tym żartobliwy ton. Oddała kelnerowi kwiaty, by mogły czekać na nią w wazonie. - To był miły i trafiony prezent. Dziękuję. - odparła ze szczerością w głosie. Znalazł jeden, mały czuły punkt na jej obliczu, musiała mu to przyznać.
Sięgnęła po szampanówkę i po toaście wzniesionym przez mężczyznę przechyliła kieliszek, upijając drobny, musujący łyk wytrawnego płynu. Przeczekała falę komplementów, co było zaplanowane niczym w scenariuszu romantycznego filmu. Niemniej, po cichu doceniała każdy. Miała wrażenie, że kobiety nie słyszały wielu przyjemnych i ciepłych słów w takiej samej ilości, jak dawniej. A Lauren potrafiła cieszyć sie z małych rzeczy.
- Mój drogi, nie boję się wody, gdyż pływam regularnie. A co do Ciebie... Czy byłeś kiedyś w szatni drużyny futbolu amerykańskiego? Albo na stadionie wypełnionymi zagorzałymi fanami drużyny, której nienawidzisz, ubrany w barwy drużyny, której oni nienawidzą? - z lekkim uśmieszkiem, uniesioną brwią i pochyloną głową doczekiwała się odpowiedzi na swoje pytania. - Miejsce jest bardzo przyjemne i klimatyczne. Lubię otwarte przestrzenie. Cieszę się, że nie wybrałeś żadnego miejsca z epoki wiktoriańskiej lub baroku, aby mi zaimponować. - rozejrzała się dookoła, mogąc na spokojnie zaobserwować architekturę, rozkład a także wszelkie detale.
Spojrzenie Lauren uciekało jednak na Galena. Próbowała je wytrzymać, ale nie potrafiła. Chowała się za kieliszkiem prosecco, który wolno popijała lub uśmiechem, który zdradzał, że nie była aż taka pewna siebie i niedostępna, jak mogło by się wydawać. Onieśmielał ją. Nie przestawił ciekawić. Na moment utkwiła wzrok gdzieś na boku, po czym przymknęła oczy i prawie zaśmiała się sama do siebie, kręcąc głową.
- Galen... co my tutaj robimy? Co ja tutaj robię? - spojrzała w końcu na niego szczerze, dając ujście swojemu niedowierzaniu i powątpiewaniu, a także niedorzeczności, za którą uważała ich spotkanie i jej obecność przy młodym, świetnie wyglądającym człowieku. Dlaczego tak uważała? Nie wiedziała nawet, od czego ma zacząć wymieniać.

Galen L. Wyatt

To chyba dobre miejsce na koniec dnia, albo na początek czegoś nowego?

: śr lip 16, 2025 3:57 pm
autor: Galen L. Wyatt
Nie szukał miłości, zwłaszcza na Tinderze, szukał rozrywki, musiał sobie jej dostarczać na okrągło, bo inaczej wiądł, jak jakiś badyl bez wody i słońca. Galen Wyatt wiądł bez rozrywki i whisky, a jak wiadomo, i jest to mądrość wręcz ludowa, najwięcej rozrywki zapewniają ciekawe kobiety. Z nimi się nie nudzisz, z nimi podbijasz świat, nawet jeśli poznajesz je po prostu w aplikacji randkowej. Galen nie miał jakiś problemów z podrywaniem kobiet, zapraszaniem ich na drinka na żywo, prosto w twarz, wręcz przeciwnie był w tym świetny, no cóż się dziwić, ta twarz, te garniaki idealnie dopasowane, drogie buty i zegarki, kto by się temu oparł? A jak już otworzył buzię wcale nie było gorzej, potrafił zagadać tak, że kolana się uginały, usta bezwiednie drżały, a serce zaczynało bić mocniej.
Ale lubił Tindera, bo tu miał jakąś możliwość wyboru, wstępnej selekcji i myśl, że nie natknie się na ładną buzię z zerową elokwencją, którą będzie musiał po prostu... szybko pożegnać, bo przecież taka buzia nie stworzy ciekawego profilu, a jej zdjęcia odrzucą go na wstępie.

Rzadko musiał wysyłać jakieś filmiki weryfikujące jego tożsamość, rzadko też w ogóle grał tutaj w jakieś podchody i wiadomości, on po prostu umawiał się na spotkanie, a jak dziewczyny się bały, że wytnie im nerkę i sprzeda na czarnym rynku, to sugerował miejsce publiczne. Zresztą zawsze zaczynał publicznie, żeby się trochę pokazać, narobić trochę szumu, żeby miasto wiedziało, że Galen Wyatt nie śpi, a w gazecie pojawiły się jakieś jego nowe fotki. Ze spotkania z Lauren na pewno się pojawią, cholera, wiedziała co na siebie założyć, to będę bardzo gorące zdjęcia, już przez samą tę jej skandalicznie seksowną kieckę.

Tym razem jednak nagrał filmik, z bliska, w aucie, pod krawatem, z nadzieją, że przypodoba się hot mamuśce z telewizji. Trafił w punkt. Ona też go kupiła, spodziewał się (a może po prostu takie zdjęcia dostawał) czegoś innego, ale to co mu wysłała wywołało uśmiech na jego twarzy, a przecież to nie jest jakieś oczywiste, że Galen Wyatt śmieje się korzystając z Tindera.

Bywały takie kobiety, które wchodziły do pomieszczenia i od razu zmieniały jego gęstość. Powietrze stawało się bardziej nasycone, światło cieplejsze, a twoja percepcja – cholernie wybiórcza. Dzisiaj takie wrażenie robiła Lauren. Widział już tylko ją i tę jej srebrną sukienkę.

Galen Wyatt, który znał się na winie, finansach i kobietach mniej więcej na równym poziomie, natychmiast przypisał jej etykietkę „zbyt ładna, żeby to się dobrze skończyło”. Przywitał ją jak należy – z klasą, ale z tą nutką nonszalancji, a przede wszystkim cieniem tajemnicy, sekretu tych pięknych kalii. Znają się? Znalazł to gdzieś w sieci? Trafił?
Kiedy ona będzie się nad tym zastanawiać, on zapewne będzie się głowił, gdzie ta sukienka ma zamek.
Jeszcze nie — uśmiechnął się lekko, z tym błyskiem w oku, który zawsze zwiastował kłopoty. — Ale patrząc na nasze tempo… kto wie. Może za dwa tygodnie wspólna terapia albo ślub w Vegas. Los bywa przewrotny — zażartował, chociaż znając Wyatta nic z tych rzeczy nie byłoby jakimś wielkim zaskoczeniem. Kiedy podziękowała za kwiaty, jego brew lekko uniosła się w geście fałszywej skromności. Znał swoją skuteczność. Ale słowo „trafiony” sprawiło, że postanowił sobie zapamiętać. Lauren Bernard — kalie — trafiony.
Wzniósł kieliszek, upił łyk i pozwolił jej mówić dalej.
Ciekawa wizja — zaśmiał się krótko. — Ale wolę hokej, też bywa niebezpiecznie, a kibice potrafią się bawić — puścił jej oczko, ale szczerze to go tym zaintrygowała, więc pochylił się delikatnie nad stołem. — Jesteś fanką futbolu Amerykańskiego Lauren? Komu kibicujesz? — i tak pewnie nie znał tych drużyn, chociaż Galen Wyatt miał w sobie coś takiego, że potrafił zaskoczyć, czasem właśnie tym, że mimo, iż nie lubił amerykańskiego futbolu, to teraz czekał na jej odpowiedź.

Doceniam barok, ale nie chcę, żeby randka wyglądała jak film kostiumowy — uśmiechnął się — chociaż... gdybyś miała gorset, to może bym się zastanowił. Nie mniej myślę, że i tak nie pobiłby tej sukienki, od wejścia zrobiłaś nią efekt WOW - jego spojrzenie na moment opadło w dół, na ten fantazyjny wzór na materiale idealnie przylegającym do jej ciała.

Wrócił jednak wzrokiem do jej oczu, w momencie, w którym padło to pytanie, co oni tutaj robią?
Galen uniósł brew, a potem się uśmiechnął.
A może to po prostu przeznaczenie? — zapytał — dwoje ludzi, którzy czegoś szukają, ale nie wiedzą jeszcze czego. Siadają razem przy stole i myślą: cholera, może to jest ten dzień. Ta osoba. To prosecco? — przechylił głowę, obserwując ją z tą samą intensywną uwagą, z jaką patrzył na firmowe wykresy przed ważną konferencją. — Ale jeśli to pytanie było próbą ucieczki tylnymi drzwiami, to uprzedzam, kelner dostał instrukcje, żeby cię nie wypuszczać bez deseru. I jednej historii, Twojej ulubionej, z dzieciństwa, z pracy, z życia. Cokolwiek, byle prawdziwe. Bo skoro już tu jesteśmy Lauren Bernard, chcę cię dzisiaj poznać, ale nie dowiedzieć się kim jesteś w oczach ludzi, tylko kim jesteś wtedy, kiedy nikt nie patrzy — uniósł swój kieliszek jeszcze raz, upił łyk, pożałował, że to nie whisky, ale jak na prosecco nie było najgorsze. Oparł się o oparcie krzesła wciąż nie spuszczając z niej spojrzenia. — A poza tym — dodał z tą swoją uroczą bezczelnością — byłoby grzechem, gdyby ta sukienka się zmarnowała — uśmiech numer pięć. Ten niebezpieczny. Ten, który sprawiał, że pod kobietą uginają się kolana. Dobrze, że siedzieli.

Lauren Bernard