- 
				 You're not my homeland anymore You're not my homeland anymore
 So what am I defending now? nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Clifford wręcz boksował się z myślami każdego dnia od chwili, gdy po raz pierwszy spotkał się z Sadie po swoim zniknięciu. Sfingowanej śmierci, jak zwał tak zwał. Nie wiedział, czy powinien w ogóle burzyć jej spokój, lub jego namiastkę, w pewnym sensie czuł, że roztropnie byłoby dać jej zapomnieć i odejść dalej, a jednak wciąż próbował dostrzec w jej spojrzeniu cień tamtego blasku, który kiedyś dawał mu to znajome bijące ciepło, które było jego domem. Szukał blasku w jej oczach, tego, który sam zgasił. Niemniej potrzebował jej i tego wszystkiego, jak tonący ratunkowego koła. Jednak każde kolejne spotkanie niosło ze sobą bolesne wspomnienia i uświadamiało go, że nie będzie tak łatwo. Nie tak łatwo jak pragnął, to zdecydowanie.
Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, gdy siedział tak po pracy, sam w czterech ścianach. Chciał się wygadać, komukolwiek. Jednak potrzebował do tego znajomej twarzy, a nie terapeuty. Chciał tylko wydusić z siebie to, co przez miesiące pożerało go od środka, drapało w gardle niczym ość. To właśnie jego wierny przyjaciel Kenny wydawał się jedyną osobą, której mógł się zwierzyć, powiedzieć wszystko to, co leżało mu na sercu. Nie powinien, ale już przed samym powrotem do Toronto, śledził poczynania przyjaciela w internecie, chcąc dowiedzieć się, jak zmieniło się jego życie.
Z pewnością nie powinien był tego robić, ale w pewnym sensie, ten mały internetowy stalking, dawał mu złudne poczucie kontroli nad życiem, które częściowo nie było już jego.Wybrał miejsce pod oknem, popijał więc gorzką arabikę, podczas gdy promienie słońca muskały przez szybę jego ramiona. Pozostałość kofeinowego naparu, parowała w filiżance, zawsze taką pił- gorącą niemalże do oparzenia. Bez cukru, bez syropu i słodzików. Był na te wszystkie udziwnienia za wygodny. Wolał prostotę, gdyż była łatwiejsza, a on nie miał zamiaru komplikować sobie życia jeszcze bardziej.
Mijały kwadranse, Kenny miał lada chwila zjawić się w kawiarni. Oczywiście optymistycznie zakładając, że nie zamierzał się spóźnić. Clifford miał już możliwość rozmawiać z Kennym przez telefon, ale zdawał sobie sprawę, że rozmowa w cztery oczy nie będzie najprostsza mimo wszystko. Serce przyśpieszało mu na samą myśl o tym spotkaniu. Wspomnienie smutku, który sprowadził na bliskich, było czymś, czego nie był w stanie zapomnieć, ale teraz naprawdę pragnął tylko drugiej szansy. Wiatru w żaglach i powrotu do żywych, odejścia z roli pustelnika, który krył się w cieniu, podczas gdy inni żyli dalej.
Kenneth Fleetwood
 
				- 
				 zamawiam cztery shoty, mała mów mi kamikaze, uh zamawiam cztery shoty, mała mów mi kamikaze, uh
 ja nic na to nie poradzę już, że kocham to nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiandrzej/dudapostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiandrzej/dudapostaćautor
***
You're a loser, baby
A loser, but just maybe if we eat shit together
Things will end up differently
ken & cliff
Od ostatnich kilku dni funkcjonował na najbliższych obrotach, a wszystko przez jednego smutnego seryjnego mordercę, który nie mógł usiedzieć w swojej celi jak na prawilnego więźnia przystało i bezczelnie uciekł.
C h o r e.
Według Kena jeżeli już dał się złapać, to powinien zdobyć się na ten minimalny wyraz szacunku do świata oraz służb mundurowych i odbyć zasłużoną karę dożywocia. Poza tym miejscowe legendy głosiły, że o tej porze roku było wyjątkowo pięknie za grubymi więziennymi murami. Ale nie - ancymon musiał naoglądać się Netflixa i nawiać, przysparzając w ten sposób wszystkim wokół niepotrzebnej pracy. A co jak co, ale Fleetwood n a p r a w d ę nie lubił poświęcać się dla dobra społecznego. Tymczasem przez zaistniałą sytuację - chcąc nie chcąc - musiał. Nagle został zmuszony do częstszego patrolowania ulic Toronto, w tym do licznych nocnych dyżurów, w trakcie których nie mógł już sobie beztrosko drzemać w archiwum. Nie, stale musiał zachowywać c z u j n o ś ć, przez co w jego żyłach płynęła już nie krew, a hektolitry kawy, którą wlewał w siebie z uporem maniaka. I okej, z jednej strony dzięki temu nie przysypiał, a z drugiej zdawał się być nakręcony dwa razy bardziej niż zwykle, wyrzucając z siebie zdania z prędkością, której nie powstydziłby się Usain Bolt.
Pomimo chronicznego zmęczenia, wyjątkowo dał radę nie spóźnić się na spotkanie z Cliffordem. Głównie dlatego, że po powrocie z pracy nie pozwolił sobie na zetknięcie głowy z poduszką - w innym wypadku Brentwood czekałby na niego przez kolejne tysiąclecia. Zamiast tego poszedł na siłownię, gdzie wypocił z siebie nagromadzone stresy, wziął przyjemnie otrzeźwiający prysznic i piechotą ruszył do kawiarni, bo na szczęście była oddalona jedynie o kilka przecznic. Po wejściu do lokalu miał lekki problem z wyłapaniem wzrokiem sylwetki Cliffa z uwagi na tłum ludzi, który przysłaniał mu znacznie pole widzenia, ale ostatecznie dotarł do stolika przy oknie i od razu opadł na kanapę, gdzieś na podłogę rzucając swoją sportową torbę.
— Rozdają tu coś dzisiaj za darmo? — spytał żartobliwie, głową kiwając w stronę pozostałych stolików, które w większości były pozajmowane. Sięgnąwszy po menu, zerknął znad niego na Clifforda z typowo policyjną uwagą. — Wszystko w porządku? — dopytał mimochodem, ponieważ jego kompan nie wyglądał za dobrze, a to z reguły świadczyło o ciążących na duszy problemach.
Clifford Brentwood
- 
				 You're not my homeland anymore You're not my homeland anymore
 So what am I defending now? nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
- W moim towarzystwie? Chyba tylko kłopoty. -odparł niechętnie, a jego głos był nieco zachrypnięty. - Nieszczęścia zawsze rozdawane są za darmo na tuziny, a ja jak zawsze musiałem ustawić się w kolejce jako pierwszy.-stwierdził z grymasem wymalowanym na twarzy. Dziwił się, ze Kenny miał ochotę wdawać się z nim w dyskusję, bowiem Clifford nie miał o samym sobie zbyt dobrego mniemania, odkąd wrócił do Toronto po swej przymusowej banicji. W zasadzie to na własne życzenie, niczym pustelnik unikał ludzi. Ostatnio nawet zatrzymał się nawet przed sklepem meblowym, by udawać, że z zainteresowaniem ogląda, a wręcz pochłania spojrzeniem wystawiony przed sklep fotel na giętym stelażu, czyli najpaskudniejszy z możliwych. Czemu to zrobił? Otóż musiał w coś wbić spojrzenie, by wyminęła go na ulicy osoba, z która akurat nie chciał rozmawiać. Dorosłe i niezwykle odpowiedzialne zagranie, nieprawdaż?
Po dłuższej chwili odstawił w końcu swoją wspomnianą już filiżankę, jego palce przesunęły się po porcelanie, w sposób delikatnie określając to nerwowy, zupełnie jakby próbował uciszyć tym niezgrabnym ruchem drżenie w sercu, które od jakiegoś czasu nie dawało mu spokoju. Zamówiona jakiś czas temu kawa zdążyła już dawno wystygnąć, choć tak naprawdę pozostały z niej tylko reszty gdzieś na dnie filiżanki. Wyglądały równie marnie co jego życie w chwili obecnej.
-Powiem Ci szczerze Kenny, tka między nami, nigdy nie przypuszczałem, że po powrocie będzie tylko gorzej. Gdy siedziałem w tej cholernej izolacji, czułem się martwy, ale powrót wcale nie pomógł.-westchnął, dopiero gdy wypowiedział te słowa, poczuł na dobre ich ciężar.-Myślałem, że potrzebuję drogiej szansy i wszystko będzie znowu dobrze, ale to nic nie zmieniło.
Po tym monologu milczał przez dłuższą chwilę. Potrzebował kolejnych kwadransów, by zebrać myśli na nowo. Ostatnio coraz częściej tak się zawieszał i odpływał gdzieś w niebyt, zatapiając się do reszty w sferze myśli.
-Wiem, że nie jestem najlepszym rozmówcom, ale nie mam się komu wygadać. Sam rozumiesz, po tym wszystkim grono moich znajomych nieco się uszczupliło.-wywrócił oczami, uśmiechając się mimowolnie.
Kenneth Fleetwood

