- 
				 the money count is the only moment of silence, cause hush money balances all this drugs and violencenieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor the money count is the only moment of silence, cause hush money balances all this drugs and violencenieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
outfit
– Och, do cholery! Ile można na ciebie czekać? – Raz jeszcze warknął Maurice Santana, stukając pięścią w drzwi do łazienki. – Vihaan zaraz doliczy mi kolejne pięć dolców za postój.
Plan, który nakreślił jej kilka godzin wstecz, tylko pozornie był prosty i bezpieczny. Tak naprawdę wymagał jednak sporej precyzji (zwłaszcza czasowej), zaufanych ludzi i – jak zawsze w takich sytuacjach – chociaż odrobiny szczęścia, dlatego Moe tak bardzo wariował, kiedy wyjście z mieszkania się przedłużało. Wszystko zaczęło się od zamówienia ubera. To nie tak, że byli na niego skazani, w podziemnym parkingu czekał wszak jeszcze jeden samochód, ale ponieważ należało zakładać, że po spektakularnym pościgu gliniarze oflagowali auta zarejestrowane na Santanę, to bezpieczniej było wziąć taryfę. Rozmowa z policją ciągnęła się zresztą za nimi jak cień – Alba była przecież żoną gangstera, do którego strzelano kilka godzin wstecz, natomiast Maurice był tej strzelaniny świadkiem, więc można było założyć w ciemno, że prędzej czy później pojawi się jakiś wścibski detektyw, żeby zadać kilka pytań. To dlatego, jak zawsze w takich sytuacjach zresztą, tak bardzo potrzebowali spotkania z Rosenfeldem. Żydowski adwokat już od kilku lat pilnował interesów Dante i jego borgaty, i doskonale sprawdzał się jako pełnomocnik przy wszystkich przesłuchaniach typu „nie widziałem, nie słyszałem, a jak byłem, to spałem”. Problem polegał jedynie na tym, że był strasznym tchórzem i ilekroć dochodziło do sytuacji rodem ze starych westernów, lubił po prostu zapaść się pod ziemię w obawie, że ktoś weźmie na cel i jego (nie weźmie). Tym razem też odebrał dopiero o poranku; przez noc, co prawda, wyhodował jaj na tyle, żeby wychylić się ze swojej willi, ale na przekroczenie granicy śródmieścia wciąż mu ich brakowało, więc spotkanie musiało się odbyć w rezydencji Boucherów w North York, ale to akurat – zdaniem Moe – było im na rękę. Skoro – przynajmniej w teorii – wciąż należało zakładać, że Albie groziło jakieś niebezpieczeństwo i że dom, w którym mieszkała, mógł być „obstawiony” wrogimi bandytami, Santana postanowił pogrążyć sąsiedztwo w chaosie: zrobić tłok, a potem… Wezwać policję.
W końcu na kilka chwil przed „akcją” nic tak przecież nie odstrasza strzelców jak dźwięk policyjnych syren.
– Wreszcie – syknął Maurice, kiedy drzwi w końcu się otworzyły, a Alba wparadowała do salonu tym swoim majestatycznym krokiem. – Jak na kogoś, kto narzeka na warunki, strasznie śpieszy ci się śpieszy do domu – rzucił kpiąco i pokręcił głową na boki, obrzucając ją przelotnym spojrzeniem, zanim skinięciem dłoni przywołał ją do kuchennej wyspy. W innych okolicznościach może i mogłaby się oburzyć, że za dużo sobie pozwalał jak na podnóżek Dante, ale wyraz twarzy Moe raczej przestrzegał przed inicjowaniem czczych dyskusji (a może wręcz przeciwnie?). Santana miał talent do wielu rzeczy, ale wściekał się naprawdę artystycznie. – To raczej nie będzie ci potrzebne, ale chcę zobaczyć minę Rosenfelda na twój widok – stwierdził z nutką rozbawienia w głosie, podnosząc się ze stołka i złapał leżącą na blacie kamizelkę i zanim znów zaczęła protestować, Moe już wkładał ją jej przez głowę. – No już, już. Po strachu. Chyba nie jest tak źle, nie? – Zapytał i od razu zabrał się za zapięcie bocznych rzemieni. Ponieważ kamizelka należała do niego i rozmiarowo była po prostu za duża, Alba przez moment zdawała się w niej tonąć, ale ciasno ściągnięte klamry i paski sprawiły, że efekt końcowy wcale tak bardzo nie krępował jej ruchów. – Nawet nie próbuj narzekać, że jest za ciężka. To tylko pięć kilo. – Santana z satysfakcją pokiwał głową i „zapukał” w przednią płytę balistyczną. – Właściwie to mogłabyś w niej robić przysiady – dodał jeszcze, uśmiechając się szelmowsko, a potem odwrócił się do niej plecami i zajął się sobą. Złapał za leżący obok telefonu pistolet, sprawdził, czy nabój w komorze był załadowany, a na koniec wcisnął go w spodnie i nakrył podkoszulką. Dmuchanie na zimne to jedna rzecz, ale wolał nie przyprawić Bogu ducha winnego taksówkarza o traumę tylko dlatego, że w półświatku się gotowało. To zresztą dlatego Alba też miała zachować dyskrecję i włożyć na siebie coś jeszcze, żeby nie zwracać na siebie uwagi całkiem atrakcyjnym cosplayem Lary Croft (Halloween niby za rogiem, ale to jeszcze za wcześnie). – Poradzisz sobie z bluzą, czy mam ci pomóc? – Zapytał, sięgając po telefon i szybko wystukał prośbę o kolejne pięć minut na uberowym czacie z Vihaanem, kątem oka odprowadzając Albę do garderoby. Sięgając po jego ciuchy, mniej lub bardziej świadomie łechtała ego Santany, ale wbrew pozorom – wcale nie dlatego, że wieczorny trik z koszulką ciągle siedział mu w głowie; po prostu czasami tęsknił za dzieleniem z kimś codzienności i tego typu „małymi rzeczami”, które budowały normalność. Starzał się – starzał i to mocno, skoro zawracał sobie głowę takimi sprawami w takim momencie. – Gotowa?
Alba Boucher
- 
				 though everyone said that she was so strong but what they didn't know was that she could barely carry on though everyone said that she was so strong but what they didn't know was that she could barely carry on nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
- Tyle, ile trzeba - mruknęła głośniej, gdy kolejny raz do jej uszu dotarło stukanie w drzwi po drugiej ich stronie, którego autorem był oczywiście niecierpliwiący się - i ciągle popędzający ją - Moe. Skłamałaby mówiąc, że nie robiła tego celowo; okej, może faktycznie plan był precyzyjny i generalnie musieli się spieszyć i zachowywać maksimum ostrożności, ale ostatecznie Alba lubiła nieco testować cierpliwość Santany, więc nie mogłaby sobie odmówić nieco dłuższego pobytu w łazience. Poza tym, po tej dość ciekawej, ale niekoniecznie komfortowej nocy, zdecydowanie potrzebowała odrobinę więcej czasu, aby doprowadzić się do porządku. Wczoraj zmęczenie dało o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie i chociaż zapierała się, że nie będzie spać, to w końcu skapitulowała - ale postawiła na swoim i nie skorzystała z jego sypialni, za to najzwyczajniej w świecie zasnęła na kanapie w salonie. Co prawda sen był bardzo płytki, często się wybudzała, słysząc gdzieś krzątającego się mężczyznę, dobiegające z korytarza odgłosy czy nawet jakieś echa rozmów, ale dobre i to. - Dante za mało Ci płaci? Nie martw się, zapłacę za taksówkę, jeżeli kolejnych pięć dolców to zbyt duży koszt - rzuciła jeszcze na odchodne, jego odchodne, bo po chwili stukanie w drzwi ustało, więc domyślała się, że poirytowany Maurice po prostu poszedł dalej, odpuszczając poganianie jej. Alba za to ogarnęła niesforne włosy, a twarz wspomogła pudrem i szminką, czyli tylko tym, co akurat miała przy sobie w torebce. Westchnęła, dostrzegając wyraźne zmęczenie na swojej twarzy, to odbijało się jakby bardziej po tej nocy, gdy ciężar tych wszystkich zdarzeń znowu osiadał jej na barkach - a przecież tak wiele jeszcze było przed nią, że musiała czym prędzej przybrać znowu wyuczoną, pełną zdecydowania i może nieco wyrachowania minę. Miała sporo wątpliwości co do powrotu do rezydencji, wciąż obawiając się, że napastnicy i ją wzięli sobie za cel - że może tam na nich czekają, a jeżeli nie oni, to może już policja, która z całą pewnością doszła już do trafnego wniosku, że to Dante Boucher był celem wczorajszej strzelaniny. I chociaż Alba pozornie wiedziała jak się zachować, ewentualnie unikając komentarza, to wolała przedyskutować to z tchórzliwym prawnikiem męża, aniżeli iść w ciemno w zeznania, które mogłyby potem nie pójść po ich myśli. Prawnik oddzwonił do niej dopiero z samego rana i nie poskąpiła sobie przewrócenia oczami, gdy to oznajmił, że musiał się ukryć, bo przecież sytuacja zrobiła się nieciekawa - ciekawe dla kogo, pomyślała, ale nie zdecydowała się na wytknięcie mu tego strachu, do którego bynajmniej nie miał żadnych podstaw. Wiedziała kiedy może sobie pozwolić na bezpośredni komentarz, a kiedy nie - te w dużej mierze swobodnie wypowiadała głównie w obecności swojego obecnego towarzysza, którego minę widziała już oczami wyobraźni.
Westchnęła, wsuwając pasma włosów za uszy, zgarnęła wszystkie swoje rzeczy z powrotem do torebki i wsunęła na nogi szpilki. Kiedy zmierzała do salonu, odgłos jej szpilek odbijających się od podłogi z całą pewnością już zawiadomił Moe o jej obecności, a jego krótki, acz dosadny komentarz tylko ją w tym upewnił. - To i tak była skrócona wersja, więc nie narzekaj - posłała mu nieco sceptyczny uśmiech, oczywiście idealnie odgrywając rolę kobiety, która to pławiąc się w luksusie, spędzała długie godziny w łazience, przygotowując fryzurę czy pełny, profesjonalny makijaż tymi wszystkimi obrzydliwie drogimi kosmetykami najlepszych marek. Tak naprawdę bowiem, to Alba wolała się w nieco naturalniejszej wersji, a najlepiej to w ogóle bez makijażu i tych ekstrawaganckich dodatków. - Kiedy niby narzekałam na warunki? - oburzyła się, unosząc pytająco brew ku górze - Ja tylko stwierdziłam fakty - podkreślając to, że jest tu dość pusto i niemal nie widać żebyś tu w ogóle mieszkał. Chyba oddałeś mieszkanie kotu - skwitowała, odruchowo zerkając w kierunku kanapy, na której obecnie wylegiwał się zwierzak. Ku swojemu rozczarowaniu niestety nie udało jej się zacieśnić z nim więzi - oprócz tego, że futrzak zasnął na kanapie w niedalekiej odległości od niej, jakby był zaciekawiony, zadziwiająco ufny w tym geście, ale mimo to nie pozwolił się jej pogłaskać. Powiedziałaby, że - jeszcze - ale przecież nie brała pod uwagę tego, że jeszcze kiedykolwiek tutaj wróci. - Mnie się nigdzie nie spieszy - dodała jeszcze, w oczywisty sposób znowu testując jego cierpliwość, po czym ostatecznie przeszła do kuchennej wyspy, odkładając na nią torebkę. Nim jednak Alba zdołała się w ogóle zorientować w sytuacji tzn. zareagować, zaprotestować albo chociaż się oburzyć, to Maurice już wciskał na nią okropną, wielką i jak się okazało również ciężką, kamizelkę. - Co Ty… - mruknęła zdezorientowana, ale jednocześnie zirytowana, kiedy już zabierał się za zapinanie jej i ściąganie pasków, by jak najbardziej dopasować do niej ten specyficzny ubiór, który wyraźnie jej ciążył - i w którym dosłownie tonęła. - Żartujesz sobie ze mnie? Mam w tym wyjść? - parsknęła z niedowierzaniem, obserwując jego poczynania, gdy znajdował się na tyle blisko, by wszystko odpowiednio dopiąć. Odetchnęła głośno, gdy się wyprostował i nieco odsunął, więc zaraz mroziła go spojrzeniem. - Ćwiczę z wystarczająco dużym obciążeniem - skwitowała dosadnie, odtrącając jego dłoń, gdy zastukał w przednią część kamizelki. Może nieco przesadzała, a właściwie to oburzenie było prezentowane specjalnie dla niego, ale ostatecznie kamizelka faktycznie nie była szczególnie komfortowa, chociaż skoro dawała jej nieco większe bezpieczeństwo, to nie miała podstaw narzekać. Dodajmy za to, że z tym dodatkowym, pięciokilogramowym obciążeniem nadal poruszała się na wysokich szpilkach, co też było niemałym wyzwaniem. - Och no dobra, przyznaj się, że sprawiło Ci to cholernie dużo satysfakcji - to, czyli wciśnięcie jej w ten ubiór, więc ona oskarżycielsko wcisnęła palec wskazujący w jego tors, posyłając mu to swoje sugestywne spojrzenie, nieco zaczepne, nieco nadal poirytowane. Pokręciła z niedowierzaniem głową i odsunęła się, udając się w kierunku garderoby po bluze - przy okazji przetestowała chodzenie w tych szpilkach z dodatkowym obciążeniem, jednocześnie jeszcze po drodze poprawiając kamizelkę tak, by nieco lepiej leżała na jej barkach. - Ze wszystkim sobie poradzę - mruknęła na odchodne, pozostając w bojowej postawie, nim zniknęła za drzwiami. Zdjęła z wieszaka jedną z jego bluz - czarną, prostą, zasuwaną, bo uznała, że prościej będzie się skryć właśnie w takiej. Szybko otulił ją ten znajomy już zapach, a potem ciepło materiału. Miała co prawda nieco problemu z jej ubraniem, ale nie poprosiłaby go teraz o pomoc, więc gdy się z nią w końcu uporała, zasunęła zamek i podciągnęła zbyt długie rękawy, po chwili wracając znowu do Moe - w za dużej, sięgającej jej przynajmniej do połowy uda bluzie. - Naprawdę uważasz, że to nie wygląda podejrzanie? I że nikt nie zwróci na mnie uwagi? - uśmiechnęła się ironicznie, rozkładając szerzej ręce, by się mu zaprezentować - Mam na nogach eleganckie szpilki, na sobie za dużą, sportową bluze, pod którą ewidentnie „coś” mam - wyjaśniła, podchodząc bliżej, by zgarnąć z blatu torebkę - A do tego tylko torebka Yves Saint Laurent z najnowszej kolekcji, idealny obrazek - pokiwała głową z uznaniem, spoglądając na niego w momencie, gdy stanęła tuż obok - Tylko nie przewracaj oczami. I jestem już gotowa, więc możemy iść, bo jeszcze doliczą Ci kolejne pięć dolców - westchnęła z udawanym przejęciem, wskazując ruchem głowy w kierunku drzwi. Ten zaczepny nastrój nieco zaczął w niej gasnąć - zaczynała się ewidentnie stresować opuszczeniem mieszkania, chociaż bardzo starała się nie dać tego po sobie poznać. Nie wiedziała co na nich czeka za progiem, oprócz taksówki z całkowicie przypadkowym kierowcą, niemniej jednak dotarcie do rezydencji mogło być znowu pełne nieprzewidzianych zdarzeń, tak jak sam pobyt w niej. - Myślisz, że Rosenfeld nie stchórzy? Mam nadzieję, że już będzie na miejscu, gdy dotrzemy, w razie gdyby policja również uznała, że powinni od razu ze mną porozmawiać. Jeżeli go tam nie będzie, to Dante się wkurzy. Nie dzwonił do Ciebie jeszcze dzisiaj? - zerknęła na niego przez ramie, gdy zmierzali do drzwi. Gdy jednak do nich dotarli, zatrzymała się nagle i gwałtownie obróciła do niego przodem, niemal sprawiając, że nie zdążyłby wyhamować i prawie by na nią wpadł. Albo to właśnie zrobił. Uniosła głowę, spoglądając na niego pewnie, tym samym wyciągając dłoń w jego stronę. - Ja też powinnam mieć przy sobie broń. Na pewno masz ich tutaj więcej, więc daj mi jedną.
Maurice Santana
- 
				 the money count is the only moment of silence, cause hush money balances all this drugs and violencenieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor the money count is the only moment of silence, cause hush money balances all this drugs and violencenieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Żarty żartami, ale to przecież prawda: większość pieniędzy, które zarabiał na usługach Bouchera, zwracał swoim przełożonym w ramach zbierania materiału dowodowego, a z kolei rządowa pensja była pewnie ułamkiem tego, co można było „podnieść z ulicy”, więc w kontekście zachowywania pozoru życia na określonym poziomie, te pięć dolców mogło zrobić autentyczną różnicę. No, przynajmniej w szerszej perspektywie. Albo bardzo szerszej. W każdym razie – było jeszcze drugie dno. Jeżeli pojedynczy, przysłowiowy „piątak” był istotną częścią santanowego budżetu, to jego zarobki były po prostu nieproporcjonalne do podejmowanego przez niego ryzyka. Już pal sześć te wczorajsze strzały – to był przecież ewenement, pierwszy taki przypadek, odkąd zakotwiczył w Toronto – ale już samo widmo bycia „wykrytym” stanowiło niemały ciężar i w przyszłości musiało przynieść wręcz nieodwracalne konsekwencje na męskiej psychice. Maurice wszak nie mógł, tak naprawdę, zaufać nawet samemu sobie: unikał alkoholu, niechęć do narkotyków tłumaczył rzekomym przyjmowaniem sterydów, a i co do swojej pamięci miewał wątpliwości, bo po tych wszystkich doświadczeniach z frontu (wybuchach, eksplozjach, uderzeniach) kiedyś będzie musiała go zawieść. I cały dowcip polegał na tym, że odsuwał to wszystko od siebie tak bardzo, że przychodziło mu to na myśl tylko przelotnie i w chwilach, w których raczej nie powinien myśleć o tym, że bardziej niż zakapiorem na usługach gangu był agentem federalnym.
To między innymi dlatego zbył milczeniem słowa Alby i w ogóle – potraktował ją nieco oschlej niż wypadało w takich sytuacjach. To był moment dekoncentracji, w którym można było powiedzieć o jedno słowo za dużo i przechylić szalę podejrzeń na tę mniej przyjemną stronę. Poza tym było to jednak zgodne z jego „zawodowym” wizerunkiem. Moe – w biznesowym towarzystwie – był raczej typem milczka i słuchacza (a więc obserwatora), w którego imieniu przemawiały przede wszystkim jego czyny, dlatego dość alergicznie reagował na próby słownych zaczepek i z reguły dążył do deeskalacji, zwłaszcza kiedy przekomarzanie się robiło się poważne, a ludzie zaczynali odbierać to osobiście. A to, że w towarzystwie Alby pozwalał sobie na więcej, nic w tym kontekście nie zmieniało. Ich relacja może i była specyficzna, ale na koniec dnia – Maurice miał w jej oczach wyglądać jak ktoś z otoczenia jej męża, a więc musiał mieć wahania nastrojów, być przewrażliwionym na swoim punkcie i zachowywać się opryskliwie w najbardziej losowych momentach na świecie. Jeśli – jej zdaniem – Dante płacił za dużo, to stanowczo za nisko wyceniała swoje życie.
– Pierdolenie. – Mruknął pod nosem, wywracając oczami. To jedna rzecz, że dobrze wiedziała, ile czasu spędziła w łazience, ale poza tym to nie mogła liczyć na to, że Moe bez gadania przyjmie te bzdury o tym, że potrzebowała ogromnych ilości makijażu, żeby wychylić się na ulicę. Widział ją w już tak wielu wydaniach, że mógł wydać jednoznaczny osąd i z pełnym przekonaniem stwierdzić, że przesadzała i że jej uroda zawsze przykuwała uwagę. A że przy tym nie zastanawiał się nad tym, co ona sobie o tym (o sobie) myślała albo czym się kierowała, to już zupełnie inna para kaloszy. Maurice był tylko mężczyzną, więc nie mógł być idealny w każdym calu. – Dobra, dobra. – Westchnął. – Jestem tu, kiedy nie pracuję z twoim mężem. Czy to znaczy, że on też oddał mieszkanie kotu? – Wymownie zagrymasił na twarzy. – A poza tym to nie uwierzę, że ani razu nie pomyślałaś o tym, że wolałabyś spać w swoim łóżku, brać prysznic w swojej łazience albo coś w tym stylu. Tu są trochę niższe standardy – dodał, podrzucając ramionami. To nie kompleksy przez niego przemawiały, a obiektywizm; nawet jeśli jego wizyty w domu Boucherów kończyły się na kuchennym aneksie, to w zupełności wystarczało, żeby ocenić, że ich willa nie tylko z zewnątrz przytłaczała wrażeniem „majestatyczności”. Santana może nie znał się na architekturze czy projektowaniu wnętrz, ale za to miał porównanie z posiadłościami narkotykowych kingpinów z czasów, w których pracował za południową granicą, więc miał rozeznanie w designerskich trendach typu „bogaty gangster wiosna/lato wstawrok” i potrafił odróżnić prawdziwą ekskluzywność od kiczu. Kartelowi przywódcy, zwłaszcza ci na niższych stopniach drabinki (tzw. mid-level management z korpomowy) upodobali sobie szczególnie tę drugą opcję i na ogół żyli po prostu w zbędnym przepychu: złoto, szlachetne kamienie i jeszcze więcej złota. Dom Dante i Alby był na zupełnie innym poziomie. – A wyglądam jak bym żartował? Nie szarp się, do cholery – warknął zacięcie, pociągając za kolejne rzemienie i sprzączki. – Więc robisz to niewystarczająco intensywnie – odparł złośliwie, celowo unikając przy tym jej spojrzenia. Czuł, że takimi zaczepkami raczej nie odsuwał od siebie zarzutów o poziom przywiązania do tamtych wydarzeń, ale miał wrażenie, że to zachowanie było usprawiedliwione, skoro sama wracała do tamtych wydarzeń i próbowała mu nimi dogryźć. Zresztą, to zwyczajnie przynosiło mu satysfakcję – obojętnie, czy napięcie wyczerpali w tamte kilka minut, czy ono podświadomie nadal się gdzieś czaiło, jej bliskość wręcz musiała łechtać męskie ego; zwłaszcza, że poza walorami estetycznymi czy krnąbrnym charakterkiem, Alba była żoną jego szefa. – Aha. Od zawsze fantazjuję o brunetkach w taktycznych kamizelkach – rzucił krótko. A jeśli liczyła, że jej wzorem – on też odtrąci jej dłoń, to była w błędzie. Moe nie zrobił sobie z tego gestu zupełnie nic (dosłownie: nie wzdrygnął się, nie ruszył, nie zadrżał) i dopiero po chwili, kiedy już się odwróciła, przelotnie roztarł miejsce, w na którym zatrzymał się jej paznokieć i pokręcił głową. Szanował, że tak dzielnie znosiła to całe zamieszanie, ale jednocześnie nie miałby nic przeciwko, gdyby nie musiał stać na pierwszej linii w opozycji do jej ciętego języka. A może jednak mu to nie przeszkadzało? Może właśnie dlatego czuwanie nad jej bezpieczeństwem wcale nie było takim najgorszym zleceniem? – Daj spokój. Przecież nie jesteś pierwszą kobietą, która wychodzi stąd w moich ciuchach – odparł, błyskając zaczepnym uśmiechem i obrzucając ją uważnym spojrzeniem. Bardziej bowiem od jej reakcji, w tej chwili interesowało go to, jak dobrą „siatką maskującą” była bluza – niby taki dobór garderoby można byłoby zwalić na modowe trendy z biedniejszych dzielnic Chicago, ale umówmy się: w obliczu wydarzeń sprzed paru godzin nikt by w to nie uwierzył, dlatego tak ważne było to, żeby kamizelkę udało się ukryć. Na całe szczęście – różnica rozmiarów grała na ich korzyść i jedynym problemem było to, że bluza faktycznie nie pasowała do drogiej torebki i butów. Ale tym Moe się nie przejmował.
– Broń? – Santana parsknął szczerym śmiechem. – Wybij to sobie z głowy, słońce – rzucił po krótkiej chwili, już spokojniej i luźno zerknął jej w oczy. – To bardzo urocze i w ogóle, ale nie ma takiej opcji. To mi za to płacą. Chodź – oznajmił rzeczowo i pewnym chwytem sięgnął po dłoń, którą wystawiła w prośbie o pistolet, a potem pociągnął ją za nią na klatkę. Dyskusja na ten temat nie miała sensu jeszcze z kilku innych powodów, o których rozmawia się tylko w strasznych przypływach szczerości, natomiast podstawowy problem polegał na tym, że wciskając jej w rękę broń, obciążałby się zarzutem o handel bronią, którym można byłoby potem zbyć całą jego pracę pod przykrywką, gdyby sprawa kiedykolwiek trafiła na wokandę. Na to nie mógł sobie pozwolić. Za parę kroków byli już w windzie, a już minutę czy dwie później otworzył jej drzwi do zaparkowanego pod apartamentowcem ubera (warto odnotować, że do tej pory cały czas prowadził ją za rękę i pogłębiał uścisk za każdym razem, kiedy próbowała się wyplątać; w aucie odpuścił). Vihaan musiał być jeszcze młodszy od niej, a odkąd zobaczył ją w lusterku wstecznym, przynajmniej ze dwa razy odwrócił się w jej stronę, żeby się uśmiechnąć. – Przeszkadzam wam? – Zapytał szorstko po kolejnej takiej sytuacji i pokręcił głową; były to zresztą jego pierwsze słowa, odkąd wyszli z mieszkania, bo wcześniej znów był ten dziwny, obserwujący, elektryczny styl poruszania. – Moje pięć dolarów – rzucił po chwili, wyciągając dłoń w jej stronę, a kiedy odepchnęła ją w ten sam sposób, co ostatnio, zaśmiał się krótko pod nosem. – Zaczynam naliczać odsetki. – Poinformował, a potem ostrożnie pochylił się w jej stronę. – Właściwie to jestem trochę zawiedziony, że sama sobie czegoś nie wzięłaś. Tam, w sejfie, jest z czego wybierać – rzucił półszeptem nad jej uchem i zaczepnie się do siebie uśmiechnął.
W końcu gdyby tak zrobiła – z technicznego punktu widzenia – byłaby to kradzież i wtedy nikt nie mógłby mu zarzucić, że popełnił przestępstwo na służbie. Szkolny błąd, ale z drugiej strony – może to dobrze. Może jeszcze była dla niej nadzieja na jakieś inne życie.
Alba Boucher
- 
				 though everyone said that she was so strong but what they didn't know was that she could barely carry on though everyone said that she was so strong but what they didn't know was that she could barely carry on nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
- Tak się składa, że nie pomyślałam o tym nawet przez chwilę - stwierdziła w pierwszym odruchu, w odpowiedzi na jego zarzut co do tego, że warunki w jego mieszkaniu jej nie odpowiadały. Te słowa wypadły z jej ust całkowicie spontanicznie - naturalnie, nie przemyślała ich, ale zreflektowała się dopiero po chwili. Powinna była przy nim również zachowywać pozory, mógł ich łączyć ten wspólny sekret, ale ostatecznie na polu bitwy zawsze była sama, a Santana nie był kimś komu mogłaby teraz także zaufać w stu procentach. Wzruszyła jednak ramionami, nie zamierzając wycofywać się z tego co już powiedziała. - Daleko mi do bycia jakąś królową, nie wymagam złotych kranów czy wielkiego łóżka. Mogę spać na kanapie, która jest wygodna czy wykąpać się pod zwykłym prysznicem. Mógłbyś co najwyżej pomyśleć o wannie, z pewnością dogodziłbyś tym swojej kobiecie - stwierdziła swobodnie, by jakoś wybrnąć z tego tematu. Nie zamierzała się jakoś zbytnio rozwodzić nad kwestią własnych upodobań - i tak zdradziła mu już zbyt wiele, chociaż oczywiście nie miał żadnych podstaw ku temu by jej wierzyć. Rezydencja została jej sprezentowana - a właściwie to ona została w niej zamknięta (dosłownie i w przenośni), więc korzystała z tego, co w niej było, bo nie miała innego wyjścia. Ale z całą pewnością nie było jej to niezbędne do życia - i naturalnym odruchem było dla niej oburzenie, gdy ktoś jej to zarzucał, niestety nie wyzbyła się jeszcze tego całkowicie, chociaż w tym udawaniu była już całkiem niezła. - Nie mów mi co mam robić - mruknęła równie gniewnie co on, gdy kazał jej się nie szarpać. Oczywiście, że się szarpała, bo kamizelka jej ciążyła, a ponad to było jej w niej niewygodnie i nadal nie była przekonana co do konieczności jej ubierania. Poza tym nie czuła się do końca komfortowo w sytuacji, w której Maurice znajdował się tak blisko, jednocześnie zaciskając te wszystkie paski, bo dosłownie ją w tym uwięził. - Spróbuj potem nie pomóc mi tego zdjąć - dodała z niechęcią w głosie - I oczywiście, że wiedziałam, że tak jest. Chociaż wcale nie zamierzałam poznawać Twoich fantazji - dodała jeszcze, przekręcając przy tym oczami. Ten jego stoicki niemal spokój najczęściej strasznie ją irytował, nigdy nie reagował gwałtownie i zdecydowanie nie udało jej się go jeszcze wyprowadzić z równowagi. Nie żeby jakoś celowo chciała, ale tak - wiemy już, że lubi testować granice jego cierpliwości. A te przecież muszą się gdzieś kiedyś skończyć, prawda? Uniosła za to wymownie brew, gdy wspomniał o innych kobietach i obrzuciła go mało subtelnym spojrzeniem, nie ukazując nazbyt emocjonalnej reakcji. - Oddajesz kobietom swoje ciuchy? Jakże hojnie z Twojej strony. Tylko nie porównuj mnie do tych kobiet, które tutaj sprowadzasz - uniosła dłoń ku górze w geście sprzeciwu, jakby chciała go zatrzymać - Jeszcze tylko plotek by nam brakowało.
Zmrużyła oczy, gdy wyśmiał jej prośbę o broń, jednocześnie nazywając ją tym pieszczotliwym zwrotem, który chyba jednak w jego głosie wybrzmiał bardziej prześmiewczo. - Powinieneś być bardziej czujny, słońce - powiedziała z cwanym uśmieszkiem wymalowanym na ustach, akcentując to ostatnie słowo w dokładnie taki sam sposób, jak on kilka chwil wcześniej - I już chyba ustaliliśmy, że płacą Ci za to zdecydowanie za mało - rzuciła jeszcze, zamierzając dalej dyskutować w tym temacie, ale Moe skutecznie to ukrócił, zaskakując ją tym złapaniem za dłoń. Zamilkła więc nagle, co akurat rzadko jej się zdarzało i nie miała zbyt wiele czasu na reakcję, bo pociągnął ją za sobą na korytarz, potem do winy, a chwile później zmierzali już do wyjścia z budynku. I Alba jedynie modliła się o to, by nikt ich nie zauważył, w międzyczasie też próbowała wyrwać dłoń z jego uścisku, ale on jedynie zaciskał na niej palce, zdecydowanie jej to uniemożliwiając. Niemniej bardzo sprawnie podążała za nim w tych wysokich szpilkach i z dodatkowym obciążaniem, więc powinien być z niej dumny. Wsiadając już do taksówki, przywitała się grzecznie z kierowcą i uśmiechnęła się, gdy obrócił się, by podzielić z nią spojrzenie. - Trochę przeszkadzasz - rzuciła z przekąsem, rozbawiając tym Vihaana, który znowu zerknął w jej stronę, co nawet trochę i ją rozbawiło - No już już, przecież żartuje - poklepała dłonią jego udo, jakby w tym prostym geście przekazywała, że byli blisko i że Maurice miał istotnie prawo udawać zazdrosnego, no bo oczywiście jedynie udawał i stąd ten przytyk w kierunku kierowcy, prawda? Alba wymieniła jeszcze kilka zdań z chłopakiem, a potem spojrzała na rękę Maurice’a, którą wyciągnął do niej, domagając się pięciu dolarów. Odtrąciła ją w dokładnie ten sam sposób, jak wtedy, gdy stukał w kamizelkę, którą miała na sobie i popatrzyła na niego z politowaniem. - No naprawdę, nie wiem jak się wypłacę z tych odsetek - rzuciła nieco nonszalancko, ale prychnęła pod nosem z lekkim rozbawieniem. Za to wstrzymała na moment oddech, gdy niespodziewanie pochylił się ku niej, a jego ciepły oddech owiał jej kark. - Och, proszę Cię… - mruknęła cicho, kiedy jeszcze się całkowicie nie odsunął, a potem uniosła wymownie brew ku górze, spoglądając na niego - Już mówiłam, że tam nie zaglądałam - odparła śmiało, nie mówiąc o żadnych szczegółach, żeby Vihaan nie zrozumiał sensu rozmowy, a następnie sama pochyliła się ku niemu, pozwalając na to, by ta scenka wyglądała tak, jakby sobie mało subtelnie tutaj flirtowali na tylnym siedzeniu, nie mogąc wytrzymać zbyt długo z daleka od siebie. Jeżeli Moe myślał, że jest dobry w tę grę, to zdecydowanie jej nie doceniał. - Oboje doskonale wiemy, że nawet nie podałeś mi dobrego kodu. Nie uwierzę w to, że to właśnie ta data. A poza tym… podobno jesteś najlepszy, o wszystkim wiesz, a nie zorientowałeś się, że jedynie Cię testowałam, prosząc o nią? - mruknęła cicho tuż przy jego uchu, celowo owiewając teraz jego szyję swoim oddechem, a wzrokiem przesuwała po jego profilu z tej bliskiej odległości, unosząc nieznacznie kąciki ust ku górze. Była przekonana, że Vihaan ciągle obserwował ich w lusterku. - Myślisz, że dlaczego ciągle miałam przy sobie torebkę? Bo mam tam swoją własną - stwierdziła śmiało i dopiero teraz usiadła znowu prosto, posyłając mu równie śmiałe spojrzenie, gdy przekręcił głowę w jej stronę. Uśmiechnęła się cwanie i poprawiła torebkę na kolanach. Okej, może nie powinna była mu zdradzać, że posiada własną broń, o której Dante nie ma pojęcia, ale nie mogła się powstrzymać. - Ale on o tym nie wie, więc nawet nie próbuj mnie wydać - powiedziała już normalnie, nawiązując oczywiście do Dante, ale kierowca i tak nie miał pojęcia czego dotyczył temat. Oderwała od niego wzrok i sięgnęła do torebki, ale wyjęła z niej oczywiście tylko telefon, odczytując następnie wiadomość od prawnik, który poinformował, że jest nieopodal domu, ale się ukrywa i nie pokazuje w okolicy. Parsknęła znowu cicho pod nosem i pokazała wiadomość Santanie. - Tchórz - skwitowała krótko, chociaż i ona sama była nieco przerażona powrotem do rezydencji i wejściem wprost w potencjalną pułapkę. Miała nadzieję, że nikt tam na nich nie czekał - nikt poza ochroną budynku, pracownikami i psami, które tak wielbił jej mąż.
- Gdzie wysiądziemy? - dopytała jeszcze, zerkając na niego. Zamierzała pozostawić jemu decyzję o tym, gdzie mieli się zatrzymać, czy podjadą prosto pod bramę wjazdową czy przejdą kawałek pieszo, czy może w ogóle zmienią samochód przed dotarciem na miejsce. Nie wiedziała jaki dokładnie miał teraz plan i czy należało zachować wzmożone środki ostrożności, ale w tej kwestii nie zamierzała się spierać. Chciała jedynie dotrzeć do domu w jednym kawałku, bo i tak czekał ją jeszcze ciężki dzień.
Maurice Santana
- 
				 the money count is the only moment of silence, cause hush money balances all this drugs and violencenieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor the money count is the only moment of silence, cause hush money balances all this drugs and violencenieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
A może widział w niej to, co chciał w niej zobaczyć – dla dobra dochodzenia i samego siebie.
W każdym razie – jej słowa sprawiły, że prawie z automatu się uśmiechnął i to wcale nie dlatego, że znów próbowała mu zagrać na nerwach w ten charakterystyczny, satysfakcjonujący sposób. Może jednak się mylił? Może po prostu dobrze grała swoją rolę (rolę żony-trofeum, którą można się pochwalić na salonach), a tak naprawdę miała do zaoferowania znacznie więcej? Może miała za sobą historię głębszą od profilu na Instagramie? Może było ją stać na znacznie więcej? Może po prostu warto było jej pomóc? To był chyba dobry moment, żeby poświęcić jej więcej uwagi.
– Akurat prysznic wcale nie jest taki zwykły. Ma wbudowany hydromasaż, ledowe podświetlenie i radio, i kosztował kupę kasy – rzucił niby w formie zaczepki, ale tylko po to, żeby ściągnąć z niej ciężar poczynionego wyznania. Problem Alby polegał bowiem na tym, że Santana żył z poprawnego odczytywania ludzkich intencji. Oczywiście – to wcale nie tak, że miał wgląd w jej myśli i że jeszcze nigdy się nie pomylił (bo mylił się i to często), ale instynkt czasami go jednak nie zawodził i pozwalał lepiej zrozumieć drugiego człowieka. Tak było tym razem – Moe podświadomie wyczuł, że Alba powiedziała więcej, niż chciałaby mu powiedzieć, i że – choć temat był zupełnie nieistotny – nie było jej dobrze z takim uzewnętrznianiem się. Zupełnie jakby bała się pokazać za dużo; jakby bała się opuścić gardę. Zaciekawiło go to, ale nie było czasu się nad tym zastanawiać. – Żebyś sobie coś wyobraziła? – zripostował natychmiast, cwaniacko uśmiechając się pod nosem i z politowaniem pokiwał głową. Po tym, jak zarzucił jej przywoływanie tego tematu, wychodził na strasznego hipokrytę, odwołując się doń samemu, ale tym razem sama się o to prosiła. Był z siebie dumny. Promieniał. – Nie ma mowy. Poradzisz sobie – dodał po krótkiej chwili i zamrugał do niej okiem, a potem obojętnie machnął ręką, jakby zupełnie nie przejmował się jej zaciętym kontratakiem. Nie musiał. W rozbieraniu (czy tam zdejmowaniu) był na wygranej pozycji. – Nad ranem bywa chłodno, a tutaj – jak już zresztą zdążyłaś zauważyć – raczej nie serwuje się śniadań, więc… – Wzruszył ramionami. Ta wyćwiczona, nieco żenująca (przynajmniej jak na faceta w jego wieku) formułka doskonale działała w towarzystwie „biznesowym”, kiedy (najczęściej pijackie) rozmowy zbiegały w stronę kobiet, podbojów i nabijaniu samczego licznika. Ponieważ Santana nie miał się czym chwalić (bo z operacyjnego punktu widzenia różne relacje, a zwłaszcza wpuszczanie obcych ludzi pod swój dach byłoby niemądre), musiał uciekać w blef i tego typu szowinistyczne anegdotki dla bogatych oprychów w kryzysie wieku średniego. Musiał przecież dbać o wizerunek.
To dlatego nie obchodził się z Albą jak z jajkiem, kiedy już wyszli z mieszkania i zmierzali do taksówki. Nie miał – rzecz jasna – zamiaru zrobić jej krzywdy, bo zupełnie nie leżało w jego naturze, natomiast grając etatowego bandziora, od czasu do czasu musiał to zaznaczyć w bardziej namacalny sposób. W końcu to nie tylko on obserwował wszystkich dookoła; jemu też patrzono na ręce i nawet ona próbowała go wziąć pod lupę.
– Mogę wysiąść – syknął krótko, posyłając kierowcy surowe spojrzenie, a szczękę ścisnął przy tym tak mocno, że spokojnie mógłby konkurować z jakimś pitbullem. Drażniła go. – To przestań, bo się rozmarzy i nas zabije – fuknął szorstko, cały czas to szukając spojrzenia taksówkarza we wstecznym lusterku, to po prostu wpatrując się w tył jego głowy. Zazdrosnym samcem był z natury już od liceum, więc miał doświadczenie w byciu dupkiem, ale coś mu podpowiadało, że tym razem to wszystko na nic. Vihaan chyba nie mówił po angielsku. – Chwalisz się, czy żalisz? – Zapytał kpiąco, ale przy tym uśmiechnął się tak czule, jakby składali sobie jakąś ważną, wiążącą obietnicę. Alba grała, więc grał i on, ale na główną rolę nie miał co liczyć; tak dobrze radziła sobie z tą improwizacją. I to nic, że ich kierowca równie dobrze pewnie byłby gotów uwierzyć w maila od księcia z Afryki albo przelać oszczędności porwanej przez terrorystów Angelinie Jolie. W stresie, między droczeniem się i sprzeczką, naturalnie i bez zająknięcia weszła w buty zaczepnej flirciary, nie wzbudzając choćby cienia podejrzeń, że tak naprawdę nie czuła się do końca komfortowo. Ciekawe, czy to był „fart nowicjusza”, czy jednak robiła to częściej i już wcześniej nauczyła się wtapiania w tłum. – I co? Zdałem, czy nie? – Prychnął z irytacją. Ciągle próbował unikać jej spojrzenia i grać niewzruszonego jej bliskością, ale umówmy się – ten wzrok parzył i wymagało nie lada dyscypliny, żeby nie ulec. – Aha, jasne – rzucił lekceważąco, wywracając oczami, ale jego myśli goniły na pełnych obrotach i zanim zdążyła zareagować na kpinę, zwrócił się w jej stronę, żeby bezczelnie spojrzeć jej w oczy. – Czekaj, czekaj. Ty, kurwa, nie żartujesz. Ja pierdolę – Moe przeciągle mruknął pod nosem i jakby zawstydzony ukrył twarz w dłoniach, ale już po chwili odchrząknął, uśmiechnął się i z uznaniem pokiwał głową. – Nieźle. Nie wpadłbym na to. Serio – przyznał. – Ale następnym razem wolałbym o tym wiedzieć. Dla bezpieczeństwa nas obojga. Dobrze? Mówię poważnie, Alba. Muszę to usłyszeć – powiedział obniżonym tonem, znów pochylając głowę nad jej uchem. Tym razem zawisł tak na dłuższą chwilę, dzięki czemu mógł sam przeczytać wiadomość z wyświetlacza jej telefonu, chociaż bardziej skupiony był na tym, że jej włosy zapachniały mu męskim żelem pod prysznic i trochę się rozkojarzył.
– Już za chwilę. Doug czeka przed kościołem – poinformował wyrwany z zamyślenia i wyprostował się na siedzeniu. Auto zjeżdżało właśnie z estakady i powoli zbliżało się do willowej dzielnicy Toronto – w lusterku wstecznym kurczyły się wysokie zabudowania śródmieścia, a wokół nich gęstniała zieleń, zwalniał ruch i robiło się ciszej. Wkrótce Vihaan odnalazł ostatni zakręt, wjechał na dziedziniec i zatrzymał się kilka kroków od terenowego samochodu, który prowadził ochroniarz Alby. Kiedy szli w jego kierunku, Moe wyciągnął z kieszeni bluzy niewielką, wysłużoną saszetkę w piaskowym kolorze (podobnym do kamizelki, którą miała pod bluzą Alba), a z kolei z niej – stary telefon w typie blackberry (z dużą klawiaturą); włączył go, wybrał numer i przez kolejne kilka sekund bardzo żywiołowo i tak wiarygodnie jak tylko potrafił, próbował wmówić dyspozytorce, że przy Forest Drive ktoś właśnie strzela do policjanta z czarnego suva. Połączenie urwał w pół słowa, a potem, jak gdyby nigdy nic, wrzucił telefon do studzienki kanalizacyjnej. Nie był z siebie dumny (i dlatego unikał kobiecego spojrzenia), bo wyobrażał sobie, jak na taką sytuację mogli reagować gliniarze, ale bezpieczeństwem Alby nie zamierzał ryzykować. W obecności gliniarzy nikt nie podniesie na nich ręki.
– Wyskakuj, ja prowadzę – rzucił Maurice, zatrzymawszy się przy drzwiach po stronie kierowcy.
– Niby dlaczego? To mój wózek. – Postawił się Doug, zaciskając palce na kierownicy. W obecności swojej szefowej nie wypadało mu tak po prostu ulec, ale nawet jeśli, to ciągle był jeszcze obrażony o poprzedni wieczór. Przecież na marne spędził pod tą knajpą prawie dwie godziny.
– Z tego samego powodu, dla którego wczoraj miałeś wolne – syknął Moe i nacisnąwszy na klamkę, spróbował otworzyć drzwi, ale Doug szarpnął je po swojej stronie i nie pozwolił mu tak od razu postawić na swoim. Liczył, że ugra na tym coś w oczach Alby. – Ochujałeś, dupku? Nie wiesz, co się dzieje? – Santana zesztywniał, a jego twarz zaczęła zachodzić czerwienią, natomiast tak naprawdę wściekły był tylko na pierwszy rzut oka; w środku ciągle był opanowany, tak jak zawsze, kiedy już za chwilę miało się coś stać – tak jak zawsze, kiedy musiał zakładać maskę tego surowego gangstera, któremu lepiej nie wchodzić w drogę. – Nie mam czasu na twoje humorki, stary. Wysiadaj – rzucił stanowczo i jeszcze raz pociągnął za klamkę. Być może zrobił to wystarczająco silnie, a być może to po prostu Alba dała znak swojemu kierowcy i ten odpuścił – w każdym razie już za chwilę to Moe siedział za kierownicą, a Doug dostosowywał się do jego poleceń. – Ty do tyłu – zatrzymał kobietę, kiedy próbowała zająć miejsce obok niego. – To znaczy… Pani do tyłu – poprawił się po chwili z nadzieją na to, że wszyscy zapomną o tej pomyłce, kiedy wyjące już w oddali syreny trochę się zbliżą, a oni będą mogli spokojnie wjechać na ulicę.
– Wszystko w porządku? – zagadał Doug po chwili ciszy, odwracając się do Alby przez ramię. Był dumny, że mógł się do niej zwrócić na „ty”. – Wyglądasz jakoś… Inaczej. Inaczej niż wczoraj.
Alba Boucher
- 
				 though everyone said that she was so strong but what they didn't know was that she could barely carry on though everyone said that she was so strong but what they didn't know was that she could barely carry on nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
- Mhm, już widzę, jak wysiadasz i zostawiasz mnie tutaj samą. A potem tłumaczysz się z tego szefowi - posłała mu nieco ironiczne spojrzenie, w oczywisty sposób insynuując potencjalny tok wydarzeń. Jego zaciętość, zdenerwowanie, zaciśnięta szczęka czy szorstki ton głosu idealnie współgrały z obrazem zazdrośnika - tyle, że wyglądał w tym tak wiarygodnie, że zaczynała się zastanawiać czy udawanie tego kosztowało go wiele wysiłku. Czy może przemawiała przez to jego własna natura. Po jej ciele przebiegł nieprzyjemny dreszcz, bo niestety jej mąż również był obsesyjnie zazdrosny (a przecież sam ją zdradzał), za co to ona obrywała rykoszetem nawet jeżeli tak naprawdę nie była niczemu winna. I to te zdrady doprowadziły ją do ostateczności w tamtym samochodzie i to te emocje zapoczątkowały ich moment zbliżenia. Jednak teraz kierował nią stres, który starała się ukryć - z drugiej zaś strony, udawanie opanowała już niemal do perfekcji, bo przecież musiała umiejętnie dostosowywać się do sytuacji. Była jednak zaskoczona tym, że Maurice tak szybko i swobodnie podłapał jej grę i że tak łatwo się w niej odnalazł - nawet jego spojrzenie czy czuły uśmiech tak idealnie współgrały z zainicjowaną sceną, że sama śmiało mogłaby mu uwierzyć. - Nie pozwolisz mu nas zabić. I przestań być takim zazdrośnikiem, bo jeszcze wejdzie Ci to w nawyk. Chyba, że już nim jesteś, to współczuję Twojej kobiecie - rzuciła zaczepnie, odrobinę go tym słowami prowokując. Nie wiedziała bowiem jak mógłby zareagować na podobną sugestię, ale podjęła ryzyko - poza tym Alba wcale ów kobiecie nie współczuła; jeżeli to byłaby zdrowa zazdrość, to wręcz by jej zazdrościła. W końcu jednak pełen satysfakcji uśmiech zagościł na jej ustach, bo uzmysłowiła sobie, że naprawdę go zaskoczyła - przechytrzyła samego Santanę i będzie mogła się tym szczycić bez końca (oczywiście tylko w jego obecności). Musiała co prawda w imię tego wyjawić swoją małą tajemnicę, ale dobrnęli już do takiego momentu, że chyba mogła to zrobić. Gdy obrócił nagle głowę w jej stronę, czego się nie spodziewała, ich spojrzenia się spotkały, ale twarze znajdowały się niemal milimetry od siebie. Wytrzymała jedna ciężar jego spojrzenia, delektując się jego zaskoczeniem. - Mówiłam, że nie powinieneś mnie lekceważyć - podrzuciła nonszalancko ramionami - Co to niby ma znaczyć? - zmrużyła powieki i posłała mu nieco gniewne spojrzenie - Dla bezpieczeństwa nas obojga? Potrafię posługiwać się bronią - stwierdziła, będąc gotową do dalszej dyskusji czy nawet sprzeczki w tym temacie, ale gdy Moe pochylił się ku niej, a do jej uszu dotarł jego cichy głos, odetchnęła i skapitulowała, zaciskając wargi w wąską linię - Przemyślę to - mruknęła cicho pod nosem, ale niemal wyczuła jego napinające się ciało, a może to jakiś bardziej wyrazisty oddech, który owiał jej skórę, dlatego uniosła lekko dłonie w geście poddania - Dobrze, dobrze. Następnym razem Ci powiem - zapewniła zadziwiająco zgodnie, ale tym razem nie kłamała. To nie była rola - to było zapewnienie, że następnym razem mogłaby powiedzieć mu więcej i dać mu ten mały kredyt zaufania.
Intensywny zapach męskich perfum wprawił ją w lekkie roztargnienie - chwilowe, ale jednak. Już jego bluza sprawiała, że jej nozdrza wypełniał ten przyjemny zapach, a gdy Maurice się nad nią pochylał, ten zwiększał swoją intensywność. Gdy jednak mężczyzna zapewnił, że niedługo będą wysiadać, pokiwała jedynie głową i wyjrzała przez okno - wyjeżdżali na obrzeża, przez co jej ciało nieco bardziej się spięło. Stres zaczynał się zwiększać, a adrenalina nieco bardziej przybierała na sile - w głowie migały jej wspomnienia wczorajszego pościgu i strzelaniny, a naprawdę nie chciała powtórki z rozrywki. Kiedy w końcu Vihaan wysadził ich nieopodal terenowego samochodu, ostrożnie podążyła za Santaną, uważając oczywiście na nierówne podłoże w tych wysokich szpilkach. Z zaskoczeniem przysłuchiwała się niebywale wiarygodnej historii, którą właśnie sprzedawał policji przez telefon - plan wydawał jej się naprawdę dobry, bo obecność policji mogła dać im przewagę i nieco spokoju, ale z drugiej strony angażował służby w coś wymyślonego, najpewniej aranżując w ten sposób całą akcje. Nie zdołała jednak nawet tego skomentować, bo dotarli do pojazdu, a przez przednią szybę dostrzegła swojego kierowcę. Przystanęła przed maską, obserwując jak panowie urządzili sobie starcie samców o to, który z nich miał prowadzić. Początkowo nie rozumiała czemu Moe tak się upiera, że to on będzie prowadził, już cisnął się jej na język jakiś zaczepny komentarz, ale w ostatniej chwili go powstrzymała - w końcu Doug był obok. Im bardziej zacięte stawało się to ich starcie o pojazd, tym bardziej ją to zaczynało bawić, ale upierający się kierowca w końcu zaczął ją irytować, bo nie mieli czasu na taką dziecinadę. Musieli jechać. Kiedy Doug w pewnej chwili powędrował spojrzeniem w jej kierunku, skinęła rękę, nakazując mu wysiąść z samochodu - najpewniej jej postawa i zacięty wyraz twarzy również za tym przemawiały, bo ostatecznie kierowca opuścił pojazd, zwalniając miejsce „rywalowi”. Alba chyba również wolała, by to właśnie Moe kierował - w razie czego on już udowodnił swoje umiejętności jazdy w trudnych warunkach. W oczywisty sposób, niemal instynktownie, powędrowała na miejsce pasażera, więc w momencie, w którym mężczyzna ją powstrzymał, zastygła w bezruchu i zmroziła go wzrokiem. - Oczywiście - rzuciła z przekąsem w głosie, posyłając mu najpierw karcące spojrzenie, bo mógł ich zdradzić swoją nieuwagą, a potem otrzymał od niej ironiczny uśmieszek, mówiący ni mniej ni więcej, że przeklinała go w duchu, ale nie mogła się z nim teraz spierać. Na szczęście Doug znajdował się jeszcze za jej plecami i niczego nie widział. Wycofała się i wsiadła do tył. - Słuchaj co mówi, bo ma plan. Musimy dotrzeć bezpiecznie do rezydencji - powiedziała po chwili w kierunku kierowcy.
Nie zaskoczyło jej jednak to, że po chwili Doug spojrzał na nią przez ramie, dopytując o samopoczucie. Nigdy nie robił tego w obecności Dante czy innych pracowników jej męża, ale gdy jeździli sami zdarzało się im czasami podyskutować, chociaż oczywiście zawsze zachowywała pozory idealnej żony. - Jak na te okoliczności Doug, jest w porządku. Ale jeszcze wiele przed nami - stwierdziła z nutką melancholii w głosie, nie chcąc jednak okazać zbyt wielu emocji - Wyglądam inaczej, bo nie spałam w swoim łóżku, nie mogłam skorzystać ze swojej łazienki i nie miałam przy sobie swoich kosmetyków. Nie miałam nawet czystych ubrań na zmianę. Sytuacja była na tyle napięta, że musieliśmy przeczekać… w ukryciu - wyjaśniła, nie wspominając w żaden sposób o tym, że nocowała w mieszkaniu Moe, ale jednocześnie podtrzymując cały czas obraz kobiety przyzwyczajonej do wygód. Santana z pewnością już wiedział, że grała.
- To męska bluza? - uniósł wymownie brew ku górze, obrzucając ją wzrokiem, a potem tym samym podejrzliwym spojrzeniem zlustrował Moe - Twoja? - dopytał jeszcze.
- Tak, jego. Wcisnął na mnie cholerną kamizelkę kuloodporną i niestety moja marynarka nie przewidywała dodatkowych warstw pod spodem. Musiałam ją czymś zakryć żeby tamten kierowca nie zaczął świrować - wyjaśniła szybko, ucinając podejrzliwość swojego kierowcy. Niemniej to jego pytające spojrzenie, podejrzliwość i zaciekawienie nie do końca się jej podobały.
- Szefowi by się to nie spodobało - skwitował pod nosem, bardziej kierując te słowa do Santany zamiast do niej, jakby próbował przekazać, że śmiało mógł mu o tym donieść.
- Szef ma teraz inne problemy na głowie - mruknęła pod nosem, napotykając spojrzenie Moe w lusterku. Niemniej dokładnie w tym momencie usłyszeli coraz bardziej wyraźniejsze syreny policyjne wobec czego mogli ruszyć w drogę do domu. W jej trakcie na szczęście już milczeli, dwukrotnie minęły ich policyjne wozy na sygnale, a im bliżej byli posesji, tym częściej dostrzegali sygnały świetlne policyjnych wozów. Zamieszanie wokół oraz spora ilość policji, która najpewniej próbowała ustalić miejsce zdarzenia, o którym przez telefon tak wiarygodnie mówił im Maurice zapewniły im nieco więcej anonimowości i swobody w przemieszczaniu. Gdy dotarli pod bramę wjazdową, ochrona znajdująca się przy niej gwałtownie zareagowała - wiedzieli co się wydarzyło i całkiem na serio potraktowali sprawdzanie wozu, ale gdy tylko dostrzegli Albę na tylnym siedzeniu szybko się zreflektowali i wpuścili ich na teren posesji. Powrót do tego miejsca nigdy nie napawał jej radością, chociaż musiała udawać, że jest zupełnie inaczej. Wjechali wprost do przestronnego garażu, tego garażu, który był świadkiem kilku chwil uniesienia między nią, a Moe - więc instynktownie znowu się spięła. Wysiadając, poprawiła materiał bluzy, a Doug skinął w kierunku drzwi.
- Idę się upewnić, że teren jest czysty i że nic się tu od wczoraj nie działo, bo chwilowo straciliśmy łączność. Sprawdzimy też monitoring - skinął głową w kierunku kamery ukrytej gdzieś w kącie, do której wzrokiem powędrowała również Alba i zamarła w bezruchu, wpatrując się z nikłym przerażeniem w małe urządzenie, o którym nie miała pojęcia. Czy tamtego dnia coś się nagrało? Jeśli tak, to czy ktoś to nagranie widział? Czy Dante mógł cokolwiek podejrzewać? Przez jej głowę przeleciało jakieś milion pytań i równie dużo wspomnień z tamtego zdarzenia, chociażby z momentu, w którym opuszczali pojazd. Przełknęła ślinę, gdy Doug wszedł do domu, a potem obróciła się gwałtownie w kierunku Moe. - Tu jest kamera?! - syknęła cicho, nie będąc w stanie ukryć przerażenia, które najpewniej malowało się na jej twarzy.
Maurice Santana
- 
				 the money count is the only moment of silence, cause hush money balances all this drugs and violencenieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor the money count is the only moment of silence, cause hush money balances all this drugs and violencenieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Kiedy więc z ust Alby wypadło słowo „broń”, Maurice momentalnie wytrzeźwiał z tego zafascynowania kobiecym sprytem i spochmurniał na twarzy. Vihaan może nie potrafiłby się dogadać w banku albo miałby problem z odmianą „być”, ale tu – za wielką wodą – „gun” uderza inaczej, więc jeśli cokolwiek miało mu zapaść w pamięci, to właśnie to. Moe pierwszy raz podczas tej podróży poczuł się niekomfortowo. Nie odrywając wzroku od Alby, po omacku sięgnął jej kolana dłonią i przesunąwszy nią nieco w górę, stopniowo zaciskał palce na jej udzie aż do momentu, w którym nie przestała mówić albo ewentualnie nie poskarżyła się na dyskomfort.
– Trzymać. Potrafisz trzymać – mruknął tym półgłosem, którym mówi się rzeczy raczej nieprzyzwoite i zerknięciem w bok „pokazał” jej niejako Vihaana, mając nadzieję na to, że zrozumie, skąd ta zmiana i do czego pił. – Nie wszyscy muszą wiedzieć, na co masz ochotę – dodał, nadal wpatrując się w jej oczy. Tym razem niezręcznie czuł się przede wszystkim dlatego, że musiał powiedzieć coś „w tym stylu” na głos, ale skłamałby, gdyby utrzymywał, że nie wyczuwał żadnego napięcia i że było mu tak bardzo wszystko jedno, jak i o czym właściwie rozmawiali. Alba była niebezpieczna – z oddali przykuwała uwagę nienaganną sylwetką, zmanierowaniem czy doborem garderoby; z bliska – bladymi piegami na zaróżowionych policzkach, ładnie zarysowanymi, zmysłowymi wargami, którymi bezkarnie i w nieskończoność mogłaby
I kto wie – może dobrze się stało, bo w szranki z (w gruncie rzeczy Bogu ducha winnym) Dougiem nie stawał tylko Maurice-ochroniarz czy Maurice-tajniak; tam był jeszcze Maurice-mężczyzna, któremu wcale nie było po drodze z ustąpieniem drogi jakiemukolwiek innemu facetowi w towarzystwie Alby (całe szczęście, że Dante czmychnął przez granicę) i który nie zamierzał dobrze znieść sprzeciwu ze strony jej dotychczasowego kierowcy. Santana wyprostował się i napiął, jakby szykował się do jakiegoś ringowego starcia, a jego sylwetka zrobiła się tak sztywna, że kiedy Doug, przechodząc obok niego, niby przypadkiem spróbował go szturchnąć, to po prostu się od niego odbił (ale na całe szczęście umknął mu grymas bólu na twarzy Moe; ten bark miał kontuzjowany i od czasu do czasu wypadał mu w zupełnie losowych momentach).
– To nic osobistego. – Wtórował Albie Maurice, kiedy ta tłumaczyła go istnieniem planu i nawet porozumiewawczo obejrzał się w stronę Douga. Problem polegał niestety na tym, że nie umiał zapanować nad pełnym satysfakcji uśmieszkiem, który błąkał mu się w kącikach warg, więc ostatecznie wyglądało to trochę tak, jakby oboje sobie z niego kpili. Z jednej strony – Moe nie miał nic przeciwko, z drugiej – zupełnie nie dziwił się, że Doug – w reakcji obronnej – zrobił się trochę za bardzo wścibski. Pytanie brzmiało jedynie, czy wyjątkowo miał dzień błyskotliwości, czy jednak Alba często wracała do jego auta ubrana inaczej, niż kiedy z niego wysiadała. Ale to na inną rozmowę. – Z mojego zrobili sito. Nie robiłbym ci kłopotu – dodał więc po krótkiej chwili, żeby jakoś przykryć niezręczność, ale mężczyzna był już na tropie spisku i ciężko było zburzyć w nim naturę detektywa. Santana słuchał jej tłumaczeń i kątem oka przyglądał się mężczyźnie, ale chociaż próbował go rozgryźć, nie miał pojęcia, gdzie zmierzał w tym osobliwym przesłuchaniu, więc postanowił się nie wtrącać. Alba na pewno wiedziała, co robiła.
– Ale na pewno nie chciałby, żebyś nosiła kamizelkę, jeździła taksówką i bała się wracać do domu – odparł Doug. On też starał się odczytać coś z twarzy ich obojga, natomiast z uwagi na to, że naprawdę nic nie zaszło, mieli wyjątkowo proste zadanie i grając swoje role, po prostu byli sobą, dlatego nie miał podstaw, żeby się do czegoś przyczepić. A może od początku chodziło mu wyłącznie o jej komfort i wcale nie doszukiwał się niczego ponadto? W każdym razie – mniej więcej w tym momencie skończyła się rozmowa o jej garderobie, kierownicy i poprzednim wieczorze. Moe poprowadził auto bocznymi uliczkami dzielnicy willowej i dopiero ostatnim zakrętem wjechał w główną aleję North York, gdzie mieszkali Boucherowie. Zwieńczona dużym cul-de-sac ulica wręcz roiła się od radiowozów – oprócz policji, na miejscu pojawiła się jeszcze agencja ochrony, odpowiadająca za bezpieczeństwo jednego z zamkniętych osiedli w okolicy czy karetka pogotowia, więc zmieszana z błękitem czerwień lamp rozlewała się po elewacjach eleganckich posiadłości czy ładnie przystrzyżonych żywopłotach. Widok tego ambulansu wzbudził w Santanie niewielkie poczucie winy, ale kiedy bezpiecznie przejeżdżali przez bramę wjazdową, przestał się tym przejmować. Minutę czy dwie później ktoś wreszcie zgłosił „fałszywy alarm” i wszystko wróciło do normy.
Santana zatrzymał auto w garażu; zgasił silnik, podał kluczyki Dougowi i wyskoczył na zewnątrz, żeby intensywnie (i przy akompaniamencie strzelających kości czy stawów) się przeciągnąć. Nie żeby jej ochroniarz jeździł gorszym samochodem od niego, ale był nieco zgrabniejszym facetem od Moe i po kilku minutach w „jego” fotelu miał wrażenie, jakby spędził trochę czasu zamknięty w klatce. Zupełnie umknęła mu więc ta kolejna scenka i „ocknął się” dopiero po tym, jak na niego warknęłą.
– Jaka kamera? – Zapytał luźno, rozglądając się po pomieszczeniu. Faktycznie – gdzieś w kącie migała jakaś lampka, ale urządzenie na pierwszy rzut oka raczej nie przypominało klasycznego sprzętu do monitorowania domu. – To pewnie atrapa. Dla zgrywy. Chyba nie sądzisz, żeby Dante pozwolił cokolwiek kamerować w tym domu. Zwłaszcza tutaj – rzucił, kręcąc głową na boki. „Zwłaszcza tutaj” zaznaczył, bo jeśli Dante rozmawiał o interesach w domu, to tylko w garażu, bo łatwo było tam narobić hałasu i zniekształcić ewentualne nagranie, gdyby ktoś próbował go nagrać na podsłuch. – To chyba czujnik dymu, wiesz? Albo może coś od bramy. Albo… – myślał na głos, kiedy zbliżył się do urządzenia pod pretekstem zabrania czegoś z najbliższego regału, ale wcale nie był pewien, na ile miał racji. Zanim jednak zdążył się nad tym zastanowić głębiej, w garażu zatrzymało się niskie, sportowe, kremowe maserati i już nie było na to czasu. Samuel Rosenfeld – adwokat Dante – z trudem wydostał się z auta i od razu pofatygował się do Alby, zupełnie lekceważąc Maurice; Santana pomyślał sobie, że zachował się dokładnie tak, jak wyglądał – w sensie: był niby bardzo eleganckim pięćdziesięciokilkulatkiem, ale jego krępa budowa ciała w połączeniu z łysiejącą głową i siwiejącym, kilkudniowym zarostem sprawiały, że robił wrażenie kogoś śliskiego. Moe nie przejmował się tym jednak jakoś bardzo – podczas gdy Alba miała uczyć się co powiedzieć gliniarzom, kiedy już zaczną pytać o Dante, on musiał się upewnić, że miał rację i że te kamery to naprawdę ściema. Przez jakiś czas trzymał się zatem blisko Douga, a kiedy ten wreszcie naprowadził go na „centrum dowodzenia”, zbył go jakimś ważnym zadaniem i został „sam na sam” z monitoringiem.
Na początku miał wrażenie, że się nie pomylił. Widok z kamer, do których dostęp miał kierowca Alby, obejmował tylko bramę, dziedziniec i ulice okalające rezydencję; nagrania można było cofnąć o 24 godziny do tyłu, usunąć albo zapisać, ale uprawnienia zwyczajnego użytkownika kończyły się w tym miejscu. Rzecz w tym jednak, że Moe nie był zwyczajnym użytkownikiem i że wiedział, że jeśli gdzieś nie da się wejść drzwiami, to na pewno można wejść oknem. I tak – kilkanaście losowych kombinacji klawiszowych, kilka przestrzelonych haseł i dwa restarty laptopa później – znalazł się w panelu administracyjnym sieci monitoringu zainstalowanej w domu Boucherów. Nagle okazało się, że kamer jest znacznie więcej i że dostęp do nagrań wcale nie kończy się na dwudziestu czterech godzinach. I że jednak Alba miała rację, pokazując na urządzenie w rogu. Pierwszą rzeczą, jaką zrobił Moe, było więc nie tylko obejrzenie tamtego filmu, ale i skopiowanie go; ot – na wszelki wypadek, gdyby kiedyś potrzebował haka. I kiedy tylko na podglądzie z kamer zobaczył, jak Rosenfeld wchodzi do garażu, od razu pognał do gabinetu Dante, w którym podejmowała adwokata.
– Musisz przestać to robić. Zęby ci zżółkną – czując zapach dymu, rzucił od progu jeszcze zanim zobaczył ją przy oknie z papierosem. I tak jak zawsze potrafił zachować dyskrecję czy takt, tak tym razem wyglądał wyjątkowo komicznie, kiedy zrobił krok do tyłu i rozejrzał się po korytarzu, zanim zamknął za sobą drzwi. – Mamy problem – rzucił, podchodząc do biurka, gdzie „otworzył” laptopa. Był prawie przekonany, że nie musiał jej mówić, co za chwilę zobaczy na ekranie komputera, więc w milczeniu na przemian klikał i przesuwał palcem po touchpadzie, aż wreszcie włączył odpowiednie nagranie i odsunął się na krok albo dwa wstecz. Film zaczynał się w momencie, w którym auto wjeżdżało do garażu i opatrzony numerem kamery, datą czy dokładną godziną. – Mogę włączyć z dźwiękiem – zaproponował po dłuższej chwili gapienia się w ekran, kiedy patrzenie na to nagranie zrobiło się niezręczne i trzeba było chociaż spróbować rozluźnić atmosferę. W końcu oboje wiedzieli, dlaczego ten samochód zaczął się kołysać.
Alba Boucher
- 
				 though everyone said that she was so strong but what they didn't know was that she could barely carry on though everyone said that she was so strong but what they didn't know was that she could barely carry on nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
- Pani Boucher, dobrze panią widzieć - żywą, w jednym kawałku; najpewniej chciał dodać Rosenfeld, ale w ostatniej chwili się powstrzymał, obrzucając ją krótkim spojrzeniem. Zapewne i jego uwagę przykuła męska bluza, którą miała na sobie - a może jednak fakt, iż miała coś pod nią, ostatecznie jednak Alba szybko uprzedziła jego potencjalne, kolejne pytania i gestem dłoni zaprosiła go do środka. Wcale nie zdziwiło jej to, że mężczyzna zlekceważył obecność kogokolwiek innego w pomieszczeniu, potem już Alba również nie pozwoliła sobie nawet na kontakt wzrokowy z Moe, by przypadkiem Rosenfeld czegoś nie wyłapał. Musiała się w pełni skupić na tym, co miał jej do przekazania, by być przygotowaną na rozmowę z policją, która z całą pewnością będzie miała miejsce. Najpierw jednak poprosiła go o 10 minut dla siebie, bo musiała przecież w końcu zdjąć z siebie kamizelkę, więc adwokatem zajęła się jedna z pracujących w domu kobiet, prowadząc go do salonu. Alba natomiast w ekspresowym tempie popędziła do sypialni, zdjęła z siebie kamizelkę - chociaż nie było to wcale takie proste, a potem równie szybko się przebrała, jedynie powierzchownie poprawiła włosy i twarz, pozwalając sobie na zaledwie muśnięcie twarzy pudrem i przeciągnięcie ust jakimś błyszczykiem. W końcu podjęła Samuela w gabinecie męża - nigdy nie pałała do niego zbytnią sympatią, ale właściwie nikogo z otoczenia męża szczególnie nie lubiła, bo wydawali jej się śliscy, zawistni i nieszczerzy. Na oparcie fotela odrzuciła czarną marynarkę, która stanowiła dopełnienie jej stroju, po czym przez kolejnych kilkanaście minut słuchała uważnie poleceń adwokata, a ich dyskusja zakończyła się ustaleniem, że gdy tylko zostanie wezwana na przesłuchanie bądź jeżeli ktoś pojawi się tu na miejscu, ma udać, iż nie kontaktowała się z adwokatem i wezwać go na miejsce, nie pozwalając sobie na jakiekolwiek zeznania bez jego obecności. Gdy więc opuścił gabinet, przystanęła przy oknie i odpaliła papierosa, potrzebując rozładować napięcie - cóż, nie mogła rozładować go w przyjemniejszy sposób, więc pozostała jej nikotyna. Przy tym znowu pozwoliła sobie na chwilę nieuwagi, bo nie zarejestrowała nawet momentu, w którym ktoś otworzył drzwi, dopiero znajomy głos Santany wyrwał ją z chwilowego zamyślenia, więc wzdrygnęła się lekko i wypuściła dym z ust, niespiesznie obracając się ku niemu. - Płacę wystarczająco dużo swojemu dentyście, by nie musieć się martwić o żółte zęby - skwitowała krótko, obrzucając go spojrzeniem - A co, może powiesz mi, że sam nie palisz? - uniosła wymownie brew ku górze, nie uważając, by miał podstawy ku temu, by ją pouczać, jeżeli sam robił dokładnie to samo - Albo dorzucisz jeszcze formułkę o tym, jak to palenie szkodzi zdrowiu? - dodała, tym razem nieco bardziej zaczepnie, gdy powoli ruszyła w jego kierunku. Ta zaczepność z jej postawy oraz wyrazu twarzy zniknęła jednak tak szybko, jak szybko się tam pojawiła, bo po pierwsze - przypomniała sobie o tej cholernej kamerze, a po drugie - właśnie dotarło do niej słowo problem, więc automatycznie się spięła. Nawet nie zapytała o to, co właściwie miał na myśli ani o to, co zamierzał jej pokazać na laptopie, którego właśnie uruchamiał - bo niestety miała tego świadomość. Tak, mieli cholernie duży problem. Podeszła jeszcze bliżej i gdy uruchomił nagranie, cofając się następnie o dwa kroki, sama wcisnęła się przed niego - pomiędzy jego ciało, a biurko i skupiła uwagę na ekranie. Zamarła w bezruchu, obserwując znajome kadry - w jej umyśle i ciele zapanował istny chaos, a w emocjach całkowity dysonans; z jednej strony przerażenie tym, że to nagranie istniało i że każdy mógł mieć do niego dostęp, a z drugiej wspomnienie tamtego dnia i targające nią wtedy emocje - od poczucia zdrady i upewnienia się, że w tym właśnie samochodzie jej mąż gościł inne kobiety (jedną lub kilka), aż po chwilowe uczucie ulgi i świadomość tej małej, słodkiej zemsty, której się dopuściła, ale o której jej mąż akurat nie mógł się dowiedzieć. Poczuła jak szybciej zabiło jej serce, gdy tym razem faktycznie oddech mężczyzny musnął gdzieś jej kark, a w jej umyśle błądziły wspomnienia tamtej chwili - także jego oddech na jej skórze, jego silne, stanowcze dłonie prześlizgujące się po jej ciele oraz te zachłanne usta, która brały w posiadanie jej własne. Znowu to właśnie jego słowa wyrwały ją z tego chwilowego transu. Niezręczność to zdecydowanie zbyt duże niedopowiedzenie w tej chwili, ale z pewnością wybiła ona do granic możliwości.
- Chcesz powiedzieć, że to zarejestrowało jeszcze jakiś dźwięk? - spytała w końcu, nie odrywając wzroku od ekranu, gdy samochód w dość oczywisty sposób zaczął się kołysać. W normalnych okolicznościach w odpowiedzi na jego pytanie pewnie parsknęłaby śmiechem, ale jednak teraz była zbyt przerażona. Niemal od razu próbowała odtworzyć w głowie tych kilka chwil z wnętrza pojazdu, bo przecież z całą pewnością starała się być cicho, ale - no właśnie, ale w takich chwilach czasami trudne nad sobą zapanować. - Nic mi nie powiedział o tych kamerach - zaciągnęła się znowu papierosem, nadal tkwiąc w tym jednym miejscu - Myślisz, że zrobił to celowo? Mógł coś podejrzewać? - dopytała, próbując nie tyle rozładować atmosferę, co po prostu zająć czymś umysł i oderwać się od tego poczucia niezręczności, które nadal tu pomiędzy nimi było - Nie nas… ale mnie. Jest chorobliwie zazdrosny i fakt, że sam posuwa jakieś dziwki na boku z pewnością w tej zazdrości mu nie przeszkadza - stwierdziła z wyraźnym niezadowoleniem i przekąsem w głosie. Próżno było tu szukać miłości czy nawet zranienia postępowaniem męża - było tylko poczucie zdrady i zadanego ciosu w poczucie jej własnej wartości. Jakby była niewystarczająca. Zdusiła w sobie te emocje, wypuszczając kolejny raz dym z ust, a w momencie, w którym na nagraniu wysiadła z samochodu, poprawiając sukienkę, którą wówczas miała na sobie, odetchnęła cicho. Gdy Santana wysiadł chwilę po niej, cóż - nie było raczej wątpliwości co do tego, że sytuacja była przynajmniej podejrzana i dość jednoznaczna. Przeklęła w myślach i gwałtowanie zamknęła laptopa, obracając się przodem do mężczyzny. - Mamy duży problem - zawyrokowała, przysiadając na blacie biurka i nie odrywając od niego wzroku, jakby chciała wyczytać z niego jakiekolwiek emocje względem tej sytuacji. Bardzo nie chciała, by tych kilka minut przyjemności zaważyło na jej - ich - życiu. - Co teraz? Co jeżeli ktoś widział to nagranie? Co jeżeli widział je sam Dante, a fakt, że wczoraj przydzielił do mnie akurat Ciebie nie był przypadkowy? - dopytywała, szybko snując w głowie same czarne scenariusze - Jak w ogóle udało Ci się do tego dostać? Każdy ma dostęp do tych nagrań? Czy może tak łatwo złamałeś zabezpieczenia naszego monitoringu? - mruknęła, świdrując męską twarz uważnym spojrzeniem. Moe nadal stanowił dla niej nie lada zagadkę, więc odczytanie z niego jakichkolwiek emocji wcale nie było takie proste, a wiele oddałaby za to, by je teraz poznać. W końcu jednak odwróciła wzrok i przez chwile przesuwała nim po wnętrzu gabinetu, aż znowu zatrzymała go na stojącym tuż przed nią mężczyźnie. - A jeżeli tu również ma kamery? - spytała w końcu cicho, intensywnie wpatrując się w jego oczy, jakby błagała go o to, by zapewnił ją, że się myli, ale ani on ani ona nie mogli mieć co do tego żadnej pewności. Westchnęła ciężko i przeczesała w nerwowym geście włosy, gdy na jej barki znowu opadło to cholerne zmęczenie i przytłoczyły ją te wszystkie obawy. Zreflektowała się jednak szybko i uniosła wysoko głowę, przywdziewając na twarz swoją typową maskę. - Nie mam zbyt wiele czasu, muszę się zaraz skontaktować z Dante i jechać do szpitala. Nie wiem, co z tym zrobić, nie wzięłam pod uwagę tej pieprzonej kamery. Można jakoś umiejętnie skasować to nagranie? - dopytała, strzepując popiół do popielniczki, stojącej na biurku tuż obok jej pośladków, którymi wspierała się o mebel.
Przez chwilę wpatrywała się w papierosa, którego trzymała między palcami, po czym podniosła wzrok na Moe, a potem wyciągnęła ku niemu dłoń z tym papierosem, proponując mu go. Może też potrzebował teraz rozładować napięcie.
Maurice Santana

 
				