- 
				 You're not my homeland anymore You're not my homeland anymore
 So what am I defending now? nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Miasto gnało, ale on zupełnie się nie śpieszył, nie kiedy w końcu zyskał stracony czas. Wolne popołudnie poświęcił na spacer, ręce w kieszeniach, w dłoni ulubiona kawa, a w uszach wyjątkowo brak słuchawek. Niegdyś, wracając z komendy, słuchał ulubionych kawałków, które dawały mu ukojenie po wielu godzinach uciążliwych śledztw. Teraz jednak cenił ciszę jak nic innego. Wszystko było takie jak kiedyś, ale równocześnie zupełnie inne. Być może dlatego, że to on się zmienił? Nie był już takim jak dawniej i czy chciał, czy nie, coraz mocniej oddychał to z każdym krokiem i oddechem.
Z każdym kolejnym ruchem kolejnym krokiem, wiedział, że ten spacer to coś więcej niż piesza przebieżka. To było zdecydowanie coś więcej. Zupełnie jakby z każdym ruchem zagarnął w swoją stronę coś, co było kiedyś jego, każdą ulicę, myśl i rutynę, której niegdyś przestrzegał jak pod przysięgą. Zatrzymał się przy starej księgarni, której witrynę znał na pamięć. Przechadzał się wzdłuż portu, między miejscami, które kiedyś odwiedzał ze swym rodzeństwem. Niczym puzzle rozrzucone po stole w przypływie złości, tak właśnie uderzały w niego poszatkowane wspomnienia.
Nie był szczególnie sentymentalny, ale nawet on czuł pod skórą przedziwną melancholię, nieuchwytną nostalgię, której towarzyszyły te chwile. Miasto przyjęło go z pokorą, niczym stary druh- bez zbędnych pytań z otwartymi ramionami. A on z nutą wątpliwości przyjmował wszystko, licząc, że na nowo przywyknie do tego co niegdyś było tak bliskie.
Spoglądał w niebo, białe obłoki przewijały się leniwie po linii widnokręgu. Pozornie wyglądało na spokojne, jednak bystre oko spostrzegłoby, że zapowiadało się na deszcz. Wilgotny zapach, tak charakterystyczny w betonowej dżungli również wieścił nadchodzącą wilgoć i opady. Jednak nawet wątpliwa pogoda nie zniechęcała przechodniów, którzy tłumnie spacerowali po porcie. Tysiące myśli, trosk i obaw w jednym miejscu.
Clifford najpewniej niewzruszony tłumami, spacerowałby dalej po porcie, w pełni pochłonięty własnymi myślami, gdyby nie to, że jego uszu dobiegł ostry huk. Krzyk przeszył ciszę jak ostra brzytwa. Clifford odwrócił się momentalnie, a jego spojrzenie od razu podążyło w kierunku źródła hałasu. Mężczyzna w średnim wieku leżał kilkanaście metrów od niego, a tuż obok rozklekotany rower sunął jeszcze przez chwile po asfalcie, aż zakończył swój lot na pobliskim drzewie. Brunet nie potrafił stać w bezruchu, to był instynkt, którego nie dało się zagłuszyć. Szybkim krokiem ruszył w kierunku mężczyzny, by rozeznać się w jego stanie i zapewnić pomoc. Po prostu działał, robił to zawsze gdy ktoś potrzebował pomocy, zawodowy nawyk, którego nie mógł się pozbyć.
Connor Walker
- 
				 spooky scary skeleton spooky scary skeleton nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Connor w sumie był zadowolony z ostatnich wydarzeń, jakie wydarzyły się w jego życiu, ponieważ odnowił kontakt z dość ważną dla niego osobą, a druga kwestia dotyczyła występów na żywo i grania na gitarze. Oczywiście doskonale wiedział, że nie może być kolorowo, gdyż jeśli zbyt długo jest, to coś prędzej czy później się zepsuje Chociaż o ile to nie będzie moja znajomość z Camellią, to raczej wszystko wytrzymam. No... może prawie wszystko. pomyślał, zjadając drożdżówkę, którą popijał kawą zakupioną w pobliskiej kawiarni i siedząc na ławce niedaleko portu. Nie planował kupować tej drożdżówki, lecz uległ pokusie, gdy do jego nozdrzy wdarł się piękny, a zarazem kuszący zapach. Najpierw przeszedł, mijając cukiernię, ale koniec końców wykonał tył zwrot i kupił słodką przekąskę z budyniem waniliowym. Miał ochotę kupić dwie, ale ostatecznie uznał, że najwyżej dokupi sobie drugą już później.
Gdy siedział i wcinał tą słodką bułkę z budyniem, myślami wracał do wydarzeń, które miały miejsce nad jeziorem. Każdy uśmiech Camelli powodował, że sam miał ochotę unieść kąciki ust i identycznie było, gdy przypominał sobie jej śmiech. Ciekawe co teraz robiła. Wyciągnął telefon by sprawdzić, czy przypadkiem nie ma żadnego powiadomienia i uwaga, miał (tylko że z Twittera i instagrama). Oczywiście odczytał wszystko, a nawet zachęcił swoich obserwatorów do odwiedzenia cukierni, którą oznaczył w swoim wpisie i na relacji. Wstał gdy już zjadł i z kawką ze Starbucksa w ręku, zaczął spacerować, a wolną ręką napisał wiadomość do panienki Stones. Po napisaniu wiadomości, schował telefon z powrotem do kieszeni spodni.
Zatrzymał się przy krawędzi portu i spojrzał w dół, by popatrzeć na wodę. Kucnął jakby chciał zobaczyć, czy w tej okolicy pływały jakieś ryby, lecz ostatecznie nic nie zobaczył, ponieważ woda była zbyt ciemna. Rozejrzał się na boki, szukając rybaków, ale żadnych jego wzrok nie dostrzegł - ale możliwym było, iż po prostu przy porcie był zakaz połowu; łowić można było kawałek stąd, a aż tak sokolego wzroku Walker nie miał. Wzruszył ramionami, po czym wstał i kontynuował samotny spacer. Idąc upijał swoje latte macchiato, aż nagle usłyszał uderzenie wraz z krzykami ludzi. Czym prędzej pobiegł w stronę z której usłyszał krzyki i zauważył dwóch mężczyzn: jednego leżącego na ziemi, a drugiego przykucającego obok tego pierwszego.
- Co się stało? - zapytał mężczyznę obok siebie. - Jestem ratownikiem i zrobię co mogę by pomóc. - powiedział, analizując stan leżącego.
- Na szczęście oddycha. Niedobrze, że krwawi. - stwierdził, widząc przebarwienie na koszulce, świadczące o wyciekaniu krwi.
- Czy zadzwonił już Pan po pogotowie? - spytał by wiedzieć, czy wkrótce zjawią się ratownicy, czy sam będzie musiał zaopiekować się poszkodowanym.
Clifford Brentwood

 
				