ODPOWIEDZ
34 y/o, 182 cm
Prezes z przypadku, skandalista z wyboru | Northex Industries
Awatar użytkownika
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

trzy


Dlaczego wybrał Toronto Beach Club? Bo Galen lubił luksus, lubił pokazywać, że się w nim pławi i jest mu z nim do twarzy, zwłaszcza jeśli chciał zrobić wrażenie na kobiecie. A na Lauren chciał, wpadła mu w oko, albo urzekł go jej opis (chociaż pewniej zdjęcia), czymś go kupiła, więc on jak przystało na wzorowego "faceta z tindera" kupił bukiet kwiatów i wybrał najbardziej fancy miejsce w Toronto. Postawił na kalie, chłop miał jakiś siódmy zmysł jak Spiderman wyczuwał niebezpieczeństwo, tak Galen Wyatt wyczuwał ulubione kwiaty kobiety.

Wieczór leniwie rozlewał się nad taflą jeziora, a miękkie światła restauracji odbijały się w szybach jak płomienie świec. Pachniało morzem, chociaż do oceanu było daleko – ale przecież klimat można stworzyć. A Galen Wyatt lubił tworzyć klimaty. Zwłaszcza jeśli miał być ich głównym bohaterem. Siedzisz w restauracji nad brzegiem jeziora i od razu wyobrażasz sobie, że ta randka kończy się na plaży. Zaraz, gdzie tu jest plaża? Może Galen Wyatt kazał ją wysypać na którymś brzegu? Nikogo by to nie zdziwiło.

Szklane ściany, biały obrus, dyskretna muzyka na żywo, drogie wino – wszystko grało. No, prawie wszystko.

On był przed czasem.
Tak, to wydarzenie warte odnotowania w kronikach. Prezes Wyatt, wieczny spóźnialski, który potrafił zaspać na własne spotkanie zarządu, dziś zjawił się dwadzieścia minut wcześniej. A wszystko przez tę jedną linijkę z jej profilu: „Nie toleruję facetów, którzy myślą, że punktualność to sugestia.”

Usiadł w najładniejszym kącie lokalu – stolik z widokiem na wodę, ale też odpowiednim światłem, żeby jego rysy wyglądały jak wycięte z katalogu zegarków Breitlinga. Koszula, ciemnogranatowa, idealnie dopasowana. Zegarek? Oczywiście. Perfumy? Subtelne, ale takie, które zostają w pamięci. Albo na pościeli, jeśli noc skończy się... obiecująco.

Ale tym razem nie o to chodziło. Przynajmniej nie tylko o to. Nawet Galen czasami umawiała się na randkę dla rozrywki, dla kilku miłych chwil przy rozmowie z kimś interesującym, a czuł, że Lauren taka będzie od samego początku. Kojarzył ją w końcu z telewizji, chociaż jej wcale nie oglądał, ale wiedział co się dzieje, czasami sprawiał wrażenie bardziej obeznanego w świecie gwiazd, niż we własnej firmie.

Lauren Bernard.
Dyrektorka programowa, kobieta sukcesu, gospodyni własnego talk-show i matka – czyli cała trójka rzeczy, które Galen uważał za świętość, jeśli występowały w jednym ciele. Szczególnie jeśli to ciało wyglądało jak Lauren. Był przekonany, że musiała sporo ćwiczyć, odmawiać sobie niektórych rzeczy, ale może innych całkiem nie? Wyattowi można wiele rzeczy zarzucić, a jedną z nich jest bardzo bujna wyobraźnia, która czasami przydawała mu się również w pracy, więc zawsze to jakieś plusy. A na całe szczęście nikt nie czytał w jego myślach, chociaż czasem miał wrażenie, że jego sekretarka to potrafi.
Bernard była zabawna, ostra jak brzytwa, a jej wiadomości miały więcej charakteru niż niejeden podcast.
„Ubrałam sukienkę, która każe mi pić prosecco. Nie zawiedź mnie, Galen.” — to wystarczyło, żeby go przekonać. Już nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy tę sukienkę, a potem zamówi prosecco, jedno, drugie... Ósme. Gdzie ta sukienka ma zamek? Galen, wróć, to ma być miły wieczór, ciekawe rozmowy. Ale czy jedno wyklucza drugie?

Zobaczył ją, zanim jeszcze weszła.
Długie nogi, nonszalancki krok i ta pewność siebie, która mogła zawstydzić połowę zarządu jego firmy.

Gdy podeszła bliżej, Galen podniósł się z krzesła i... no dobrze, może spojrzał trochę za długo. Ale z szacunkiem. No, prawie. Na pewno z miną która mogła mówić, że robiła wrażenie, od razu, od wejścia, jeszcze nawet nie wypowiadając jednego słowa.

Lauren Bernard. — uśmiechnął się z tą charakterystyczną, nieskromną pewnością siebie w spojrzeniu. — Na żywo jeszcze bardziej zjawiskowa niż w okienku z wiadomościami.

Wstał i odsunął jej krzesło — prezes, ale z manierami. I z intencją. Usiadł dopiero, gdy ona już była wygodnie w fotelu, i uniósł kwiaty, które dla niej kupił.

Pomyślałem, że będą pasować — podał jej bukiet i skinął na kelnera, który jakby tylko na to czekał, pewnie właśnie tak było, Galen lubił robić wrażenie. A tamten przyniósł wazon na kwiaty i butelkę najdroższego prosecco. Nalał najpierw do kieliszka Pani, a później Wyatta, a ten od razu go uniósł. Tak działał Galen Wyatt, najpierw robi wrażenie, a potem korzystając z okazji, tej chwili zaniemówienia szedł na fali dalej.

Za to, że Tinder czasem wie, co robi. I za ciebie — kobietę, która wie, czego chce. I wygląda przy tym tak, że nie jestem pewien, czy mam ci coś opowiadać, czy po prostu patrzeć.

Posłał jej czarujący uśmiech. Ten, który znały już redaktorki modowe, dziennikarki plotkarskich portali i kilka dziewczyn z działu HR.

Ale serio, Laur. Cieszę się, że przyszłaś. Toronto Beach Club to nie najgorsze miejsce na koniec dnia. Chyba że boisz się wody. Albo... mnie.

Przechylił się lekko nad stołem. W jego oczach migotała ta sama mieszanka charyzmy, dowcipu i całkiem poważnego zainteresowania, która sprawiała, że Galen Wyatt był niebezpieczny w każdym towarzystwie – ale dziś wyjątkowo nie chciał nikogo rozgrywać. Dziś po prostu chciał posiedzieć, posłuchać i napić się z kimś, kto ma więcej do powiedzenia niż tylko: „ładny apartament, Galen”.

I może nawet dać się zaskoczyć.

Lauren Bernard
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
50 y/o, 165 cm
dyrektor programowa, gospodyni talk show CBC Toronto
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

003

outfit


Nie wierzyła, że to robi. Późnym wieczorem, leżąc w swoim łóżku z kieliszkiem Chardonnay w dłoni powoli kreowała swój profil, kręcąc głową i śmiejąc się sama z siebie. Pięćdziesięciolatka z otwartą aplikacją tindera, wrzucająca swoje zdjęcia, kreująca własny opis.
Co do cholery mam tam napisać?
Znał ją każdy. No... Prawie każdy. Współcześni rodzice, starsze pokolenia, wszyscy wychowani na telewizji na pewno w ten czy inny sposób kojarzyli jej nazwisko. Czy młodzi ludzie oglądali jeszcze telewizję? Nie była tego pewna.
Nikomu o tym nie mówiła. Wolała nawet nie myśleć, co o tym sądziła by jej córka, która wierzyła w naturalną drogę do miłości, w to, że na świecie naprawdę są pisani nam ludzie. Nie w sztuczność, nie w pokaz, nie w algorytmy.
Chciała usunąć aplikację już po paru dniach. Uważała, iż jest do niedorzeczne. Miała przecież skupić się na odbudowie swojego życia i kariery, a także naprawić relację z córką. Była na dobrej drodze, lecz zaczęły pojawiać się pierwsze rozkojarzenia. Nie negowała słuszności istnienia aplikacji, lecz miała to dołujące ją poczucie i obraz tego, jak nisko upadła. Była dojrzała kobietą, po rozwodzie, z dorosłym dzieckiem, mieszkającą sama w dużym, pustym domu. W jej otoczeniu pozostało kilkoro najbliższych przyjaciół, którzy nie odwrócili się od niej, gdy swoimi czynami niemalże zaprzepaściła cały swój rodzinno-zawodowy dorobek.
Czy miała prawo czuć się samotna? Odczuć potrzebę obcowania z ludźmi? Czuć się lubiana i kochana? Jak najbardziej. W samotności, w pracy, w nowych rolach znajdowała ukojenie, ale nadal była kobietą potrzebującą emocji. Nie wierzyła, że Tinder jej to zapewni, nie była naiwna i głupia. Mimo wszystko, był to mały krok na przód, ku normalności i nowego życia.
Aplikacja stała się jej małym uzależnieniem. W przerwach na kawę, siedząc w samochodzie podczas stania w korku, każdego wieczoru przed snem... Lauren postanowiła zagrać w tą grę, choć czujnie zachowywała dystans i nie brała wszystkiego na serio. Nie uniknęło jej to przed kolejnymi problemami, na jakie się natykała. A może, dotyczyło to tylko sławnych i bogatych?
Jak można było uwierzyć, że Lauren Bernard naprawdę miała swój profil w popularnej aplikacji randkowej? To była ona, a nie ktoś, kto korzystał z jej wizerunku. Znaleźli się i tacy, którym wystarczyło wzdychanie do zdjęć. Jak miała udowodnić, że naprawdę jest po drugiej stronie? Nagle, Lauren stała się zakładnikiem własnej rozpoznawalności. Był to jednocześnie ironiczne i frustrujące. Nawet jeżeli zdołała pokazać prawdę swoim współrozmówcom, ci nagle znikali.

Widząc zdjęcia Galena od razu przesunęłaby w lewo. Idealna, przystojna twarz, zachowany chłopięcy urok, wyraźne rysy i idealnie wycieniowany, lekki zarost. Z łatwością dostrzegła ekskluzywne miejsca ze zdjęć oraz luksusowe marki. Research również należał do najłatwiejszych. Jak miała uwierzyć, że ktoś taki potrzebuje aplikacji randkowej? Jak ktoś miał uwierzyć, że ona tego również potrzebuje? Co takiego mógł jej zaoferować? Co takiego ona mogła mu zaoferować? Używała argumentów przeciwko Galenowi, które natychmiast obracały się w kontrze do niej.

Przesunęła w prawo.
Match.
Nonsens.

Natychmiast planowała usunąć parę. Był szybszy. Nie tracił ani czasu. Żadne z nich nie miało go dużo, dlatego oboje lubili konkrety. Weryfikacja również przyszła szybko. Kilkunastukrotnie oglądała filmik, na którym Galen patrzy w obiektyw kamery telefonu, poprawiając swój krawat na tylnym siedzeniu samochodu. Brew lekko uniesiona, to samo kuszące, uwodzicielskie, pewne siebie spojrzenie. Oczywiście, musiała odwdzięczyć się tym samym. Może nie musiała... lecz chciała? Odwzajemniła się zdjęciem. Nieco zamglonym przez przytłumione światło lampki. Siebie, leżącą w łóżku przy swoim laptopie, okryta kołdrą. Nie była tam ani seksowna, ani piękna. Po prostu ona. Zdjęcie, którego nie zrobiliby nawet najlepsi i najzagorzalsi paparazzi. Potwierdzenie.

Zjawiła się na miejscu. Spóźniona. Zła. Nie lubiła wypadać ze swojej rutyny, a teraz wychodziła ze swojej strefy komfortu. Nawet fakt, że zdecydowała się na Ubera, a nie prowadziła sama, był dla niej niewygodny. Nie chciała być dzisiaj negatywna, lecz niczego też sobie nie obiecywała. Nie miała żadnych nadziei, oczekiwań, takich też nie zamierzała ofiarować w drugą stronę. Wciąż trzymały się jej wątpliwości. Na chwilę wpuściła do głowy zdjęcia i nagłówki portali plotkarskich, które ochoczo rozpisywały się o jej romansach i „tajemniczych” spotkaniach. Jej wzrok wędrował na boki, jakby spodziewała się, że ktoś na pewno ją obserwuje. Tamten okres mocno namieszał w jej głowie. Choć nie wzbudzała już takiego zainteresowania jak wcześniej, ślad po tym wszystkim, co przeszła i sama sobie zgotowała, pozostał.
Zauważyła go od razu. Ruszyła w jego stronę. Pewne, szybkie kroki wyznaczały energiczny rytm, akcentowany odgłosem uderzających o grunt obcasów. W dłoni trzymała niewielką kopertówkę, błyszczącą, pod kolor sukienki. Przeczesała lekko włosy, nim znalazła się przy jego stoliku. Spojrzała mu w oczy pierwszy raz. Uśmiech sam nasunął się na jej twarz.
- Dobry wieczór, Galen. - przywitała się, wymieniając spojrzenie. Na żywo był jeszcze bardziej przystojny, atrakcyjny, pociągający, wręcz seksowny. Miał perfekcyjny wizerunek. Aż nie mogła się doczekać, by odkryć jego wady.
Odłożyła torebkę na stół i usiadła na krześle, uśmiechem doceniając dżentelmeński gest. Jak to miała w zwyczaju, przybrała jednak dość twardą postawę. Plecy wyprostowane, skrzyżowane nogi z jedną zawieszoną w powietrzu. Z ramieniem zawieszonym o oparcie zerknęła, jak kelner pokazuje i rozlewa zamówioną butelkę prosecco. Zerknęła na Galena i uśmiechnęła się po raz kolejny, chcąc tym samym pokazać, jak bardzo jej zaimponował.
Szkoda, że nie szampan. Ale doceniam gest.
Trochę bardziej ujął ją kaliami. Z lekko zaskoczoną miną wzięła kwiaty w dłonie, obejrzała je dokładnie i powąchała. Znajomy, ulubiony zapach przyniósł jej komfort oraz spokój, wzbudzając pozytywne skojarzenia.
- O ile mi wiadomo, nie mamy wspólnych znajomych? - uniosła delikatnie brew, patrząc podejrzliwie znad bukietu, lecz zachowała przy tym żartobliwy ton. Oddała kelnerowi kwiaty, by mogły czekać na nią w wazonie. - To był miły i trafiony prezent. Dziękuję. - odparła ze szczerością w głosie. Znalazł jeden, mały czuły punkt na jej obliczu, musiała mu to przyznać.
Sięgnęła po szampanówkę i po toaście wzniesionym przez mężczyznę przechyliła kieliszek, upijając drobny, musujący łyk wytrawnego płynu. Przeczekała falę komplementów, co było zaplanowane niczym w scenariuszu romantycznego filmu. Niemniej, po cichu doceniała każdy. Miała wrażenie, że kobiety nie słyszały wielu przyjemnych i ciepłych słów w takiej samej ilości, jak dawniej. A Lauren potrafiła cieszyć sie z małych rzeczy.
- Mój drogi, nie boję się wody, gdyż pływam regularnie. A co do Ciebie... Czy byłeś kiedyś w szatni drużyny futbolu amerykańskiego? Albo na stadionie wypełnionymi zagorzałymi fanami drużyny, której nienawidzisz, ubrany w barwy drużyny, której oni nienawidzą? - z lekkim uśmieszkiem, uniesioną brwią i pochyloną głową doczekiwała się odpowiedzi na swoje pytania. - Miejsce jest bardzo przyjemne i klimatyczne. Lubię otwarte przestrzenie. Cieszę się, że nie wybrałeś żadnego miejsca z epoki wiktoriańskiej lub baroku, aby mi zaimponować. - rozejrzała się dookoła, mogąc na spokojnie zaobserwować architekturę, rozkład a także wszelkie detale.
Spojrzenie Lauren uciekało jednak na Galena. Próbowała je wytrzymać, ale nie potrafiła. Chowała się za kieliszkiem prosecco, który wolno popijała lub uśmiechem, który zdradzał, że nie była aż taka pewna siebie i niedostępna, jak mogło by się wydawać. Onieśmielał ją. Nie przestawił ciekawić. Na moment utkwiła wzrok gdzieś na boku, po czym przymknęła oczy i prawie zaśmiała się sama do siebie, kręcąc głową.
- Galen... co my tutaj robimy? Co ja tutaj robię? - spojrzała w końcu na niego szczerze, dając ujście swojemu niedowierzaniu i powątpiewaniu, a także niedorzeczności, za którą uważała ich spotkanie i jej obecność przy młodym, świetnie wyglądającym człowieku. Dlaczego tak uważała? Nie wiedziała nawet, od czego ma zacząć wymieniać.

Galen L. Wyatt
gall anonim
34 y/o, 182 cm
Prezes z przypadku, skandalista z wyboru | Northex Industries
Awatar użytkownika
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

Nie szukał miłości, zwłaszcza na Tinderze, szukał rozrywki, musiał sobie jej dostarczać na okrągło, bo inaczej wiądł, jak jakiś badyl bez wody i słońca. Galen Wyatt wiądł bez rozrywki i whisky, a jak wiadomo, i jest to mądrość wręcz ludowa, najwięcej rozrywki zapewniają ciekawe kobiety. Z nimi się nie nudzisz, z nimi podbijasz świat, nawet jeśli poznajesz je po prostu w aplikacji randkowej. Galen nie miał jakiś problemów z podrywaniem kobiet, zapraszaniem ich na drinka na żywo, prosto w twarz, wręcz przeciwnie był w tym świetny, no cóż się dziwić, ta twarz, te garniaki idealnie dopasowane, drogie buty i zegarki, kto by się temu oparł? A jak już otworzył buzię wcale nie było gorzej, potrafił zagadać tak, że kolana się uginały, usta bezwiednie drżały, a serce zaczynało bić mocniej.
Ale lubił Tindera, bo tu miał jakąś możliwość wyboru, wstępnej selekcji i myśl, że nie natknie się na ładną buzię z zerową elokwencją, którą będzie musiał po prostu... szybko pożegnać, bo przecież taka buzia nie stworzy ciekawego profilu, a jej zdjęcia odrzucą go na wstępie.

Rzadko musiał wysyłać jakieś filmiki weryfikujące jego tożsamość, rzadko też w ogóle grał tutaj w jakieś podchody i wiadomości, on po prostu umawiał się na spotkanie, a jak dziewczyny się bały, że wytnie im nerkę i sprzeda na czarnym rynku, to sugerował miejsce publiczne. Zresztą zawsze zaczynał publicznie, żeby się trochę pokazać, narobić trochę szumu, żeby miasto wiedziało, że Galen Wyatt nie śpi, a w gazecie pojawiły się jakieś jego nowe fotki. Ze spotkania z Lauren na pewno się pojawią, cholera, wiedziała co na siebie założyć, to będę bardzo gorące zdjęcia, już przez samą tę jej skandalicznie seksowną kieckę.

Tym razem jednak nagrał filmik, z bliska, w aucie, pod krawatem, z nadzieją, że przypodoba się hot mamuśce z telewizji. Trafił w punkt. Ona też go kupiła, spodziewał się (a może po prostu takie zdjęcia dostawał) czegoś innego, ale to co mu wysłała wywołało uśmiech na jego twarzy, a przecież to nie jest jakieś oczywiste, że Galen Wyatt śmieje się korzystając z Tindera.

Bywały takie kobiety, które wchodziły do pomieszczenia i od razu zmieniały jego gęstość. Powietrze stawało się bardziej nasycone, światło cieplejsze, a twoja percepcja – cholernie wybiórcza. Dzisiaj takie wrażenie robiła Lauren. Widział już tylko ją i tę jej srebrną sukienkę.

Galen Wyatt, który znał się na winie, finansach i kobietach mniej więcej na równym poziomie, natychmiast przypisał jej etykietkę „zbyt ładna, żeby to się dobrze skończyło”. Przywitał ją jak należy – z klasą, ale z tą nutką nonszalancji, a przede wszystkim cieniem tajemnicy, sekretu tych pięknych kalii. Znają się? Znalazł to gdzieś w sieci? Trafił?
Kiedy ona będzie się nad tym zastanawiać, on zapewne będzie się głowił, gdzie ta sukienka ma zamek.
Jeszcze nie — uśmiechnął się lekko, z tym błyskiem w oku, który zawsze zwiastował kłopoty. — Ale patrząc na nasze tempo… kto wie. Może za dwa tygodnie wspólna terapia albo ślub w Vegas. Los bywa przewrotny — zażartował, chociaż znając Wyatta nic z tych rzeczy nie byłoby jakimś wielkim zaskoczeniem. Kiedy podziękowała za kwiaty, jego brew lekko uniosła się w geście fałszywej skromności. Znał swoją skuteczność. Ale słowo „trafiony” sprawiło, że postanowił sobie zapamiętać. Lauren Bernard — kalie — trafiony.
Wzniósł kieliszek, upił łyk i pozwolił jej mówić dalej.
Ciekawa wizja — zaśmiał się krótko. — Ale wolę hokej, też bywa niebezpiecznie, a kibice potrafią się bawić — puścił jej oczko, ale szczerze to go tym zaintrygowała, więc pochylił się delikatnie nad stołem. — Jesteś fanką futbolu Amerykańskiego Lauren? Komu kibicujesz? — i tak pewnie nie znał tych drużyn, chociaż Galen Wyatt miał w sobie coś takiego, że potrafił zaskoczyć, czasem właśnie tym, że mimo, iż nie lubił amerykańskiego futbolu, to teraz czekał na jej odpowiedź.

Doceniam barok, ale nie chcę, żeby randka wyglądała jak film kostiumowy — uśmiechnął się — chociaż... gdybyś miała gorset, to może bym się zastanowił. Nie mniej myślę, że i tak nie pobiłby tej sukienki, od wejścia zrobiłaś nią efekt WOW - jego spojrzenie na moment opadło w dół, na ten fantazyjny wzór na materiale idealnie przylegającym do jej ciała.

Wrócił jednak wzrokiem do jej oczu, w momencie, w którym padło to pytanie, co oni tutaj robią?
Galen uniósł brew, a potem się uśmiechnął.
A może to po prostu przeznaczenie? — zapytał — dwoje ludzi, którzy czegoś szukają, ale nie wiedzą jeszcze czego. Siadają razem przy stole i myślą: cholera, może to jest ten dzień. Ta osoba. To prosecco? — przechylił głowę, obserwując ją z tą samą intensywną uwagą, z jaką patrzył na firmowe wykresy przed ważną konferencją. — Ale jeśli to pytanie było próbą ucieczki tylnymi drzwiami, to uprzedzam, kelner dostał instrukcje, żeby cię nie wypuszczać bez deseru. I jednej historii, Twojej ulubionej, z dzieciństwa, z pracy, z życia. Cokolwiek, byle prawdziwe. Bo skoro już tu jesteśmy Lauren Bernard, chcę cię dzisiaj poznać, ale nie dowiedzieć się kim jesteś w oczach ludzi, tylko kim jesteś wtedy, kiedy nikt nie patrzy — uniósł swój kieliszek jeszcze raz, upił łyk, pożałował, że to nie whisky, ale jak na prosecco nie było najgorsze. Oparł się o oparcie krzesła wciąż nie spuszczając z niej spojrzenia. — A poza tym — dodał z tą swoją uroczą bezczelnością — byłoby grzechem, gdyby ta sukienka się zmarnowała — uśmiech numer pięć. Ten niebezpieczny. Ten, który sprawiał, że pod kobietą uginają się kolana. Dobrze, że siedzieli.

Lauren Bernard
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
50 y/o, 165 cm
dyrektor programowa, gospodyni talk show CBC Toronto
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Wątpliwości, które nie pojawiły się nagle, a trzymały ją odkąd zaczęli wymieniać ze sobą wiadomości były świadectwem tego, iż Lauren nie zostawiła całkowicie swojej przeszłości za sobą. Widząc cały restauracyjny entourage, czując aurę bijącą z tego miejsca, z tego konkretnego stolika oraz Galena, młodego, przebojowego faceta nie mogła nie powrócić myślami do momentu, który przewrócił jej życie i karierę o sto osiemdziesiąt stopni. Towarzyszyło jej natarczywe uczucie, iż ponownie robi coś złego. Lauren wciąż żyła przeszłością, chociaż bardzo próbuje iść naprzód.
Ucieczka była najszybszym rozwiązaniem, przywracającym ukojenie oraz wewnętrzną harmonię, lecz taki stan byłby chwilowy. Musiała w końcu wybrać nieco trudniejszą ścieżkę, aby ponownie odnaleźć spokój, a przede wszystkim zacząć żyć. Lauren potrzebowała jednak pomocy, dodatkowej ręki, która na nowo nada jej istnieniu nowy impet. Inaczej, pozostawał już tylko stan wegetacyjny, życiowy marazm oraz tonięcie w głębinach wspomnień i negatywizmu.
Jego słowa naprawdę ją poruszyły, pewnie nawet bardziej, niż mógł zdawać sobie z tego sprawę. Potrzebowała je usłyszeć. Nie umknęło jej to zniewalające spojrzenie mężczyzny, które wywoływało napięcie na jej ciele. Za każdym słowem czaił się flirt, który wzniecał ciekawość. Mimo to, uwierzyła mu. Przekonała sama siebie, że naprawdę pragnął ją poznać, dostrzec ją nie tylko przez pryzmat bycia osobą publiczną, skandali czy aury, jakie roztaczały wokół siebie rozpoznawalne osoby. Prawdziwą ją.
Tu i teraz.
- Wierzysz w przeznaczenie? Wyglądasz raczej na kogoś, przy którym ma się wrażenie, że nic nie dzieje się z góry, ani przypadkowo. - odrzekła po tym momencie słabości, z nutą pewności siebie głosie. Lauren zdecydowała, iż pójdzie na całość, da się zaskoczyć i zacznie żyć na nowo. - Widzę, że masz wszystko przygotowane. Nawet plan B, a pewnie i dalsze. Czy jak wymknę się do toalety, twój prywatny ochroniarz odprowadzi mnie pod same drzwi a potem z powrotem do stolika? - rzuciła mu zaczepne spojrzenie, upijając kolejny, niewielki łyk napoju. Bąbelki przyjemnie musowały na jej podniebieniu, jednocześnie ostrząc apetyt na następne minuty spotkania. - Ale mam nadzieję, że nie będziesz mi śpiewał serenady? - uniosła delikatnie brew ku górze, lecz za moment uraczyła go delikatnym uśmiechem z wygiętymi w górę kącikami ust. - Galen, sam fakt, że mogłam założyć tą sukienkę powoduje, że się nie zmarnowała. Cieszę się, że i Tobie się podoba. - dodała, tonem głosu sugerując, iż jej wybór nie był wcale taki przypadkowy.
Wraz z pojawieniem się kelnera Lauren na moment straciła skupienie na swoim towarzyszu. Zerknęła na zamkniętą kartę, leżącą przed nią, lecz nie miała ochoty jeszcze jej otwierać. Na tę chwilę podziękowała za jedzenie, gdyż musiała nakarmić swoją ciekawość względem młodego prezesa.
- Pytałeś mnie, czy lubię amerykański futbol. Owszem, oglądam czasem mecze. Byłam kilka razy na Super Bowl, głównie w roli reporterki, gdy jeszcze pracowałam w sporcie. Niesamowite przeżycie. Zawodnicy z bliska robią wrażenie. Są... naprawdę duzi. - uśmiechnęła się frywolnie, zastanawiając się, jak Galen musiałby się czuć i wyglądać pośród nich. - Zdecydowanie jednak wolę baseball i naszych Blue Jays. Przynajmniej jest komu kibicować. Co roku kupuję karnet, chociaż moja obecność na stadionie niestety znacznie zmalała w ostatnim czasie. - wysnuła oczywisty fakt, patrząc na jej powszechnie znane byłe już małżeństwo z jednym z graczy, które kiedyś było mocno eksponowane. - Byłeś kiedyś na meczu? Jeżeli nie, koniecznie muszę cię zabrać. - zerknęła na Galena znad swojego podłużnego kieliszka, rzucając kolejne spojrzenie, zawieszone dłużej na twarzy mężczyzny. - A jak to jest z Tobą Galen? Uprawiasz coś? Grałeś w coś z szkole albo college’u? Czekaj, może zgadnę. Rozgrywający? Z taką twarzą... Nie widzę innej opcji. - zaśmiała się lekko, unosząc kąt ust w kokieteryjnym uśmieszku.
W krótkiej chwili milczenia Lauren pochyliła się do przodu, wspierając się o blat stołu, skracając dyskretnie dystans między nimi. Kieliszek z prosecco trzymała w górze, gotowy aby zostać użytym dla podkręcenia atmosfery. Czuła się swobodniej. Galen absorbował jej uwagę. Zaskakiwał ją coraz bardziej. Zwłaszcza w tym, jaki naturalny był w całym swoim zachowaniu, pewnej dozy nonszalancji i prawieniu jej dwuznacznych komplementów.
- A więc, Galen... Czego może szukać u mnie prezes dużej firmy? Co chciałby wiedzieć, czego nie może przeczytać o mnie na Wikipedii? - poruszyła brwiami, sprawnie przerzucając ciężar uwagi na jego osobę. - Muszę przyznać, że to bardzo imponujące, iż w tak młodym wieku zarządzasz tym wszystkim. To naprawdę niesłychane. - wystosowała mały komplement w jego stronę. Taki, którym uraczyła by go każda młoda dziewczyna, łowiąca materiał na męża. Musiał zdawać sobie jednak sprawę, na jakim etapie życiowym i zawodowym była Lauren oraz co udało jej się osiągnąć. Tym bardziej miała nadzieję, że jej słowa zabrzmiały szczerze. - Wszystkie dziewczyny zniknęły dziś z miasta? Penthouse jeszcze nie został uprzątnięty po ostatniej imprezie? - dodała, nie omieszkując w sposób żartobliwy zadrzeć z jego wizerunkiem.

Galen L. Wyatt
Ostatnio zmieniony wt sie 05, 2025 11:59 am przez Lauren Bernard, łącznie zmieniany 1 raz.
gall anonim
34 y/o, 182 cm
Prezes z przypadku, skandalista z wyboru | Northex Industries
Awatar użytkownika
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

Zdecydowanie Galen był w tym dobry, w odcinaniu się od przeszłości, w życiu tu i teraz, w tej chwili, na całego. Sam starał się nie rozdrapywać ran, nie rozpamiętywać, bo przecież życie toczy się dalej, trzeba tylko czasem je delikatnie popchnąć do przodu, wyciągnąć rękę, może poznać kogoś nowego?

Chciał poznać Lauren Bernard, w gąszczu młódek, którymi lubił się otaczać liczył na coś innego, kobietę dojrzałą, świadomą, która coś przeżyła, czegoś doświadczyła, a nie dopiero stawiała pierwsze kroki w tym wielkim świecie. Dlatego nalegał na to spotkanie i dlatego teraz siedział wpatrzony w nią jak w obrazek z zaciekawieniem wymalowanym na twarzy.

- Nie lubię niespodzianek, to fakt, wolę mieć plan i go realizować, ale wierzę, że los bywa przewrotny i czasem stawia na naszej drodze coś, czego się nie spodziewamy, ale wtedy trzeba to brać, korzystać, wycisnąć do cna i czasem tylko zmienić plany - powiedział i mrugnął do niej jednym okiem. O tak, Galen Wyatt był konsekwentny, jeśli coś sobie zamierzył, to po prostu to zdobywał, nie było innej opcji, żadnych półśrodków. Życie tu i teraz, na całego, tylko czy Lauren Bernard odważy się, żeby w to wejść? Sam był ciekawy.

Uśmiechnął się na jej kolejne słowa.
- Planowanie to moja specjalność, ale ochrony się jeszcze nie dorobiłem, zapłaciłem jednak kelnerowi, żeby tego pilnował, chociaż gdybyś postanowiła wymknąć się oknem to już po mnie, zostanę sam, zjem kolację, wypiję prosecco i uznam, że los tak chciał - on też upił ze swojego kieliszka. Nie spuszczał z niej wzroku, intrygowała go, te jej zaczepne spojrzenia, te jej teksty, które sprawiły, że znowu jego usta wygięły się w delikatnym uśmiechu, pokręcił głową.
- Tego na pewno byś nie chciała Lauren, jestem tragiczny w śpiewaniu, a jedyna serenada jaką znam ma w sobie więcej wulgaryzmów niż nut - no cóż, nie można być we wszystkim doskonałym, prawda? Chociaż Galen Wyatt się bardzo starał.
- Podoba to mało powiedziane. Zjawiskowa, fenomenalna, nieziemska, fantastyczna... Mogę tak dłużej, ale zastawmy coś na deser - znowu się uśmiechnął, tym razem delikatnie i zaczepnie.
Kiedy pojawił się kelner, to Galen nawet nie zerknął do karty, mieli czas, mogli poczekać z jedzeniem, zresztą chyba oboje przyszli tu w trochę innym celu niż kolacja, poprosił jednak o szampana.
- Benjamin Bridge Brut Reserve - prosecco było dobre na otwarcie tego wieczoru, ale taka kobieta zdecydowanie zasługiwała na szampana.

Słuchał kiedy mówiła o sporcie, futbol amerykański - nie do końca jego bajka, może był na jakimś meczu z ciekawości, ale go to nie wciągnęło. Baseball już prędzej, ale to też jeszcze nie to, chociaż mecze miały swój klimat.
- To chyba rzeczywiście musisz mnie zabrać bo nie przypominam sobie - skorzystał z okazji, skoro sama to zaproponowała, to Galen postanowił brać to co przyniósł los i wyciskać do cna. Schłodzony szampan już wylądował na ich stoliku, a Galen chwycił za wysoki kieliszek, żeby go unieść, wznieść niemy toast i się napić. Słowa Lauren sprawiły, że jednak prawie się nim zachłysnął, upił mały łyczek i odstawił szkło. Uniósł jedną brew patrząc na kobietę.
- Naprawdę wyglądam na rozrywającego? Uznam to za komplement - no bo ci duzi faceci i wśród nich taki Galen. Może w innym świecie nawet by tak było, że byłby rozgrywającym i cieszył się ze sportu, ale w świecie Galena Wyatta, było zgoła inaczej.
- A teraz Cię pewnie zaskoczę, bo myślę, że nawet za dziesiątą próbą byś nie zgadała... W liceum szermierka - złoty medalista, i taniec towarzyski. Obecnie bieganie, boks i yoga. Sporty zespołowe nie do końca do mnie przemawiają - wzruszył ramionami, no cóż taka jest prawda, że Galen Wyatt był bardziej typem samotnika, nawet jeśli chodzi o sport. Przejechał palcem po szklanym kieliszku, na którym wykwitły już krople rosy od zimnego trunku.
- A Ty Lauren, oprócz pływania, co jeszcze uprawiasz? - zapytał z jakąś taką dwuznacznością w głosie. Ale zrobił to specjalnie i z premedytacją.
Znowu sprawiła, że się uśmiechnął, a ten komplement to już w ogóle miło połechtał jego ego, jeszcze jakby powiedziała, że słyszała, że jest lepszy od ojca, to byłby kupiony na sto procent, sprzedany Lauren Bernard za kilka miłych słów.
- Wikipedię już przestudiowałem, zdecydowanie powinnaś tam wymienić zdjęcia, a opis... Znam takiego copywritera, co go odpowiednio dopracuje - puścił do niej oczko. Również pochylił się delikatnie nad stolikiem, teraz naprawdę dzieliły ich już tylko centymetry, spojrzał jej w oczy.
- Możesz to powtórzyć Lauren? A ja sobie nagram i będę codziennie odtwarzał, pierwsza kobieta, która mnie doceniła, niezwykłe - trafiła w czuły punkt. Galen Wyatt miał jeden jedyny kompleks i było nim to, że wszyscy dookoła myśleli, że jest szefem z przypadku, odziedziczył firmę po ojcu i tylko grzeje stołek, a on przecież się starał. Może nie zawsze wychodziło mu to idealnie, ale walczył w tej firmie jak lew i do tej pory zauważała to tylko jego sekretarka.
- Chyba chciałem troszeczkę odmiany, trochę klasy i autentyczności, zamiast wszechobecnego blichtru - powiedział to z kolejnym zadziornym uśmiechem, oczywiście musiał również dodać - a apartament możesz sama sprawdzić, czy jest posprzątany - Galen doskonale zdawał sobie sprawę co ludzie o nim mówią, sam zresztą te plotki podsycał prowadzając się z dziewczynami, które tej klasy miały w zasadzie niewiele, jak Candy i jej lateksowe odzienie. Jeździł swoim Porsche, chlał na umór, imprezował i grzał stołek w firmie ojca balując za jego pieniądze... Ale czy taka była cała prawda o Galenie Wyattcie? Może Lauren zdoła się przekonać.

-No więc Lauren, skoro musisz wiedzieć dlaczego tu siedzimy, to zaimponowałaś mi, wszyscy spodziewali się, że to już koniec Lauren Bernard, a tu proszę ta kobieta powróciła i chyba jeszcze bardziej wie czego chce, a zresztą po prostu chciałem sprawdzić jak bardzo jesteśmy do siebie podobni. Teraz Twoja kolej, dlaczego zaakceptowałaś zaproszenie? Dlaczego wybrałaś tak cholernie seksowną sukienkę i na co dzisiaj liczy dyrektor programowa CBC Toronto? - Galen też odrobił lekcje, zresztą on zawsze odrobinę siedział w tym plotkarskim środowisku, może nie znał każdej pogłoski na jej temat, ale niektóre na pewno słyszał. Może nawet zastanawiał się dlaczego jeszcze nie stanęli na swojej drodze, bo ścieżki, do tego miejsca, w którym teraz się znaleźli, przecież mieli nieco podobne.

Lauren Bernard
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
50 y/o, 165 cm
dyrektor programowa, gospodyni talk show CBC Toronto
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Była dumna z wyboru dzisiejszej sukienki. Cieszyła się, że miała szansę ją w końcu założyć. Od razu pomyślała o niej, gdy szykowała się na spotkanie z Galenem. Nie musiał nic mówić, bo dostrzegała reakcję, którą wywoływała. Nie musiał wiedzieć, że wszystko było dokładnie przemyślane. Nie mówiła na głos, iż wybór nie był wcale taki przypadkowy. Niemniej, miło było usłyszeć tę wiązankę przymiotników, którymi ją obdarował.
- Nie jestem pewna czy doczekasz do deseru, Galen. Jeżeli nie przestaniesz wpatrywać się we mnie w ten sposób to sam rozpłyniesz się na tym krześle. - uniosła kącik ust do góry, nie zabiegając w ogóle o to, by przestał. Specjalnie poprawiła swoją postawę na krześle, raz jeszcze zarzucając nogę na drugą. Krawędź sukienki podwinęła się nieco w górę, odkrywając nieco więcej ciała.
Chociaż prosecco wzbudziło w niej apetyt, również nie spieszyła się z wyborem jedzenia. Zaimponował jej za to wybór szampana na dalszą część wieczoru. A może jeszcze bardziej sposób, w jaki młody mężczyzna poprosił o butelkę. Cały czas uważnie śledziła jego pewną siebie postawę. Wydawał się mieć wszystko przemyślane i zorganizowane. Drobne przeszkody, jak jej chwila zwątpienia, w ogóle go nie wzruszyły. Doceniała u innych opanowanie, organizację i umiejętność wybrnięcia z różnych sytuacji. Galen mógł sobie zdawać sprawę bądź nie, jak to na nią działało.
Uniosła kieliszek do góry, dołączają do toastu, a następnie upiła kilka łyków musującego trunku. Pełne walory smakowe połączonych szczepów Chardonnay i Pinot Noir przyjemnie podrażniło jej podniebienie. Galen fundował jej drobne przyjemności, których tak bardzo potrzebowała w ostatnim czasie.
- Masz rację, nie zgadłabym. - skinęła głową, jednocześnie robiąc minę, która wyraziła uznanie. - Podoba mi się ta wszechstronność. - dodała, myśląc o tej nietuzinkowej kombinacji sportów, które uprawiał kiedyś i teraz. Siła i atletyzm były pociągające, owszem. Tak samo jak fakt, że nie bał dotknąć się takich dyscyplin jak taniec i joga. Wspomnienie o szermierce pozwoliło jej również spojrzeć na Galena w inny sposób, dostrzegając pewną szlachetność, którą skrywał pod swoim wizerunkiem i przywarami, które niosło ze sobą bycie bogatą osobą na wysokim stanowisku. - Tak, lubię pływać, zwłaszcza późną porą. To mój ulubiony sposób na relaks. Do tego lubię też jogę. Bynajmniej jednak nie dlatego, by w pozycji lotosu odbywać duchową, wewnętrzną wędrówkę. - co to, to nie. To był inny rodzaj jogi. Szybkie tempo i płynne przejścia między pozycjami. Dzięki intensyfikacji aktywności, wzbudzała w sobie pokłady energii, by stawiać czoła kolejnym wyzwaniom. - Poza tym, sam wiesz, trochę pilates, trochę fitness, kardio... Na tyle, na ile starczy mi czasu. A jestem bardzo zajętą kobietą. - wzruszyła delikatnie ramieniem, jakby na znak, iż lubiła taki tryb działania. Niemniej, była gotowa na pewne zmiany. Przynajmniej podjęła próbę. Inaczej, nie siedziałaby teraz na przeciwko Galena.
- Dawno nie wchodziłam na tą stronę, by dowiedzieć się czegoś o sobie. Czy nadal tam wisi moje zdjęcie z mikrofonem jeszcze za czasów mojej pracy jako redaktorki sportowej? O ile dobrze pamiętam, jestem na nim delikatnie młodsza niż ty teraz. - zaśmiała się, mniej więcej w głowie przypominając sobie kadr z jakiegoś wydarzenia sportowego, które relacjonowała ze stadionu. Takie właśnie były jej początki w poważnej telewizji, nie licząc okresu, kiedy pracowała jako pogodynka dla dużo mniejszej stacji. - Jeżeli o mnie chodzi, może tam zostać. To był przyjemny czas. - dodała, racząc się kolejną porcją szampana. Lubiła wracać do tamtego okresu. Wydawała się wtedy niezbyt okrzesana i nieobyta ze światem sportu. A mimo to, poradziła sobie i kontynuowała swoją karierę w telewizji. - Zakładam, że sekcja „życie prywatne” została odpowiednio zaktualizowana i jest najchętniej czytana. - powiedziała ze szczerością. Nic innego jej nie pozostało, jak przyzwyczajenie się do sytuacji, że pewne wydarzenia z jej życia na zawsze będą ją prześladować. Nie ucieknie od innych. Musiała pogodzić się z myślą, że spora część osób postrzegała ją tylko na podstawie zdrad, imprez, używek czy feralnego wypadku. Obecnie starała się w końcu odciąć od tego i iść dalej.
- Ktoś tu lubi, jak go się docenia. Połechtałam twoje ego, Galen? - zapytała z flirciarskim uśmiechem, zadowolona ze znalezienia tego jedynego, czułego punktu. Również pochyliła swoją sylwetkę, odpowiadając niemal lustrzanym odbiciem względem chłopaka. Miała jego oczy tuż przed swoimi. Pozwoliła na moment się sobie w nich przejrzeć. Był niebezpiecznie blisko. Czuła jego obecność. Wywoływał w niej tak bardzo znajome reakcje, którym kiedyś tak łatwo się poddawała. W ostatnim czasie była ostrożna, wręcz unikała właśnie tego. Galen był pierwszy, który przełamywał jej barierę. Musiała przyznać... było to bardzo pociągające, wręcz ekscytujące. - Jak ładnie poprosisz, to może nagram tobie spersonalizowaną wiadomość, którą będziesz mógł słuchać, jako swój budzik, prezesie...- dodała kuszącym tonem, pozwalając sobie nawet na krótki pomruk. Była wręcz zszokowana, z jaką łatwością jej to przyszło.
Uśmiechnęła się ponownie, zakrywając swoje usta szkłem, z którego co raz sączyła alkohol. Sprawił jej tym przyjemność. Potrzebowała tego. Nie chciała już wspominać, ile kosztowały ją rzeczy, których się dopuściła. Nienawidziła siebie w momencie, gdy traciła wszystko po kolei. Nie chciała go tym obarczać, ani wracać do tego w takim momencie. Może kiedyś, o ile kiedyś nastąpi. Zamiast tego, Galen zauważył to, przez co chciała być postrzegana. Nie mogła pojąć, jak bardzo taktownym mógł być jeden człowiek i jak można cały czas trafiać w jej czułe punkty.
- I co sądzisz? Jesteśmy do siebie podobni? Czy to tylko tinderowy przypadek? - uniosła delikatnie brew, wciąż tkwiąc w tej niewielkiej odległości od siebie. Cokolwiek to było, jakkolwiek Galen okazałby się skończonym dupkiem, a ona kobietą, która nie jest jak ze snu, cieszyła się, że postanowiła dać sobie szansę, przychodząc tutaj. - Chyba oboje wiemy, dlaczego wybrałam tą sukienkę, Galen. Myślę, że przyznasz mi rację, iż wygląda lepiej na mnie, niż wisząc na wieszaku w mojej szafie. - dodała nieco niższym, bardziej zmysłowym tonem głosu. - Na co dzisiaj liczę? - zapytała, po czym na moment zamilkła. Kilka wersji zrodziło się w jej głowie. Mogła tłumaczyć obecność na różne sposoby. Zapewne każda odpowiedź byłaby prawidłowa. Nie zdradzała jednak najważniejszych przesłanek. Tych głęboko skrywanych, które tłamsiła w sobie w ciągu ostatnich miesięcy. Nie pozwalała sobie głośno o nich mówić, czując że nie powinna. - Liczę na cholerną rozrywkę, Galen. Pragnę odrobiny luksusu i komfortu. Chcę czuć się kobieco i być adorowana. Może nie zasłużyłam na to po tym wszystkim, co się stało, ale nadal tu jestem. Za długo już siedziałam w domu, chowałam się i użalałam nad sobą. Nadal mam swoje potrzeby. - wyznała tak bardzo szczerze i pewnie, jak nigdy. Patrzyła mu w oczy, oczekując reakcji. Miała nadzieję, że nie wystraszyła mężczyzny w ten sposób. Nie chciała brzmieć desperacko. Galen pragnął poznać ją, prawdziwą ją. Właśnie teraz był tego świadkiem.

Galen L. Wyatt
gall anonim
34 y/o, 182 cm
Prezes z przypadku, skandalista z wyboru | Northex Industries
Awatar użytkownika
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

- To chyba zaczniemy... i skończymy na deserze - wypowiedział te słowa powoli, wciąż wzrokiem błądząc gdzieś w misternych wzorach jej sukienki, zasłaniała wystarczająco wiele, wiele też odkrywała, po prostu pobudzała zmysły, wybór idealny. Galen zaczął się zastanawiać czy tylko on tutaj miał plan, czy Lauren Bernard też nie miała już ułożonego w głowie scenariusza, kiedy tylko zdejmowała z wieszaka ten strój? Uśmiechnął się, delikatnie, ale prawdziwie, coraz bardziej go intrygowała. Ten nieprzypadkowy wybór kreacji, znał takie kobiety, i trzeba przyznać, nigdy nie mógł się im oprzeć.
Galen Wyatt trochę znał się na kobietach, a na pewno znał się na alkoholu, jego wybór też wcale nie był przypadkiem. Najpierw musująca lekkość, która zwodzi, jak uśmiech, za którym się coś kryje, a Ty siedzisz i zastanawiasz się co to takiego. Potem nuta dojrzałych owoców, coś między brzoskwinią a figą, wrażenie jakbyś mógł dotknąć lata końcówką języka. A potem... głębia. Zaskakująca, niemal dymna. Jak spojrzenie, które zostaje z tobą na długo po tym, jak ona już odejdzie.
Benjamin Bridge Brut Reserve. Wybrał go, bo lubił złożone smaki. I kobiety, których się nie zapomina.
Napił się ze swojego kieliszka, zdecydowanie idealne na zwieńczenie tego wieczoru.
Znowu się uśmiechnął, kiedy powiedziała, że podoba jej się ta wszechstronność. Wszechstronność to mogłoby być jego drugie imię, zamiast Leopold, Galen po prostu lubił doświadczać, próbować nowych rzeczy, nawet jeśli chodziło o sport. Co prawda biegał nałogowo od jakiegoś czasu, bo tak rozładowywał różne emocje, tak, i na jeszcze kilka innych sposobów, ale joga i boks były stosunkowo świeżymi zajawkami. Już zwłaszcza ta joga, na którą się zapisał tylko chyba ze względu na instruktorkę...
- Po prostu lubię różnorodność - powiedział jak gdyby nigdy nic - i próbowanie nowych rzeczy, bo czasami można odkryć pasję tam, gdzie się jej wcale nie spodziewasz Lauren - chociaż na co dzień Galen prezentował się pewnie jak typowy dupek, prezes ogromnej korporacji, to jednak było w nim coś nietypowego, w jednej chwili potrafił rozmawiać o notowaniach giełdowych, by w kolejnej zejść do rzeczy bardziej przyziemnych, ludzkich. On po prostu lubił próbować życia w różnym wydaniu, drogiego szampana z najwyżej półki, a za chwilę taniego hot-doga z ulicznej budki.
- Są ciekawsze pozycje niż lotos - zaśmiał się, chociaż nie był jakimś znawcą asan - i tak jestem pełny podziwu, że znajdujesz czas na aż tyle, lubisz różnorodność Lauren? Czy doświadczanie nowych rzeczy? - zapytał, wciąż badał grunt, jak to jest, ile ich łączy, a na razie zdecydowanie dużo, jak na randkę z tindera, naprawdę.
Uśmiechnął się delikatnie i zadziornie, pokiwał głową.
- Tak, do tego z grzywką - powiedział na temat tego zdjęcia, zdecydowanie lepiej jej było bez, ale taka była moda, zresztą wyglądała uroczo - fryzura - lepsza, spojrzenie - wciąż zniewalające, uśmiech - bardziej wyćwiczony - zrobił szybki porównanie, chociaż jakoś nie zastanawiał się nad tym zdjęciem, ale od razu rzucało się w oczy, że była na nim młodsza i jakaś taka szczęśliwsza - właściwie nie postarali się za bardzo, szczątkowe informacje, dużo dramatu, nic o wielkim powrocie, ale wikipedia to już chyba przeżytek - wzruszył ramionami.
Na jej kolejne słowa spuścił wzrok na kieliszek z alkoholem, jakby udawał zawstydzonego, tylko, że Galen Wyatt nie do końca chyba wiedział co to wstyd, ale lubił takie gierki.
- Tu mnie masz, po prostu kobiety zazwyczaj patrzą na to, że jestem prezesem Northexu, a nie jak do tego doszedłem, jak teraz to prowadzę. Łatwiej jest zaczynać od zera, a jak masz coś podane na złotej tacy, to trzeba się starać dwieście razy bardziej, żeby w ogóle ktokolwiek to zauważył - podniósł na nią wzrok, na jej oczy, w które mógł teraz patrzeć z bardzo bliska. Mógł też poczuć zapach jej perfum, wyjątkowy, zniewalający, idealnie dopełniał tę układankę, jej sukienka, ten szampan i te perfumy, wszystko składało się jak pasujące do siebie puzzle.
- Proszę? - powiedział prawie szeptem z tym swoim zadziornym delikatnym uśmiechem. Pozwolił jeszcze chwilę błądzić sobie w jej jasnych tęczówkach, mimo, że była kobietą doświadczoną przez życie, to miała w oczach jakiś taki spokój, nie ogień, bardziej lód, ale przyciągający, hipnotyzujący.
Wyprostował się na krześle, oparł o oparcie, uniósł kieliszek z szampanem, dał jej i sobie odrobinę przestrzeni, bo wyczuł, że oboje to lubią, takie podchody, łamanie granic, żeby za chwilę dać sobie trochę dystansu. Galen bardzo to lubił.
- To przerażające, jak bardzo, teraz tylko musimy sprawdzić, jak to zadziała. Słyszałem takie powiedzenie, że iskra jest tam, gdzie różnice, ale prawdziwa siła rodzi się tam, gdzie dusze grają w tym samym tonie... - spojrzał na nią znad kieliszka. W zasadzie Galen Wyatt zawsze wybierał kobiety, które po prostu były bardziej ugodowe, mniej charakterne niż on, bo lubił... rządzić. Sam był ciekawy co by się stało, gdyby zmienił swoje upodobania. Ciekawy eksperyment, innowacyjny, coraz bardziej go kusił.
- Jeszcze muszę sprawdzić jak wygląda na wieszaku w Twojej szafie Lauren, dla porównania - wtrącił tylko, znowu z tym sugestywnym uśmiechem. Słuchał jej słów z utkwionym w niej spojrzeniem. Kiedy mówiła, to czuł się, jakby się przed nim obnaża, cała ona, prawdziwa Lauren Bernard, było to cholernie seksowne, może nawet bardziej, niż jakby zdjęła przed nim tę sukienkę, chociaż... musiałby się jeszcze nad tym zastanowić.
- Bardziej luksusowa będzie tarta z kremem różanym i płatkami złota, czy beza pavlova z musem z marakui i różowym pieprzem, żeby było bardziej na ostro? Myślę, że jednak takie kobiety jak Ty Lauren wybierają bezę - zapytał zerkając do karty, od razu na menu z deserami. Właściwie to od razu tez skinął na kelnera - bo jeśli chodzi o rozrywkę, to proponuję zmianę lokalu, ale grzechem byłoby stąd wyjść bez deseru. Chociaż przez tę Twoją sukienkę... na pewno i tak będę musiał się spowiadać z dzisiejszego wieczoru - puścił do niej oczko. Nie to żeby Galen chodził w ogóle do kościoła, czy się spowiadał, nie był religijny.
- Jeśli dzisiaj Lauren uda mi się zaspokoić wszystkie Twoje potrzeby, to na następnej randce będę oczekiwał rewanżu - powiedział to z tą typową dla niego pewnością siebie, i z takim błyskiem w oku, który mówił nie mniej, nie więcej, jak to, że wyzwanie zostało przyjęte. A Galen lubił wyzwania, zwłaszcza takie.
W międzyczasie podali im deser, który wyglądał jak małe dzieło sztuki.

Lauren Bernard
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
50 y/o, 165 cm
dyrektor programowa, gospodyni talk show CBC Toronto
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Tkwiła nieruchomo w swojej pozycji, pochylona i wpatrzona w Galena. Nawet nie mrugnęła przez te kilka sekund, próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Cały wieczór próbowała zachować zimną krew. Znów dała się ponieść emocjom. A przecież miała się nad sobą nie użalać. Nigdy więcej. Było to trudne. Zwłaszcza, gdy żyło się tak przez naprawdę długi okres.
Odchrząknęła i opadła plecami na oparcie, biorąc kartę do ręki i udając, że ją studiuje. Dłonią zgarnęła najbardziej skrajne pasma swoich włosów, łącząc je z resztą. Swoim zachowaniem chciała upozorować, iż jej mały wybuch w ogóle się nie wydarzył.
Odłożyła kartę z powrotem, choć nie zdążyła odezwać się do kelnera. Galen zajął się wszystkim. Było jej wszystko jedno, jaki deser wyląduje przed nią. Musiała osłodzić sobie ten moment goryczy. Nie była pewna, czy jedna porcja załatwi sprawę. Powstrzymała zapędy, by dobrać sobie jeszcze jeden kawałek. Nie mogła. Nie, jeżeli chciała zmieścić się w tą kieckę za jakiś czas.
- Bardzo ładny cytat powiedziałeś przed chwilą. Już zdążyłam zauważyć, że masz perfekcyjną i właściwą odpowiedź na każdą okazję, lecz czy mam teraz zakładać, że jesteś aż tak oczytany? Czy po prostu spisujesz sobie najlepsze teksty, aby zaimponować dziewczynom? - uniosła brew a kącik ust powędrował w górę. Nie chciała zabrzmieć sarkastycznie, choć małe przytyki w stronę Galena mogły się stać jej nowym hobby. Względem jego osoby, nie wykluczała niczego. Do tej pory nie popełnił żadnego błędu. Mógł się wydawać aż nazbyt perfekcyjny, ale rozumiała, że taka była natura randek. Lauren również nie mógł poznać w pełni, całkowicie naturalną, podczas eleganckiej kolacji w restauracji. Chyba zrobiła się po prostu ciekawa, by poznać inną naturę chłopaka. - To bardzo śmiałe założenie, biorąc pod uwagę, że znasz mnie ile... pół wieczoru oraz przez kilkudniową rozmowę na czacie i wysłane dwa zdjęcia. Hmm... Widziałeś mnie leżącą na łóżku przy laptopie, w topie, szortach i okularach do czytania. Myślisz, że jesteśmy aż tak podobni? - zapytała, myśląc jednocześnie o tym zdjęciu, na co pokręciła lekko głową. Na pewno nie powiedziałaby, iż wygląda seksownie. Roztargane włosy? Co to miało być? Prezentowała się jak typowa matka lub żona, która wysyła mężowi swoje zdjęcie, podczas gdy ten przebywa w podróży służbowej. W zasadzie... Do niedawna pełniła w zasadzie właśnie te role.
Jej oczy powędrowały za mniejszym talerzykiem, na którym znalazła się idealnie uformowana beza, zwieńczona odrobiną musu oraz przyprószona różowymi, pieprznymi drobinkami. W innych okolicznościach, zapewne wyciągnęłaby swój telefon i zrobiła zdjęcie. Powstrzymała się jednak, tym razem chcąc zachować ten moment sobie. Poza tym, zdążyła zrobić się głodna. To na pewno ten szampan. Chwyciła za łyżeczkę i oddzieliła sobie mniejszą porcję. Smakowała ją, wymieniając spojrzenia z Galenem. Zrobiła nieco większe oczy, kiwając głową i łyżeczką wskazując na talerz przed sobą, chcąc niewerbalnie oznajmić Galenowi, że był to dobry wybór.
- Powinieneś spróbować. - rzuciła w jego stronę, gdy tylko przestała się rozkoszować idealnie puszystą masą. - Ten marakujowy mus jest nieziemski. Idealnie słodki i kwaśny. - dodała, nie czekając na reakcję Galena, tylko nabierając łyżeczką następną porcję i podsuwając mu ją pod usta. Teraz role się odwróciły i szczerze ją to bawiło.
- Jesteś przekonany, że będzie kolejna randka? - przekrzywiła delikatnie głowę, raz jeszcze zaskoczona tą pewnością w jego głosie, zwłaszcza jeżeli chodziło o tak odważne założenia. Uśmiechnęła się mimo wszystko, siadając nieco wygodniej na krześle, raz jeszcze zarzucając nogę na drugą, przepłukując podniebienie wytrawnymi bąbelkami, których brakowało w całym tym miksie smaków, które przed momentem przyjęła. W tej pozie znów wyglądała elegancko, dojrzale, choć była widocznie wyluzowana. Alkohol również miał w tym swój udział. - Myślałam, że ustaliliśmy już wspólnie wyjście na mecz. - przypomniała mu, delikatnie się zaśmiawszy. - Muszę przyznać, na razie zaspokajanie moich potrzeb idzie tobie całkiem dobrze. W takim razie, chyba będę musiała postarać się lepiej. - dodała, na szybko zastanawiając się, czym tak naprawdę mogłaby mu zaimponować. Przychodząc tutaj, w ogóle nie zakładała, że dojdzie do drugiego spotkania lub czy w ogóle się jeszcze zobaczą. Nie wierzyła w moc Tindera, nie przyznając się do tego, że mogła już delikatnie się od niego uzależnić. Jednakże, im dłużej tutaj przebywała, tym coraz bardziej niczego nie wykluczała. Musiała oswoić się z myślą, że część jej nawet tego chciała.
- Zmiana lokalu? Chyba nie chcesz mnie zabrać do klubu? - uniosła nieco brew, rozbawiona takim pomysłem. Lauren miała nadzieję, że wziął pod uwagę jej wiek i to, jak komicznie wyglądałaby na parkiecie wśród wszystkich tych młodych dziewczyn. Nawet, jeżeli miałaby najbardziej szałową sukienkę w całym lokalu. - Sądziłam, że bardzo chciałeś mi pokazać, jak czyste i uporządkowane jest twoje mieszkanie. - odrzekła z tym lekko flirciarskim tonem i spojrzeniem, dopijając swoją porcję szampana do końca. Pod stołem, delikatnie wysunęła nogę do przodu i kilkukrotnie, subtelnym ruchem, otarła swoją stopą o jego nogę.

Galen L. Wyatt
gall anonim
ODPOWIEDZ

Wróć do „Toronto Beach Club”