Ratunkiem od sennego niemal spokoju interakcji.
Ratunkiem od opanowanej kurtuazji w wymianie komunikatów.
Ratunkiem przed spojrzeniem na Zoyę inaczej, niż do tej pory — to znaczy
(bez pielęgnowanych od dawna uprzedzeń)
...
tak, jak powinien spojrzeć na młodszą siostrę najlepszego przyjaciela, gdy spotkała ją poważna przykrość: z co najmniej dozą współczucia, wyrozumiałości i choćby symbolicznej sympatii. Trudno powiedzieć, dlaczego intuicyjnie chciał obronić dotychczasowy schemat; dlaczego myśl, że coś mogłoby się w tej specyficznej nie-relacji zmienić, budziła chęć oporu;
dlaczego widok jej zmarnowanej twarzy wywoływał niewyraźną, nienazwaną obawę i prowokował do prowokacji, która miała na celu wykrzesanie z tego wszystkiego czegoś .z n a j o m e g o, czegoś .p e w n e g o, czegoś…
...bezpiecznego…?
Z jakiegoś powodu przepychanki z Zoyą stanowiły bezpieczne sedno tej znajomości; stały punkt zaczepienia i wyznacznik granicy, po której przekroczeniu grunt stawał się przesadnie grząski. Trudno powiedzieć, dlaczego tak było — ale właśnie dlatego, że tak było, Cardan sięgnął po nieuzasadnioną opryskliwość: z nadzieją, że w odpowiedzi otrzyma podobny ton, niczym obietnicę o obowiązywaniu pomiędzy nimi cały czas tych samych zasad.
Nadzieja jednak niestety
— Nie oburza mnie butelka alkoholu w domu — burknął ze sztucznym urażeniem, poniekąd może grając w ten sposób na zwłokę, gdy jeszcze ważył własną postawę, poniekąd natomiast również uchylając się od odpowiedzi na rzucone mimochodem zaproszenie.
N i e . w i e d z i a ł, czy chciałby się z nią napić; jednocześnie pójście do sypialni i zostawienie Zoi samej na resztę przygnębiającego wieczoru — pierwszego wieczoru
Szlag by cię, Avery...
Przez dłużący się moment milczenia obserwował dziewczęce lico, na którym odbijał się słabo blask ekranu. W końcu zmielił ślinę i odchrząknięciem oczyścił gardło.
— Jest taki bar ulicę dalej — oznajmił, powoli rozplatając ręce ze skrzyżowania. Sięgnął znów do kieszeni po własny telefon. — Mają burgery, hot dogi i inne takie, zapiekanki też. Serio niezłe. I dowożą, ale tylko pod klatkę, za to całkiem sprawnie. Tylko trzeba do nich zadzwonić, bo nie ma ich w żadnej apce. — Chociaż trochę ważył słowa, ze sposobu wypowiedzi Cardana wynikało, że podjął decyzję za Zoyę — ale wynikało z niej również, że to dobry, sprawdzony wybór.
Chwilę później już trzymał słuchawkę przy uchu. Oczy skierował z powrotem na brunetkę.
— Dzień dobry, chciałbym zamówić zapiekanki z dostawą, można? Okej, to jedna będzie z szynką, cebulą i pieczarkami, a druga… — Przekrzywił głowę nieznacznie na bok, posyłając dziewczynie pytające spojrzenie.
Gdy dokończył składanie zamówienia, odbił wzrokiem gdzieś w przestrzeń i drgnął, jakby coś mu się przypomniało. Zaraz obracał się ponownie przodem do lodówki; po potwierdzeniu adresu oraz czasu oczekiwania pożegnał się i rozłączył, by następnie otworzyć drzwiczki zamrażarki.
— Dwadzieścia minut — rzucił, wysuwając jedną z szuflad. Przeszperał ją ze zmarszczonymi lekko brwiami, jednak nie zalazł tego, czego szukał, bo niewiele potem robił to samo w drugiej szufladzie.
Finalnie okazało się, że pod stosem warzywnych mrożonek zalegała butelka wódki — wprawdzie otwarta, ale wyglądało na to, że ubyły z niej może dwa, góra trzy kieliszki. Wyciągnięte na temperaturę pokojową — to znaczy odstawione na kuchenny blat — wychłodzone szkło niemal natychmiast zaczęło bieleć od kondensującej się na jego powierzchni pary wodnej.
— Już na pewno nie mam nic więcej, jak chcesz coś innego to musisz sobie sama zorganizować — mruknął, znów zerkając na swojego smartfona. Miał zamiar zejść na dół, po te zamówione zestawy z zapiekankami, za najwyżej kwadrans...
...ale nie miał pojęcia, co przez ten kwadrans ze sobą zrobić,
gdy współdzielił przestrzeń z Zoyą Weasley
— i to tak .n e u t r a l n i e.
Zoya Weasley

 
				
 
									 
				
